9 maja 2020

Rozdział 5


Styczeń 1981
Remus, po raz pierwszy od dawna nie musząc się spieszyć, wracał z miasteczka do domu piechotą. Cieszył się, że udało mu się w miarę ugodowo załatwić sprawę z pracą. Mimo że niecały rok wcześniej spędził dobry miesiąc na zwolnieniu, właściciel księgarni bez problemu dał mu kolejny miesiąc wolnego. Rockcliffe było niewielką miejscowością i plotki szybko się po nim rozchodziły – wszyscy wiedzieli, że Remus niedawno owdowiał i został sam z malutką córeczką. Chociaż jego rodzina nigdy nie zżyła się ze społecznością, niektórzy mieszkańcy (szczególnie starsze panie) nieraz proponowali mu pomóc. Tragedia, która spotkała Lupina, była niezwykła w tych okolicach i wzbudzała gorące uczucia w mieszkańcach.
Cieszył się, że tyle rzeczy udało mu się załatwić – i pracę, i zakupy dla małej. Odkąd został sam z Rosie, rzadko miał okazję na wyjście z domu na kilka godzin. Nawet teraz, kiedy zamieszkał z nim ojciec, obawiał się dłuższego pobytu z dala od córki. To, że odczuwał skutki pełni, która skończyła się zaledwie dwa dni wcześniej, nie mogło zepsuć mu humoru.
Po wejściu do domu ze zdumieniem uświadomił sobie, że nie ma najmniejszej ochoty zdejmować płaszcza. Większość okien była pootwierana, a po pokojach hulał lodowaty wiatr.
– Co ty wyprawiasz?! – krzyknął na ojca. – Rose się zaziębi!
Zrzucił plecak, w którym miał zakupy i podbiegł do okna w pokoju, żeby je zamknąć. Gdy już zamknął wszystkie okiennice, wrócił do korytarza i zdjął płaszcz. Wtedy poczuł coś dziwnego. Jego nozdrza rozdęły się, wciągając nowy zapach.
– Kto tu był? – zapytał głucho.
Gdy nie usłyszał odpowiedzi, odwrócił się od ojca i wbił w niego zdenerwowane spojrzenie.
– Kto tu był?! – powtórzył ostrzej. Czuł, jak ogarnia go gniew i narastająca panika.
Rémy, spokojnie – zaczął Rey, cofając się o krok. Szybko zrozumiał, że popełnił błąd, bo jedynie sprowokował syna.
Remus w kilku krokach przemierzył dzielącą ich odległość i niemal docisnął ojca do ściany. W jego jasnobrązowych oczach zabłysnął wilczy błysk.
– Rick – powiedział w końcu Rey, starając się zachować jak najspokojniejszy głos. – Rick Davies, pamiętasz go?
Remus momentalnie pobladł. Cofnął się o krok i pobiegł do pokoju córeczki.
Rémy, poczekaj! – krzyknął za nim ojciec.
Młodszy Lupin go nie słuchał. Jak wicher wpadł do sypialni Rose. Tutaj jeszcze wyraźniej czuł obcy zapach – widocznie ojciec nie zdążył jeszcze tu wywietrzyć. Krew ponownie zawrzała mu w żyłach ze złości. Nachylił się nad śpiącą córeczką, dokładnie lustrując jej małe ciałko. Odetchnął z ulgą, gdy upewnił się że Rosie nic nie jest. Czuł, jak schodzi z niego ciśnienie.
Rémy?
Podniósł wzrok i spojrzał na ojca. Wstał i po cichu opuścił pokój córki. Zamknął za sobą drzwi.
– Jak mogłeś? – wycedził. – Jak mogłeś wpuścić do niej ludzi z DKMS?
– Wiesz, że nie miałem wyboru – odpowiedział Rey. – Znasz zasady. Musieli ją zbadać.
– Znam procedury. Sam mnie ich uczyłeś. Nie mieli prawa zbliżyć się do niej beze mnie.
Reynard westchnął ciężko. Zapowiadała się trudna rozmowa. Tym trudniejsza, że jego syn miał rację. W takich momentach żałował, że nauczył go wszystkich urzędniczych procedur, chociaż zrobił to przecież tylko dla jego dobra. W starciu z DKMS-em wiedza o prawach i obowiązkach mogła być zbawienna.
– Naprawdę uważasz, że tak byłoby lepiej? – zapytał, usiłując zachować resztki opanowania. – Obaj wiemy, co byś zrobił. Obaj wiemy, że to nie skończyłoby się spokojnie, a po co ci to?
– To bez znaczenia! Jestem jej ojcem, nie mieli prawa…
Rémy, opanuj się! – warknął Rey, potrząsając synem. – Rose nic nie jest. Poza tym… przyjechał Rick. Przyjechała uzdrowicielka Watson. Znasz ich. Ja ich znam. Nie wpuściłem do niej nikogo obcego. Była bezpieczna. Uspokój się.
Remus osunął się na podłogę, czując pod powiekami łzy. Był zły. Zły za swój wybuch, zły za całą sytuację, zły za to, że okazał słabość przy ojcu.
Rémy… - szepnął Rey, przyklękając przy synu.
– Nie mogę. Po prostu nie mogę. Straciłem Ami… Straciłem żonę, nie mogę też stracić córki… Nie przeżyję tego… – powiedział, z całej siły tłumiąc narastający szloch.
Gdy ojciec przycisnął go do siebie, bariery opadły. Wtulił twarz w ojcowską koszulę, a palce wczepił w plecy marynarki. Szlochy wstrząsały całym jego ciałem, gdy nerwy ostatnich tygodni próbowały znaleźć ujście.
W żalu i płaczu do jego świadomości przebiła się tylko jedna rzecz – stara kołysanka, którą znał z dzieciństwa. Pamiętał, że, jak jeszcze był mały, matka często mu ją śpiewała. Niemal co noc. W pierwszej chwili myślał, że znowu słyszy jej głos. Dopiero po dłuższej chwili uświadomił sobie, że to jego ojciec nuci, kołysząc go miarowo.
Stopniowo się uspokajał. Każdy kolejny szloch był łagodniejszy. Oddech mniej urywany.
– Przepraszam… – szepnął. – Przepraszam za wszystko.
– Szsz… Rémy, za nic nie musisz przepraszać. Wszystko jest w porządku. Niczym nie musisz się martwić. Idź spać, musisz odpocząć. Jesteś jeszcze zmęczony po pełni.
Remus już się podnosił, gdy zza drzwi rozległ się dziecięcy płacz.
– Położę się, tato. Ale nie teraz. Moja córeczka mnie potrzebuje.
Minął ojca i wszedł do sypialni córki. Rey powiódł za nim spojrzeniem i uśmiechnął się, widząc syna z dzieckiem na ręku. Remus może i był młody, ale Reynard był pewien, że doskonale nadaje się na ojca.
 ~ * ~
Koniec stycznia 1980
Ostatnie dni były dla Remusa niczym bajka. Załatwiany na szybko ślub wydawał się niczym z powieści, jak nieraz mówiła Ami. Nieco gorzej było potem, bo noc poślubna dobitnie przypomniała Lupinowi, że konsumpcja małżeństwa na trzy dni przed pełnią nie jest dobrym pomysłem.
Pierwsze dni małżeństwa wydawały się snem. Jakby wojna zupełnie ich nie dotyczyła. Żyli w swojej chatce pod lasem i udawali, że reszta świata nie istnieje.
Pierwszy zgrzyt między nowożeńcami przyniosło nadejście pełni.
– Obiecaj, że nie zejdziesz na dół, póki sam nie wyjdę – zażądał Remus, zanim zamknął się wieczorem w piwnicy.
– Nie możesz…
– Mogę. I chcę. Chcę twojej obietnicy, Ami.
– Ale…
– Albo to, albo jedno z nas spędzi pełnię gdzieś indziej. Twój wybór.
Amelia zerwała się z fotela i przemierzyła pokój w kilku krokach. Odwróciła się gwałtownie i wróciła na miejsce. Stanęła nad mężem. Dłonie aż drżały jej ze zdenerwowania.
– Remus, ja naprawdę…
– Nie! – przerwał jej gwałtownie Lupin. – Rozmawialiśmy już o tym, gdy się wprowadzałaś. Ślub niczego nie zmienił w tej kwestii. Będąc twoim mężem nie stałem się mniej niebezpieczny. Nie możesz zejść na dół. Ami, nie przeżyję, jeżeli coś ci się stanie, rozumiesz? I nie kłóć się już ze mną, głowa mnie boli.
Odchylił się w fotelu. Przymknął oczy i zaczął masować skronie. Na kilka godzin przed przemianą taki ból był normalny.
– Podać ci coś? – spytała Ami z troską.
Nachyliła się nad mężem i sama zaczęła rozmasowywać mu skronie.
– Dałoby to więcej, gdybym miała jakiś olejek.
– Mhm – mruknął Remus. – Tylko jeżeli chcesz mnie udusić. Nie cierpię olejków eterycznych.
Amelia roześmiała się i usadowiła na mężowskich kolanach. Cmoknęła go w czubek nosa.
– Wiem, co kombinujesz – powiedział Remus, nie otwierając oczu. – Wybacz, nie mam nastroju.
– Więc po prostu mnie przytul – poprosiła.
Tę prośbę Lupin spędził bez wahania. Ciepło Amelii nieco koiło narastający w nim ból. Jej różany zapach uspokajał zszargane nerwy
Prawie już spał, gdy rozległo się intensywne pukanie do drzwi.
– Urzędnicy? – spytała ze strachem Amelia, schodząc kolan Remusa,
– Możliwe. Jeżeli to oni, to nic nie mów, dobrze? Nie chcę, żebyś miała kłopoty.
Trzymając dłoń na rękojeści schowanej w kieszeni różdżki, podszedł do drzwi.
– Kto tam?! – krzyknął.
– Łapa! Rogaty przeprasza, ale nie może dzisiaj przyjść, więc musimy sobie poradzić we dwóch. Otwieraj, stary, bo zimno!
Remus rozpieczętował drzwi i wpuścił przyjaciela. Syriusz wkroczył do domu w formie przypominającej bałwana – na grubym płaszczu i futrzanej czapie miał potężną pokrywę śnieżną.
– Merlinie, Luniek, wyglądasz okropnie – zauważył rozbierając się. – Małżeństwo chyba ci nie służy.
– Ja tu jestem – przypomniała Ami, podchodząc bliżej. Wyjęła Syriuszowi z rąk ośnieżone ubrania. – Powieszę to w łazience, to to wszystko spłynie.
– A dziękuję. Ale ty wyglądasz kwitnąco! – krzyknął za znikającą już w innym pomieszczeniu Amelią. Wzruszył ramionami i spojrzał na przyjaciela. – Chyba się nie obraziła, nie?
– Myślę, że nie. Dziękuję, że przyszedłeś.
– Daj spokój. Przecież nie mogę zostawić cię samego, jeszcze sobie krzywdę zrobisz… Jim też chciał przyjść, ale ma jakiś dyżur studencki w Mungu. Nie miał jak się wykręcić.
Przeszli do części kuchennej. Remus nalał sobie ciepłej wody. Czuł, jak po jego ciele płyną już dreszcze.
– Ile zostało czasu? – zapytał Syriusz, widząc pogarszający się stan gospodarza.
– Za mało. Nienawidzę pełni w zimie. Księżyc wschodzi stanowczo za wcześnie.
– Remus…
– Pół godziny – odpowiedział mu Lupin, spoglądając na zegarek. – Zaraz zejdę na dół.
Odłożył szklankę do zlewu i wyjrzał przez okno. Mimo wczesnej pory było już niepokojąco ciemno, a szalejąca śnieżyca nie poprawiała mu nastroju.
Amelia wróciła do pokoju i, czując napiętą atmosferę, przytuliła się na męża. Remus pocałował ją w czoło.
– Spokojnie, ma chérie. Przecież nie idę na szafot. Zobaczysz, trzy noce i będzie po wszystkim. Nie martw się.
– Nie martwię – zaprzeczyła Ami. – Po prostu… Sam wiesz.
– Wiem. Nie masz się, czym martwić. Wy sobie porozmawiajcie, a ja zejdę już na dół.
– Pozakładam zabezpieczenia – powiedział Syriusz. – Schowaj już różdżkę. Albo zostaw ją tutaj.
Lupin zawahał się, ale wyjął różdżkę, jak się czasami śmiał – swoją magiczną rękę – i oddał ją Amelii.
– Pilnuj jak oka w głowie – poprosił.
Ami odłożyła różdżkę na stół i zarzuciła ręce na szyję Remusa. Przywarła do męża i mocno go pocałowała.
– Wszystko będzie dobrze – zapewnił ją Lupin. – A teraz naprawdę muszę już iść.
Amelia skinęła głową, odsuwając się. Ze wszystkich sił walczyła z napływającymi do oczu łzami.
– Spokojnie – powiedział Syriusz. – Naprawdę nie robimy tego pierwszy raz.
– Wiem, ale… to niczego nie zmienia. Cieszę się, że z nim jesteś.
– Nie wiem, co musiałoby się wydarzyć, żeby mnie nie było – zapewnił ją Black.
Schodząc po schodach Remus słyszał rozmowę żony i przyjaciela. Z każdym krokiem owiewał go coraz mocniejszy chłód. W samej piwnicy nie było zimno, ale skojarzenie, jakie ona powodowała, było silniejsze od temperatury.
Rozebrał się do bielizny i upchnął ubrania w skrytce pod podłogą. Skulił się w kącie i nakrył starym, podartym kocem. Już sam nie wiedział, czy biegnące dreszcze były efektem chłodu, zdenerwowania czy strachu. Czy wszystkich trzech na raz.
Syriusz pojawił się po kilku minutach, zamknął za sobą drzwi do piwnicy i zgasił światło, pamiętając o tym, że tuż przed przemianą Remus jest na nie szczególnie wrażliwy.
– Wycisz wszystko. – Pomieszczenie wypełnił nienaturalnie ochrypły głos Lupina.
– Nigdy tego nie robiłem.
– Bo nigdy nikogo więcej nie było w domu. Wycisz.
Syriusz wypowiedział ostatnie zaklęcia i zszedł na dół. Schował różdżkę do skrytki, w której były już ubrania Lupina i podręczna apteczka. Upewniwszy się, że wszystko jest dobrze zabezpieczone, zmienił się w psa i podszedł do siedzącego na podłodze przyjaciela. Remus, pogłaskał go po głowie.
– Jak myślisz… – powiedział chrapliwie z trudem wydobywając z siebie słowa. – Czy kiedyś… przyzwyczaję się do tego?
Syriusz nie miał okazji odpowiedzieć, bo światło księżyca wpadło do pomieszczenia i ciało Remusa wygięło się w łuk, a piwnicę wypełnił przerażający krzyk.
Po nocy spędzonej na czuwaniu nad wilkołakiem Syriusz był tak zmęczony, że po wschodzie słońca nawet nie wrócił do ludzkiej postaci, w przeciwieństwie do jego przyjaciela. Zwinął się u boku Remusa jako pies i zasnął… przynajmniej dopóki po kilku chwilach nie usłyszał skrzypienia otwierających się drzwi. Otworzył oczy i zobaczył Amelię, schodzącą ostrożnie po schodach. Warknął głucho i, chcąc nie chcąc, zmienił postać.
– Zwariowałaś?! – wycedził, podchodząc do niej. – Remus mówił ci, żebyś nie schodziła.
– I ty myślałeś, że go posłucham? – odpowiedziała. – A ty byś posłuchał?
– Ja to co innego. Jestem animagiem, nic mi nie grozi.
– Właśnie widzę – twierdziła Ami, spoglądając znacząco na sączącą się ranę na ramieniu Syriusza.
Black machnął z lekceważeniem dłonią.
– Ot, zadraśnięcie. Wszedłem pod pazur. Tobie więcej by groziło – zauważył, przytrzymując przyjaciółkę.
– Puść mnie! – syknęła, szarpiąc się. – Puść mnie do mojego męża, albo zasadzę ci taką klątwę, że nie pozbierasz się do następnej pełni.
Coś w jej spojrzeniu kazało Syriuszowi wierzyć w słowa dziewczyny. Puścił jej ramię i patrzył, jak Amelia ogląda rany Remusa. Sięgnął do schowka po różdżkę i apteczkę.
– Nie jest źle – zapewnił Ami, przyklękając obok niej. – Był nawet całkiem spokojny.
– Tak według ciebie wygląda „nie jest źle”?
Słowa dziewczyny przypomniały Syriuszowi, że ona jeszcze nigdy nie widziała Remusa tuż po przemianie. Może nawet nie widziała go jeszcze w dniu przemiany.
– Jeżeli tak wygląda teraz, to co będzie po trzech nocach? – zapytała, obmywając eliksirem do odkażania najświeższe rany.
– Niewiele gorzej – zapewnił ją Syriusz. – Pierwsza noc jest najgorsza, druga i trzecia… Wiesz, zmęczenie materiału. Idź już. Jak się obudzi i cię zobaczy, to będzie zły.
– Trudno. Umiem radzić sobie z jego złością.
– Jeszcze mnie widziałaś złego – wymamrotał półprzytomnie Remus, odwracając się od rąk Amelii. – Jak chcecie gadać to idźcie na górę i dajcie mi spać.
Skulił się i naciągnął koc na drżące z wycieńczenia ciało.
Syriusz złapał opierającą się Ami i wyciągnął ją z piwnicy.
– Przecież nie możemy go tam zostawić! – protestowała dziewczyna.
– Ami, uspokój się! – warknął Black, szarpiąc dziewczyną. – Uspokój się i wreszcie nas posłuchaj. My naprawdę nie robimy tego pierwszy raz. Mamy wypracowany system, który jest możliwie najwygodniejszy i najbezpieczniejszy dla Remusa…
– Mam go zostawić w tej piwnicy na trzy dni?!
Syriusz zacisnął dłoń w pięść. Merlinie, gdyby to był ktoś inny, to już by mu przyłożył. Ale Amelii uderzyć nie mógł. Wiedział, że dziewczyna chciała dobrze, ale nie zmieniało to faktu, że próbowała brać się za coś, na czym kompletnie się nie znała. Tak, chciała dobrze, ale co z tego, skoro jej działania mogły jedynie przynieść większą szkodę. Jak to mówią mugole, dobrymi chęciami wybrukowane jest piekło.
– A chcesz go nosić w tę i we w tę?! Tylko mu przysporzysz bólu. Jeżeli koniecznie już chcesz coś zrobić, to przynieś mu szklankę wody. Ale wody i nic więcej. Między przemianami i tak nie jest w stanie niczego zjeść. I, na Merlina, daj mu się wyspać! I mnie przy okazji też. Mam za sobą męczącą noc i perspektywę dwóch kolejnych. Nie wiem… książkę poczytaj, porób na drutach, idź się z kimś spotkać… tylko daj nam spokój! Tak najbardziej pomożesz.
Zostawił oszołomioną dziewczynę i ruszył do piwnicy. W progu jeszcze odwrócił się i spojrzał na nią.
– Tylko nie gdacz nad nim po pełni – poradził. – Powinnaś znać go na tyle, żeby wiedzieć, że nienawidzi, jak ktoś się nad nim roztkliwia.
Zszedł na dół i przybrał psią postać. Skulił się obok przyjaciela i zamknął oczy, czekając, aż przyjdzie upragniony sen. Nie zauważył kiedy i skąd pojawiła się ręka, która mocno zacisnęła się mu na karku.
– Jeżeli jeszcze raz podniesiesz głos na moją żonę, porachuję ci kości. Bez względu na wszystko – wycedził Remus, po czym puścił Blacka.
Syriusz mimowolnie zadrżał. Tak. Akurat w to był w stanie uwierzyć. No to się porobiło, pomyślał, po czym zmorzył go sen.

6 komentarzy:

  1. Hejka, świetny rozdział!
    Wrażliwość Remusa jest piękna - świetnie, że ta scenka powstała!
    Amelia i Syriusz są boscy! Uwielbiam czytać takie momenty! A no i Remus na końcu wygrał wszystko <3
    Wybacz, że tak lakonicznie, ale totalnie nie mogę się zorganizować a muszę się uczyć do matury. Wiedz, że czytam wszyściutko, ale nie chcę tu śmiecić nic nie wnoszącymi komentarzami, także wrócę do komentowania jak już będzie po egzaminach!
    Uściski!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Każdy, nawet najkrótszy komentarz jest cenny.
      Powodzenia na maturach. Jestem pewna, że pójdzie Ci świetnie.
      Ściskam mocno,
      Morri

      Usuń
  2. Ah, Remy pokazuje pazurki! I to nie raz...
    Całkowicie rozumiem jego złość w stosunku do ojca, chociaż myślę również, że dziadzio Rey dobrze zrobił. Po prostu myślał racjonalnie - widział ludzi, których dobrze zna i miał pewność, że nie skrzywdzą jego wnuczki. Znał też procedury i wiedział, że to nieuniknione. Faktycznie mógł poczekać na syna, ale Remus nie byłby taki opanowany i mogłoby się to skończyć nagonką ze strony DKMSu... Ale ojcowski strach Remusa, który był powodem wybuchu jest mi również całkowicie zrozumiały!
    Co do drugiej sceny, to ah... Syriusz dobrze zrobił, bo kurcze, Ami nie może się tak zachowywać! Kocha Remusa, rozumiem, ale skoro wie, że jest z przyjacielem to powinna posłuchać Łapy i odpuścić, co nie? Ale czy w miłości można odpuszczać?
    Swoją drogą znowu wybiegam myślami do przodu. Wiadomo Rose jest teraz niemowlakiem, ale zastanawiam się, jak potoczą się jej losy. Jak wpleciesz ją w znaną nam fabułę? A tak serio to całe moje rozumowanie zajmuje teraz kwestia Rose i Tonks w roli macochy!
    O matulu, ja chcę więcej!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W pewnym sensie obaj mieli tu rację. Rey, że wpuścił Irene i Ricka, i Remus, że zarzucał ojcu złamanie zasad. Ale fakt, czy Remus byłby w stanie zachować spokój nieco ponad miesiąc po śmierci Ami?
      Mam już pewien mocno wstępny pomysł na Rose, ale też się jeszcze zastanawiam nad jej relacjami z Tonks. Szczególnie, że Rose raczej będzie miała trochę trudne relacje z Ginny, która z kolei będzie się przyjaźniła z Tonks. Jeszcze zobaczymy, jak mi to wyjdzie.
      Uściski,
      Morri

      Usuń
    2. Czekaj, bo Rose i Ginny będą jakby na jednym roku, prawda? Będzie chodziło o jakąś rywalizację tak szeroko pojętą, a może o Harry'ego?

      Usuń
    3. Tak jakby by były na jednym roku.

      Usuń