2 maja 2020

Rozdział 4


            Styczeń 1980
Następnego ranka, ku zdziwieniu Remusa, Ami nie tylko nie zmieniła zdania, ale wręcz zadeklarowała się, że jest gotowa wyjść za niego nawet tego samego dnia. Najdalej następnego. Wobec takiego postawienia sprawy Lupin po południu, od razu po wyjściu z pracy, udał się do jedynego obecnego z Zakonie pracownika magicznego urzędu stanu cywilnego – Dedalusa Diggle’a. Wolał pójść się do kogoś znajomego, niż ryzykować wyprawę do Ministerstwa Magii. Tamtejsi urzędnicy ostatnimi czasy coraz bardziej niechętnie patrzyli na wilkołaki.
– O! Witaj, Remusie, czy mogę ci w czymś pomóc? – zapytał Dedalus, gdy Lupin uwierzytelnił swoją tożsamość. – Stało się coś?
– W sumie to tak, ale nic złego – odpowiedział Remus, czując, jak rozpiera go radość. – Bo wiesz… Chciałbym zapytać, czy ewentualnie nie mógłbyś… Udzielić mnie i Amelii ślubu.
Mówił szybko, jakby chcąc jak najszybciej podzielić się ze światem tak wspaniałą nowiną.
Dedalus uśmiechnął się szeroko i rzucił się, by uściskać Remusa, który zastygł niemal w bezruchu, nie wiedząc, co ma robić. Diggle, mimo swojej wesołości, do tej pory sprawiał wrażenie, że woli się trzymać od niego na dystans – z dosyć oczywistego powodu.
– Gratuluję! – zakrzyknął radośnie Dedalus nienaturalnie wysokim głosem. – Oczywiście, oczywiście, że dam wam ślub. Tylko powiedz gdzie i kiedy… poczekaj, mam tu gdzieś potrzebne dokumenty… Gdzieś tu je ostatnio kładłem…
Zakręcił się po zagraconym pokoju. Sprawdził kilka szafek, aż w końcu znalazł skórzaną teczkę. Wyjął z niej plik papierów.
– Proszę, to musicie wypełnić, podpisać się tam na dole… Kiedy chcecie brać ślub?
– Możemy i jutro.
– Jutro… – powtórzył Dedalus, marszcząc brwi. Po chwili jednak uśmiechnął się szeroko – Idealnie! Pracuję do szesnastej, u was mogę być o siedemnastej. Może być?
– Tak! Tak, bardzo dziękuję! – ucieszył się Remus, ściskając dłonie niższego mężczyzny. – Tylko… Wiesz, że moja sytuacja w ministerstwie jest… dosyć nieciekawa…
– Niczym się nie martw. Załatwię to tak, że stosowne departamenty o niczym się nie dowiedzą. Zostaw to mnie, ja wszystko załatwię!
Zapewniony w tak gorliwy sposób Remus, niosąc plik potrzebnych do ślubu dokumentów, opuścił dom Dedalusa. Chwilę się zastanawiał, co ma dalej zrobić, po czym deportował się do Doliny Godryka. Chciał poinformować przyjaciół szybko, zanim przyszłoby mu do głowy, że może jednak nie robi dobrze.
– Skąd mam wiedzieć, czy ktoś cię dokładnie nie prześwietlił? – zapytał przez drzwi James, gdy Remus wypowiedział formułkę potwierdzającą swoją tożsamość.
Lupin wywrócił oczami i oparł czoło o drzwi.
– To pytaj o co chcesz, jeleniu jeden!
– No więc… - urwał James, zastanawiając się. – Z kim poszedłeś na Wieżę Astronomiczną na początku siódmego roku i co tam robiłeś?
– Trefne pytanie – zauważył Remus. – Akurat TEGO nie możesz wiedzieć. Nigdy ci o tym nie mówiłem.
– No to może najwyższy czas – odparł Potter, otwierając drzwi. – Nie bądź taki, Luniek…
– To już zamknięty rozdział. Zapomnij, przyszedłem tutaj z czymś zupełnie innym.
Minął Jamesa i przeszedł prosto do salonu. Ku swojemu zdziwieniu poza Lily zastał tam też Syriusza Blacka i Petera Pettigrew, czwartego z ich szkolnej grupy.
– No wiecie co! – krzyknął z udawanym oburzeniem. – Zapraszacie na herbatę beze mnie?
– Co to ma za znaczenie, skoro i tak przyszedłeś? – zauważył James, klepiąc go po plecach. – Poza tym mówiłeś, że jesteś w pracy. Ale jak jesteś, to jesteś. Coś się stało?
– Nie uwierzysz.
Usiadł obok Syriusza i sięgnął po jedno ze słynnych czekoladowych ciasteczek Lily.
– No mów! – szturchnął go Black. – Nie możesz mówić, że coś się stało, a potem milczeć i wcinać słodycze.
Remus uśmiechnął się pod nosem.
– W zasadzie to przyszedłem zaprosić was jutro do mnie… powiedzmy, po szesnastej.
– I tyle? – zdziwił się James. – To jest ten wielki sekret? Nie za mocno dostałeś wczoraj w głowę?
– A wiesz, że jest taka możliwość… Bo się jutro żenię.
Żadne inne słowa nie mogły wywołać większego zdziwienia i radości. Pierwsza oprzytomniała Lily, która podbiegła do Remusa i objęła go. Zaraz potem obudził się James. Peter zakrył twarz dłońmi.
– Jaja sobie robisz, prawda?! – zawołał Syriusz. – To jakiś żart.
– Nie, jakkolwiek to by dziwnie nie brzmiało. Byłem już u Diggle’a, obiecał, że wszystko załatwi…
– A Departament Kontroli? – zapytała Lily. – Wiesz, że oni… nie są zbyt taktowni.
– Wiem. Plan jest taki, żeby póki co o niczym się nie dowiedzieli. Przynajmniej dopóki wojna się nie skończy. Diggle powiedział, że zgłosi to do tych od stanu cywilnego, omijając DKMS. A kontrolni mają teraz za dużo roboty, żeby się zajmować takimi rzeczami… przynajmniej taką mam nadzieję.
– Wszystko przemyślałeś – zauważył James.
– Chyba żartujesz… Niczego nie przemyślałem. To wyszło wczoraj wieczorem, kompletnie spontanicznie. Nie wiem, czy to wszystko to dobry pomysł… ale powiem wam, że jestem szczęśliwy jak nigdy.
Wziął kolejne ciastko. Miał wrażenie, że dopiero teraz, gdy powiedział o wszystkim przyjaciołom, klamka rzeczywiście zapadła. Zostało mu już tylko podpisanie dokumentów. Czuł, jak rosnąca euforia zaczyna przyprawiać go o zawroty głowy.
– Czyli jak rozumiem kwestia jakiegoś wesela i kawalerskiego też zostaje przesunięta na po wojnie? – zapytał Syriusz. – Bo chyba nie myślałeś, że tak to zostawimy?
– Skoro uważasz to za konieczne – odpowiedział Remus, uśmiechając się szeroko.
– Kto jeszcze będzie? – spytała Lily.
– Wy. Diggle. Ami pewnie zaprosi matkę i siostrę.
– Ku twojemu niezmiernemu zachwytowi – zauważył z przekąsem James, ale umilkł, gdy żona szturchnęła go łokciem. – A twój ojciec?
– Jest na jakiejś konferencji w Clermont-Ferrand… wiecie, sprawy łowców potworów. Nie, powiem mu przy okazji. I zaproszę na wesele po wojnie. Poza tym, byłby ostatnim hipokrytą, gdyby miał mi to za złe. On też żenił się w tajemnicy… Wiecie, muszę wracać do domu. Musimy jeszcze z Ami podpisać cały plik dokumentów. Bez tego ślubu nie będzie.
– Co to ty jeszcze tu robisz?! – krzyknął Syriusz, wstając i ciągnąć za sobą Lupina. – Siedzisz i się obżerasz, a tam czeka na ciebie narzeczona. Bierz ciastka na drogę i zjeżdżaj mi stąd. Człowieku, przecież ty się jutro żenisz!
Wcisnął Remusowi do rąk torebkę z ciasteczkami i wypchnął go z domu Potterów przy akompaniamencie śmiechu gospodarzy.
– Będziemy jutro o czasie! – zawołała jeszcze za nimi Lily.
Syriusz wyprowadził Remusa na zewnątrz, aż do krawędzi strefy ochronnej.
– Wiesz, stary… to, co robisz, jest kompletnie szalone, robione na wariackich papierach… ale cholernie cieszę się, że się pobieracie. I masz słowo Huncwota, że nakopię do dupy każdemu, kto chociaż spróbuje krzywo spojrzeć.
– Dzięki, Łapo. Nawet nie wiesz, ile wasze wsparcie dla mnie znaczy.
Cofnął się o krok, by przejść granicę antyteleportacyjną i przeniósł się pod dom. Sam nigdy nie zakładał takiej osłony – w mugolskiej okolicy byłaby zbyt widoczna, a on wolał nie zwracać na siebie uwagi. Wystarczyła mu tarcza, którą przed laty założył jego ojciec – blokowała ona drzwi i okna w przypadku, gdyby próbował je otworzyć ktoś, w kim nie płynie krew Lupinów. Jedynym odstępstwem była bransoletka, którą kiedyś nosiła matka Remusa, a obecnie była we własności Amelii. Dzięki temu mogła wchodzić i wychodzić, kiedy tylko potrzebowała.
– Ami, wróciłem! – krzyknął, zdejmując płaszcz i wieszając go na haku. – Wszystko załatwiłem, mam papiery…
Urwał gwałtownie, gdy zobaczył Amelię skuloną na fotelu. Obejmowała ramionami kolana, a w jej oczach lśniły łzy. Remus podbiegł do niej i przyklęknął przed nią.
– Co się stało, skarbie? Ami…
– Rozmawiałam z mamą – odpowiedziała dziewczyna, pociągając nosem. – Jasno dała mi do zrozumienia, co myśli o szybkim ślubie… i o ślubie w tych czasach i w naszym wieku w ogóle. Nie będzie jej jutro. Matildy też – dodała, myśląc o swojej młodszej siostrze, która  chodziła do szóstej klasy w Hogwarcie.
– Skarbie… – szepnął Remus, tuląc się do nóg narzeczonej. – Tak mi przykro… Naprawdę… Nie chciałem, żeby to tak wyszło.
– Przecież to nie twoja wina. Mama po prostu… sam wiesz. Ona musi mieć zachowaną odpowiednią kolejność. Oficjalne przedstawienie, spotykanie się, zaręczyny, błogosławieństwo rodziców i dopiero potem ślub. Zaburzyliśmy jej ten schemat. To nic… przyzwyczai się… kiedyś, może.
Remus zmarszczył brwi. Jasne, rozumiał zdanie teściowej, ale nie mógł jej ot tak wybaczyć zranienia Amelii. Ujął w dłonie twarz ukochanej i scałował łzy. Poczuł słony smak na ustach.
– Jedno twoje słowo i wszystko odkręcę – powiedział.
– Nie! Nie! Chcę być z tobą. Chcę być twoją żoną. Mówiłeś o jakichś dokumentach.
– Tak. Mam wszystko od Dedalusa. Powiedział, że jutro przyjdzie i udzieli nam ślubu. Będą też Potterowie, Syriusz i Peter.
Ami skinęła głową. Opuściła nogi z fotela i pozwoliła, by Remus ją objął. Chłopak oparł brodę o jej czoło.
– Skarbie… – Dobiegł go głos narzeczonej. – Naprawdę chciałabym podpisać te papiery.
– Jasne.
Wyjął z płaszcza dokumenty i położył je na stole. Jeden egzemplarz dał Ami, drugi wziął dla siebie. Uzupełnił podstawowe dane i złożył podpis w odpowiedniej części. Dopiero wtedy podniósł wzrok i zobaczył, że Amelia mocno się nad czymś zastanawia.
– Wszystko gra? – zapytał, marszcząc brwi.
– Tak… po prostu się zastanawiam… Chciałbyś, żebym nosiła twoje nazwisko?
– Ja… To ja cię powinienem o to pytać.
Rozumiał wątpliwość Amelii. Sam nie był pewien, czy Ami powinna zmieniać nazwisko. To mogłoby być zbył łatwe do wyśledzenia dla pracowników Rejestru Wilkołaków. Nie chciał narażać ukochanej na nieprzyjemności.
– Nie myśl o ministerialnych – poprosiła dziewczyna, najwyraźniej domyślając się, wokół czego krążą myśli jej narzeczonego. – Choć ten jeden raz.
– To nie takie proste…
– Nie obchodzi mnie to! Jeżeli będą się czepiać, zawsze możemy wyjechać. Za granicą  ich władza nie sięga. Możemy przeprowadzić się na przykład do Francji, twój tata na pewno się ucieszy. Nie. Nie będę się ich słuchać.
– Ami… – zaczął, ale urwał, wiedząc, że nie przekona narzeczonej. Doprawdy, odznaczała się, nietypowym dla Krukonów, oślim uporem.
Nic nie powiedział, gdy dziewczyna w rubryce przeznaczonej na nazwisko po ślubie wpisała zamaszyście „Amelia Emily Lupin”.
– Zadowolona? – zapytał, odchylają się na krześle i splatając ręce.
– Jak najbardziej. Tak pomyślałam… skoro mamy mieć jutro gości, to chyba wypadałoby coś ugotować, nie?
Remus skinął głową.
– Proponuję podział – powiedział. – Ja zrobię jakiś obiad, ty upieczesz ciasto.
– Tak, myślę, że to dobry pomysł – przyznała Ami, wspominając swoje nieporadne zmagania z kuchenką przyszłego męża. – To… Idziemy na zakupy?
– Tak, pewnie, tylko muszę sprawdzić jedną rzecz.
Przeszedł do sypialni i zaczął przeszukiwać kolejno szuflady komody. Pluł sobie w brodę, że nie pamiętał, gdzie ojciec schował tę część osobistych rzeczy, które zostawił, wyprowadzając się. Dopiero po kilku minutach, na najwyższej półce odnalazł drewnianą szkatułkę. Wspomnienia powróciły wraz z otwarciem wieczka. Znalazł swój pierwszy bucik, jeden z dziecięcych rysunków, kilka zdjęć, list z Hogwartu, który przed laty przyniósł Albus Dumbledore. Pomiędzy szpargałami znalazł też to, czego szukał.
– Ami? – zawołał. – Chodź na chwilę.
Dziewczyna weszła do sypialni i z pobłażliwym uśmiechem spojrzała na narzeczonego, który właśnie schodził z regału.
– Chyba już sobie poradziłeś – zauważyła.
– Tak. Ale przymierz to.
Podał jej wyjętą ze szkatułki obrączkę. Sam założył drugą, sprawdzając, czy pasuje na jego palec. Bardzo by się zdziwił, gdyby nie pasowała.
– Dawno nie była czyszczona – wyjaśnił Remus. – Jak będzie okazja, zaniosę je do jubilera. W razie potrzeby mogę też powiększyć albo pomniejszyć twoją.
– Nie ma potrzeby – odpowiedziała, przyglądając się matowemu złotu na swoim palcu.  – Pasuje idealnie. A na czyszczenie jeszcze kiedyś będzie czas. Co to za obrączki?
– Moich rodziców. Tata nie miał serca zabierać ich ze sobą.
Ami zdjęła obrączkę i włożyła ją z powrotem do szkatułki.
– To idziemy? Remus, naprawdę mamy niewiele w lodówce. Skoro sprosiłeś nam gości, to musimy się przygotować.
– Dobrze, już dobrze. Chodźmy.
~ * ~
Styczeń 1981
Sytuacja w domu Lupinów stopniowo się uspokajała, chociaż dalece jej było do tego, co można by nazwać normą. Remus coraz lepiej odnajdywał się w roli ojca, ucząc się, jak reagować na poszczególne sygnały wysyłane przez Rosie. Jego córeczka rosła coraz bardziej i powoli zaczynała wodzić za nim wzrokiem. Uczyła się też, że swoimi krzykami i marudzeniem może przejąć niemal całkowitą kontrolę nad domem, rozpieszczającym ją ojcem i zakochanym w niej dziadkiem. Rey postanowił zostać w domu syna przynajmniej przez kilka tygodni, żeby wspomóc Remusa.
Reynard zdążył uśpić wnuczkę, posprzątać i przeczytać dwa rozdziały książki, zanim rozległo się gwałtowne pukanie do drzwi. Z zaniepokojeniem odłożył powieść i zdjął okulary. Ściskając różdżkę, podszedł do drzwi i wyjrzał przez wizjer. Widok znajomych osób po drugiej stronie był równie uspokajający, co niepokojący.
– W czym mogę pomóc? – zapytał, otwierając drzwi.
Po drugiej stronie stała wysoka, szczupła kobieta, jak dobrze wiedział – sześćdziesięcioletnia, chociaż wieku nie było po niej widać. Towarzyszył jej mężczyzna mniej więcej w wieku Reya, po którym widać było prawie trzydzieści lat pracy w Departamencie Kontroli nad Magicznymi Stworzeniami. Rick Davies należało do jednych z najlepszych oficerów do zadań specjalnych.
– Reynard Lupin! – krzyknął basowym głosem Rick, ściskając dłoń dawnego współpracownika. – Merlinie, myślałem, że jesteś we Francji! Skąd się tu wziąłeś?
– To raczej ja powinienem o to pytać – zauważył Rey, wciąż zastawiając wejście do domu. – To ty stoisz na progu domu mojego syna. W mundurze. Nie powiesz mi chyba, że ta wizyta ma czysto towarzyski charakter.
Odpowiedziało mu pełne zakłopotania milczenie. Rick wymienił spojrzenia z Irene Watson, towarzyszącą mu uzdrowicielką.
– Rey, wiesz, jak jest… – zaczął Rick. – Tylko wykonuję swoje obowiązki. Na pewno jeszcze pamiętasz, jak to jest…
– Przenieśli cię do rejestru? – przerwał mu Rey. – Czym tak podpadłeś?
– Niczym. Sam się zgłosiłem, gdy się dowiedziałem, że chcą wysłać kogoś do twojego syna.
Reynard zmarszczył brwi. Tak, był w stanie uwierzyć w to, że jego dawny partner ma oko na wszystkie sprawy związane z Remusem. Przez wzgląd na starą przyjaźń.
– Obawiam się, że jechaliście na próżno. Remusa nie ma.
– Z tym, że my nie przyszliśmy w jego sprawie – odpowiedział Rick, tracąc pewność w głosie.
Rey poczuł, jak krew zastyga mu w żyłach. Tak, wiedział, po co przyszli – obecność uzdrowicielki dobitnie o tym świadczyła. Wiedział, że taka jest procedura. Spodziewał się ich wizyty i, prawdę mówiąc, był zdziwiony, że przychodzą tak późno.
– Rey, wiesz, jak jest… – zaczął Rick.
– Nie wpuszczę was do mojej wnuczki – wycedził Reynard. – Miło było was widzieć, ale możecie już iść.
Chciał zamknąć drzwi, ale uzdrowicielka przytrzymała je.
– Rey, nie wygłupiaj się – powiedziała. – Znasz zasady. Ktoś musi ją sprawdzić. Albo zrobimy to my, albo rejestrowi, a wiesz, że oni nie delikatni.
Lupin wziął głęboki oddech i odsunął się z progu. MUSIAŁ ich wpuścić. Wolał, żeby jego wnuczkę przebadali jego starzy przyjaciele, niż nakręceni łowcy istot.
Już miał zamknąć drzwi, gdy zobaczył biegnącego w stronę domu młodego chłopaka, może dwa-trzy lata starszego od Remusa. Jego niepełny mundur świadczył o tym, że dopiero szkolił się na agenta w DKMS-ie
– Już jestem, panie Davies! – krzyknął, wchodząc do domu i mijając Reya, jakby w ogóle tam go nie było.
– Wspaniale, Cormack – wycedził Rick. – Choć raz mógłbyś się nie spóźnić… I podstawowa kultura wymagałoby przywitania się z gospodarzem. Szczególnie, że nazwisko Reynarda Lupina powinno być ci znane.
Ciemne oczy chłopaka rozszerzyły się w zdumieniu.
– O! P-pan Lupin – wymamrotał. – Słyszałem o panu… o tym, jak pan pokonał bestię z Dartmooru i…
– Skończ już! – warknął na niego Rick, wywracając oczami. – Nie zachowuj się jak nastolatka na widok piosenkarza, w pracy jesteś.
Cormack spłonił się niczym dziewczynka i wbił wzrok w podłogę.
– Przynieść ją? – zapytał Rey, chcąc jak najszybciej załatwić sprawę.

– Nie trzeba – odpowiedziała Irene. – Nie trzeba jej budzić, to tylko kwestia jednego zaklęcia. Chcesz iść ze mną?
Rey zamyślił się. Nie chciał zostawiać Rose z kimkolwiek spoza rodziny, ale z drugiej strony nie ufał na tyle stażyście Ricka, żeby spuścić go z oka. A na pewno nie miał zamiaru dopuścić do tego, by przebywał w jednym pokoju z jego wnuczką. Poza tym… znał Irene od prawie trzydziestu lat. To ona opatrywała i diagnozowała Remusa, gdy ten został pogryziony. Komu innemu mógłby powierzyć Rosie?
– Nie, poczekam. Przecież wiem, co wykryjesz… a raczej czego nie.
Uzdrowicielka zniknęła w pokoiku małej.
– Nie rozumiem – zaczął Cormack, rozglądając się niepewnie. – Przecież mieliśmy zbadać jakiegoś wilczego szczeniaka.
– Zamknij się, młody – warknął Rick, widząc, jak Lupin blednie.
– Ale przecież to tylko…
– Stul pysk, szczeniaku – wycedził Rey, zaciskając dłoń na różdżce. – Mówisz o mojej wnuczce.
Stażysta zamilkł, rzucając spłoszone spojrzenie Rickowi, jednak ten nie ruszył mu z pomocą.
– Rey, daj spokój – powiedział Davies. – Skąd ma wiedzieć…
– Ucz go szacunku. Wiesz, jak u mnie skończył się jego brak – przypomniał Reynard, nieświadomie pocierając stare blizny na piersi.
Nerwową atmosferę rozwiązał powrót uśmiechniętej uzdrowicielki.
– Z małą wszystko w porządku, nic tu po nas – oznajmiła, stając między Reyem a Cormackiem. – Pogratuluj ode mnie Remusowi. Ma wspaniałą córkę.
– Przekażę – odpowiedział chłodno Lupin. – Irene, Rick… cieszę się, że znowu was zobaczyłem. Ale lepiej już idźcie.
Rey uścisnął ręce dawnych przyjaciół. Stał w drzwiach, dopóki urzędnicy nie deportowali się. Dopiero wtedy poczuł, jak schodzą z niego nerwy. Na chwiejnych nogach podszedł do najbliższego fotela i opadł na niego. Przetarł twarz dłońmi i odetchnął z ulgą. Miał prawdziwe szczęście, że trafiło akurat na moment, gdy Remusa nie było w domu.

3 komentarze:

  1. Siedzę sobie w pracy, a to idealna sceneria na komentowanie! Uwierz mi, nigdzie mi się tak dobrze nie pisze komentarzy jak w pracy! XD
    Od czego by tu zacząć? No nie mogło być zbyt kolorowo, prawda? Nawet gdy Remusowi udało się obejść wymogi ministerstwa, to nagle BUM! WREDNA TEŚCIOWA W AKCJI! No tragedia... Szczerze, nie jestem w stanie zrozumieć rodziców, którzy są w stanie na przekór własnym dzieciom nie przyjść na ich ślub. Jeden z najważniejszych dni w życiu, ale nie... własne widzimisię ważniejsze! W perspektywie tego, że Amelia wkrótce umrze i osieroci córkę, jest to tragiczne...
    A co to za spotkanie u Potterów bez Remusa? No halo! Za wcześnie na takie akcje...
    No i dziadzio Rey! Cudny! Aż po prostu nie mogę się doczekać, kiedy wyciągniesz jakieś brudy z jego przeszłości. No w końcu nie bez powodu jest legendą!
    Ściskam mocno i czekam na więcej!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj, kochana, uwierz, że teściowa w akcji to jeszcze będzie. Ale znam takich rodziców i to nie jest dobre ani dla młodych, ani potem dla ich dzieci.
      Atria też się przyczepiła do tego spotkania. A chłopina po prostu był w pracy, to i tak go nie zapraszali. Na podejrzenia jeszcze przyjdzie czas.
      Jakie brudy dziadzia Reya by Cię interesowały?
      Ściskam mocno,
      Morri.
      PS. Nieprawda. Najlepiej pisze się i komentuje w tracie zajęć ;).

      Usuń
    2. Wyobrażam sobie, że mimo roli dobrego ojca, dziadzio Rey był bezlitosnym łowcą niebezpiecznych istot i dopiero po przemienieniu Remusa spojrzał na wilkołaki zupełnie inaczej. Jednak co zrobił w przeszłości to jego...

      Usuń