Styczeń 1980
Następnego ranka, ku zdziwieniu Remusa, Ami nie tylko nie
zmieniła zdania, ale wręcz zadeklarowała się, że jest gotowa wyjść za niego
nawet tego samego dnia. Najdalej następnego. Wobec takiego postawienia sprawy
Lupin po południu, od razu po wyjściu z pracy, udał się do jedynego obecnego z
Zakonie pracownika magicznego urzędu stanu cywilnego – Dedalusa Diggle’a. Wolał
pójść się do kogoś znajomego, niż ryzykować wyprawę do Ministerstwa Magii.
Tamtejsi urzędnicy ostatnimi czasy coraz bardziej niechętnie patrzyli na
wilkołaki.
– O! Witaj, Remusie, czy mogę ci
w czymś pomóc? – zapytał Dedalus, gdy Lupin uwierzytelnił swoją tożsamość. –
Stało się coś?
– W sumie to tak, ale nic złego –
odpowiedział Remus, czując, jak rozpiera go radość. – Bo wiesz… Chciałbym
zapytać, czy ewentualnie nie mógłbyś… Udzielić mnie i Amelii ślubu.
Mówił szybko, jakby chcąc jak
najszybciej podzielić się ze światem tak wspaniałą nowiną.
Dedalus uśmiechnął się szeroko i
rzucił się, by uściskać Remusa, który zastygł niemal w bezruchu, nie wiedząc,
co ma robić. Diggle, mimo swojej wesołości, do tej pory sprawiał wrażenie, że
woli się trzymać od niego na dystans – z dosyć oczywistego powodu.
– Gratuluję! – zakrzyknął
radośnie Dedalus nienaturalnie wysokim głosem. – Oczywiście, oczywiście, że dam
wam ślub. Tylko powiedz gdzie i kiedy… poczekaj, mam tu gdzieś potrzebne
dokumenty… Gdzieś tu je ostatnio kładłem…
Zakręcił się po zagraconym
pokoju. Sprawdził kilka szafek, aż w końcu znalazł skórzaną teczkę. Wyjął z
niej plik papierów.
– Proszę, to musicie wypełnić,
podpisać się tam na dole… Kiedy chcecie brać ślub?
– Możemy i jutro.
– Jutro… – powtórzył Dedalus,
marszcząc brwi. Po chwili jednak uśmiechnął się szeroko – Idealnie! Pracuję do
szesnastej, u was mogę być o siedemnastej. Może być?
– Tak! Tak, bardzo dziękuję! –
ucieszył się Remus, ściskając dłonie niższego mężczyzny. – Tylko… Wiesz, że
moja sytuacja w ministerstwie jest… dosyć nieciekawa…
– Niczym się nie martw. Załatwię
to tak, że stosowne departamenty o niczym się nie dowiedzą. Zostaw to mnie, ja
wszystko załatwię!
Zapewniony w tak gorliwy sposób
Remus, niosąc plik potrzebnych do ślubu dokumentów, opuścił dom Dedalusa.
Chwilę się zastanawiał, co ma dalej zrobić, po czym deportował się do Doliny
Godryka. Chciał poinformować przyjaciół szybko, zanim przyszłoby mu do głowy,
że może jednak nie robi dobrze.
– Skąd mam wiedzieć, czy ktoś cię
dokładnie nie prześwietlił? – zapytał przez drzwi James, gdy Remus wypowiedział
formułkę potwierdzającą swoją tożsamość.
Lupin wywrócił oczami i oparł
czoło o drzwi.
– To pytaj o co chcesz, jeleniu
jeden!
– No więc… - urwał James,
zastanawiając się. – Z kim poszedłeś na Wieżę Astronomiczną na początku
siódmego roku i co tam robiłeś?
– Trefne pytanie – zauważył
Remus. – Akurat TEGO nie możesz wiedzieć. Nigdy ci o tym nie mówiłem.
– No to może najwyższy czas –
odparł Potter, otwierając drzwi. – Nie bądź taki, Luniek…
– To już zamknięty rozdział.
Zapomnij, przyszedłem tutaj z czymś zupełnie innym.
Minął Jamesa i przeszedł prosto
do salonu. Ku swojemu zdziwieniu poza Lily zastał tam też Syriusza Blacka i
Petera Pettigrew, czwartego z ich szkolnej grupy.
– No wiecie co! – krzyknął z
udawanym oburzeniem. – Zapraszacie na herbatę beze mnie?
– Co to ma za znaczenie, skoro i
tak przyszedłeś? – zauważył James, klepiąc go po plecach. – Poza tym mówiłeś,
że jesteś w pracy. Ale jak jesteś, to jesteś. Coś się stało?
– Nie uwierzysz.
Usiadł obok Syriusza i sięgnął po
jedno ze słynnych czekoladowych ciasteczek Lily.
– No mów! – szturchnął go Black.
– Nie możesz mówić, że coś się stało, a potem milczeć i wcinać słodycze.
Remus uśmiechnął się pod nosem.
– W zasadzie to przyszedłem
zaprosić was jutro do mnie… powiedzmy, po szesnastej.
– I tyle? – zdziwił się James. –
To jest ten wielki sekret? Nie za mocno dostałeś wczoraj w głowę?
– A wiesz, że jest taka możliwość…
Bo się jutro żenię.
Żadne inne słowa nie mogły
wywołać większego zdziwienia i radości. Pierwsza oprzytomniała Lily, która
podbiegła do Remusa i objęła go. Zaraz potem obudził się James. Peter zakrył
twarz dłońmi.
– Jaja sobie robisz, prawda?! – zawołał
Syriusz. – To jakiś żart.
– Nie, jakkolwiek to by dziwnie
nie brzmiało. Byłem już u Diggle’a, obiecał, że wszystko załatwi…
– A Departament Kontroli? –
zapytała Lily. – Wiesz, że oni… nie są zbyt taktowni.
– Wiem. Plan jest taki, żeby póki
co o niczym się nie dowiedzieli. Przynajmniej dopóki wojna się nie skończy.
Diggle powiedział, że zgłosi to do
tych od stanu cywilnego, omijając DKMS. A kontrolni mają teraz za dużo roboty,
żeby się zajmować takimi rzeczami… przynajmniej taką mam nadzieję.
– Wszystko przemyślałeś –
zauważył James.
– Chyba żartujesz… Niczego nie
przemyślałem. To wyszło wczoraj wieczorem, kompletnie spontanicznie. Nie wiem,
czy to wszystko to dobry pomysł… ale powiem wam, że jestem szczęśliwy jak
nigdy.
Wziął kolejne ciastko. Miał wrażenie,
że dopiero teraz, gdy powiedział o wszystkim przyjaciołom, klamka rzeczywiście
zapadła. Zostało mu już tylko podpisanie dokumentów. Czuł, jak rosnąca euforia
zaczyna przyprawiać go o zawroty głowy.
– Czyli jak rozumiem kwestia
jakiegoś wesela i kawalerskiego też zostaje przesunięta na po wojnie? – zapytał
Syriusz. – Bo chyba nie myślałeś, że tak to zostawimy?
– Skoro uważasz to za konieczne –
odpowiedział Remus, uśmiechając się szeroko.
– Kto jeszcze będzie? – spytała
Lily.
– Wy. Diggle. Ami pewnie zaprosi
matkę i siostrę.
– Ku twojemu niezmiernemu
zachwytowi – zauważył z przekąsem James, ale umilkł, gdy żona szturchnęła go
łokciem. – A twój ojciec?
– Jest na jakiejś konferencji w
Clermont-Ferrand… wiecie, sprawy łowców potworów. Nie, powiem mu przy okazji. I
zaproszę na wesele po wojnie. Poza tym, byłby ostatnim hipokrytą, gdyby miał mi
to za złe. On też żenił się w tajemnicy… Wiecie, muszę wracać do domu. Musimy
jeszcze z Ami podpisać cały plik dokumentów. Bez tego ślubu nie będzie.
– Co to ty jeszcze tu robisz?! –
krzyknął Syriusz, wstając i ciągnąć za sobą Lupina. – Siedzisz i się obżerasz,
a tam czeka na ciebie narzeczona. Bierz ciastka na drogę i zjeżdżaj mi stąd.
Człowieku, przecież ty się jutro żenisz!
Wcisnął Remusowi do rąk torebkę z
ciasteczkami i wypchnął go z domu Potterów przy akompaniamencie śmiechu
gospodarzy.
– Będziemy jutro o czasie! –
zawołała jeszcze za nimi Lily.
Syriusz wyprowadził Remusa na
zewnątrz, aż do krawędzi strefy ochronnej.
– Wiesz, stary… to, co robisz,
jest kompletnie szalone, robione na wariackich papierach… ale cholernie cieszę
się, że się pobieracie. I masz słowo Huncwota, że nakopię do dupy każdemu, kto
chociaż spróbuje krzywo spojrzeć.
– Dzięki, Łapo. Nawet nie wiesz,
ile wasze wsparcie dla mnie znaczy.
Cofnął się o krok, by przejść
granicę antyteleportacyjną i przeniósł się pod dom. Sam nigdy nie zakładał
takiej osłony – w mugolskiej okolicy byłaby zbyt widoczna, a on wolał nie
zwracać na siebie uwagi. Wystarczyła mu tarcza, którą przed laty założył jego ojciec
– blokowała ona drzwi i okna w przypadku, gdyby próbował je otworzyć ktoś, w
kim nie płynie krew Lupinów. Jedynym odstępstwem była bransoletka, którą kiedyś
nosiła matka Remusa, a obecnie była we własności Amelii. Dzięki temu mogła
wchodzić i wychodzić, kiedy tylko potrzebowała.
– Ami, wróciłem! – krzyknął,
zdejmując płaszcz i wieszając go na haku. – Wszystko załatwiłem, mam papiery…
Urwał gwałtownie, gdy zobaczył
Amelię skuloną na fotelu. Obejmowała ramionami kolana, a w jej oczach lśniły
łzy. Remus podbiegł do niej i przyklęknął przed nią.
– Co się stało, skarbie? Ami…
– Rozmawiałam z mamą –
odpowiedziała dziewczyna, pociągając nosem. – Jasno dała mi do zrozumienia, co
myśli o szybkim ślubie… i o ślubie w tych czasach i w naszym wieku w ogóle. Nie
będzie jej jutro. Matildy też – dodała, myśląc o swojej młodszej siostrze,
która chodziła do szóstej klasy w
Hogwarcie.
– Skarbie… – szepnął Remus, tuląc
się do nóg narzeczonej. – Tak mi przykro… Naprawdę… Nie chciałem, żeby to tak
wyszło.
– Przecież to nie twoja wina.
Mama po prostu… sam wiesz. Ona musi mieć zachowaną odpowiednią kolejność.
Oficjalne przedstawienie, spotykanie się, zaręczyny, błogosławieństwo rodziców
i dopiero potem ślub. Zaburzyliśmy jej ten schemat. To nic… przyzwyczai się…
kiedyś, może.
Remus zmarszczył brwi. Jasne,
rozumiał zdanie teściowej, ale nie mógł jej ot tak wybaczyć zranienia Amelii.
Ujął w dłonie twarz ukochanej i scałował łzy. Poczuł słony smak na ustach.
– Jedno twoje słowo i wszystko
odkręcę – powiedział.
– Nie! Nie! Chcę być z tobą. Chcę
być twoją żoną. Mówiłeś o jakichś dokumentach.
– Tak. Mam wszystko od Dedalusa.
Powiedział, że jutro przyjdzie i udzieli nam ślubu. Będą też Potterowie,
Syriusz i Peter.
Ami skinęła głową. Opuściła nogi
z fotela i pozwoliła, by Remus ją objął. Chłopak oparł brodę o jej czoło.
– Skarbie… – Dobiegł go głos narzeczonej.
– Naprawdę chciałabym podpisać te papiery.
– Jasne.
Wyjął z płaszcza dokumenty i
położył je na stole. Jeden egzemplarz dał Ami, drugi wziął dla siebie.
Uzupełnił podstawowe dane i złożył podpis w odpowiedniej części. Dopiero wtedy
podniósł wzrok i zobaczył, że Amelia mocno się nad czymś zastanawia.
– Wszystko gra? – zapytał,
marszcząc brwi.
– Tak… po prostu się zastanawiam…
Chciałbyś, żebym nosiła twoje nazwisko?
– Ja… To ja cię powinienem o to
pytać.
Rozumiał wątpliwość Amelii. Sam
nie był pewien, czy Ami powinna zmieniać nazwisko. To mogłoby być zbył łatwe do
wyśledzenia dla pracowników Rejestru Wilkołaków. Nie chciał narażać ukochanej
na nieprzyjemności.
– Nie myśl o ministerialnych –
poprosiła dziewczyna, najwyraźniej domyślając się, wokół czego krążą myśli jej
narzeczonego. – Choć ten jeden raz.
– To nie takie proste…
– Nie obchodzi mnie to! Jeżeli
będą się czepiać, zawsze możemy wyjechać. Za granicą ich władza nie sięga. Możemy przeprowadzić
się na przykład do Francji, twój tata na pewno się ucieszy. Nie. Nie będę się
ich słuchać.
– Ami… – zaczął, ale urwał,
wiedząc, że nie przekona narzeczonej. Doprawdy, odznaczała się, nietypowym dla
Krukonów, oślim uporem.
Nic nie powiedział, gdy
dziewczyna w rubryce przeznaczonej na nazwisko po ślubie wpisała zamaszyście
„Amelia Emily Lupin”.
– Zadowolona? – zapytał,
odchylają się na krześle i splatając ręce.
– Jak najbardziej. Tak
pomyślałam… skoro mamy mieć jutro gości, to chyba wypadałoby coś ugotować, nie?
Remus skinął głową.
– Proponuję podział – powiedział.
– Ja zrobię jakiś obiad, ty upieczesz ciasto.
– Tak, myślę, że to dobry pomysł
– przyznała Ami, wspominając swoje nieporadne zmagania z kuchenką przyszłego
męża. – To… Idziemy na zakupy?
– Tak, pewnie, tylko muszę
sprawdzić jedną rzecz.
Przeszedł do sypialni i zaczął
przeszukiwać kolejno szuflady komody. Pluł sobie w brodę, że nie pamiętał,
gdzie ojciec schował tę część osobistych rzeczy, które zostawił, wyprowadzając
się. Dopiero po kilku minutach, na najwyższej półce odnalazł drewnianą szkatułkę.
Wspomnienia powróciły wraz z otwarciem wieczka. Znalazł swój pierwszy bucik,
jeden z dziecięcych rysunków, kilka zdjęć, list z Hogwartu, który przed laty
przyniósł Albus Dumbledore. Pomiędzy szpargałami znalazł też to, czego szukał.
– Ami? – zawołał. – Chodź na
chwilę.
Dziewczyna weszła do sypialni i z
pobłażliwym uśmiechem spojrzała na narzeczonego, który właśnie schodził z
regału.
– Chyba już sobie poradziłeś –
zauważyła.
– Tak. Ale przymierz to.
Podał jej wyjętą ze szkatułki
obrączkę. Sam założył drugą, sprawdzając, czy pasuje na jego palec. Bardzo by
się zdziwił, gdyby nie pasowała.
– Dawno nie była czyszczona –
wyjaśnił Remus. – Jak będzie okazja, zaniosę je do jubilera. W razie potrzeby
mogę też powiększyć albo pomniejszyć twoją.
– Nie ma potrzeby –
odpowiedziała, przyglądając się matowemu złotu na swoim palcu. – Pasuje idealnie. A na czyszczenie jeszcze
kiedyś będzie czas. Co to za obrączki?
– Moich rodziców. Tata nie miał
serca zabierać ich ze sobą.
Ami zdjęła obrączkę i włożyła ją
z powrotem do szkatułki.
– To idziemy? Remus, naprawdę
mamy niewiele w lodówce. Skoro sprosiłeś nam gości, to musimy się przygotować.
– Dobrze, już dobrze. Chodźmy.
~
* ~
Styczeń
1981
Sytuacja w domu Lupinów stopniowo
się uspokajała, chociaż dalece jej było do tego, co można by nazwać normą.
Remus coraz lepiej odnajdywał się w roli ojca, ucząc się, jak reagować na
poszczególne sygnały wysyłane przez Rosie. Jego córeczka rosła coraz bardziej i
powoli zaczynała wodzić za nim wzrokiem. Uczyła się też, że swoimi krzykami i
marudzeniem może przejąć niemal całkowitą
kontrolę nad domem, rozpieszczającym ją ojcem i zakochanym w niej dziadkiem.
Rey postanowił zostać w domu syna przynajmniej przez kilka tygodni, żeby
wspomóc Remusa.
Reynard zdążył uśpić wnuczkę,
posprzątać i przeczytać dwa rozdziały książki, zanim rozległo się gwałtowne
pukanie do drzwi. Z zaniepokojeniem odłożył powieść i zdjął okulary. Ściskając
różdżkę, podszedł do drzwi i wyjrzał przez wizjer. Widok znajomych osób po
drugiej stronie był równie uspokajający, co niepokojący.
– W czym mogę pomóc? – zapytał,
otwierając drzwi.
Po drugiej stronie stała wysoka,
szczupła kobieta, jak dobrze wiedział – sześćdziesięcioletnia, chociaż wieku
nie było po niej widać. Towarzyszył jej mężczyzna mniej więcej w wieku Reya, po
którym widać było prawie trzydzieści lat pracy w Departamencie Kontroli nad
Magicznymi Stworzeniami. Rick Davies należało do jednych z najlepszych oficerów
do zadań specjalnych.
– Reynard Lupin! – krzyknął
basowym głosem Rick, ściskając dłoń dawnego współpracownika. – Merlinie,
myślałem, że jesteś we Francji! Skąd się tu wziąłeś?
– To raczej ja powinienem o to
pytać – zauważył Rey, wciąż zastawiając wejście do domu. – To ty stoisz na
progu domu mojego syna. W mundurze. Nie powiesz mi chyba, że ta wizyta ma
czysto towarzyski charakter.
Odpowiedziało mu pełne
zakłopotania milczenie. Rick wymienił spojrzenia z Irene Watson, towarzyszącą
mu uzdrowicielką.
– Rey, wiesz, jak jest… – zaczął
Rick. – Tylko wykonuję swoje obowiązki. Na pewno jeszcze pamiętasz, jak to
jest…
– Przenieśli cię do rejestru? –
przerwał mu Rey. – Czym tak podpadłeś?
– Niczym. Sam się zgłosiłem, gdy
się dowiedziałem, że chcą wysłać kogoś do twojego syna.
Reynard zmarszczył brwi. Tak, był
w stanie uwierzyć w to, że jego dawny partner ma oko na wszystkie sprawy
związane z Remusem. Przez wzgląd na starą przyjaźń.
– Obawiam się, że jechaliście na
próżno. Remusa nie ma.
– Z tym, że my nie przyszliśmy w
jego sprawie – odpowiedział Rick, tracąc pewność w głosie.
Rey poczuł, jak krew zastyga mu w
żyłach. Tak, wiedział, po co przyszli – obecność uzdrowicielki dobitnie o tym
świadczyła. Wiedział, że taka jest procedura. Spodziewał się ich wizyty i,
prawdę mówiąc, był zdziwiony, że przychodzą tak późno.
– Rey, wiesz, jak jest… – zaczął
Rick.
– Nie wpuszczę was do mojej
wnuczki – wycedził Reynard. – Miło było was widzieć, ale możecie już iść.
Chciał zamknąć drzwi, ale
uzdrowicielka przytrzymała je.
– Rey, nie wygłupiaj się –
powiedziała. – Znasz zasady. Ktoś musi ją sprawdzić. Albo zrobimy to my, albo
rejestrowi, a wiesz, że oni nie delikatni.
Lupin wziął głęboki oddech i
odsunął się z progu. MUSIAŁ ich wpuścić. Wolał, żeby jego wnuczkę przebadali
jego starzy przyjaciele, niż nakręceni łowcy istot.
Już miał zamknąć drzwi, gdy
zobaczył biegnącego w stronę domu młodego chłopaka, może dwa-trzy lata
starszego od Remusa. Jego niepełny mundur świadczył o tym, że dopiero szkolił
się na agenta w DKMS-ie
– Już jestem, panie Davies! –
krzyknął, wchodząc do domu i mijając Reya, jakby w ogóle tam go nie było.
– Wspaniale, Cormack – wycedził
Rick. – Choć raz mógłbyś się nie spóźnić… I podstawowa kultura wymagałoby
przywitania się z gospodarzem. Szczególnie, że nazwisko Reynarda Lupina powinno
być ci znane.
Ciemne oczy chłopaka rozszerzyły
się w zdumieniu.
– O! P-pan Lupin – wymamrotał. –
Słyszałem o panu… o tym, jak pan pokonał bestię z Dartmooru i…
– Skończ już! – warknął na niego
Rick, wywracając oczami. – Nie zachowuj się jak nastolatka na widok
piosenkarza, w pracy jesteś.
Cormack spłonił się niczym
dziewczynka i wbił wzrok w podłogę.
– Przynieść ją? – zapytał Rey,
chcąc jak najszybciej załatwić sprawę.
– Nie trzeba – odpowiedziała
Irene. – Nie trzeba jej budzić, to tylko kwestia jednego zaklęcia. Chcesz iść
ze mną?
Rey zamyślił się. Nie chciał
zostawiać Rose z kimkolwiek spoza rodziny, ale z drugiej strony nie ufał na
tyle stażyście Ricka, żeby spuścić go z oka. A na pewno nie miał zamiaru
dopuścić do tego, by przebywał w jednym pokoju z jego wnuczką. Poza tym… znał
Irene od prawie trzydziestu lat. To ona opatrywała i diagnozowała Remusa, gdy
ten został pogryziony. Komu innemu mógłby powierzyć Rosie?
– Nie, poczekam. Przecież wiem,
co wykryjesz… a raczej czego nie.
Uzdrowicielka zniknęła w pokoiku
małej.
– Nie rozumiem – zaczął Cormack,
rozglądając się niepewnie. – Przecież mieliśmy zbadać jakiegoś wilczego
szczeniaka.
– Zamknij się, młody – warknął
Rick, widząc, jak Lupin blednie.
– Ale przecież to tylko…
– Stul pysk, szczeniaku –
wycedził Rey, zaciskając dłoń na różdżce. – Mówisz o mojej wnuczce.
Stażysta zamilkł, rzucając
spłoszone spojrzenie Rickowi, jednak ten nie ruszył mu z pomocą.
– Rey, daj spokój – powiedział
Davies. – Skąd ma wiedzieć…
– Ucz go szacunku. Wiesz, jak u
mnie skończył się jego brak – przypomniał Reynard, nieświadomie pocierając
stare blizny na piersi.
Nerwową atmosferę rozwiązał
powrót uśmiechniętej uzdrowicielki.
– Z małą wszystko w porządku, nic
tu po nas – oznajmiła, stając między Reyem a Cormackiem. – Pogratuluj ode mnie
Remusowi. Ma wspaniałą córkę.
– Przekażę – odpowiedział chłodno
Lupin. – Irene, Rick… cieszę się, że znowu was zobaczyłem. Ale lepiej już
idźcie.
Rey uścisnął ręce dawnych
przyjaciół. Stał w drzwiach, dopóki urzędnicy nie deportowali się. Dopiero
wtedy poczuł, jak schodzą z niego nerwy. Na chwiejnych nogach podszedł do
najbliższego fotela i opadł na niego. Przetarł twarz dłońmi i odetchnął z ulgą.
Miał prawdziwe szczęście, że trafiło akurat na moment, gdy Remusa nie było w
domu.
Siedzę sobie w pracy, a to idealna sceneria na komentowanie! Uwierz mi, nigdzie mi się tak dobrze nie pisze komentarzy jak w pracy! XD
OdpowiedzUsuńOd czego by tu zacząć? No nie mogło być zbyt kolorowo, prawda? Nawet gdy Remusowi udało się obejść wymogi ministerstwa, to nagle BUM! WREDNA TEŚCIOWA W AKCJI! No tragedia... Szczerze, nie jestem w stanie zrozumieć rodziców, którzy są w stanie na przekór własnym dzieciom nie przyjść na ich ślub. Jeden z najważniejszych dni w życiu, ale nie... własne widzimisię ważniejsze! W perspektywie tego, że Amelia wkrótce umrze i osieroci córkę, jest to tragiczne...
A co to za spotkanie u Potterów bez Remusa? No halo! Za wcześnie na takie akcje...
No i dziadzio Rey! Cudny! Aż po prostu nie mogę się doczekać, kiedy wyciągniesz jakieś brudy z jego przeszłości. No w końcu nie bez powodu jest legendą!
Ściskam mocno i czekam na więcej!
Oj, kochana, uwierz, że teściowa w akcji to jeszcze będzie. Ale znam takich rodziców i to nie jest dobre ani dla młodych, ani potem dla ich dzieci.
UsuńAtria też się przyczepiła do tego spotkania. A chłopina po prostu był w pracy, to i tak go nie zapraszali. Na podejrzenia jeszcze przyjdzie czas.
Jakie brudy dziadzia Reya by Cię interesowały?
Ściskam mocno,
Morri.
PS. Nieprawda. Najlepiej pisze się i komentuje w tracie zajęć ;).
Wyobrażam sobie, że mimo roli dobrego ojca, dziadzio Rey był bezlitosnym łowcą niebezpiecznych istot i dopiero po przemienieniu Remusa spojrzał na wilkołaki zupełnie inaczej. Jednak co zrobił w przeszłości to jego...
Usuń