14 kwietnia 2020

Rozdział 1


13 grudnia 1980
            Młody, dwudziestoletni mężczyzna pojawił się znikąd przed niewielkim, parterowym domem. Wyglądał nietypowo jak na to, że znajdował się na granicy lasu i z dala od cywilizacji – czarny garnitur, spod którego wychylała się lśniąco biała koszula był okryty ciemną peleryną. Na stopach błyszczały lakierowane pantofle, które po kilku krokach zmatowił unoszący się ze ścieżki kurz. Mężczyzna poprawił opadający na twarz kosmyk kruczoczarnych włosów, po czym podrapał się po krótkiej bródce. Jego przystojne rysy twarzy zniekształcał smutek, który zamienił się w niepokój, gdy dostrzegł otwarte drzwi domu.
            Biegiem wpadł na werandę, a potem wszedł do wnętrza domostwa. Jego oczom ukazał się wąski korytarz i lekko kręcone, drewniane schody prowadzące na poddasze. To na nich odnalazł właściciela domu.
            Przybyły mężczyzna zamknął drzwi za sobą i zabezpieczył je zaklęciem, by nikt niepowołany nie wszedł do środka. Czasy były zbyt niespokojne, by nie stosować podstawowej ochrony. Ostrożnie, możliwie najciszej podszedł do pogrążonego w żalu przyjaciela.
            – Remus… – szepnął, dotykając delikatnie jego ramienia. – Nie powinieneś tak znikać. Sam wiesz…
            – Co to ma za znaczenie? – odpowiedział drugi mężczyzna ochrypłym od przerwanego płaczu głosem. – Niech przyjdą. Niech tu wejdą. Niech rzucą tę cholerną Avadę. Jeszcze im podziękuję.
            – Nie mówisz poważnie.
            – Nie mówię?! – krzyknął Remus, zrywając się ze schodów. Jego jasnobrązowe oczy po raz pierwszy od kilku dni rozbłysły czymś innym niż żalem. Mieniły się gniewem i zrezygnowaniem. – Jestem śmiertelnie poważny, Syriuszu. Putain! Czy ty widzisz, co się dzieje?! Harry w niebezpieczeństwie, James w walczy o życie w Mungu, Ami… – urwał, nie będąc w stanie dokończyć zdania. – Straciłem matkę, tracimy przyjaciół… Nie mam już nic!
            – A my? – zapytał spokojnie Syriusz, nie pozwalając, by emocje przyjaciela odbiły się na nim. – Twój ojciec, ja, Peter, Lily. Masz przyjaciół. I nie waż mi się mówić, że nie masz dla kogo żyć. Obaj dobrze wiemy, że masz.
            – Nie. Syriusz, ja… Ja po prostu nie potrafię… – Złość uszła z niego równie szybko, jak nastąpiła, i mężczyzna z bolesnym jękiem osunął się na kolana.
            Syriusz złapał go, zanim jego kolana uderzyły o podłoga. Docisnął do siebie przyjaciela, nie bacząc na to, że łzy moczą mu wyjściowy garnitur.
            – Wiem, stary, wiem – szeptał, czując, jak palce Remusa kurczowo wczepiają się w materiał. Nawet nie przyszło mu do głowy, że sytuacja mogłaby być dla nich niekomfortowa. Już nie. Nie pierwszy raz w ciągu ostatnich trzech dni wspierał przyjaciela. – Ale… cholera, nie powinieneś wychodzić bez słowa. Lilka chciała z tobą porozmawiać… Dumbledore też…
            – Jedną rozmowę miałem. Wystarczy – odpowiedział Remus, odsuwając się do Syriusza. Łzy wyraźnie odznaczyły ślady na jego młodej, naznaczonej dwiema bliznami twarzy.
            Przeszedł do niewielkiego salonu połączonego z kuchnią i opadł na stojące przy stole krzesło. Rzucił okiem na drugie, stojące naprzeciwko i spazm bólu wykrzywił mu twarz.
            – Z kim rozmawiałeś? – zapytał Syriusz.
            – Z Margaret. Wyraźnie dała mi do zrozumienia, co myśli o tym wszystkim. I kogo o to oskarża… Przez moją głupią wojnę… Tak powiedziała.
            Syriusz wypuścił ciężko powietrze i przeczesał dłonią włosy – w nerwach nieświadomie powtarzał gest przyjaciela, Jamesa.
            – Co za sucz – wycedził. – Jak ją dorwę…
            – NIE! – przerwał mu gwałtownie Remus. – Miała rację. To była moja wina. Gdyby nie ja… Gdybym nie proponował jej, żebyśmy byli razem… Gdybym nie odmówił…
            – Bez jaj! Śmierciożercy grożą wszystkim. Ile razy kontaktowali się z Jamesem i Lily? Ile razy z Alicją i Frankiem? Merlinie, ile razy ze mną? Wszystkich nas próbują przekabacić. Wszystkim grożą. Nawet jeżeli… Mordują nawet swoich, gdy zawinią… Przecież wiesz. Remus, to jest wojna.
            W pomieszczeniu zapadła głucha cisza. Syriusz aż słyszał bicie własnego serca.
            – To dlaczego nie ja? Jestem nikim. Więcej pożytku przyniosłaby moja śmierć niż jej. I nie próbuj mnie przekonać, że jest inaczej.
            – Żadna śmierć nie przynosi pożytku. Żadna. Remus, wiem… Naprawdę wiem…
            – Tak myślisz? – przerwał mu Remus z kpiną w głosie. Poderwał się z krzesła i zaczął krążyć po pokoju – Naprawdę wiesz? Wiesz, jak to jest, gdy wracasz do domu i wita cię przyjaciel z informacją, że straciłeś najważniejszą osobę w życiu? Wiesz, jak to jest, gdy nawet nie pozwalają zajrzeć do trumny, bo jej ciało już nawet nie przypomina człowieka?
            – Wiem. To ja ją znalazłem – przypomniał Syriusz. – Ich oboje…
            Zaciśnięta pięść Remusa opadła na stół z hukiem.
            – Tak. Ty ją zlazłeś. A ja ją kochałem. Merde, była moją żoną! Więc nie chrzań, że wiesz, co czuję.
            – Remus…
            – Wyjdź! Wyjdź i zostaw mnie samego.
            Syriusz nie drgnął. W ciągu ostatnich trzech dni słyszał to kilkukrotnie. Nie brał do siebie słów wypowiedzianych w żalu, wiedział, że są nierzeczywiste. Wiedział, że jego przyjaciel naprawdę nie potrafi zapanować nad emocjami, skoro gubił angielski akcent i wtrącał przekleństwa z ojczystego języka.
            – Połóż się – poradził, podchodząc powoli do rozwścieczonego przyjaciela. – Połóż się, prześpij.
            – Nie mogę. Nie mogę spać.
            – Wiem. Coś wymyślę. Nie wiem, co czujesz, stary. Nikt z nas nie wie. Ale, Merlinie, to nie znaczy, że zostawimy cię z tym samego. Idź, ogarnij się, wykąp, przebierz. Ja coś wykombinuję.
            Remus wyglądał, jakby chciał coś jeszcze powiedzieć, ale zrezygnował i wolnym krokiem poszedł do swojej sypialni.
            Syriusz z westchnieniem opadł na krzesło. Przetarł twarz dłońmi. Miał dość tego, że nie potrafił w żaden sposób przemówić przyjacielowi do rozsądku. Nie żeby dziwił się Remusowi. Sam z trudem przyjmował do wiadomości to, co się stało. To brzmiało tak nieprawdopodobnie W jednej chwili siedział w Kwaterze Głównej na dyżurze, w następnej wzywał pomoc do krytycznie rannego Jamesa i rozmawiał z aurorami o rozniesionym na strzępy ciele kobiety, która jeszcze kilka godzin temu była jego przyjaciółką, a w kolejnej informował Remusa, że został wdowcem. Dobrze, że na miejsce starcia przybyli funkcjonariusze będący również członkami Zakonu Feniksa. Udało mu się przekonać ich, żeby nie informowali Remusa oficjalną drogą, tylko zostawili to jemu.
            Podszedł do szafek i przejrzał znajdujący się tam zapas eliksirów, które poprzedniego dnia przyniosła Lily. Bez trudu znalazł eliksir słodkiego snu. Wziął fiolkę i poszedł do znajdującej się w sąsiednim pokoju sypialni Remusa.
            Zastał przyjaciela owiniętego szlafrokiem i wpatrującego się w krajobraz za oknem.
            – Połóż się. Lunatyk, to był ciężki dzień. Musisz odpocząć.
            – Nie chcę. Nie chcę zamykać oczu. Nie zniosę tych snów.
            – Wypij to – powiedział Syriusz, podając Remusowi fiolkę z eliksirem. – Wiem, że nie lubisz, ale to ci pomoże.
            – Tia… Wczoraj też piłem. Nie mogłem zasnąć.
            Syriusz nie skomentował tego. Śpiąc na poddaszu doskonale słyszał kręcącego się po parterze przyjaciela.
            Poczekał, aż Remus położy się do łóżka i zaczął się powoli wycofywać z pokoju.
            – W kwietniu mówiła, że jest za młoda na zostanie wdową – wymamrotał Remus, zasypiając. – Nie pomyślała, że ja też jestem za młody.
            Syriusz poczuł, jak żelazna dłoń zaciska mu się na gardle, ale zanim zdążył odpowiedzieć, zobaczył, że jego przyjaciel już zasnął. Wyszedł z sypialni, zamykając za sobą drzwi i zaczął wspinać się na poddasze. Tam położył się na tapczanie i sięgnął po dwukierunkowe lusterko, jego ulubiony środek kontaktu z Jamesem. Nie spodziewał się, że Potter odbierze (wciąż jeszcze był w ciężkim stanie w szpitalu), ale był pewien, że uda mu się porozmawiać z jego żoną. Nie mylił się – po kilku chwilach w lustrze zobaczył zielone oczy Lily, a zaraz potem całą jej twarz.
            – I jak Remus? – zapytała, zapominając o powitaniu.
            – Źle. Wręcz bardzo źle. Jeszcze jak wychodził z cmentarza dorwała go teściówka i podobno urządziła mu dziką awanturę.
            – Dziwisz jej się? Straciła córkę, Syriuszu. Poza tym wiesz, że nigdy nie przepadała za Remusem. Nie mogła mu darować, że ożenił się z Ami właściwie z dnia na dzień…
            – To jeszcze nie powód, żeby oskarżać go o jej śmierć – wycedził Syriusz. Widząc zszokowaną minę przyjaciółki kontynuował: – tak, dobrze słyszysz. Luniek mówił, że zaczęła wmawiać mu, że to jego wina, że to przez „jego głupią wojnę”. Stara krowa… Jakby nie widziała, że on ledwo trzyma się na nogach.
            Lily milczała przez chwilę, najwyraźniej próbując zebrać myśli.
            – A co teraz robi?
            – Śpi. Dałem mu eliksir słodkiego snu i mam nadzieję, że wstanie dopiero rano. Cholera, Lily, żebyś ty go słyszała… Naprawdę, jest gorzej niż myślałem. Lilka… naprawdę boję się, że coś sobie zrobi. Jakby próbował trzymać się tylko do pogrzebu, a teraz… Sam już nie wiem.
            Machnął różdżką w stronę niewielkiej szafki, przywołując do siebie szklankę wody. Upił łyk.
            – To się nigdy nie powinno było stać – powiedziała cicho Lily.
            Syriusz nie był pewien, czy kobieta myślała o martwej przyjaciółce, pogrążonym w żałobie przyjacielu, czy własnym walczącym o życie mężu.
            – Nie powinno było – zgodził się z nią Syriusz. – Ale stało się. Musimy jakoś sobie z tym poradzić. Musimy jakoś mu pomóc… Wbrew temu, co mówi, ma dla kogo żyć… Ech, nie mam już siły. Wysiadam, Lily.
            – Ja też. Gdyby nie to, że przyjechała Alicja z małym Neville’em, nie dałabym sobie rady. Przecież to ona została z dziećmi, gdy poszłam na pogrzeb.
            – A jak szkraby? – zapytał Syriusz, próbując sprowadzić rozmowę na choć trochę radośniejszy temat.
            Najwidoczniej mu się udało, bo na twarzy Lily pojawił się lekki uśmiech, a na blade policzki wystąpił delikatny rumieniec.
            – Dobrze. Harry znalazł nowy przysmak. Własną stopę. Albo stopę Neville’a, gdy bawią się razem. Doprawdy nie wiem, jak dzieci mogą być tak wygimnastykowane!
            – A Różyczka?
            – Rose? Jak to noworodek… Martwię się o nią. Nie ma jeszcze dwóch tygodni, a już… – urwała i pociągnęła nosem. W zielonych oczach błysnęły łzy. – To naprawdę nie powinno tak wyglądać.
            – Wiem, Lila, wiem. Słuchaj… kimnę się trochę, póki Lunatyk śpi. Daj znać, jeżeli cokolwiek będzie się u was działo. Albo jeżeli dostaniesz wieści z Munga.
            – Na pewno. Śpij dobrze.
            – Dzięki. Wy też się bawcie.
            Przerwał połączenie i położył lusterko na szafce. Owinął się ciasno kocem i odpłynął w sen.
            Gdy się obudził, na poddaszu wciąż było ciemno, a przez sufitowe okno widział lśniące gwiazdy. Jeszcze nigdzie nie widział tak pięknego nieba, jak nad domkiem Remusa. Wiedział, że jego rodzice kupili go niedługo po ślubie, przeprowadzając się z Francji do Anglii. Syriusz domyślał się, że Reynard Lupin, ojciec Remusa, niejednokrotnie w późniejszych latach żałował tej decyzji. Może, gdyby zostali we Francji, wilkołak nigdy nie ugryzłby jego młodszego syna. Może to dlatego kilka lat temu, po śmierci żony, wrócił do rodzinnego Rouen. Od tamtego czasy notorycznie namawiał synów, by przyjechali za nim do Francji.
            Przez ostatnie dni Syriusz nabrał zwyczaju wpatrywania się przez okno w rozgwieżdżone niebo, czekając, aż z parteru zaczną dobiegać odgłosy sugerujące, że właściciel się obudził. Tym razem jednak, wiedziony przeczuciem, zszedł na dół.
            Wchodząc do kuchni zobaczył Remusa siedzącego przy stole i obracającego w dłoniach niewielką fiolkę wypełnioną ciemnozielonym płynem. Ten, słysząc kroki Syriusza, rzucił w jego stronę szybkie, spłoszone spojrzenie.
            – Co masz? – zapytał Syriusz, opierając się o jedną z kuchennych szafek.
            – Wywar z naparstnicy – odpowiedział Remus pustym głosem.
            Syriusz poczuł, jak włosy mu się jeżą. Pamiętał, jeszcze z czasów nauki eliksirów, jak groźna potrafi być naparstnica dla wilkołaków.
            – Po co ci to?
            – Mam to już od dawna. Odkąd pierwszy raz do mnie przyszli. Wiedziałem, że za którymś razem nie przyjmą tak łatwo odmowy. Więc poprosiłem… – urwał, nie mogąc wypowiedzieć na głos imienia żony. – Wiesz… zapytałem ją, czy mogłaby załatwić mi trochę. Jak się okazuje, wcale nie tak łatwo dostać trutkę na wilkołaki. Ale znalazła.
            – Po co ci to? – powtórzył Syriusz.
            – Bo stwierdziłem, że żywcem mnie nie wezmą. Chciałem to wypić, gdyby stwierdzili, że przekonają mnie siłą.
            – A teraz co chcesz zrobić?
            Remus dłuższą chwilę obracał fiolkę między palcami. Pewność ruchów sugerowała, że robił to już nie raz.
            – A co mi pozostaje? Kim jestem bez niej?
            – A co z Rosie? – Zapytał Syriusz. – Dopiero straciła matkę. Nie odbieraj jej również ojca. Ona cię potrzebuje, Remus. Ma tylko ciebie.
            – Bzdura. Równie dobrze mogliby się nią zająć Lily i James. Mój ojciec. Jej babcia też jest bardzo chętna.
            – Bez jaj, chcesz oddać dziecko tej suce?!
            – Chcę? – odparł z przekąsem Remus. – Ona mi to obiecała. Wczoraj, po pogrzebie. Powiedziała, że zrobi wszystko, żeby odebrać mi dziecko. Że ktoś taki jak ja nie poradzi sobie z wychowaniem… Pomyśl, co by powiedziała, gdyby jeszcze wiedziała, że jestem wilkołakiem. Dobrze, że chociaż o tym nie zdążyliśmy jej powiedzieć.
            – To tym bardziej Rosie nie powinna trafić w jej ręce. To, że mała nie jest wilkołakiem, nie znaczy, że nie odziedziczyła to tobie pewnych cech.
            Remus westchnął ciężko i oparł głowę o ręce.
            – Wiem. I nawet nie wiesz, jak mnie to przeraża. Jak ja niby mam sobie poradzić sam, z małym dzieckiem, jeszcze do tego w czasie wojny?! I nie mów, że mogę was prosić, bo wiesz, że nie o to chodzi. Lily powinna ukrywać się z Harrym. A poza nią nikt z nas nie bardzo się zna na dzieciach. Ostatecznie… jeżeli nie Jim, jeżeli nie mój ojciec, to jest jeszcze Sturgis, ale…
            – No tak, to na pewno pomoże – mruknął pod nosem Syriusz, myśląc o starszym, przyrodnim bracie Remusa.
            Sturgis Podmore był owocem romansu Reynarda Lupina jeszcze sprzed jego małżeństwa. Po kilka spędzonych razem tygodniach Eve Podmore wróciła do Anglii i nigdy nie poinformowała kochanka o tym, że zaszła w ciążę. Do czasu gdy zapadła na smoczą ospę, gdy Sturgis miał osiem lat. W ostatniej woli powierzyła syna opiece jego ojca. Reynard, mimo początkowego szoku, przyjął chłopca, próbując zapewnić mu normalny dom. Sytuacja się pokomplikowała, gdy trzy miesiące później czteroletniego Remusa ugryzł wilkołak. Relacje przyrodnich braci do dziś trudno było określić nawet mianem skomplikowanych.
            – Są rzeczy ważne i ważniejsze, Syriuszu – zauważył Lupin. – Jest aurorem, zapewniłby jej bezpieczeństwo.
            – I nie zna się na dzieciach bardziej niż ja. Odpuść, Remus. Rose potrzebuje ojca. Nie Rogatego, nie dziadka czy babci, tylko CIEBIE.
            Widział doskonale, że nie przekonał przyjaciela. Po tylu latach znajomości czytał w nim, jak w otwartej księdze. Spojrzenie jasnobrązowych oczu wciąż było utkwione w fiolce z trucizną.
            – Jak uważasz – powiedział w końcu Syriusz.
            Podszedł do starego sekretarzyka i wyjął z niego kartkę papieru i stare pióro. Położył je przed Remusem.
            – Rób, jak uważasz – powtórzył. – Tylko bądź tak dobry i napisz, kto ma zająć się małą. I kto ma powiedzieć o wszystkim twojemu ojcu.
            Odwrócił się na pięcie i ruszył w stronę wyjścia. Zakładając kurtkę spojrzał jeszcze raz, być może ostatni, na przyjaciela.
            – Ami nigdy by ci nie wybaczyła, gdybyś się poddał – powiedział i wyszedł.
            Stanął w podcieniu werandy i drżącymi z nerwów dłońmi wyjął papierosa z paczki. Odpalił go zaklęciem i mocno się zaciągnął. Miał nadzieję, że nie popełnił błędu, zostawiając Remusa samego, ale to był impuls. Pewnie Lily złoi mu skórę, gdy się dowie… Jeżeli Lupin dokończy to, co chciał zrobić, to Syriusz bardzo chętnie sam złoi sobie skórę. I do końca życia będzie przepraszał Rosie za to, że z jego powodu straciła ostatniego rodzica.
            – Tak to jest, gdy ma się skończonego kretyna za wujka – mruknął do siebie, wyrzucając wypalonego peta i sięgając po drugiego papierosa. Nigdy nie palił dużo, tylko w stresie, ale teraz miał ochotę chodzić po ścianach z nerwów.
            Niemal popłakał się z ulgi, gdy usłyszał, jak drzwi się otwierają. Remus stanął obok niego.
            – Mogę jednego? – zapytał cicho Lupin.
            – Myślałem, że pogardzasz papierosami – zauważył Syriusz, ale wyciągnął paczkę w stronę przyjaciela. – Że cię po nich dusi.
            Remus uśmiechnął się lekko i wziął papierosa. Pozwolił, by Syriusz go podpalił, po czym zaciągnął się głęboko. Niemal natychmiast zgiął się w mocnym kaszlu. Wilkołacze płuca były zbyt wrażliwe na dym.
            – Bo… dusi – odpowiedział Remus, dochodząc do siebie po kaszlu. – Ale potrzebuję tego. Żeby coś mną wstrząsnęło.
            Syriusz pokiwał głową ze zrozumieniem i także się zaciągnął. Poczekał, aż obaj dopalą papierosy i dopiero wtedy zapytał:
            – To co teraz robimy?
            – Lecimy do Doliny Godryka. Chcę zobaczyć córkę.
            Syriusz uśmiechnął się pod nosem. Wiedział, że przed jego przyjacielem jeszcze daleka droga do wyjścia z żałoby, ale najważniejsze, że postawił już na niej pierwszy krok.

2 komentarze:

  1. Dobrze Cię widzieć!
    Opowiadanie ciekawie się zapowiada, czekam niecierpliwie na ciąg dalszy!
    Na razie mam w głowie jedno wielkie WOW. Remus ma córkę - jestem jej wątku bardzo ciekawa. Zaczęłaś w bardzo interesującym momencie - Harry już jest na świecie ale jego rodzice jeszcze żyją i mają dobry kontakt z Remusem. Z tego co pamiętam, to byli z nim wtedy pokłóceni, bo myśleli, że to Lupin jest zdrajcą. Dużo pozmieniałaś i to mi się podoba!
    Kocham Syriusza za tę kwestię o wujku kretynie <3
    Na razie nie jestem w stanie napisać więcej - zaciekawiłaś mnie, więc na pewno tu wrócę, żeby przeczytać kolejny rozdział!
    Powodzenia, dużo weny!
    Magda (pewnie mnie pamiętasz jako Magdalene Sun)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej, Ciebie też dobrze widzieć.
      Spokojnie, jeszcze zdążą się pokłócić. Wszystko po kolei. Do Nocy Duchów mamy jeszcze prawie rok ;).
      Weny mam mnóstwo i już kilka rozdziałów na przód napisanych, ale dziękuję.
      Serdecznie pozdrawiam,
      Morrigan

      Usuń