23 maja 2020

Rozdział 7


Luty 1981
            – Dzień dobry! – krzyknął Remus do zbliżającej się teściowej, siląc się na przyjazny ton. Aż za dobrze pamiętał ich ostatnią rozmowę i groźbę kobiety, że spróbuje odebrać mu córkę.
            Margaret Roberts zmierzała w jego kierunku energicznym krokiem, a wyraz jej twarzy nie zwiastował niczego dobrego. Była postawną kobietą o krótkich blond włosach, które odziedziczyły po niej obie córki. Od stóp do głów była ubrana na czarno.
            – Dla kogo dobry dla tego dobry – odparła oschle Margaret, wchodząc na ganek. – Gdzie moja wnuczka?
            – Czego od niej chcesz?
            Kobieta prychnęła, próbując przepchnąć się obok Remusa do domu. Mężczyzna nie dał jej tej możliwości. Czuł, jak ze złości jeżą mu się włosy na karku.
            – Jak śmiesz mnie zatrzymywać?! To jest moja wnuczka, mam prawo się z nią widywać!
            – Przez ostatnie dwa miesiące zdawałaś się o tym nie pamiętać – zauważył Remus, po czym ledwo uchylił się przed wymierzonym policzkiem. – Gdy Ami zmarła nawet nie napisałaś z pytaniem, czy czegoś jej nie potrzeba. Nie przyszłaś zapytać, czy daję sobie radę z samotnym ojcostwem. Zostawiłaś nas samych sobie, więc teraz nie udawaj, że ci zależy.
            – Ale…
            – Wynoś się z mojego domu! I zostaw moją córkę w spokoju!
            Na dźwięk ostrego, wręcz nienaturalnego głosu Remusa i na widok zwierzęcego błysku w jego oku kobieta cofnęła się o krok.
            – Ja tak tego nie zostawię – powiedziała. – Nie wiem, co jest z tobą nie tak, ale ja tak tego nie zostawię.
            Okręciła się w powietrzu i zniknęła z trzaskiem.
            Remus zamknął drzwi i osunął się na podłogę, opierając się plecami o ścianę. Ukrył twarz w dłoniach, oddychając głęboko. Czuł, jak mocno wali mu serce. Niemal tak, jak tuż przed przemianą. Wiedział, że coś jest z nim nie tak. Już kolejny raz w ostatnim czasie pozwolił, by do głosu doszła druga część jego natury i miał wrażenie, że nie ostatni. Koniecznie musiał poradzić się ojca – pod względem czysto technicznym był najlepszym specjalistą od wilkołaków, jakiego Remus znał i któremu ufał. Właściwie był jedynym takim specjalistą.
            Dzień jeszcze się nie skończył, a Lupin już czuł się wytrącony z równowagi. I tym razem nie mógł tego zwalić na księżyc, który zbliżał się do nowiu. Nie, to było coś innego. Coś osłabiło tarczę, którą do tej pory skutecznie oddzielał dwie części swojej osobowości.
            – Zupełnie jakbym cierpiał na chorobę psychiczną – mruknął, dociskając dłonie do oczu.
            Zastanawiał się, skąd mogła wyjść ta zmiana… i szybko się domyślił. Wiedział, kiedy w jego wewnętrznym murze powstała pierwsza szczelina. Dwa miesiące temu. Gdy Syriusz powiedział mu o śmierci Ami. Wtedy po raz pierwszy poczuł, jak jego wewnętrzny wilk wychyla się w czasie innym niż pełnia. Wtedy nie zawracał sobie tym głowy, miał inne rzeczy, którymi musiał się zająć.
            Z rozmyślań wyrwał go płacz Rosie. Dźwignął się z podłogi i poszedł do córki. Zdjął jej brudną pieluszkę i przygotował do kąpieli. Zachwycało go to, jak Rose zmieniała się wraz z upływem czasu. Rosła jak na drożdżach. Gdy miała w zasięgu wzroku ojca bądź dziadka, nie odrywała od nich spojrzenia, uśmiechając się przy tym i pokazując jeszcze bezzębne dziąsła. Remus panicznie bał się momentu, gdy malutka zacznie ząbkować. Dotychczas mógł jedynie dziękować Merlinowi, że jego córeczka jest na tyle spokojnym dzieckiem, że w miarę dawał sobie z nią radę.
            Po kąpieli położył Rosie w przenośnym łóżeczku w pokoju dziennym i zajął się przygotowywaniem kolacji. Podgrzał mleko na wypadek, gdyby jego córeczka zgłodniała, i trzymał je w pogotowiu.
Posiłek był już dawno gotowy, gdy usłyszał ostre pukanie. Aż nazbyt dobrze mu znane. Remus złapał za różdżkę i podszedł do drzwi. Nie musiał nawet pytać, kto jest po drugiej stronie, oficerowie DKMS-u pukali aż nazbyt charakterystycznie.
Tego jednak, co zobaczył po drugiej stronie, nigdy by się nie spodziewał.
Rick Davies stał na chwiejnych nogach, podtrzymując wspólnie z Alastorem Moodym (który był w niewiele lepszym stanie) osuwającego się Reynarda.
– Ja tu jest-t-tem całkowicie prywaaatnie – zastrzegł od razu Rick, unosząc dłoń.
– Widzę – zauważył Remus. – Zapraszam.
Odsunął się, pozwalając, by oficer DKMS-u i stary auror wciągnęli jego ojca do domu. Posadzili go na kanapie, gdzie Rey od razu opadł na bok.
Młodszy Lupin zmierzył gości surowym spojrzeniem. W normalnych warunkach nigdy by sobie na to nie pozwolił, ale to zdecydowanie nie były normalne warunki. Moody zauważył to i poklepał Remusa po ramieniu.
– Nie przejmuj się, chłopcze… My po prostu bardzo dawno się nie widzieliśmy… Nie bądź zły…
W pokoju rozległ się śmiech Daviesa, który zagłuszył słowa Moody’ego.
– Na brodę Merlina, ciszej! – warknął Remus, jednocześnie wyciszając pomieszczenie. – Zaraz obudzicie mi dziecko!
– Tak, tak, Rosie musi spać – wymamrotał po francusku Rey, po czym zasnął kamiennym snem.
– Tak, faktycznie – zmieszał się Moody i zatoczył się. – To… to my już pójdziemy… Chodź, Rick, jeszcze daleka droga przed nami…
Chwycił Daviesa pod ramię i wyciągnął go z domu.
– Pamiętaj! Stała czujność! – krzyknął jeszcze auror, zanim Remus zamknął drzwi.
– Merlinie, co tu się dzieje? – mruknął do siebie młodszy Lupin, zakładając ochronne zaklęcia na dom.
Upewnił się, że Rosie nie zauważyła wizyty kolegów dziadka, po czym wrócił do salonu i z politowaniem spojrzał na półsiedzącego ojca. Mógłby go tak zostawić. Ba! Miał na to wielką ochotę, ale nie mógł postąpić tak z ojcem. Z ciężkim westchnięciem zdjął Reyowi buty i skarpety. Po krótkim siłowaniu się odpuścił rozbieranie ojca z płaszcza, nie miał siły się z nim szarpać. Przywołał jedynie koc, którym okrył śpiącego Reynarda i poszedł do swojej sypialni. Moszcząc się pod kołdrą, zaczął się zastanawiać, z niemałą satysfakcją, czy następnego rana jego ojca bardziej będzie bolała skacowana głowa, czy zmaltretowane niewygodną kanapą plecy.
~ * ~
Kwiecień 1980
Trzytygodniowa podróż po Europie wydawała się nie mieć końca. W tym czasie Remus odwiedził Kwatery Zakonu we Francji, Szwajcarii, Luksemburgu i Belgii – pierwszy raz miał okazję zobaczyć, jak rozległe w rzeczywistości są wpływy Albusa Dumbledore’a. Musiał przyznać, że podniosło go to na duchu. Spotkanie tak dużej ilości ludzi walczących za tę samą sprawę zrodziło w nim nową nadzieję na wygranie tej wojny.
Jego misja nie była czysto towarzyska. Wiózł z Anglii dokumenty do europejskich kwater, które mogły usprawnić ich pracę. W drugą stronę wiózł akta o podobnym przeznaczeniu. Dzięki doskonałej znajomości francuskiego mógł niezauważenie poruszać się po krajach francuskojęzycznych. Nie zwracał na siebie uwagi angielską wymową. Jedynym problemem była wypadająca w czasie misji pełnia, którą spędził w domu swojego ojca.
Gdzie by nie pojechał, kogo by nie spotkał i jakich cudowności by nie widział, jego myśli i tak krążyły wokół niewielkiego domku w Anglii. Wokół Amelii. Miał jej obraz przed oczami, gdy zasypiał co wieczór. Słyszał jej głos, gdy flirtowały z nim Francuzki.
Najchętniej teleportowałby się prosto do domu po załatwieniu ostatnich formalności w kwaterze w podparyskim Saint-Denis. Wiedział jednak, że nie może sobie na to pozwolić. Dokumenty były ważniejsze od spraw osobistych. Przekroczył granicę dzięki świstoklikowi, po czym bez zwłoki teleportował się do Kwatery Głównej. Chciał tylko zostawić akta i wracać do domu. Zorientował się, że nie będzie tak łatwo, gdy tylko wszedł do budynku i wyczuł, kto znajduje się wewnątrz.
Merde! – zaklął pod nosem, po czym pchnął drzwi.
– Się masz, Remus – powitał go Fabian Prewett, uśmiechając się szeroko. Odkąd pół roku wcześniej dorobił się blizny biegnącej przez policzek nikt już nie miał problemu z odróżnieniem go od jego bliźniaka, Gideona. – Już wróciłeś?
– Dopiero co. Przyszedłem tylko zostawić dokumenty.
– Oczywiście! – sarknął Sturgis, wychodząc z archiwum. – Wspaniały mąż tęskni do żonki.
– Po co ta zgryźliwość? – zapytał Fabian, stając między mierzącymi się spojrzeniami braćmi. Nie mógł nie dostrzec, jak dłoń Remusa zaczyna lawirować w okolicy kieszeni, w której zawsze chował różdżkę.
– Nie wtrącaj się, Prewett – warknął Sturg. – To nie twoja sprawa.
– Moja, jeżeli macie zamiar wyciągać różdżki w Kwaterze Głównej. Jak chcecie się na siebie drzeć, to proszę bardzo. Ale najpierw obaj oddajcie mi różdżki. Jeżeli zaczniecie rzucać w siebie zaklęciami, rozniesiecie tarcze od środka. Nie wiem, jak wy, ale ja nie chciałbym przekazywać tego typu wieści Dumbledore’owi.
Jego słowa ostudziły emocje braci, ale nie na tyle, by przestali mierzyć się czujnymi spojrzeniami. Widząc to Fabian jedynie westchnął i wrócił na fotel, na którym leżał porzucony Magiczny Przegląd Sportowy.
Remus przeszedł do archiwum i położył na stole pliki dokumentów z Europy.
– Nadal nie wiem, czemu wysłali akurat ciebie – powiedział Sturgis, opierając się o framugę.
– Bo mam pracę, w której bez problemu mogę wziąć wolne, nie jestem aurorem i lepiej od ciebie mówię po francusku. Zaryzykowałbym wręcz stwierdzenie, że najlepiej w angielskim Zakonie.
– I masz młodą żonkę, która aż usycha tęsknoty. Kiepsko wyglądała, gdy przyszła ostatnio na zebranie. Wygląda na to, że tęskni. Kto by pomyślał…
Remus nie odwrócił się w stronę brata, nie chcąc pokazać, jak bardzo zdenerwowały go jego słowa. Zacisnął jedynie powieki i pięści. Miał ochotę odwarknąć Sturgisowi, ale awantura była ostatnią rzeczą, na jaką miał ochotę. Chciał jedynie zostawić te cholerne dokumenty i wrócić do domu.
– Masz coś inteligentnego do powiedzenia, czy ot tak po prostu mielesz ozorem? – zapytał.
– Po prostu się dziwię, że taka dziewczyna poleciała akurat na ciebie. I że zaryzykowała dla ciebie gniew urzędników.
– Podobno jestem niezły w łóżku – odparował Remus. – A ty wciąż sam?
– Jestem aurorem. Poślubiłem pracę.
– Musi fatalnie gotować. Zeszczuplałeś.
– Ty również. Widocznie podróże ci nie służą.
– Nie mówiąc o kuchni naszego ojca – rzucił Remus, uśmiechając się lekko, gdy przypomniał sobie, jak fatalnie Rey gotuje. Że też mama przez tyle lat niczego go nie nauczyła.
Jego słowa rozładowały trochę atmosferę, która stała się niemal znośna.
– Wybaczył ci? Że nie zaprosiłeś go na ślub? – zapytał Sturg, zmieniając temat. Był to widomy znak, że tę sprzeczkę wygrał młodszy z braci.
– Zrozumiał. Powiedział tylko, żebym przywiózł do niego Ami. Chciałby ją poznać.
– Cóż… Może się zawieść.
Odpowiedział mu ruch tak szybki, że nie zdążył nawet zareagować. Brat doskoczył do niego i przycisnął różdżkę do szyi.
– Nie waż się tak o niej mówić – warknął Remus, a w jego brązowych oczach pojawił się niebezpieczny błysk. – Czy to ci się podoba, czy nie, Amelia jest moją żoną. O mnie mów, co ci się żywnie podoba. Ale ją zostaw w spokoju.
Cofnął się o krok i schował różdżkę. Uśmiechnął się złowieszczo, gdy wyczuł zapach adrenaliny w powietrzu. Szczerze mówiąc, nie spodziewał się, że aż tak przerazi brata.
– Swoją drogą – zaczął, wracając do porządkowania dokumentów. – Chyba nie taki dobry z ciebie auror, skoro dałeś się zaskoczyć.
– Rób, co masz robić i wynoś się stąd – wycedził Sturgis.
Remus słyszał, jak brat przechodzi do drugiego pokoju, zamykając za sobą drzwi. Mimo to Lupin i tak słyszał śmiech Fabiana i żartobliwe pytanie, czy Podmore tak łatwo dał się podejść. Dobiegła go też pełna przekleństw odpowiedź.
Zanim Remus skończył porządkować akta, stojący w głównej sali Kwatery zegar wskazywał już trzecią w nocy. Zmieniła się też warta – Fabiana i Sturgisa zastąpili Syriusz i Marlena McKinnon.
Mimo że po pamiętnej pełni Remus rozmówił się z Blackiem, atmosfera między nimi nadal nie wróciła do porządku. Obaj starali się to ignorować.
– Ominęło mnie coś ciekawego? – zapytał Lupin przyjaciela, myjąc ręce z kurzu.
– Nic. Jedna utarczka, ale bez wyraźnego rezultatu. Lily miała jakieś tam badania i dowiedziała się, że z bąblem wszystko w porządku. Rogacz chodzi tak szczęśliwy, że sprawia wrażenie, jakby ciągle był pijany. Do denerwujące. Widać, że ojcostwo zmienia człowieka, jeszcze zanim pojawi się główny obiekt zainteresowania.
– Kiedyś sam się o tym przekonasz.
– Nieprędko – odpowiedział Syriusz, krzywiąc się. – Póki co, drugiej osoby potrzebnej do aktu stworzenia nie widzę na horyzoncie.
Remus roześmiał się i poklepał przyjaciela po plecach.
– Wszystko jest kwestią czasu – zapewnił go. – Popatrz na mnie. Gdybyś jeszcze w grudniu powiedział mi, że się ożenię, to bym cię wyśmiał i zapytał, gdzie się uderzyłeś. Nigdy nie wiesz, kiedy dopadnie cię strzała amora. A teraz wybacz, ale od trzech tygodni nie widziałem żony. Chcę wrócić do domu.
– Tylko jej nie zamęcz z tej radości! – krzyknął za nim Syriusz.
Remus biegiem pokonał obszar obłożony zaklęciem antyteleportacyjnym. Gdy tylko przekroczył granicę, teleportował się prosto pod dom. Światła w oknach były pogaszone.
Najciszej, jak potrafił, wszedł do domu. Odstawił walizkę, odwiesił płaszcz na kołek i zdjął buty. Odetchnął pełną piersią, czując mieszaninę zapachów Ami, kominka i spalenizny. Nie zapalając świateł (wzrok wilkołaka bardzo się przydawał, gdy chciało się niezauważenie poruszać po domu) podszedł do kuchenki. Tak jak się spodziewał, w zlewie znalazł spaloną patelnię. Niestety nie pierwszą w ich małżeństwie.
Zostawił kuchnię i wszedł do sypialni. Krew zawrzała mu w żyłach, gdy zobaczył Ami. Spała na wpół przykryta. Wpadające przez okno światło gwiazd tańczyło na jej jasnej cerze i blond włosach.
Remus oblizał spierzchnięte usta i z trudem pohamował się od dołączenia do żony Ale przecież nie mógł wejść do łóżka cały w kurzu.
Wycofał się i wszedł do łazienki. Wziął szybki, chłodny prysznic, nie mogąc wyrzucić sprzed oczu obrazu śpiącej Ami. Oddychał głęboko, mając nadzieję na to, że zejdzie z niego ciśnienie. Przeliczył się.
Wyszedł z wanny i przetarł się powierzchownie leżącym na grzejniku ręcznikiem. Dopiero teraz przypomniał sobie, że piżamę zostawił w walizce, ale doszedł do wniosku, że bardziej by mu przeszkadzała niż pomogła. Zamknął drzwi łazienki i przemknął się do sypialni. Wszedł do łóżka i przysunął się do żony, obejmując ją. Chwilę później dziękował w duchu za instynkt obronny, bo spod kołdry wystrzeliła pięść Ami. Zdołał ją zatrzymać zaledwie kilka centymetrów od swojej twarzy.
– No pięknie – mruknął. – Nie było mnie trzy tygodnie, a na powitanie chcesz mi złamać nos. To ja chyba wrócę do Francji.
– Remus! – westchnęła Ami z wyraźną ulgą. – Już myślałam… nie wiem, co myślałam, przepraszam.
Chłopak roześmiał się, widząc rumieniec pojawiający się na twarzy żony. Przysunął ją do siebie i pocałował w czubek nosa.
– Nic się nie stało – zapewnił ją. – Nos mam cały. Tęskniłem za tobą.
– Ja za tobą też – wyznała Ami, pozwalając się całować.
Remus przesuwał ustami po jej szyi, schodząc stopniowo na dekolt. Amelia przyciągnęła go do siebie i wpiła się w jego wargi.
– Skarbie, musimy o czymś porozmawiać – powiedziała między kolejnymi pocałunkami.
– Spokojnie, ma chérie. Mamy mnóstwo czasu. Porozmawiamy o tym później.
Zadrżał, gdy poczuł dłonie dziewczyny przesuwające się po jego ciele. Tak, widać ona też była za nim mocno stęskniona. Była nie mniej zachłanna od Remusa.
Następnego dnia Remusa obudziło słońce wpadające przez sypialniane okno. Z rozczarowaniem stwierdził, że jest sam w łóżku. Nie było to nic dziwnego, biorąc pod uwagę to, że z pewnością było już co najmniej południe. Skrzywił się. Nie lubił wstawać tak późno, chyba że akurat był tuż po przemianie.
Wstał, wyjął czyste ubrania z szafy i wolnym krokiem skierował się do łazienki. Po drodze minął Ami czytającą gazetę. Uśmiechnęła się na jego widok.
– Ty tak się nie uśmiechaj – powiedział z udawaną przyganą. – Musimy przedyskutować kwestię tej nieszczęsnej patelni.
– Oczywiście, akurat TO musiałeś zauważyć?
– Zauważyć? Chyba wyczuć – poprawił ją, zamykając się w łazience.
Wziął krótki prysznic, po czym zaczął się ubierać. Zapinał właśnie spodnie, gdy jego wzrok przykuła półeczka z kosmetykami Ami. Zazwyczaj się nią nie interesował, ale wychwytywał obecność nowych rzeczy. Tak jak tego. Wyciągnął rękę i wziął niewielki, biały przedmiot.
Wyszedł z łazienki.
– Ami, czy powinienem wiedzieć, co to jest? – zapytał, wyciągając rękę w stronę żony.
Dziewczyna spuściła wzrok.
– O tym właśnie chciałam ci powiedzieć w nocy.
Remus podszedł bliżej i wziął ją za ręce.
Ma chérie czy ty…
– Tak – powiedziała, patrząc mu w oczy. – Jestem w ciąży.
W pierwszej chwili miał wrażenie, że nie usłyszał. W drugiej dotarło do niego, co Ami powiedziała. W trzeciej poczuł ogarniającą go radość. Porwał żonę w ramiona i okręcił się kilka razy wokół własnej osi.
C’est magnifiquement! – zawołał, śmiejąc się. – Ami, ja… to wspaniale, naprawdę… Ja…
Urwał gwałtownie. Zatrzymał się gwałtownie i spojrzał na własne ręce, zastanawiając się, co wyprawia. Podszedł do kanapy i jak najdelikatniej posadził na niej żonę.
– Rem, wszystko w porządku? – spytała Amelia, marszcząc brwi.
– Tak, tak, tylko… Nie powinienem był tego robić, powinnaś siedzieć, odpoczywać. Nie możesz się denerwować… Ani, ani… Ami, a my w nocy… powinnaś była mnie powstrzymać. Przecież jeżeli coś się stało… Mogłem zrobić wam krzywdę… – zamilkł, gdy żonę ujęła w dłonie jego twarzy.
– Skarbie, spokojnie. Nic mi nie jest. Dziecku też. Uwierz, że gdybym podejrzewała, że dziecku coś się może stać, to bym ci powiedziała. Byłam u uzdrowiciela, powiedział, że wszystko jest w porządku i nie ma żadnego zagrożenia.
            Złapała go za dłonie i przyłożyła je do swojego brzucha.
            – Od jak dawna wiesz?
            – Ciężko powiedzieć. Pierwsze podejrzenia naszły mnie tuż po twoim wyjeździe. Potem zrobiłam test… I nie uwierzyłam w jego wynik. Następnego dnia zrobiłam następny. Kolejnego kolejny. I wszystkie były pozytywne. W końcu poszłam do uzdrowiciela i on wszystko potwierdził. Także tak… Mam termin na koniec listopada.
            Remus słuchał tego jak zaczarowany. Koniec listopada. Jeszcze kilka miesięcy i zostanie ojcem. Podniósł się i pocałował Ami.
            – Czyli że się cieszysz? – upewniła się dziewczyna.
            – A wyglądam, jakbym się nie cieszył? Ma chérie, nie mogłabyś przekazać mi lepszej wiadomości. Ale teraz to sobie odpocznij, a ja zrobię obiad.
            Podszedł do lodówki i otworzył ją, lustrując zawartość. Wtedy dotarło do niego coś jeszcze. Wychylił się zza drzwi lodówki i spojrzał na żonę.
            – Czekaj… Mówiłaś, że byś u uzdrowiciela. Sama?!
            – Nie, no coś ty! Poszłam z Lily. I tak szła na kontrolę, więc skorzystałam z okazji. Powiedziałam jej, że chcę zrobić rutynowy „przegląd”… – zamilkła, widząc przerażone spojrzenie męża. – Co się stało?
            – Nie, nic. Dwie ciężarne poszły w ramach ubezpieczania się nawzajem. Świetny pomysł. A gdyby coś się stało?
            Ami wywróciła oczami. Tak, mogła się tego spodziewać. Tylko jej mąż mógł zwrócić uwagę na taki szczegół.
            – Ale się nie stało. Rem, spokojnie. Nie chciałam jeszcze nikomu o tym mówić. Żebyś ty się dowiedział jako pierwszy. A, naprawdę, nie jestem chora. Tylko jestem w ciąży. To nie wpływa w żaden sposób na rzucanie przeze mnie zaklęć.
            – Ale strach pomyśleć, co by się stało, gdybyś ty czymś dostała – zauważył Remus.
            – Nie musisz mi tego mówić. Uczyłam się tego samego, co ty. Zaufaj mi. Nie dopuszczę, żeby naszemu dziecku coś się stało.
            Podeszła do niego i objęła go. Remus otoczył ją ramionami i oparł brodę o jej czoło. Wciągnął różany zapach.
            – Wiem, ma chérie. Ale nie musisz chronić siebie i dziecka. To moje zadanie. Jestem za was odpowiedzialny.

4 komentarze:

  1. Jak dobrze czytać, że Remus nie panikuje, że jest niebezpieczny. No chyba że jeszcze to do niego dotrze i Ami nie będzie miała spokoju :D
    Rey widzę szaleje, no Alastora to się na pewno nie spodziewałam xD
    Fajnie jest, także czekam na następny weekend!
    Ściskam mocno!
    Magda

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To jeszcze nie ten Remus, który panikuje. Ten jest jeszcze młody, niedoświadczony. Jeszcze dużo przed nim. Zresztą mam trochę inny pomysł na ugryzienie pamiętnej sceny z Insygniów Śmierci.
      Pozdrawiam serdecznie,
      Morri

      Usuń
  2. Obiecałam, to piszę! Ale... Hej, wyrobiłam się z komentarzem przed nowym rozdziałem! XD Kurcze, z tym komentowaniem to zawsze było u mnie kiepsko, ale cóż... Przepraszam!
    Ah, cudowny rozdział, cudowny kontrast! Dziadzio Rey, którego kocham całym serduszkiem, no bo jak tu go nie kochać! Piękna scena, wspaniała i ah, Moody, nie wiem, co w nim takiego jest, że zawsze jestem nim zauroczona! To dobry facet i dobrze, że trzyma się z Rey'em. Chciałabym przeczytać opis powrotu tej trójki do domu, to mogłoby być ciekawe! No ale wracając, z jednej strony mam dziadka na medal, a z drugiej Margaretkę, która... Może jej się stać coś nieprzyjemnego? Proszę! Nie będę komentować jej zachowania, tylko swoją nie chęć zostawię na później, bo czuję, że będę miała nie jedną okazję, żeby wylać na nią kubeł pomyj. Tylko zastanawia mnie jedno... Wydawało mi się, że teściówka nie lubi naszego Remusa za to, że jest wilkołakiem, ale teraz do mnie dotarło, że ona chyba nawet nie jest świadoma tego, kim jest jej zięć...
    Coś mi nie pasuje z tą niechęcią Sturgisa do Ami. Tak mi nawet przez myśl przeszło, że może on jest zazdrosny, podkochuje się w niej, a tu psikus bo to żona znienawidzonego brata! Ale to tylko taka myśl... Nie wiem czy sensowna...
    Więcej Huncwotów! Proszę, więcej!
    Cała koncepcja pokazania genezy podejścia Remusa do związku, miłości , rodzicielstwa od samego początku bardzo mnie ciekawiła. I dobrze się czyta, że Lupin cieszył się całym swoim wilkołaczym serduszkiem i nie nazywa siebie potworem, ale gdzieś tam z tyłu głowy ciągle mam myśl, że będzie musiało się wydarzyć coś tak tragicznego, że jego myślenie zmieni się o 180 stopni i tak jakoś żal...
    No cóż to na tyle ode mnie!
    Ściskam mocno i czekam na kolejny rozdział (całe szczęście niezbyt długo XD)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niee, Ami zbyt dobrze znała matkę, żeby powiedzieć jej, kim jest Remus. Planowała to zrobić po wojnie, jak sytuacja się już uspokoi, ale cóż... Co nie zmienia faktu, że Margaret w końcu się dowie.
      Częściowo trafiłaś. Ktoś faktycznie się podkochuje, ale nie jest to Sturgis. Sturg do Ami nic nie ma, po prostu wiedział, że uderzenie w nią najłatwiej wyprowadzi Remusa z równowagi.
      Muszę się przyznać, że mam trochę inną koncepcję tej nieszczęsnej sceny z Insygniów Śmierci. Zobaczymy, jak mi to wyjdzie :).
      Ściskam mocno,
      Morri

      Usuń