16 maja 2020

Rozdział 6


Luty 1980
Po trzeciej nocy przemiany Remus, ku własnemu zdziwieniu, obudził się we własnym łóżku. Czuł ucisk oplatających go ciasno bandaży i smród eliksiru odkażającego. Ten ostatni, był tego pewien, był pomysłem Amelii. Syriusz nigdy nie zawracał sobie nim głowy, zresztą doskonale wiedział, że węch wilkołaka jest na niego zbyt czuły.
Wyciągnął rękę do szafki nocnej, gdzie leżał zegarek. Tak jak myślał, było już po południu. Wytężył słuch, ale nie słyszał żadnych rozmów w domu.
Z lekkim niepokojem i niemałym trudem podniósł się z łóżka. Zarzucił ciepły szlafrok i chwiejnym krokiem, podpierając się ściany, przeszedł do drugiego pokoju. Odetchnął z ulgą, gdy został tam pogrążoną w lekturze Amelię.
– Już wstałeś? – ucieszyła się.
Zerwała się z fotela i podbiegła do męża, rzucając mu się na szyję. Po chwili jednak odsunęła się, gdy nie oddał uścisku.
– Remus, ja… – zaczęła niepewnie, ale nie dał jej dojść do słowa.
– Obiecałaś – uciął Lupin. – Miałaś nie schodzić na dół.
– Nie mogłam… Chciałam tylko zobaczyć, czy wszystko z tobą w porządku. Zresztą Syriusz już i tak…
– Z nim osobno sobie porozmawiam.
Minął Ami i niepewnym krokiem ruszył w stronę stołu. Zachwiał się w połowie drogi i, gdyby nie pomoc żony, przewróciłby się na podłogę. Bez słowa pozwolił doprowadzić się do krzesła. Nie odezwał się, gdy Amelia postawiła przed nim szklankę wody.
– Chcesz coś zjeść? – spytała, sięgając do lodówki.
Odpowiedziała jej cisza. Remus jedynie upił łyk zimnej wody.
– No co? Będziesz teraz milczał cały dzień? Jak chcesz, to się obraź…
– Tu nie chodzi o obrażanie się. Tylko o twoje bezpieczeństwo. Ami, nie po to umawialiśmy się na pewne zasady…
– Nie! – Tym razem to ona nie dała mu dokończyć wypowiedzi. – TY ustaliłeś zasady. Niczego ze mną nie konsultowałeś, po prostu narzuciłeś mi swoje zdanie.
– Bo z nas dwojga to ja jestem śmiertelnie niebezpieczny – zauważył Remus. – Wiesz, że nie robię tego, bo jestem złośliwy. Chcę tylko, żebyś była bezpieczna.
– Nie neguję tego… Ale, Remus, ja naprawdę umiem o siebie zadbać. Przecież o tym wiesz.
Lupin wstał i podszedł do żony i objął ją.
– Ja to wiem, naprawdę – zapewnił ją, chcąc jak najbardziej ją ułagodzić. – Tylko… sama wiesz, że rozum to jedno, a serce drugie. Wiem, że jesteś świetna. Wiem, że gdyby było trzeba, bez problemu byś mnie spacyfikowała. Ale nie chcę stawiać cię w takiej sytuacji.
Uniósł do ust dłoń Ami. Na palcu błysnęła obrączka.
– Poniosło mnie, wiem – przyznał. – Po prostu… to zawsze był mocno drażliwy temat. Nie umiem o nim otwarcie rozmawiać.
Amelia skinęła głową. Tak, pamiętała ich pierwszą rozmowę o chorobie Remusa. Ich pierwszą prawdziwą rozmowę, bo o samej likantropii dowiedziała się poza plecami Lupina, z rozmów w Zakonie. Z perspektywy czasu było jej wstyd, gdy przypominała sobie, jakie myśli krążyły jej wtedy po głowie.
– Usiądź – poprosiła, widząc, że jej mąż coraz bardziej blednie. – Bo zaraz się przewrócisz. Powinieneś odpoczywać.
– Wiesz… Syriusz w jednej kwestii miał rację. Naprawdę nie lubię, jak ktoś się nade mną roztkliwia. 
Pocałował żonę w czoło. Ami podniosło głowę i ich usta się połączyły. Tak… tego mu było trzeba – czułości i przypomnienia, że ruch i dotyk mogą przyprawiać o coś więcej niż ból. Najchętniej wziąłby żonę w ramiona i zaniósł do łóżka, ale wiedział, że nie da rady. Ba! Był pewien, że w tym momencie nie dotarłby tam o własnych siłach. Jego ciało dobitnie mu o tym przypomniało, gdy zawrót głowy niemal powalił go na stół. Utrzymał się w pionie tylko dzięki pomocy Ami.
– Musisz się położyć – zarządziła Amelia. – Koniecznie.
W kilku etapach i przy pomocy żony Remusowi udało się wrócić do łóżka. Pozwolił, by Ami otuliła go miękką kołdrą.
– Połóż się ze mną – poprosił, łapiąc ją za rękę. – Chyba że masz coś dzisiaj do zrobienia…
– Nie, nie mam.
Obeszła łóżko dookoła i dołączyła do męża.
– Masz gorączkę – zauważyła, marszcząc brwi. – Jesteś cały rozpalony
– Nie, to nie to. Wilk ma wyższą temperaturę niż człowiek. Moja dopiero wraca do normy. Dlatego jestem rozgrzany, a przy tym jest mi potwornie zimno.
Ami wycelowała różdżką w szafę, z której wyleciały dwa grube koce. Rozłożyła je na kołdrze i objęła mocniej drżącego męża. Szybko zrobiło jej się nieznośne gorąco, ale nie zwracała na to uwagi.
– Przepraszam – powiedziała. – Miałeś rację. Od początku do końca. Więcej nie zejdę na dół…
– Ćśśś, ma chérie – szepnął Remus. – To już nieważne. Tylko, na przyszłość, jak już będziesz się z kimś kłócić to nie tuż nad moją głową.
– Wszystko słyszałeś.
– Trudno było nie. Nie przejmuj się słowami Syriusza, jego też denerwuje ta sytuacja. Czuł się za ciebie odpowiedzialny… Po prawdzie, za nas oboje. Muszę… muszę z nim porozmawiać…
– Coś się stało?
– Po prostu powiedziałem mu coś, czego nie powinienem. Nerwy wzięły górę.
Objął mocniej Amelię i, wtuliwszy twarz w jej włosy, pozwolił, by ponownie pochłonął go sen.
~ * ~
Luty 1981
Remus obmył twarz i opuścił łazienkę. Po raz pierwszy od dwóch miesięcy zdarzyło mu się ogolić się trzy dni z rzędu. Uznał to za niemały sukces. Nie była to kwestia braku czasu – dzięki pomocy ojca miał go sporo. Do tej pory brakowało mu chęci. Nie miał dla kogo dbać o siebie. Rosie nie skarżyła się na brodę czy wąsy.
Po raz pierwszy od kilku tygodni został w domu naprawdę sam. Po długich namowach Reynard dał się przekonać na zrobienie sobie wolnego popołudnia i umówił się z dawnymi kolegami z pracy.
Rose spała, więc mógł zająć się tylko i wyłącznie własną osobą. Gdy to sobie uświadomił, zdał sobie też sprawę z tego, że nie wie, co zrobić. Po ponad roku spędzonym w ciągłym towarzystwie nie umiał już zorganizować sobie zajęcia. Żadna z licznych na półkach książek nie potrafiła go zainteresować. Nie miał dla kogo gotować, nie miał z kim rozmawiać.
Przechadzając się po kuchni mimochodem spojrzał na kalendarz i poczuł, jak nogi się pod nim uginają. 8 lutego. Dokładnie dwa miesiące od śmierci Ami. Przyszło mu go głowy, co powinien zrobić. Bez wahania ruszył do pokoju córeczki.
Fleurette, zbieraj się – powiedział do Rosie, wyjmując ją z łóżeczka. Spojrzała na niego swoimi chabrowymi oczami, tak podobnymi do oczu jej matki. – Idziemy na spacer.
Ubrał ją dokładnie, pilnując, by pod żadnym pozorem nie zmarzła. Zabrał też jej wózek. Zamknąwszy dokładnie drzwi od domu deportował się na pobliski cmentarz. Minął mugolskie wejście i wkroczył na czarodziejskie miejsce pochówków.
Znacząco różnił się od niemagicznego. Mimo zimy na większości grobów kwitły świeże kwiaty. Niektóre mogiły oplatały gałęzie płaczących wierzb.
Do jednej z takich podszedł Remus. Usiadł na stojącej przed skromnym grobem ławeczce. Wyjął Rosie z wózka.
– Zobacz, fleurette – powiedział, starając się, by głos mu się nie załamał. – Twoja mama tu jest. I babcia. Obie bardzo cię kochają, wiesz?
Spojrzał na nagrobek. Wyrzeźbione w kamieniu słowa wciąż lśniły, jakby dopiero co zostały wykute.
Angeline Hope Lupin
12 marca 1935 – 27 listopada 1975

Amelia Emily Lupin
14 kwietnia 1960 – 8 grudnia 1980

„Nie ma na świecie większej siły nad miłość matki”

Remus bezwiednie otarł łzę, która mimowolnie napłynęła mu do oka. Wciąż z trudem wierzył w to, że został sam. Sam z dzieckiem zbyt młodym na to, by w jakikolwiek sposób pamiętać swoją matkę.
– Nie bój się, Ami – szepnął w powietrze. – Rosie będzie wiedziała, że miała najwspanialszą mamę na świecie. Pokażę jej wszystkie nasze zdjęcia. Opowiem wszystkie historie… rzecz jasna, ocenzurowane – dodał, śmiejąc się przez płynące łzy. – Będzie cię znała. Będzie pamiętała. Zrobię wszystko, by wychować twoją… naszą córkę na równie wspaniałą kobietę, jaką ty byłaś. Masz na to moje słowo.
Siedział w ciszy, wsłuchując się w szum wiatru. Nie zamierzał sobie wyobrażać, że słyszy głos żony, co to, to nie. Po prostu słuchał. Nawet Rose nie przerywała ciszy i zasnęła spokojnie w ojcowskich ramionach.
Po raz pierwszy od dawna zamyślił się na tyle, że przestał zwracać uwagę na otoczenie. Ocknął się dopiero gdy ktoś usiadł na ławeczce obok niego.
– Tak myślałam, że cię tu znajdę – powiedziała Lily Potter, rozcierając ramiona.
– Skąd się tu wzięłaś? – zapytał Remus, dziwnie czując się używając angielskiego. W domu z ojcem rozmawiał wyłącznie po francusku.
– Przyszłam przynieść ci eliksiry. Wspominałeś ostatnio, że ci się kończą,
– Aa, tak – przypomniał sobie Lupin. – Faktycznie. Wyleciało mi z głowy.
Czuł na sobie badawcze spojrzenie przyjaciółki. Nie widzieli się od kilku tygodni, a Lupin doskonale wiedział, że przyjaciele martwią się o niego i z ulgą przyjęli wiadomość o przyjeździe jego ojca.
– Gdybyś napisała, nie wychodziłbym z domu.
– To wyszło nagle. Miałam chwilę i uwarzyłam je. James został z Harrym, pomyślałam, że cię odwiedzę… Gdy zastałam zamknięte drzwi, pomyślałam, że pewnie będziesz tutaj…
– Rzadko tu przychodzę – przyznał Remus. – Nie potrafię. To jeszcze za wcześnie. Ale dzisiaj mijają dwa miesiące… Po prostu musiałem.
Lily przysunęła się bliżej i objęła go. Przez ramię spojrzała na śpiącą Rose.
– Dzieci tak szybko rosną – westchnęła. – Harry też dopiero był taki malutki, a teraz… Musisz koniecznie nas odwiedzić. Razem z Rosie.
– Przyjadę – obiecał Remus. – Jeszcze boję się zabierać ją gdziekolwiek. To nasz pierwszy dłuższy spacer.
– Myślę, że jest bardziej wytrzymała już myślisz. Ma to po tobie.
– Ma to po Ami.
Objął mocniej córeczkę. Rozpiął płaszcz i okrył jego połami Rose, osłaniając ją w ten sposób przed wiatrem.
– Jakie masz jeszcze plany na dzisiaj? – zapytała Lily.
– Nie mam. Od początku nie miałem. Ale chyba pora wracać. Robi się coraz zimniej, a Rosie zaraz będzie głodna. Wpadniesz na herbatę?
– Chętnie.
Wstali z ławeczki i osobno deportowali się pod dom Lupina. Tuż przed przeniesieniem Remusowi wydawało się, że kątem oka dostrzegł jakiś cień za nagrobkiem.
Po powrocie do domu przy pomocy Lily rozebrał Rose z niezliczonych warstw ubrań, po czym zagrzał mleko i nakarmił głodną już dziewczynkę.
– A gdzie twój ojciec? – spytała pani Potter, rozglądając się.
– Na spotkaniu z kolegami. Dobrze, żeby chociaż jeden z nas miał życie towarzyskie, prawda? Nie mogę wiecznie go prosić, żeby opiekował się Rose, chociaż mam wrażenie, że owinęła go sobie wokół palca.
– Mam wrażenie, że nie jego jednego – zauważyła Lily. – Nie odrywasz od niej wzroku.
– Tylko ona jedna mi została.
W pokoju zapadła cisza, której żadne z nich nie umiało przerwać. Lily sięgnęła do torby i wyjęła z niej kilkanaście fiolek eliksirów, i położyła je na stole.
– Dziękuję – powiedział w końcu cicho Remus.
Rose, najadłszy się, zasypiała powoli w jego ramionach, więc zaniósł ją do jej pokoiku.
– Wiesz, że zawsze chętnie przyniosę ci eliksiry – przypomniała Lily, gdy Lupin wrócił do pokoju.
– Tak, ale… Głupio mi. Tak mi pomagasz… Bez tych eliksirów naprawdę byłbym zgubiony.
– Po to ma się przyjaciół. Żeby sobie pomagać. Eliksiry to naprawdę pestka.
            Remus pokręcił głową, uśmiechając się. Nie pierwszy raz prowadzili taką rozmowę i był pewien, że nie ostatni. Nie chciał nadużywać dobroci Potterów.
            – Ale… – zaczęła Lily, upijając łyk herbaty. – Jeżeli bardzo chcesz się odwdzięczyć, to chyba będzie okazja… Moi rodzice, z okazji swojej rocznicy, zapraszają nas na kolację i do teatru… Nie chciałbyś może zostać z Harrym?
            – Zawsze. Powiedz tylko kiedy.
            – W przyszłym tygodniu, w sobotę. Rodzice chcą, żebyśmy przyszli do nich na szesnastą, więc jeżeli mógłbyś być wcześniej…
            – Nie ma problemu. Będziemy z Rosie o piętnastej.
            Lily uśmiechnęła się z wdzięcznością.
            Remus doceniał jej propozycję. Jasne, że nie musiała go prosić o pomoc. Syriusz nigdy nie odmawiał zaopiekowania się chrześniakiem i z pewnością zająłby się nim także tego wieczoru. Nie znaczyło to, że Remus nigdy nie zostawał z Harrym. Black szkolił się na aurora, co zajmowało mu mnóstwo czasu, nie mówiąc o obowiązkach wobec Zakonu. Jako bezdzietny kawaler był bardziej angażowany niż James czy Remus. Po prawdzie, od śmierci żony, Lupin nie postawił stopy w Kwaterze Głównej. 
            – Może napijesz się jeszcze czegoś? – zapytał, widząc, że Lily wypiła całą herbatę.
            – Nie, nie trzeba. Muszę wracać do domu i upewnić się, że James i Harry nie zrównali go z ziemią. Wiesz, jak jest.
            – Domyślam się. Dziękuję, że przyjechałaś.
            Lily podeszła od niego i objęła go.
            – Pamiętaj, że zawsze możesz na nas liczyć. Na nas wszystkich.
            – Wiem. Będę pamiętał.
            Odprowadził Lily do drzwi i odczekał w progu, aż przyjaciółka zniknie mu z oczu. Miał już zamykać drzwi, gdy usłyszał trzask towarzyszący teleportacji. Nie rozejrzał się, dostrzegł zbliżającą się postać, której widok zmroził mu krew w żyłach. Doprawdy wolałby napad śmierciożerców albo kolejną kontrolę z DKMS-u. Nawet niech to by byli rejestrowi, którzy nie słyną z delikatnego i bezkonfliktowego rozwiązywania sporów. Niech to by był sam Lord Voldemort. Byle nie jego była teściowa.

5 komentarzy:

  1. Komentuję i to nie tylko dlatego, że siedzę w pracy!
    Chciałam skomentować od razu. Zachwycić się relacją Remusa i Lily,ich przyjaźnią i wizją Lupina w roli niani nie tylko dla Rose, ale też Harry'ego, ale no... OSTATNIE ZDANIE WBIŁO MNIE W FOTEL! Przerwać w takim momencie? To naprawdę niewybaczalne! Co zrobi matka Amy? Już wiemy, że była przeciwna związkowi córki, że nie była na ślubie, wspomniane też było, że po śmierci Amy groziła, że odbierze mu dziecko! Po co się zjawiła? Co zamierza zrobić? Tyle pytań! Tak mało odpowiedzi! I jeszcze tyle dni do weekendu...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mora, mora, nie znasz mnie? Wiesz, że uwielbiam cliffhangary... chyba że takowe są u kogoś innego, wtedy trochę mniej ;). Twoje zawsze zostawiają mnie rozbitą psychicznie.
      Co Margaret zamierza zrobić? Na pewno dużo więcej niż to, co pokaże w następnym rozdziale. Jeszcze sobie mocno nagrabi.
      Ściskam mocno,
      Morri
      PS. Szybka ankieta - jak myślisz, na koniec uśmiercać, czy nie?

      Usuń
    2. Oh wiem... Mam dokładnie tak samo!
      Ale kogo uśmiercać? Margaret?
      Kara powinna być wprost proporcjonalna do winy, a teściowa, która działa przeciwko Remusowi i swojej córce, a potem wnuczce powinna srogo zapłacić!

      Usuń
    3. Miałam na myśli Remusa.

      Usuń