Luty 1981
– Dzień
dobry! – krzyknął Remus do zbliżającej się teściowej, siląc się na przyjazny
ton. Aż za dobrze pamiętał ich ostatnią rozmowę i groźbę kobiety, że spróbuje
odebrać mu córkę.
Margaret
Roberts zmierzała w jego kierunku energicznym krokiem, a wyraz jej twarzy nie
zwiastował niczego dobrego. Była postawną kobietą o krótkich blond włosach,
które odziedziczyły po niej obie córki. Od stóp do głów była ubrana na czarno.
– Dla kogo
dobry dla tego dobry – odparła oschle Margaret, wchodząc na ganek. – Gdzie moja
wnuczka?
– Czego od
niej chcesz?
Kobieta
prychnęła, próbując przepchnąć się obok Remusa do domu. Mężczyzna nie dał jej
tej możliwości. Czuł, jak ze złości jeżą mu się włosy na karku.
– Jak
śmiesz mnie zatrzymywać?! To jest moja wnuczka, mam prawo się z nią widywać!
– Przez
ostatnie dwa miesiące zdawałaś się o tym nie pamiętać – zauważył Remus, po czym
ledwo uchylił się przed wymierzonym policzkiem. – Gdy Ami zmarła nawet nie
napisałaś z pytaniem, czy czegoś jej nie potrzeba. Nie przyszłaś zapytać, czy
daję sobie radę z samotnym ojcostwem. Zostawiłaś nas samych sobie, więc teraz
nie udawaj, że ci zależy.
– Ale…
– Wynoś się
z mojego domu! I zostaw moją córkę w spokoju!
Na dźwięk
ostrego, wręcz nienaturalnego głosu Remusa i na widok zwierzęcego błysku w jego
oku kobieta cofnęła się o krok.
– Ja tak
tego nie zostawię – powiedziała. – Nie wiem, co jest z tobą nie tak, ale ja tak
tego nie zostawię.
Okręciła
się w powietrzu i zniknęła z trzaskiem.
Remus
zamknął drzwi i osunął się na podłogę, opierając się plecami o ścianę. Ukrył
twarz w dłoniach, oddychając głęboko. Czuł, jak mocno wali mu serce. Niemal tak,
jak tuż przed przemianą. Wiedział, że coś jest z nim nie tak. Już kolejny raz w
ostatnim czasie pozwolił, by do głosu doszła druga część jego natury i miał
wrażenie, że nie ostatni. Koniecznie musiał poradzić się ojca – pod względem
czysto technicznym był najlepszym specjalistą od wilkołaków, jakiego Remus znał
i któremu ufał. Właściwie był jedynym takim specjalistą.
Dzień
jeszcze się nie skończył, a Lupin już czuł się wytrącony z równowagi. I tym
razem nie mógł tego zwalić na księżyc, który zbliżał się do nowiu. Nie, to było
coś innego. Coś osłabiło tarczę, którą do tej pory skutecznie oddzielał dwie
części swojej osobowości.
– Zupełnie
jakbym cierpiał na chorobę psychiczną – mruknął, dociskając dłonie do oczu.
Zastanawiał
się, skąd mogła wyjść ta zmiana… i szybko się domyślił. Wiedział, kiedy w jego
wewnętrznym murze powstała pierwsza szczelina. Dwa miesiące temu. Gdy Syriusz
powiedział mu o śmierci Ami. Wtedy po raz pierwszy poczuł, jak jego wewnętrzny
wilk wychyla się w czasie innym niż pełnia. Wtedy nie zawracał sobie tym głowy,
miał inne rzeczy, którymi musiał się zająć.
Z rozmyślań
wyrwał go płacz Rosie. Dźwignął się z podłogi i poszedł do córki. Zdjął jej
brudną pieluszkę i przygotował do kąpieli. Zachwycało go to, jak Rose zmieniała
się wraz z upływem czasu. Rosła jak na drożdżach. Gdy miała w zasięgu wzroku
ojca bądź dziadka, nie odrywała od nich spojrzenia, uśmiechając się przy tym i
pokazując jeszcze bezzębne dziąsła. Remus panicznie bał się momentu, gdy
malutka zacznie ząbkować. Dotychczas mógł jedynie dziękować Merlinowi, że jego
córeczka jest na tyle spokojnym dzieckiem, że w miarę dawał sobie z nią radę.
Po kąpieli
położył Rosie w przenośnym łóżeczku w pokoju dziennym i zajął się
przygotowywaniem kolacji. Podgrzał mleko na wypadek, gdyby jego córeczka
zgłodniała, i trzymał je w pogotowiu.
Posiłek był już dawno gotowy, gdy
usłyszał ostre pukanie. Aż nazbyt dobrze mu znane. Remus złapał za różdżkę i
podszedł do drzwi. Nie musiał nawet pytać, kto jest po drugiej stronie,
oficerowie DKMS-u pukali aż nazbyt charakterystycznie.
Tego jednak, co zobaczył po
drugiej stronie, nigdy by się nie spodziewał.
Rick Davies stał na chwiejnych
nogach, podtrzymując wspólnie z Alastorem Moodym (który był w niewiele lepszym
stanie) osuwającego się Reynarda.
– Ja tu jest-t-tem całkowicie
prywaaatnie – zastrzegł od razu Rick, unosząc dłoń.
– Widzę – zauważył Remus. –
Zapraszam.
Odsunął się, pozwalając, by
oficer DKMS-u i stary auror wciągnęli jego ojca do domu. Posadzili go na
kanapie, gdzie Rey od razu opadł na bok.
Młodszy Lupin zmierzył gości
surowym spojrzeniem. W normalnych warunkach nigdy by sobie na to nie pozwolił,
ale to zdecydowanie nie były normalne warunki. Moody zauważył to i poklepał
Remusa po ramieniu.
– Nie przejmuj się, chłopcze… My
po prostu bardzo dawno się nie widzieliśmy… Nie bądź zły…
W pokoju rozległ się śmiech
Daviesa, który zagłuszył słowa Moody’ego.
– Na brodę Merlina, ciszej! –
warknął Remus, jednocześnie wyciszając pomieszczenie. – Zaraz obudzicie mi
dziecko!
– Tak, tak, Rosie musi spać –
wymamrotał po francusku Rey, po czym zasnął kamiennym snem.
– Tak, faktycznie – zmieszał się
Moody i zatoczył się. – To… to my już pójdziemy… Chodź, Rick, jeszcze daleka
droga przed nami…
Chwycił Daviesa pod ramię i
wyciągnął go z domu.
– Pamiętaj! Stała czujność! –
krzyknął jeszcze auror, zanim Remus zamknął drzwi.
– Merlinie, co tu się dzieje? –
mruknął do siebie młodszy Lupin, zakładając ochronne zaklęcia na dom.
Upewnił się, że Rosie nie
zauważyła wizyty kolegów dziadka, po czym wrócił do salonu i z politowaniem
spojrzał na półsiedzącego ojca. Mógłby go tak zostawić. Ba! Miał na to wielką
ochotę, ale nie mógł postąpić tak z ojcem. Z ciężkim westchnięciem zdjął Reyowi
buty i skarpety. Po krótkim siłowaniu się odpuścił rozbieranie ojca z płaszcza,
nie miał siły się z nim szarpać. Przywołał jedynie koc, którym okrył śpiącego
Reynarda i poszedł do swojej sypialni. Moszcząc się pod kołdrą, zaczął się
zastanawiać, z niemałą satysfakcją, czy następnego rana jego ojca bardziej
będzie bolała skacowana głowa, czy zmaltretowane niewygodną kanapą plecy.
~
* ~
Kwiecień
1980
Trzytygodniowa podróż po Europie
wydawała się nie mieć końca. W tym czasie Remus odwiedził Kwatery Zakonu we
Francji, Szwajcarii, Luksemburgu i Belgii – pierwszy raz miał okazję zobaczyć,
jak rozległe w rzeczywistości są wpływy Albusa Dumbledore’a. Musiał przyznać,
że podniosło go to na duchu. Spotkanie tak dużej ilości ludzi walczących za tę
samą sprawę zrodziło w nim nową nadzieję na wygranie tej wojny.
Jego misja nie była czysto
towarzyska. Wiózł z Anglii dokumenty do europejskich kwater, które mogły
usprawnić ich pracę. W drugą stronę wiózł akta o podobnym przeznaczeniu. Dzięki
doskonałej znajomości francuskiego mógł niezauważenie poruszać się po krajach
francuskojęzycznych. Nie zwracał na siebie uwagi angielską wymową. Jedynym problemem
była wypadająca w czasie misji pełnia, którą spędził w domu swojego ojca.
Gdzie by nie pojechał, kogo by
nie spotkał i jakich cudowności by nie widział, jego myśli i tak krążyły wokół
niewielkiego domku w Anglii. Wokół Amelii. Miał jej obraz przed oczami, gdy
zasypiał co wieczór. Słyszał jej głos, gdy flirtowały z nim Francuzki.
Najchętniej teleportowałby się
prosto do domu po załatwieniu ostatnich formalności w kwaterze w podparyskim
Saint-Denis. Wiedział jednak, że nie może sobie na to pozwolić. Dokumenty były
ważniejsze od spraw osobistych. Przekroczył granicę dzięki świstoklikowi, po
czym bez zwłoki teleportował się do Kwatery Głównej. Chciał tylko zostawić akta
i wracać do domu. Zorientował się, że nie będzie tak łatwo, gdy tylko wszedł do
budynku i wyczuł, kto znajduje się wewnątrz.
– Merde! – zaklął pod
nosem, po czym pchnął drzwi.
– Się masz, Remus – powitał go
Fabian Prewett, uśmiechając się szeroko. Odkąd pół roku wcześniej dorobił się
blizny biegnącej przez policzek nikt już nie miał problemu z odróżnieniem go od
jego bliźniaka, Gideona. – Już wróciłeś?
– Dopiero co. Przyszedłem tylko
zostawić dokumenty.
– Oczywiście! – sarknął Sturgis,
wychodząc z archiwum. – Wspaniały mąż tęskni do żonki.
– Po co ta zgryźliwość? – zapytał
Fabian, stając między mierzącymi się spojrzeniami braćmi. Nie mógł nie
dostrzec, jak dłoń Remusa zaczyna lawirować w okolicy kieszeni, w której zawsze
chował różdżkę.
– Nie wtrącaj się, Prewett –
warknął Sturg. – To nie twoja sprawa.
– Moja, jeżeli macie zamiar
wyciągać różdżki w Kwaterze Głównej. Jak chcecie się na siebie drzeć, to proszę
bardzo. Ale najpierw obaj oddajcie mi różdżki. Jeżeli zaczniecie rzucać w
siebie zaklęciami, rozniesiecie tarcze od środka. Nie wiem, jak wy, ale ja nie
chciałbym przekazywać tego typu wieści Dumbledore’owi.
Jego słowa ostudziły emocje
braci, ale nie na tyle, by przestali mierzyć się czujnymi spojrzeniami. Widząc
to Fabian jedynie westchnął i wrócił na fotel, na którym leżał porzucony
Magiczny Przegląd Sportowy.
Remus przeszedł do archiwum i
położył na stole pliki dokumentów z Europy.
– Nadal nie wiem, czemu wysłali
akurat ciebie – powiedział Sturgis, opierając się o framugę.
– Bo mam pracę, w której bez
problemu mogę wziąć wolne, nie jestem aurorem i lepiej od ciebie mówię po
francusku. Zaryzykowałbym wręcz stwierdzenie, że najlepiej w angielskim
Zakonie.
– I masz młodą żonkę, która aż
usycha tęsknoty. Kiepsko wyglądała, gdy przyszła ostatnio na zebranie. Wygląda
na to, że tęskni. Kto by pomyślał…
Remus nie odwrócił się w stronę
brata, nie chcąc pokazać, jak bardzo zdenerwowały go jego słowa. Zacisnął
jedynie powieki i pięści. Miał ochotę odwarknąć Sturgisowi, ale awantura była
ostatnią rzeczą, na jaką miał ochotę. Chciał jedynie zostawić te cholerne dokumenty
i wrócić do domu.
– Masz coś inteligentnego do
powiedzenia, czy ot tak po prostu mielesz ozorem? – zapytał.
– Po prostu się dziwię, że taka
dziewczyna poleciała akurat na ciebie. I że zaryzykowała dla ciebie gniew
urzędników.
– Podobno jestem niezły w łóżku –
odparował Remus. – A ty wciąż sam?
– Jestem aurorem. Poślubiłem
pracę.
– Musi fatalnie gotować.
Zeszczuplałeś.
– Ty również. Widocznie podróże
ci nie służą.
– Nie mówiąc o kuchni naszego
ojca – rzucił Remus, uśmiechając się lekko, gdy przypomniał sobie, jak fatalnie
Rey gotuje. Że też mama przez tyle lat niczego go nie nauczyła.
Jego słowa rozładowały trochę
atmosferę, która stała się niemal znośna.
– Wybaczył ci? Że nie zaprosiłeś
go na ślub? – zapytał Sturg, zmieniając temat. Był to widomy znak, że tę
sprzeczkę wygrał młodszy z braci.
– Zrozumiał. Powiedział tylko,
żebym przywiózł do niego Ami. Chciałby ją poznać.
– Cóż… Może się zawieść.
Odpowiedział mu ruch tak szybki,
że nie zdążył nawet zareagować. Brat doskoczył do niego i przycisnął różdżkę do
szyi.
– Nie waż się tak o niej mówić –
warknął Remus, a w jego brązowych oczach pojawił się niebezpieczny błysk. – Czy
to ci się podoba, czy nie, Amelia jest moją żoną. O mnie mów, co ci się żywnie
podoba. Ale ją zostaw w spokoju.
Cofnął się o krok i schował
różdżkę. Uśmiechnął się złowieszczo, gdy wyczuł zapach adrenaliny w powietrzu.
Szczerze mówiąc, nie spodziewał się, że aż tak przerazi brata.
– Swoją drogą – zaczął, wracając
do porządkowania dokumentów. – Chyba nie taki dobry z ciebie auror, skoro dałeś
się zaskoczyć.
– Rób, co masz robić i wynoś się
stąd – wycedził Sturgis.
Remus słyszał, jak brat przechodzi
do drugiego pokoju, zamykając za sobą drzwi. Mimo to Lupin i tak słyszał śmiech
Fabiana i żartobliwe pytanie, czy Podmore tak łatwo dał się podejść. Dobiegła
go też pełna przekleństw odpowiedź.
Zanim Remus skończył porządkować
akta, stojący w głównej sali Kwatery zegar wskazywał już trzecią w nocy.
Zmieniła się też warta – Fabiana i Sturgisa zastąpili Syriusz i Marlena
McKinnon.
Mimo że po pamiętnej pełni Remus
rozmówił się z Blackiem, atmosfera między nimi nadal nie wróciła do porządku.
Obaj starali się to ignorować.
– Ominęło mnie coś ciekawego? –
zapytał Lupin przyjaciela, myjąc ręce z kurzu.
– Nic. Jedna utarczka, ale bez
wyraźnego rezultatu. Lily miała jakieś tam badania i dowiedziała się, że z bąblem
wszystko w porządku. Rogacz chodzi tak szczęśliwy, że sprawia wrażenie, jakby
ciągle był pijany. Do denerwujące. Widać, że ojcostwo zmienia człowieka,
jeszcze zanim pojawi się główny obiekt zainteresowania.
– Kiedyś sam się o tym przekonasz.
– Nieprędko – odpowiedział
Syriusz, krzywiąc się. – Póki co, drugiej osoby potrzebnej do aktu stworzenia
nie widzę na horyzoncie.
Remus roześmiał się i poklepał
przyjaciela po plecach.
– Wszystko jest kwestią czasu –
zapewnił go. – Popatrz na mnie. Gdybyś jeszcze w grudniu powiedział mi, że się
ożenię, to bym cię wyśmiał i zapytał, gdzie się uderzyłeś. Nigdy nie wiesz, kiedy
dopadnie cię strzała amora. A teraz wybacz, ale od trzech tygodni nie widziałem
żony. Chcę wrócić do domu.
– Tylko jej nie zamęcz z tej
radości! – krzyknął za nim Syriusz.
Remus biegiem pokonał obszar
obłożony zaklęciem antyteleportacyjnym. Gdy tylko przekroczył granicę,
teleportował się prosto pod dom. Światła w oknach były pogaszone.
Najciszej, jak potrafił, wszedł
do domu. Odstawił walizkę, odwiesił płaszcz na kołek i zdjął buty. Odetchnął
pełną piersią, czując mieszaninę zapachów Ami, kominka i spalenizny. Nie
zapalając świateł (wzrok wilkołaka bardzo się przydawał, gdy chciało się
niezauważenie poruszać po domu) podszedł do kuchenki. Tak jak się spodziewał, w
zlewie znalazł spaloną patelnię. Niestety nie pierwszą w ich małżeństwie.
Zostawił kuchnię i wszedł do
sypialni. Krew zawrzała mu w żyłach, gdy zobaczył Ami. Spała na wpół przykryta.
Wpadające przez okno światło gwiazd tańczyło na jej jasnej cerze i blond
włosach.
Remus oblizał spierzchnięte usta
i z trudem pohamował się od dołączenia do żony Ale przecież nie mógł wejść do
łóżka cały w kurzu.
Wycofał się i wszedł do łazienki.
Wziął szybki, chłodny prysznic, nie mogąc wyrzucić sprzed oczu obrazu śpiącej
Ami. Oddychał głęboko, mając nadzieję na to, że zejdzie z niego ciśnienie.
Przeliczył się.
Wyszedł z wanny i przetarł się
powierzchownie leżącym na grzejniku ręcznikiem. Dopiero teraz przypomniał
sobie, że piżamę zostawił w walizce, ale doszedł do wniosku, że bardziej by mu
przeszkadzała niż pomogła. Zamknął drzwi łazienki i przemknął się do sypialni.
Wszedł do łóżka i przysunął się do żony, obejmując ją. Chwilę później dziękował
w duchu za instynkt obronny, bo spod kołdry wystrzeliła pięść Ami. Zdołał ją
zatrzymać zaledwie kilka centymetrów od swojej twarzy.
– No pięknie – mruknął. – Nie
było mnie trzy tygodnie, a na powitanie chcesz mi złamać nos. To ja chyba wrócę
do Francji.
– Remus! – westchnęła Ami z
wyraźną ulgą. – Już myślałam… nie wiem, co myślałam, przepraszam.
Chłopak roześmiał się, widząc
rumieniec pojawiający się na twarzy żony. Przysunął ją do siebie i pocałował w
czubek nosa.
– Nic się nie stało – zapewnił
ją. – Nos mam cały. Tęskniłem za tobą.
– Ja za tobą też – wyznała Ami,
pozwalając się całować.
Remus przesuwał ustami po jej
szyi, schodząc stopniowo na dekolt. Amelia przyciągnęła go do siebie i wpiła
się w jego wargi.
– Skarbie, musimy o czymś
porozmawiać – powiedziała między kolejnymi pocałunkami.
– Spokojnie, ma chérie.
Mamy mnóstwo czasu. Porozmawiamy o tym później.
Zadrżał, gdy poczuł dłonie
dziewczyny przesuwające się po jego ciele. Tak, widać ona też była za nim mocno
stęskniona. Była nie mniej zachłanna od Remusa.
Następnego dnia Remusa obudziło
słońce wpadające przez sypialniane okno. Z rozczarowaniem stwierdził, że jest
sam w łóżku. Nie było to nic dziwnego, biorąc pod uwagę to, że z pewnością było
już co najmniej południe. Skrzywił się. Nie lubił wstawać tak późno, chyba że
akurat był tuż po przemianie.
Wstał, wyjął czyste ubrania z
szafy i wolnym krokiem skierował się do łazienki. Po drodze minął Ami czytającą
gazetę. Uśmiechnęła się na jego widok.
– Ty tak się nie uśmiechaj –
powiedział z udawaną przyganą. – Musimy przedyskutować kwestię tej nieszczęsnej
patelni.
– Oczywiście, akurat TO musiałeś
zauważyć?
– Zauważyć? Chyba wyczuć –
poprawił ją, zamykając się w łazience.
Wziął krótki prysznic, po czym
zaczął się ubierać. Zapinał właśnie spodnie, gdy jego wzrok przykuła półeczka z
kosmetykami Ami. Zazwyczaj się nią nie interesował, ale wychwytywał obecność
nowych rzeczy. Tak jak tego. Wyciągnął rękę i wziął niewielki, biały przedmiot.
Wyszedł z łazienki.
– Ami, czy powinienem wiedzieć,
co to jest? – zapytał, wyciągając rękę w stronę żony.
Dziewczyna spuściła wzrok.
– O tym właśnie chciałam ci
powiedzieć w nocy.
Remus podszedł bliżej i wziął ją
za ręce.
– Ma chérie czy ty…
– Tak – powiedziała, patrząc mu w
oczy. – Jestem w ciąży.
W pierwszej chwili miał wrażenie,
że nie usłyszał. W drugiej dotarło do niego, co Ami powiedziała. W trzeciej
poczuł ogarniającą go radość. Porwał żonę w ramiona i okręcił się kilka razy wokół
własnej osi.
– C’est magnifiquement! –
zawołał, śmiejąc się. – Ami, ja… to wspaniale, naprawdę… Ja…
Urwał gwałtownie. Zatrzymał się
gwałtownie i spojrzał na własne ręce, zastanawiając się, co wyprawia. Podszedł
do kanapy i jak najdelikatniej posadził na niej żonę.
– Rem, wszystko w porządku? –
spytała Amelia, marszcząc brwi.
– Tak, tak, tylko… Nie powinienem
był tego robić, powinnaś siedzieć, odpoczywać. Nie możesz się denerwować… Ani,
ani… Ami, a my w nocy… powinnaś była mnie powstrzymać. Przecież jeżeli coś się
stało… Mogłem zrobić wam krzywdę… – zamilkł, gdy żonę ujęła w dłonie jego
twarzy.
– Skarbie, spokojnie. Nic mi nie
jest. Dziecku też. Uwierz, że gdybym podejrzewała, że dziecku coś się może
stać, to bym ci powiedziała. Byłam u uzdrowiciela, powiedział, że wszystko jest
w porządku i nie ma żadnego zagrożenia.
Złapała go
za dłonie i przyłożyła je do swojego brzucha.
– Od jak
dawna wiesz?
– Ciężko
powiedzieć. Pierwsze podejrzenia naszły mnie tuż po twoim wyjeździe. Potem
zrobiłam test… I nie uwierzyłam w jego wynik. Następnego dnia zrobiłam
następny. Kolejnego kolejny. I wszystkie były pozytywne. W końcu poszłam do
uzdrowiciela i on wszystko potwierdził. Także tak… Mam termin na koniec
listopada.
Remus
słuchał tego jak zaczarowany. Koniec listopada. Jeszcze kilka miesięcy i
zostanie ojcem. Podniósł się i pocałował Ami.
– Czyli że
się cieszysz? – upewniła się dziewczyna.
– A
wyglądam, jakbym się nie cieszył? Ma chérie, nie mogłabyś przekazać mi
lepszej wiadomości. Ale teraz to sobie odpocznij, a ja zrobię obiad.
Podszedł do
lodówki i otworzył ją, lustrując zawartość. Wtedy dotarło do niego coś jeszcze.
Wychylił się zza drzwi lodówki i spojrzał na żonę.
– Czekaj…
Mówiłaś, że byś u uzdrowiciela. Sama?!
– Nie, no
coś ty! Poszłam z Lily. I tak szła na kontrolę, więc skorzystałam z okazji.
Powiedziałam jej, że chcę zrobić rutynowy „przegląd”… – zamilkła, widząc
przerażone spojrzenie męża. – Co się stało?
– Nie, nic.
Dwie ciężarne poszły w ramach ubezpieczania się nawzajem. Świetny pomysł. A gdyby
coś się stało?
Ami wywróciła
oczami. Tak, mogła się tego spodziewać. Tylko jej mąż mógł zwrócić uwagę na taki
szczegół.
– Ale się
nie stało. Rem, spokojnie. Nie chciałam jeszcze nikomu o tym mówić. Żebyś ty
się dowiedział jako pierwszy. A, naprawdę, nie jestem chora. Tylko jestem w
ciąży. To nie wpływa w żaden sposób na rzucanie przeze mnie zaklęć.
– Ale
strach pomyśleć, co by się stało, gdybyś ty czymś dostała – zauważył Remus.
– Nie
musisz mi tego mówić. Uczyłam się tego samego, co ty. Zaufaj mi. Nie dopuszczę,
żeby naszemu dziecku coś się stało.
Podeszła do
niego i objęła go. Remus otoczył ją ramionami i oparł brodę o jej czoło.
Wciągnął różany zapach.
– Wiem, ma
chérie. Ale nie musisz chronić siebie i dziecka. To moje zadanie. Jestem za
was odpowiedzialny.
Jak dobrze czytać, że Remus nie panikuje, że jest niebezpieczny. No chyba że jeszcze to do niego dotrze i Ami nie będzie miała spokoju :D
OdpowiedzUsuńRey widzę szaleje, no Alastora to się na pewno nie spodziewałam xD
Fajnie jest, także czekam na następny weekend!
Ściskam mocno!
Magda
To jeszcze nie ten Remus, który panikuje. Ten jest jeszcze młody, niedoświadczony. Jeszcze dużo przed nim. Zresztą mam trochę inny pomysł na ugryzienie pamiętnej sceny z Insygniów Śmierci.
UsuńPozdrawiam serdecznie,
Morri
Obiecałam, to piszę! Ale... Hej, wyrobiłam się z komentarzem przed nowym rozdziałem! XD Kurcze, z tym komentowaniem to zawsze było u mnie kiepsko, ale cóż... Przepraszam!
OdpowiedzUsuńAh, cudowny rozdział, cudowny kontrast! Dziadzio Rey, którego kocham całym serduszkiem, no bo jak tu go nie kochać! Piękna scena, wspaniała i ah, Moody, nie wiem, co w nim takiego jest, że zawsze jestem nim zauroczona! To dobry facet i dobrze, że trzyma się z Rey'em. Chciałabym przeczytać opis powrotu tej trójki do domu, to mogłoby być ciekawe! No ale wracając, z jednej strony mam dziadka na medal, a z drugiej Margaretkę, która... Może jej się stać coś nieprzyjemnego? Proszę! Nie będę komentować jej zachowania, tylko swoją nie chęć zostawię na później, bo czuję, że będę miała nie jedną okazję, żeby wylać na nią kubeł pomyj. Tylko zastanawia mnie jedno... Wydawało mi się, że teściówka nie lubi naszego Remusa za to, że jest wilkołakiem, ale teraz do mnie dotarło, że ona chyba nawet nie jest świadoma tego, kim jest jej zięć...
Coś mi nie pasuje z tą niechęcią Sturgisa do Ami. Tak mi nawet przez myśl przeszło, że może on jest zazdrosny, podkochuje się w niej, a tu psikus bo to żona znienawidzonego brata! Ale to tylko taka myśl... Nie wiem czy sensowna...
Więcej Huncwotów! Proszę, więcej!
Cała koncepcja pokazania genezy podejścia Remusa do związku, miłości , rodzicielstwa od samego początku bardzo mnie ciekawiła. I dobrze się czyta, że Lupin cieszył się całym swoim wilkołaczym serduszkiem i nie nazywa siebie potworem, ale gdzieś tam z tyłu głowy ciągle mam myśl, że będzie musiało się wydarzyć coś tak tragicznego, że jego myślenie zmieni się o 180 stopni i tak jakoś żal...
No cóż to na tyle ode mnie!
Ściskam mocno i czekam na kolejny rozdział (całe szczęście niezbyt długo XD)
Niee, Ami zbyt dobrze znała matkę, żeby powiedzieć jej, kim jest Remus. Planowała to zrobić po wojnie, jak sytuacja się już uspokoi, ale cóż... Co nie zmienia faktu, że Margaret w końcu się dowie.
UsuńCzęściowo trafiłaś. Ktoś faktycznie się podkochuje, ale nie jest to Sturgis. Sturg do Ami nic nie ma, po prostu wiedział, że uderzenie w nią najłatwiej wyprowadzi Remusa z równowagi.
Muszę się przyznać, że mam trochę inną koncepcję tej nieszczęsnej sceny z Insygniów Śmierci. Zobaczymy, jak mi to wyjdzie :).
Ściskam mocno,
Morri