Kwiecień 1985
Z
pozoru krótki wypad na piwo przedłużył się do później nocy. Nie rozmawiali
dużo, właściwie poza tą krótką wymianą zdań, na temat ich zakończonych już
związków, nie mówili nic więcej. Sturg nie bardzo wiedział, o co mógłby pytać
brata. O badania? Nie znał się na tym. O życie towarzyskie? A mieli jakieś?
Po
prostu siedzieli i popijali piwo za piwem przez cały wieczór i pół nocy, aż do
zamknięcia lokalu. Potem, wciąż milcząc, wolnym krokiem wrócili do domu.
Remus
rozglądał się po mieście, którego jeszcze nie miał okazji poznać o tak późnej
porze. Dotąd starał się raczej być grzecznym chłopcem i przykładnym ojcem,
który zawsze wracał do domu na kolację.
–
Myślisz, że ojciec śpi? – rzucił Sturg nieco bełkotliwym głosem, gdy zbliżali
się do domu.
Remus
parsknął śmiechem. Tak, Sturgis zdecydowanie za rzadko wpadał do Rouen. Był
kompletnie nieświadomy pewnej dozy nadopiekuńczości Reynarda.
–
Pamiętasz tyrady, które urządzała mama, gdy ojciec wracał do domu nie o tej
porze, o której powinien? Jestem niemal pewny, że zaraz usłyszymy coś
podobnego.
Sturg
jedynie wzruszył ramionami. Zatoczył się lekko, wpadając na płot, po czym roześmiał
się. Zgiął się w pół i oparł dłonie o kolana. Jasne włosy oparły mu na czoło.
Po raz
pierwszy w życiu Sturg, najbardziej brytyjski Brytyjczyk, jakiego ziemia
nosiła, zaczął myśleć o zamieszkaniu poza Wyspami na stałe. W sumie czy we
Francji naprawdę było tak źle? Miał tu rodzinę, mógł całe dnie spędzać z
ukochaną bratanicą. Moody na pewno wystawiłby mu referencje, które
zagwarantowałyby mu miejsce we francuskich służbach.
Im
dłużej przebywał w ojcowskim domu, tym częściej zastanawiał się, po co właściwie ma wracać do Londynu. Co niby go
tam trzymało? Praca, którą mógł wykonywać wszędzie indziej? Mieszkanie, które
równie dobrze mógł sprzedać czy wynająć i zamienić na inne? Neville… Tak, jego
chrześniak był niepodrabialny. A Sturgis naprawdę kochał tego dzieciaka. Robił,
co mógł, żeby zastąpić mu Franka, chociaż wiedział, że to niemożliwe. Był
jedynie jego chrzestnym, przyjacielem ojca. Nie był i nie miał pojęcia, jak być
ojcem.
Dopiero
tutaj, w Rouen, patrząc na brata, widział, jak powinien postępować z
Neville’em. Dzieciaki były do siebie tak podobne, a jednocześnie tak różne. I
oboje ich kochał może nawet bardziej, niż gdyby to były jego własne dzieci. Za
oboje czuł się odpowiedzialny. Czasami tylko miał poczucie, że żadnemu z nich
nie poświęca tyle uwagi, ile powinien. Najgorsze było to, że zostając przy
jednym – porzucał drugie. Nie mógł mieć przy sobie jednocześnie chrześniaka i
bratanicy i ten fakt niemiłosiernie go bolał. Musiał wybrać, któremu był
bardziej potrzebny. Rose miała ojca i dziadka. Neville – babcię i jego.
–
Gdzieście się włóczyli?! – naskoczył na nich ojciec, gdy tylko weszli do domu.
– Wiecie, która jest godzina? Od zmysłów odchodziłem!
– Tato,
jesteśmy dorośli – przypomniał Sturgis. – Jestem aurorem. Obaj walczyliśmy na
wojnie. Umiemy o siebie zadbać. Możesz iść spać, spokojnie. Ja zamierzam.
Podmore
wyminął ojca i ruszył prosto na piętro.
–
Jeżeli chcesz wziąć prysznic, to na parterze – rzucił za nim brat. – Na piętrze
są ostatnio problemy z ciepłą wodą.
Odpowiedziało
mu lekceważące machnięcie ręką. Remus uśmiechnął się pod nosem. Pewne rzeczy
się nie zmieniają.
Tak jak
nie zmieniała się troska Reynarda. I jego strach o synów. Remus wiedział, skąd
się to brało. Obaj ze Sturgiem nie szczędzili ojcu nerwów przez ostatnie lata. Obaj
zaangażowali się w wojnę mimo jego wyraźnego sprzeciwu. Obaj wyszli z niej
pokiereszowani i z przeraźliwymi stratami. Ich obu Rey musiał naprawiać. Co
gorsza, gdzieś po świecie dalej chodził Greyback i samo to wystarczało, by
Lupinom spędzało to sen z powiek.
– Nie
planowaliśmy tego – rzucił Remus przepraszającym tonem, starając się uśmiechać
w miarę niewinnie. – Tak… tak jakoś wyszło. Mieliśmy wrócić wcześniej.
Przepraszam.
Poczuł
się głupio, mówiąc to. Za co niby miał przepraszać? Był dorosły, miał prawo do
wychodzenia na miasto i powrotów o której mu się żywnie podobało. Nie był
dzieckiem, by musieć tłumaczyć się ze wszystkiego.
Ku jego
zdziwieniu, czoło Reya rozpogodziło się, a on sam uśmiechnął się ostrożnie.
–
Cieszę się, że zaczęliście się dogadywać. Najwyższy czas, że tak powiem.
Jesteście już dorośli i najwyższy czas, żeby…
– Nie
kończ – przerwał mu syn. – Nie kończ. Nasze relacje to nasza sprawa. A biorąc
pod uwagę, że ze swoim bratem nie żyjesz dobrze, nie masz prawa nam tego
wypominać.
Rey
pobladł, słysząc te słowa, ale Remus był zbyt zmęczony i podchmielony, by teraz
się tym przejmować. Gdyby był trzeźwy, najpewniej nie zdobyłby się te słowa.
Nie miało to jednak dla niego znaczenia. Wyminął ojca i wdrapał się po
schodach.
Zajrzał
do pokoju córki. Rose spała, zagrzebana w kołdrze. W rączkach ściskała
pluszowego pieska. W Remusie coś zadrżało na ten widok. Wyciągnął dłoń i jak
najdelikatniej pogłaskał jasnobrązowe włosy córeczki. Rose drgnęła lekko i
uśmiechnęła się przez sen.
Gdy
tylko nakrył się kołdrą i zgasił światło, powróciły czarne myśli, które nie
dawały mu spokoju od wielu dni. Valerie. Nie miał siły. Nie miał już siły na
zmaganie się z własnymi myślami. Najgorsza była świadomość, że mógł mieć
pretensje jedynie do siebie. Ukrywał prawdę o sobie przed Valerie i wyjawił ją…
tak naprawdę w przededniu zaręczyn. Położył sprawę po całości. Nie mógł mieć do
niej pretensji. Nawet gdyby chodziło o jakąkolwiek inną sprawę, miała pełne
prawo do wściekłości i zerwania kontaktów. Fakt, że ukrywanym sekretem była
likantropia, jedynie pogarszał sprawę.
Chociaż
już niejednokrotnie został odrzucony z powodu swojej tożsamości, tym razem
bolało to najbardziej. Głupi miał nadzieję… Trzeba było słuchać ojca i od razu
powiedzieć Valerie o wszystkim.
Tym
bardziej bolało go to, że sprawa nie dotyczyła jedynie jego. Serce mu się
krajało na widok smutku w oczach Rose. Jego córeczka polubiła Valerie,
pokochała ją i chciała jej obecności w swoim życiu. A teraz musiała nauczyć
się, że ukochana ciocia odeszła. Remus wiedział, że w żaden sposób nie będzie w
stanie jej tego wynagrodzić. Widział, że Rose potrzebowała kobiecej czułości,
kobiecej ręki, kobiecej opieki. Kilka godzin w tygodniu spędzonych z Régi było
niewystarczające.
Nie
pierwszy raz naszła go myśl, że dla Rose lepiej by było, gdyby to on wtedy
zginął, nie Amelia. Matka jest bardziej potrzebna dziecku niż ojciec.
Szczególnie tak niewydarzony. Ami by sobie lepiej poradziła.
Nie
zasnął tej nocy. Chociaż wypity alkohol huczał mu w żyłach, nie był w stanie go
uśpić. Jedynie coraz bardziej bolała go głowa. Gdy rano podniósł się z łóżka,
miał wrażenie, że nie da rady zejść po schodach na śniadanie. Czuł się, jakby
poprzedniego wieczora wypił o wiele więcej niż te sześć piw, albo jakby pił na
kilka dni przed przemianą, ale do tej miał jeszcze sporo czasu.
Był
niebywale wdzięczny ojcu za to, że ten nie poruszył tematu jego złego
samopoczucia. Widział jego zaciekawione, lekko rozbawione spojrzenie, ale Rey,
Merlinowi dzięki, milczał. Remusa pocieszał jedynie fakt, że owemu spojrzeniu
nie umknął również Sturgis.
Miał
zresztą wrażenie, że jego brat wcale nie czuje się dużo lepiej od niego. On chociaż
spał tej nocy… przynajmniej odrobinę.
–
Następnym razem trzeba wcześniej wrócić – wymamrotał Sturg, gdy Remus na chwilę
stanął obok niego, żeby nalać sobie herbaty. – Cholera, ale mnie łeb boli…
– Wejdź
do mnie na górę, mam zapas eliksirów w szafce. Spory zapas, taki… wiesz… poza
kontrolą ojca.
Sturg
parsknął śmiechem. Obejrzał się przez ramię, czy aby Reynard ich nie słyszy,
ale ten był zbyt daleko.
–
Proszę, proszę… Szmuglujesz pod jego nosem? Tego się po tobie nie spodziewałem.
Remus
wzruszył ramionami na pozór nonszalancko, ale kącik jego ust uniósł się w lekko
złośliwym uśmieszku. Nie był już dzieckiem, żeby ślepo słuchać się Reynarda.
– Nie
brakuje ci mieszkania samemu? Bez starego dyszącego nad karkiem?
–
Brakuje, ale staram się o tym nie myśleć. Wypracowaliśmy pewne granice i póki
obaj ich nie przekraczamy, nie ma dużych spięć. Zresztą… nie mógłbym pozwolić
sobie na samotne mieszkanie. Nie za samo stypendium doktoranckie, a mało kto ma
ochotę na zatrudnienie wilkołaka. Zresztą co bym wtedy zrobił z Rose? Już raz
próbowałem bycia samotnym ojcem, nie poszło mi dobrze. Tak jak jest, jest
wygodniej dla nas obu. Rose ma zapewnioną opiekę, a ojciec karmi swoją
nadopiekuńczość.
– A ty?
– Sturgis nie wydawał się przekonany jego wywodem. Remus zresztą się temu nie
dziwił, sam miał świadomość, że jego wytłumaczenia były wyjątkowo koślawe.
– A ja
nie jestem w sytuacji, w której mógłbym narzekać. Ani nie mam siły, by
cokolwiek zmieniać. Próbowałem, nie wyszło.
Serce
go zabolało na myśl o Valerie. Naprawdę chciał stworzyć z nią rodzinę. Wszystko
schrzanił i mógł mieć pretensje jedynie do siebie.
– Obaj
próbowaliśmy. Wiem, jak to zabrzmi, ale… W czasie wojny lepiej mi się żyło.
Świat był prostszy.
Remus
skinął głową. Tak, on też czasami miewał takie myśli. Życie było łatwiejsze,
gdy był wyraźny podział na „my” i „oni”. Gdy był tylko on, odpowiedzialny sam
za siebie. Gdy obok miał Ami.
–
Byliśmy na to za młodzi, Sturg – mruknął. – Za młodzi na to wszystko. Na wojnę,
na walkę. Merlinie, jak mogliśmy iść walczyć zaraz po szkole? Jak można było do
tego dopuścić?
Za
młodzi na zakładanie rodzin. Jak teraz pomyślał, że mają ledwie dwadzieścia lat
został ojcem… Że ożenił się raptem rok po ukończeniu szkoły… W głowie mu to się
nie mieściło. Z zawstydzeniem myślał, że miał się wtedy za bardzo dorosłego.
Merlinie, jakim gówniarzem był. Wszyscy byli gówniarzami. Czym jest dwadzieścia
lat w perspektywie ponad stuletniego życia czarodzieja? Byli dziećmi, którym
ktoś powiedział, że mogą zachowywać się jak dorośli.
–
Uwierz mi, że już wtedy się nad tym zastanawiałem. A ile ojciec się nagadał…
O tak,
tego Remus był pewien, chociaż dziwiło go, że to nie on był słuchaczem przemów
Reynarda. Doskonale zdawał sobie sprawę z, oględnie mówiąc, braku sympatii ojca
do profesora Dumbledore’a, która po wypadku sprzed blisko dziesięciu lat
zmieniła się w szczerą niechęć.
– Co
spiskujecie?
Obaj
bracia podskoczyli, gdy głos Reya rozległ się tuż za ich plecami. Odwrócili się
równocześnie.
– Nie
bójcie się tak, bo naprawdę zacznę myśleć, że konspirujecie przeciw mnie.
Spokojnie, chłopcy, spokojnie, przyszedłem tylko po wodę dla Rose. Już was
zostawiam samych.
Remus
udał, że nie słyszy ironii, którą podszyty był głos ojca, jednak widział, że Sturgowi
nie poszło to tak dobrze. Brat skrzywił się lekko, od razu odwracając głowę,
żeby nikt tego nie zauważył. Cóż… Remus zauważył i podejrzewał, że ojciec też.
Ten jednak ponownie wykazał się niezwykłym wręcz dla niego taktem i tego nie
skomentował.
Doprawdy,
Lupin tego ranka nie poznawał własnego ojca. Gdzie się podział ten dopytujący
się o każdy szczegół Reynard?
~ * ~
Kwiecień 1965
Rey
omal nie przewrócił się, lądując przed swoim domem. Nie rozszczepił się,
co musiało być chyba cudem. Ręka, w
której trzymał różdżkę, drżała mu nerwowo.
Jego
niepokój jedynie wzrósł, gdy zobaczył ciemność wyzierającą z okien na poddaszu.
O tej porze Sturgis powinien być już w swoim pokoju, odcięty od reszty rodziny.
W sypialni Remusa powinno tlić się niewielkie światełko, które Angie zawsze
paliła, gdy usypiała synka. Coś było nie tak.
Wszedł
ostrożnie po schodach, zaciskając palce na różdżce. Szedł ostrożnie, by drewno
nie skrzypnęło pod jego stopami. Dom otaczała cisza i spokój. Już niemal
przekonał sam siebie, że wszystko jest w porządku, że jedynie spanikował, co
było przecież naturalne po przeżyciach ostatnich godzin.
I
wtedy, wyciągając dłoń ku klamce, dostrzegł ślady krwi na drzwiach. Miał
wrażenie, że serce na moment mu się zatrzymało.
Nie….
Nie
teraz.
Nie
ONI.
Pchnął
drzwi i wbiegł do środka, modląc się w duchu, by się mylił. Ale się nie mylił.
W progu
pokoju zatrzymał go widok, który zmroził mu resztki krwi w żyłach. Angie stała
na środku pokoju, a wokół jej szyi owijały się zakrwawione palce stojącego za
nią wilkołaka. Chłopców Rey nie widział, musieli się gdzieś schować.
– Puść ją! – wycedził Reynard z trudem wypowiadając
cokolwiek przez zaciśnięte gardło. – Natychmiast!
– Myślałem, że dłużej wam tam zejdzie – powiedział
wilkołak, nic sobie nie robiąc z wściekłości gospodarza i wyciągniętej w swoją
stronę różdżki. – Może nawet do wschodu księżyca.
– Nie zabiję cię tylko dlatego, że twoja śmierć należy
do Ricka. Podpadłeś nie temu, komu powinieneś…
Rey urwał wypowiedź, gdy
wilkołak roześmiał się. Dłoń napastnika zacisnęła się mocniej na gardle
Angeli. Lupin nie mógł oderwać od niego
wzroku. Dłonie, które rozpłatały na pół Arnolda, które skręciły bark Berniemu,
które wyrwały Sebastianowi z piersi bijące wciąż serce, teraz zaciskały się na
jego żonie.
Nagle
wszystko potoczyło się tak szybko. Angie osunęła się lekko, jakby zasłabła czy
to z emocji, czy to z niedostatku powietrza. Greyback, wykorzystując to,
sięgnął w stronę kanapy, za którą (jak z przerażeniem uświadomił sobie Rey)
chowali się chłopcy. Wilkołak warknął, gdy Sturgis uderzył go czymś, próbując
się bronić. Reynard poczuł przypływ dumy, ten szybko jednak zgasł, gdy dłoń
Greybacka zacisnęła się na drugim z chłopców.
Rey
poczuł, jak podłoga osuwa mu się spod nóg, gdy wilkołak docisnął do siebie jego
młodszego syna.
Jedna
dłoń zaciśnięta na gardle Angie. Druga na gardle Remusa. Ponad nimi w Reya
wpatrywały się stalowe, dziko lśniące oczy.
– Pięknie, pięknie – mruknął wilkołak, wyraźnie
zadowolony z siebie. – Teraz mam ich oboje. No to, panie oficerze, na którym z
nich bardziej ci zależy? Żona czy syn? Które z nich mi oddasz? Partnerkę czy
dziedzica?
W pierwszej chwili Rey go nie zrozumiał. Nie chciał
zrozumieć. Gdy dotarło do niego, co powiedział wilkołak, zrobiło mu się
lodowato zimno, chociaż nie spodziewał się, że mógłby poczuć się jeszcze
gorzej. Jak miałby wybrać? Jak można w ogóle oczekiwać dokonania takiego
wyboru?
Zamrugał kilkukrotnie, próbując się szybko otrząsnąć.
Musiał przestać myśleć jak mąż i ojciec. Czas pomyśleć jak oficer Departamentu
Kontroli. Jak łowca, który miał przed sobą wilkołaka do schwytania. Tylko on i
bestia naprzeciw niego.
Szybko przekalkulował, najchłodniej, jak umiał w tym
momencie. Najważniejsze, aby wywlec wilkołaka z domu, zanim wzejdzie księżyc.
Rey był boleśnie świadomy tego, jak niewiele czasu im zostało. Słońce już
chyliło się ku zachodowi. Miał nie więcej jak pół godziny. Był w pełni świadom
tego, że będzie musiał zmierzyć się z wilkołakiem sam w lesie. Sam. Jak miał
tego dokonać sam, skoro nie udało im się, gdy byli w siedmiu?
Angie wciąż mogła się bronić. Gdyby zabrał ze sobą
różdżkę, mogliby razem… jak razem? Angela nie walczyła, nie trenowała zaklęć
atakujących od końca szkoły… jak mógł to zaniedbać? Jak jego żona miała sobie
poradzić, skoro Sebastian nie dał rady? A jeżeli coś pójdzie nie tak, Greyback
po prostu ją zabije. Nie zaryzykuje ucieczki z szamoczącą się kobietą, która
nie da sobą pomiatać.
Nie wiedział, czy da radę ją odbić, a porażka
oznaczała jej śmierć. Nie mógł na to pozwolić.
Remus był mały, na tyle niegroźny, że w sytuacji
zagrożenia, Greybeck mógł po prostu porzucić go w trakcie ucieczki… Rey uczepił
się tej myśli, tego ostatniego promyka nadziei. Mógł uratować ich oboje.
– Syn – powiedział martwym głosem. – Puść ją.
Wilkołak uśmiechnął się drapieżnie. Puścił Angie,
odpychając ją tak, że padła na kolana. Wybiegł z domu, zabierając ze sobą
chłopca.
Rey przypadł do żony, ale ta odepchnęła go ze
wściekłością. Wyrzut widoczny w jej oczach zabolał bardziej, niż mógłby to sobie
wyobrazić.
Angie zerwała się i rzuciła do drzwi, ale ją
powstrzymał. Złapał ją i obrócił do siebie. Zaczęła okładać go pięściami.
– Jak mogłeś?! – wrzasnęła histerycznie. – Jak mogłeś
oddać mu Remusa?! Jak mogłeś…
– Uspokój się! – nakazał Reynard, chwytając ją mocno
za nadgarstki. – Przecież nie pozwolę mu go zabrać. Chciałem go tylko wywabić z
domu. Zostań tu ze Sturgiem. Powiadom Ala. Idę tam. Przyprowadzę Rémy’go
do domu całego i zdrowego.
Puścił żonę i ruszył do lasu, zaciskając dłoń na różdżce.
Musiał uratować syna. Angie i Sturg byli bezpieczni, teraz tylko musiał
uratować Remusa. To było wykonalne. To musiało być wykonalne.
Trop wilkołaka nie był trudny do znalezienia. Greyback
nie zacierał śladów, jakby chciał, by ktoś go gonił. Rey przeczuwał, że to była
pułapka, ale przecież nie mógł zrobić nic innego, jak w nią iść. To była jego
jedyna szansa na ocalenie syna.
Przyspieszył kroku, gdy usłyszał przed sobą szelest
liści i trzaski pękających gałęzi.
Już był blisko. Tak blisko, że niemal słyszał rwący
się oddech wilkołaka. Tak blisko… Wiedział, że nie może włączyć się w
bezpośrednią walkę. Złapać syna i teleportować się do domu. Tylko to. To nie
czas na zemstę. To później. Teraz musi ocalić syna. Przede wszystkim Remus. Bez
niego nie zamierzał wracać do domu. Nie miał po co wracać.
I wtedy słońce schowało się za horyzontem, a las
oświetlił jedynie srebrny blask księżyca w pełni.
Nagle las przeszył krzyk. Przeraźliwy, pełen grozy
krzyk. Rey wiedział, co on oznacza. Miał jednak o wiele mniej czasu, niż
zakładał.
Przyspieszył biegu i wpadł na niewielką polanę akurat
w chwili, gdy wilkołak oparł na cztery łapy. Z przerażeniem wpatrywał się we
wciąż drgające mięśnie przemieniającej się bestii. Nigdy nie widział przemiany.
– Tatuś!
Wołanie syna go otrzeźwiło. Oderwał wzrok od wilkołaka
i rozejrzał się po polanie. Szybko wypatrzył jasnobrązową czuprynę synka. Remus
kulił się pod drzewem. Rey od razu podbiegł do synka… a raczej chciał podbiec,
bo nie było mu to dane.
Ignorowany przez chwilę wilkołak zakończył przemianę i
skoczył między ojca i syna. Rey ledwo zdążył wyhamować, by się z nim nie zderzyć.
Wysłane w stronę bestii zaklęcia nie sięgnęły celu bądź okazały się zbyt słabe.
Wilkołak bezceremonialnie machnął łapą w jego stronę. Rey poczuł silne
pchnięcie i został odrzucony na ziemię.
Nie czuł bólu, nie w momencie, gdy wilkołak drapieżnym
krokiem zbliżał się do Remusa. Nie mógł nic zrobić. Jego różdżka leżała kilka
metrów dalej, a nie miał siły, by ją przywołać. Był za słaby i zbyt
zdenerwowany na magię bezróżdżkową.
Nie mógł nic zrobić, gdy Remus zaczął uciekać, a
bestia skoczyła za nim.
Nie mógł zrobić nic, gdy wilkołak dopadł jego syna i
ciszę lasu przeszył pełen bólu krzyk. Po nim rozległ się dziecięcy płacz.
Reyowi pociemniało przed oczami. Wiedział, co to
oznaczało. Stracił syna. Pięciolatek nie miał szans na przeżycie ugryzienia
wilkołaka.
Dotknął piersi i ze zdziwieniem poczuł wilgoć pod
palcami. Odsunął rękę i spojrzał na nią. Dłoń była czerwona. Dopiero po chwili
dotarło do niego, że to krew. Jego krew.
Świat zatańczył mu przed oczami. Pod powiekami
rozbłysły światła. Opadł na leśne runo…
Jak przez mgłę docierały do niego głosy… Ricka? Moody’ego?
Willa? Nie umiał już ich rozróżnić. Ktoś szarpnął go za ramię… Padło jakieś
pytanie, ale nie był w stanie go zrozumieć…
Rémy został pogryziony… Jego syn nie żyje… Jego synek
nie żyje… Krzyk dziecka wciąż rozbrzmiewał w jego głowie, gdy coraz bardziej
odpływał w niebyt.
Hejka! Dobrze przeczytać nowy rozdział!
OdpowiedzUsuńCzytając część o Remusie i Sturgisie nie można się nie uśmiechnąć. Dobrze, że dałaś im ten czas spędzony we dwóch. Liczę jednak, że Remmy długo nie będzie załamany i że Lestrange do niego wróci, jak to wszystko przetrawi. W końcu to grom z jasnego nieba, nie jest łatwo przejść nad czymś takim do porządku dziennego. Zwłaszcza, że nie jest to zwykła dziewczyna a czystokrwista arystokratka. No ale lubię konwenanse 😊
Druga część rozdziału to dalszy ciąg tamtych dramatycznych wydarzeń. Teraz przyjdzie okropny czas dla Remusa i jego rodziny. Ciekawa jestem jak opiszesz reakcję Rey'a na to co się stało. Przecież to było oczywiste, że Greyback może się tak zemścić. Czarodzieje wykazali się brakiem profesjonalizmu, choć pewnie byli w szoku, po tym co widzieli. W każdym razie ucierpi na tym cała rodzina Lupinów, bo sytuacja, tak jak już znamy z opowiadania, odbije się na wszystkich.
Ściskam mocno i mam nadzieję, że do przeczytania wkrótce!
Magda
Kochana, jak tam sytuacja z nowym rozdziałem?
OdpowiedzUsuń