14 czerwca 2020

Rozdział 10


Kwiecień 1980
Zbliżał się wieczór, gdy Poppy orzekła, że Remus czuje się na tyle dobrze,  by można go przetransportować  do domu. Nie było to łatwe. Wciąż osłabiony od upływu krwi Lupin miał poważne problemy z utrzymaniem się na nogach, ale – ku niezadowoleniu pielęgniarki – nie dał się położyć na noszach. Cała operacja trwała zdecydowanie za długo, jak na jej gust, ale dostatecznie znała swojego podopiecznego, żeby wiedzieć, że nie pozwoli sobie na okazanie słabości.
Remus przez całą drogę czuł zgubny wpływ niedoboru krwi w organizmie i niedostatecznego usunięcia trucizny. Nie zagrażała mu już (a przynajmniej taką miał nadzieję), ale sprawiała spory dyskomfort. Mógł się jedynie cieszyć, że księżyc był akurat w nowiu – w tym czasie srebro najsłabiej na niego działało i bardzo możliwe, że to ocaliło mu życie. Gdyby było bliżej pełni, prawdopodobne taka ilość srebra w organizmie by go zabiła.
W domu od razu pozwolił położyć się do łóżka i zakopał się w miękkiej kołdrze. Czuł tępy ból głowy i pulsujący, w rytm ciśnienia krwi, w piersi. Przełyk palił go, chociaż spacer na zimnym powietrzu nieco to złagodził. Mimo to wydawało mu się, że musiał zasnąć, bo gdy Ami usiadła obok niego na łóżku, nie słyszał już innych głosów w domu.
– Skarbie – szepnęła Ami, dotykając jego ramienia. – Dasz radę się podnieść? Muszę zmienić ci opatrunek.
Z niemałym trudem podniósł się do pozycji siedzącej. Nawet nie mógł pozwolić sobie na jęk bólu, bo tego nie zniosłyby jego przepalone struny głosowe. Nie było dobrze. Zdecydowanie nie było dobrze.
Ami nachyliła się nad nim i zaczęła odwijać bandaż, który w nocy założyła Poppy. Dolne warstwy były całkowicie przesiąknięte jasną krwią, dało się też zobaczyć pojedyncze krople srebra.
Remus nie spuszczał wzroku z twarzy żony. Widział, że Ami z trudem zachowuje spokój i powstrzymuje łzy. Nachylił się i pocałował ją w policzek. Spróbował się uśmiechnąć, by dodać jej otuchy. Wyciągnął rękę i położył dłoń na brzuchu ukochanej.
– Wszystko jest w porządku – zapewniła go Amelia. – Dziecku nic nie jest. Dzięki tobie. Nawet nie wiesz, ile emocji mną targało przez ostatnią dobę… byłam na ciebie wściekła, byłam przerażona tym, co się stało… bałam się, że cię stracę, Rem. Nadal się boję.
Zdjęła ostatnie opatrunki, odsłaniając dwie rany, ciągnące się po skosie przez cały tors jej męża. Były na tyle głębokie, że widać było przez nie żebra. Brzegi cięcia nie strzępiły się, ale mieniły się czerwienią i czernią, świadczącymi o obecności srebra. Z niektórych miejsc wciąż sączyła się krew.
Ami nawet nie zauważyła, że pociekły jej łzy, dopóki nie poczuła, jak Remus ściera je z jej policzków. Odetchnęła głęboko, próbując się uspokoić.
– To tylko… tak źle… wygląda – zapewnił ją mąż przepalonym głosem. Nie brzmiał jak on.
– Nic nie mów! – nakazała mu Ami. – Wiesz, że ci nie wolno. Poczekaj, założę opatrunek i przyniosę ci eliksir łagodzący.
Spróbowała otworzyć fiolkę z antyseptykiem, która jednak wyślizgnęła się z jej drżących dłoni. Widząc to, Remus wziął szkło i sam wyciągnął korek. Oddał fiolkę Ami i położył się, pozwalając jej swobodnie odkazić rany. Miał nadzieję, że nie dał po sobie poznać, jak bardzo go to wszystko bolało. Rozluźnił się dopiero, gdy bandaże ponownie ciasno go oplotły.
Wypił duszkiem eliksir łagodzący, chociaż przyniósł on jedynie chwilową ulgę. Przywołał kartkę i pióro. Z leżącego na szafce „Le Comte de Monte-Christo” Dumasa zrobił sobie podkładkę (Merlinowi dzięki za twarde oprawy!) i napisał wiadomość do żony.
Nie zabraliśmy może tamtego srebra? Może można by je spieniężyć?
Podał kartkę Ami, puszczając jej oko. Odpowiedział mu śmiech dziewczyny.
– Wątpię. Za bardzo zabarwione krwią… Odpocznij. Spróbuję przygotować ci coś, co będziesz mógł w miarę swobodnie zjeść. Pomfrey radziła, żeby to było jak najbardziej płynne i zimne. Chyba czeka cię dieta jogurtowo-lodowa. Poradzisz sobie, jeżeli pójdę na zakupy?
Remus skinął głową, pisząc kolejną notatkę.
Uważaj na siebie.
– Będę. Nie musisz się o mnie martwić.
Zawsze będę, pomyślał Remus, ale nie chciał przekazywać tego żonie. Niepotrzebnie by się tylko zdenerwowała.
Lupin zasnął niedługo po tym, jak Amelia wyszła z domu i nie obudził się po jej powrocie. Dopiero następnego ranka promienie wschodzącego słońca wyrwały go ze snu.
Starając się nie obudzić Ami, spróbował wstać z łóżka. Udałoby mu się, gdyby nie zachwiał się i nie opadł z powrotem na materac.
– Rem, co ty wyprawiasz? – wymamrotała Amelia, unosząc powieki.
Remus wskazał w stronę łazienki.
– Poczekaj, pomogę ci – zaoferowała się Ami, ale ostre spojrzenie męża zatrzymało ją w miejscu.
– Poradzę… sobie.
Podpierając się ściany Remus przeszedł do łazienki. Wracając, znalazł na kuchennym stole list, który musiał wpaść przez kominek. Usiadł na jednym z krzeseł i otworzył rozpieczętowaną już kopertę.
– To chyba od twojego ojca – powiedziała Ami, wchodząc do pokoju. – A przynajmniej tak zakładam, bo jest po francusku. Mógłby choć raz napisać po angielsku.
Remus uśmiechnął się pod nosem. Aż za dobrze wiedział, że Rey nie pisał po angielsku, jeżeli nie musiał, bo nigdy nie opanował pisanego angielskiego w dostatecznym stopniu. Stale popełniał błędy.
Pyta, czy przyjedziemy w maju. Odpiszę mu zaraz, że miałem wypadek i nie dam rady. O ciąży też pisać, czy wolisz powiedzieć osobiście?
– Chyba bardziej wypada osobiście, prawda? – stwierdziła Ami, przeczytawszy notatkę. – To w końcu jego wnuk. Myślisz, że w takim razie to on przyjedzie?
Remus skinął głową. Był pewny, że ojciec nie odpuści corocznego wiosennego spotkania. Było to tradycją, tak jak to, że na Boże Narodzenie do Francji jeździł Sturgis.
Lupin przywołał do siebie czysty kawałek pergaminu i odpisał na ojcowski list. Pod koniec pisania był już tak zmęczony, że ręka nieco mu drżała, co odbiło się na kształcie liter. Był już gotów nawet zrezygnować i dokończyć odpowiedź później, ale obawiał się, że następnego dnia może nie być w stanie nawet wstać z łóżka.
Zapakował list do czystej koperty i odłożył ją na stół z myślą, że wyśle go następnego dnia. Albo jeszcze kolejnego. Teraz nie miał już na to sił.
Zanim zdecydował się wstać, Ami postawiła przed nim szklankę z bladoróżowym płynem.
– Spróbuj wypić – poprosiła. – Jest zimne, nie powinno ci sprawić bólu.
Remus sięgnął po szklankę, wahając się. Nawet przełykanie śliny było bolesne dla przepalonego srebrem gardła. Zaczynał się nawet zastanawiać, czy fakt, że klątwa go nie zabiła, będzie miało jeszcze jakieś znaczenie, jeżeli umrze z głodu. Czując na sobie spojrzenie Amelii, uniósł szklankę do ust i pociągnął łyk. Z trudem opanował jęk ulgi, gdy chłodny, gęsty napój spłynął mu po zbolałym przełyku. Uśmiechnął się do żony na znak, że wszystko z nim w porządku.
Ami miała już coś powiedzieć, gdy rozległo się pukanie do drzwi. Młodzi małżonkowie spięli się i sięgnęli po różdżki. Amelia podeszła do drzwi, gotowa zaatakować każdego, kto znajduje się po drugiej tronie. Wolną ręką objęła brzuch, jakby chciała chronić rosnące tam życie.
– Kto tam?! – krzyknęła przez drzwi.
– Łapa, Rogacz… i jakaś ruda, brzuchata wiewióra się przyplątała. Nie dała się zostawić w domu. Pozwolisz się wprosić na migdałowe ciasteczka?
Gdy Ami usłyszała to umówione hasło, otworzyła drzwi i wpuściła przyjaciół. Pierwsza weszła Lily, a za nią James i Syriusz z wyciągniętymi różdżkami. Ten drugi na powitanie cmoknął Amelię w policzek.
– Czołem, Luniek – rzucił Potter, wieszając płaszcz. – Przyszliśmy się upewnić, że jeszcze dychasz.
– Jak widać – powiedziała Ami. – Napijecie się czegoś?
Lily usiadła na krześle naprzeciwko, opierając dłoń na mocno widocznym już brzuchu. Remus nie mógł odpędzić się od przyjemnej myśli, że za dwa-trzy miesiące Ami też będzie tak wyglądać.
– Herbaty, ale ja zrobię – powiedział Syriusz, odsuwając Amelię do kuchenki. – Nieraz już się tu rządziłem, Lunatyk zaświadczy.
– Tak, wiem.
Ami odeszła od kuchni i stanęła za mężem, przeczesując mu czule włosy palcami. Obserwowała wyczyny Blacka w swojej kuchni bez słowa zająknięcia.
– Przyniosłam wam zapas eliksirów – powiedziała Lily, sięgając w stronę Jamesa po swoją torbę. – Trochę odkażalników, sporo łagodzących, kilka nasennych.
– Dziękujemy. Na pewno się przydadzą.
Ami wzięła fiolki i pochowała je w odpowiednich szafkach. Czasem była przerażona, jak wiele eliksirów miała w domu. O wiele więcej niż u rodziców.
– Luniek, może połóż się – powiedział James, obserwując bacznie coraz bardziej blednącego Remusa. – Choćby tu na kanapie. Wyglądasz, jakbyś miał zaraz paść.
– Tak, połóż się, skarbie – podjęła Ami.
Przy wsparciu Pottera pomogła Remusowi przenieść się na kanapę i wygodnie położyć. Okryła go też przywołanym z sypialni kocem.
– Dobra, wiecie co, mam dość siedzenia cicho! – rzucił James, patrząc po przyjaciołach. – To wszystko naprawdę nie powinno było się wydarzyć. Nie wiem, co się dzieje, ale nie wmawiajcie mi, że nic! Cholera, Luniek, prawie zginąłeś! Nikt z was nie wmówi mi, że ot tak się odsłoniłeś. Nigdy tego nie robisz!
Zamilkł, ciężko dysząc ze złości. Zmierzył jeszcze raz przyjaciół.
– Syriusz, a ty nic nie powiesz?!
– Nie. Ja już Lunatyka objechałem. Ja już wszystko wiem – powiedział, puszczając oko gospodyni.
Ami spojrzała pytająco na męża, który z przepraszającą miną skinął głową. Położył dłoń na jej ręce i ścisnął ją lekko, by zachęcić ją do mówienia.
– Więc? – pospieszył ich James, ignorując ostrzegawcze kuksańce ze strony żony.
– Więc… – zaczęła Ami, uśmiechając się. – My też będziemy mieli dziecko.
Syriusz uśmiechnął się szeroko, zdziwiony Potter oparł o stół, a Lily poderwała się z krzesła i podeszła szybko do Ami. Objęła mocno przyjaciółkę.
– Gratuluję, kochana – powiedziała, rozradowana. – Wam obojgu. Tak bardzo się cieszę! Wreszcie będę miała z kim porozmawiać o ciążowych problemach, bo Jamesowi to nic nie można mówić!
– Nic mi nie mów o problemach – poprosiła Ami. – I bez tego jestem przerażona tym, co się dzieje. Jakby moje ciało kompletnie przestało mnie słuchać.
– W zasadzie tak to działa. Nie przejmuj się, będzie jeszcze gorzej.
Ami odetchnęła, widząc szeroki uśmiech Lily. Skierowała rozradowane spojrzenie na Remusa, który wyglądał, jakby miał wielką ochotę wstać. Profilaktycznie położyła dłoń na jego ramieniu i docisnęła go do kanapy.
– Dziecko… – powiedział James, ściągając na siebie uwagę. – Chcesz mi powiedzieć, że Remus cholerny Lupin, który ciągle powtarzał, że nie nadaje się do założenia rodziny, w ciągu trzech miesięcy nie dość, że z dnia na dzień znalazł żonę, to jeszcze zrobił jej dzieciaka?! Bez urazy, Ami. Po prostu… Po prostu… Kurde, strasznie się cieszę!
On też objął Amelię, po czym ostrożnie poklepał Remusa po ramieniu.
– To jeszcze Syriusz i możemy zakładać przedszkole – roześmiał się.
– O nie, mnie w to nie mieszajcie – powiedział Black, splatając ręce. – Mnóżcie się między sobą, ale ja do tego ręki nie przyłożę.
– Akurat ręce nie są do tego potrzebne – zauważyła Ami, śmiejąc się z przerażenia przyjaciela.
– Tfu! – krzyknął Syriusz, udając, ze spluwa na podłogę.
Odpowiedział mu śmiech obecnych. Jedynie Remus milczał, chociaż uniesiona do gardła dłoń świadczyła o tym, że jedynie ból powstrzymuje go przed roześmianiem się. Amelia, widząc to, podała mu eliksir łagodzący.
– Uważajcie, żeby z nim nie przegiąć – uprzedziła ich Lily. – Potrafi działać zbyt rozluźniająco i doprowadzić do braku kontroli nad mięśniami. Nie więcej, jak pięć fiolek dziennie.
– Będę pamiętać – zapewniła ją Ami.
Potterowie wyszli dopiero wieczorem, zarzekając się, że, w razie jakichkolwiek problemów, natychmiast przylecą z powrotem. Z kolei Syriusz wprosił się na noc, bo uważał, że w domu Lupinów łatwiej wstanie następnego dnia na szkolenie. Gdy spał sam w mieszkaniu, lubił wylegiwać się do późna.
– Ale nie zwracajcie na mnie uwagi – powiedział. – Będzie jakby mnie tu nie było.
Ami nie bardzo mu wierzyła, ale faktycznie, po szybkim prysznicu Syriusz zniknął na poddaszu i zaszył się w materiałach na kurs aurorski.
– Rem, może pomogę ci się umyć – zaproponowała Amelia, gdy wraz z mężem szykowała się do snu. – Przy okazji zmienię ci opatrunki.
Remus zawahał się, ale wiedział, że sam w życiu nie poradziłby sobie. Z wdzięcznością przyjął pomocną rękę żony. Usiadł na krawędzi wanny i pozwolił, by Ami polewała jego obolałe ciało wodą. Wdzięczność mieszała się w nim ze złością na samego siebie. Nawet po pełni nie potrzebował pomocy przy tak prostej czynności.
Patrzył, jak woda zmieszana z krwią spływa po jego nogach. Zastanawiał się, jak przeżyje najbliższą pełnię. Miał jeszcze do tego czasu niecałe dwa tygodnie, ale już wiedział, że nie stanie nogach na tyle, by mieć pewność, że przemiana mu nie zaszkodzi. I zostawała jeszcze kwestia srebra, które pozostało w ranie…
Odchylił się do tyłu i oparł plecy o stojącą za nim Ami.
– Zaraz całą mnie zmoczysz – zauważyła.
Odpowiedział jej wzruszeniem ramion. Sięgnął mniej obolałą ręką do tyłu i przesunął nią po nodze Ami.
– Jesteś niemożliwy – mruknęła dziewczyna, nachylając się. – Trzymaj ręce przy sobie i pozwól o siebie zadbać.
Remus posłusznie przesunął rękę do przodu i pozwolił, by żona umyła mu włosy. Przymknął oczy, oddając się przyjemności. Miał ochotę jej coś powiedzieć, ale stan gardła mu na to nie pozwolił. Nie mówiąc o tym, że Ami raczej nie potraktowałaby go przychylnie.
Zrobiło się mniej przyjemnie, gdy Amelia zabrała się do przemywania i opatrywania ran. Zdusił jęk, by nie smucić żony.
– Kocham cię, wiesz? – spytała Ami, gdy pomogła wyjść mężowi z wanny.
Remus przyciągnął ją do siebie i pocałował. Raz, drugi, trzeci.
– Chyba żartujesz – powiedziała dziewczyna, odsuwając się. – Rem, ledwo się na nogach trzymasz. Chodź do łóżka… I nie waż się tak uśmiechać. Że też ci w tym stanie takie rzeczy chodzą po głowie.
Lupin uśmiechnął się pod nosem i posłusznie, podpierając się ściany, przeszedł do sypialni i ułożył się pod kołdrą. Jasne, że nie miał najmniejszej ochoty na zaciągnięcie Ami do łóżka… znaczy, miał, ale doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że nie był w stanie. Nie po takiej utracie krwi i przy bólu, który towarzyszył każdemu ruchowi. Zresztą może to i lepiej. Nadal miał wątpliwości, czy współżycie nie zaszkodziłaby dziecku, mimo że Ami za każdym razem zapewniała go, że nie.
Wtulił się w plecy żony, a jego ręka zsunęła się na jej jeszcze płaski brzuch. Zastanawiał się, jak to będzie, gdy urośnie, a pod palcami będzie mógł wyczuć ruchy dziecka.
Prawie już zasnął, gdy do okna zapukała niewielka sowa.
– Poczekaj, wpuszczę ją – powiedziała Ami, wysuwając się z mężowskich ramion.
Chłodny powiew wpadł do sypialni wraz z sową, która upuściła list i od razu wyleciała. Ami rozłożyła niewielki kawałek pergaminu, po czym podała go Remusowi.

Dopiero się dowiedziałem. Mam nadzieję, że plotki są gorsze niż rzeczywistość. Sprawdzę, kto dobierał się do Twojej kartoteki w Rejestrze.  S

Cóż, pomyślał Remus, wpatrując się w zamaszystą literę S. Na więcej z jego strony nie można liczyć.
– Sturgis? – spytała Ami, siadając obok męża, a ten odpowiedział jej skinieniem głowy. – Całkiem miło z jego strony… Jeżeli znajdzie tego, kto przeszukiwał twoje akta, może uda mu się wytypować…
Urwała, widząc, jak Remus kręci przecząco głową. Wiedziała, że to złudna nadzieja. Śmierciożercy od dawna zdawali sobie sprawę z tego, że jej mąż jest wilkołakiem, w końcu nie raz już go nachodzili, próbując przeciągnąć go na swoją stronę. Nie musieli szperać w Rejestrze, by to wiedzieć.
– Chodź – wycharczał Remus, odkładając list.
– Nie możesz mówić – przypomniała Ami, całując go w nos. – Przytul mnie, Rem.
Ułożyli się w łóżku. Lupin mimo bólu znalazł ukojenie w ramionach żony.
~ * ~
Luty 1981
Mimo napiętej sytuacji z Jamesem, w umówioną sobotę Remus aportował się nieopodal domu Potterów. Rosie kręciła mu się w ramionach, chcąc dostrzec jak najwięcej z nowego otoczenia, a kiepski nastrój ojca w ogóle jej nie przeszkadzał.
Lupin podszedł do drzwi i zapukał. Odetchnął z ulgą, gdy po drugiej stronie usłyszał lekkie kroki Lily.
– To ja, Remus! – krzyknął, zanim usłyszał pytanie. – Jestem tu z Rosie.
Drzwi otworzyły się i uśmiechnięta pani Potter wyciągnęła ręce po dziewczynkę. Lily nigdy nie odpytywała Remusa, pamiętając, że nikt nie mógłby się w niego zmienić przy pomocy eliksiru wielosokowego.
– Chodź do mnie, aniołku – zagruchała, tuląc Rose. – Ale urosłaś.
– Tak, rośnie, jakby się napiła eliksiru na wzrost. Jeszcze kilka miesięcy i nie będę miał sił jej dźwigać.
– Bez obaw. Z czasem się wyrobisz. Siła rośnie wraz z wagą dziecka. Wejdź, James zaraz wróci.
Remus zawahał się. Nie wiedział, czy jest gotowy na spotkanie z przyjacielem.
– Daj spokój, Jim jest popędliwy, ale nie chowa długo urazy, przecież wiesz – powiedziała Lily, widząc minę przyjaciela. – Nie przejmuj się nim. Powiedziałeś mu wtedy prawdę, choć raczej nie spodziewaj się, że to przyzna.
– Tego jestem pewien. Dziękuję, Lily.
Wszedł do pokoju, gdzie mały Harry przekładał pluszaki z miejsca na miejsce. Na widok wujka uśmiechnął się i podniósł się do pozycji siedzącej.
– Ujo! – zawołał, machając rączkami.
– Uważaj na niego – ostrzegła Lily. – Straszny z niego pełzak.
– Już? Ma dopiero pół roku!
– Już, Remusie, już pół roku. Moja mama się śmieje, że teraz to dopiero wystartuje i zaraz zacznie mówić, chodzić… Jestem tym przerażona. Już miewam problem z tym, żeby nad nim zapanować.
Lupin przyklęknął obok małego Pottera i pogłaskał go po główce. Z rozrzewnieniem pomyślał, że za kilka miesięcy Rosie też będzie taka duża. A potem jeszcze większa. Bał się, co będzie, gdy Rose urośnie na tyle, by zacząć zadawać pytania.
– Remus, co się dzieje? – zapytała Lily, siadając na kanapie.
– Zastanawiam się… Zastanawiam się, co powiem Rosie, kiedy pewnego dnia zapyta, dlaczego nie ma mamy.
– Powiesz prawdę. Że jej mama musiała odejść, by Rose mogła żyć bezpiecznie. Byśmy wszyscy mogli.
Remus oparł się o fotel i przetarł twarz dłonią. Tak, jasne, że mógł tak powiedzieć. Problem jedynie w tym, że to nie była prawda. A prawdy dziecko nigdy nie zrozumie.
Drzwi skrzypnęły, gdy wszedł przez nie James. Wmaszerował do salonu i zatrzymał się w pół kroku, widząc gościa.
– Luniek… – powiedział niepewnie. – Tak, Lily mówiła, że przyjdziesz. Ja… Kochanie, pójdę się przebrać i zaraz wrócę.
Wbiegł po schodach.
– Idź za nim – poradziła Lily Remusowi. – Porozmawiajcie.
Nieznoszący sprzeciwu ton przyjaciółki nie dał Lupinowi wyboru. Z ociąganiem wstał z podłogi i wspiął się po schodach. Gdy zajrzał do sypialni Potterów, James zapinał już koszulę.
– Dlaczego to ma tyle guzików – mamrotał ze zdenerwowania. Umilkł, gdy zobaczył Remusa.  – Lunatyk… Ja… Jestem ci winny przeprosiny… za naszą ostatnią rozmowę.
– Ja też – przyznał Lupin. – Niepotrzebnie się uniosłem. Ostatnio mam problemy z trzymaniem nerwów na wodzy.
James dokończył zapinanie koszuli, po czym podszedł do przyjaciela. Najpierw oparł rękę na jego ramieniu, ale po chwili się rozmyślił i po prostu objął Lupina. Poklepał go po plecach.
– Miałeś prawo się unieść. Ja nie. Wybacz, Lunatyku. To wszystko… boję się o Harry’ego. Przez tę głupią przepowiednię możemy w każdej chwili mieć na głowie Voldemorta. Już sam nie wiem, jak zabezpieczyć rodzinę.
– James, sam pomagałem ci zakładać te zaklęcia. Syriusz też. Nawet Moody dorzucił coś od siebie. Lepsze zabezpieczenia są chyba tylko w Hogwarcie. Nie musisz się niczego bać, zapewniam. Szczególnie dzisiaj. Weź Lily i baw się dobrze. Przysięgam, że będę chronił twojego syna, nawet za cenę własnego życia. 
– Wiem, przyjacielu.
Huncwoci odsunęli się od siebie, uśmiechając się z lekkim zażenowaniem.
– Zachowujemy się jak baby – zażartował James, próbując rozładować atmosferę. – Ale to chyba dobrze, czasem trzeba.
– Lepiej jak baby, niż krzyczeć na siebie, tak jak ostatnio.
Zszedł na parter, zostawiając Jamesa, by mógł się spokojnie wyszykować. Nic nie mówił o ich rozmowie, a Lily taktownie nie pytała. Wiedziała, że nie należy wchodzić między Huncwotów.
– Bawcie się dobrze – polecił Potterom Remus, gdy ci zbierali się do wyjścia. – I niczym się nie martwcie. Nie pozwolę, żeby Harry’emu włos spadł z głowy.
– Nie o niego się martwię – powiedziała Lily, mrugając do niego.
Remus zamknął drzwi i zabezpieczył je zaklęciami. Rozumiał nerwy Potterów o syna. Odkąd niedługo przed narodzinami Harry’ego Dumbledore przyszedł do nich z informacją, że ich pierworodny może być kluczem do pokonania Voldemorta, ciągle spędzało im to sen z powiek. Obłożyli dom najpotężniejszymi zaklęciami na wypadek, gdyby ktoś z ciemnej strony dowiedział się o przeznaczeniu dziecka. To samo działo się w domu Longbottomów – Alicja urodziła syna w tym samym czasie, co Lily, i nikt, nawet dyrektor Hogwartu, nie wiedział, którego z chłopców dotyczyła przepowiednia.
Harry większość wieczoru spędził leżąc na podłodze, na przemian tarmosząc pluszaki i ssąc duży palec u stopy. Przynajmniej dopóki w pewnym momencie nie odkrył leżącej obok Remusa na kanapie Rose. Niezdarnie podpełzł do mebla i sięgnął zwisający róg kocyka, który owijał Rosie.
– Poczekaj, Harry – uprzedził go Lupin.
Wziął Rosie na ręce i usiadł na podłodze tak, by młody Potter mógł spojrzeć na dziewczynkę. Ona też otworzyła szerzej oczy i wyciągnęła rączkę w kierunku nowego kolegi.
– Harry, poznaj Rose. Rose, to Harry – zaprezentował sobie dzieci Remus.
Młody Potter niezdarnie wspiął się na kolana Lupina, nie odrywając wzroku od nowej koleżanki. Do tej pory miał do czynienia tylko z jednym dzieckiem – Neville’em Longbottomem, ale on był w tym samym wieku. Rosie była malutka. Wyciągnął rączkę i złapał ją za paluszki. Uśmiechnął się, odsłaniając bezzębne dziąsła.
Remus też się uśmiechnął, przyglądając się dzieciom. Obiecał sobie, że przekaże Lily, żeby przemyśleli z Jamesem kwestię młodszego rodzeństwa dla pierworodnego. Gdy o tym pomyślał, poczuł, jak zalewa go smutek. Rose nie będzie miała rodzeństwa. Ani teraz, ani nigdy. Nie spodziewał się, że jeszcze kiedyś się ożeni. Nawet, gdyby poczuł się kiedyś gotowy na kolejny związek, wątpił, że znajdzie kobietę, która zechciałaby niemającego perspektyw wilkołaka z dzieckiem.
Z drugiej strony miał w pełni świadomość tego, że nie będzie w stanie zapewnić Rose tego, czego potrzebowała. Może, gdyby była chłopcem… Ale domyślał się, że córka, nawet najbardziej kochająca, nie poruszy w rozmowie z ojcem każdego tematu, szczególnie, jak zacznie dorastać. Rosie BĘDZIE potrzebowała matki. Tylko co on miał z tym zrobić?

1 komentarz:

  1. Ten rozdział jest taki... sielankowy? Nie w taki idealny, nieco przesłodzony sposób. W obu liniach czasowych jest po prostu coś słodko-gorzkiego. Bo kurcze na początku mamy obraz Remusa dochodzącego do siebie po bitwie - ciągle nie jest w pełni sił, nie może mówić, strach o rodzinę cały czas dominuje w jego myślach. Jednak starczy mu sił na żarty i komunikowanie się za pomocą listów, nie brak mu ochoty na czułości i ma przy sobie przyjaciół.
    W drugiej części widzimy Remusa po kłótni z Potterem - i to dość poważnej. Oboje wyznają, że się boją, że martwią się o to, jak zadbać o bezpieczeństwo ich najbliższych. Wojnę czuć w powietrzu, ale tutaj też mamy coś na osłodę całego zła... Chłopcy się godzą, Lily okazuje Remusowi tyle zrozumienia i wsparcia, że głowa mała, no i scena z dziećmi... Jejku!
    No i wiadomo, jeżeli chodzi o ostatnie zdania, to Remus oczywiście się myli i w razie czego mogę mu podpowiedzieć, co do jego wątpliwości ;)

    OdpowiedzUsuń