6 czerwca 2020

Rozdział 9



Ze specjalną dedykacją dla Atrii Adary, Magdy i wszystkich maturzystów. Powodzenia!


Luty 1981
Kolejne dni spędził w stałym trybie dom-praca, starannie unikając kontaktu z jakimikolwiek członkami Zakonu. Kilku listów, które przysłał mu James, nawet nie otworzył. Od razu wrzucał je do ognia. Za każdym razem, gdy słyszał, że ktoś nawołuje go przez kominek, chował się w pokoju córki.
Nie było go dla nikogo, póki w środowy wieczór nie usłyszał pukania do drzwi. Normalnie by to zignorował, tak jak przez ostatnie dni, ale w tym stukaniu było coś innego. Coś innego od tego, jak dobijali się jego przyjaciele.
Dopiero skończył karmić Rosie, więc podszedł do drzwi z dzieckiem na ręku.
– Kto tam? – zapytał, choć już wiedział.
– Albus Percival Wulfryk Brian Dumbledore, dyrektor Hogwartu…
– Proszę wejść – powiedział Lupin, otwierając drzwi. – Nie muszę pana sprawdzać.
– To nieodpowiedzialne – zauważył profesor, wchodząc do domu. Nawet jego sięgająca pasa, siwa broda nie mogła ukryć jaskrawofioletowej szaty czarodziejskiej. – Jesteś sam, a nie wiesz, kto mógłby się pode mnie podszywać.
Remus uśmiechnął się. Ucałował córkę w czoło i odłożył ją na koc do zabaw.
– Zna mnie pan, profesorze. Nikt przy zdrowych zmysłach nie próbowałby podejść wilkołaka, nawet przy pomocy eliksiru wielosokowego. On zmienia wygląd, ale nie zapach. Napije się pan herbaty?
– Tak, poproszę. Reynarda nie ma?
– Jest w Londynie. DKMS zaprosił go na jakąś posiadówkę. A pana co tu sprowadza?
Postawił dwie herbaty na stole. Zamoczył usta w gorącym napoju. Kropla pociekła mu po brodzie. Ocierając ją, uświadomił sobie, że powinien był się rano ogolić. Poprzedniego ranka chyba też.
– Napisał do mnie pan Potter. Mówił, że od kilku dni nie może się z tobą skontaktować, martwił się.
– Gdyby odwiedzili mnie śmierciożercy, Zakon szybko by się o tym dowiedział. Uwielbiają informować o swoich wyczynach. Chyba że ktoś inny też zgłaszał panu problem…
Zawiesił głos, obserwując dyrektora. Nie mógł nie zauważyć poczucia winy.
– Rozmawiałem z Alastorem o ostatnim posiedzeniu.
– Więc wie pan, dlaczego z nikim się nie kontaktuję. Nie mam siły na przepychanki, oskarżenia… Naprawdę, profesorze, nie mam na to siły.
W pokoju kolejny raz zapadła cisza. Remus wstał i wziął Rosie na ręce. Mając córkę przy sobie, czuł się o wiele pewniej. Przynajmniej wiedział, że nic jej nie grozi.
– Chcesz odejść – stwierdził Dumbledore.
– Rose potrzebuje ojca, profesorze. Mam wrażenie, że bardziej niż Zakon kolejnej wypalonej różdżki.
– Potrzebujemy każdego.
– Ma pan rację, profesorze. Każdy może pomóc w Zakonie. A Rose ma tylko mnie. Matkę już straciła.
Dumbledore odetchnął ciężko i przetarł czoło. Nie było mu łatwo poruszać z Remusem tego tematu. Bo jak przekonać samotnego ojca, męża, który dopiero co stracił żonę, że powinien dalej walczyć? Jak w takiej sytuacji można mówić o wyższym dobru i ważniejszej sprawie?
– Poza tym – ciągnął Remus – sam pan dobrze wie, że już od dawna były wątpliwości co do mnie. Że już od dawna ludzie gadali, że ostatnie, czego potrzebują, to wilkołak. Ostatnie posiedzenie to była tylko wisienka na torcie. To nie wypaliło, profesorze. Spróbował pan, zaryzykował, ale nie wypaliło. Nikt nie będzie szukał kreta, mając mnie pod nosem. Powinien mnie pan odsunąć dla dobra Zakonu.
– Nie chodzi o Zakon – zauważył Dumbledore.
– Tu chodzi o wszystko. Boję się. Boję się, jak jeszcze nigdy się nie bałem. Nie Rejestru, nie DKMS-u, nie śmierciożerców. Boję się, że Rose zostanie sama, że straci mnie tak, jak straciła Ami. Że odbije się na niej to, kim jestem. Wojna się skończy i, czy wygramy, czy nie, moja sytuacja się nie zmieni. Za dużo wilkołaków pracuje dla Voldemorta, żeby ministerstwo przymknęło na to oko i złagodziło prawo. Dobrze pan o tym wie.
Dumbledore uniósł herbatę do ust i upił łyk. I kolejny. Gdy osuszył filiżankę spojrzał ponownie na Lupina.
– Zawsze jest nadzieja, Remusie.
– To Rose jest moją nadzieją. Profesorze, zawdzięczam panu wszystko, co mam. To, kim jestem. Ale, proszę, niech mi pan nie każe wybierać między wdzięcznością do pana a obowiązkiem względem córki.
– Nigdy bym nie kazał.
– Ma pan prawo. Złożyłem przysięgę Zakonowi.
Dumbledore nachylił się nad stołem i położył dłoń na przedramieniu Remusa. Rose od razu wyciągnęła rączki w kierunku jego palców.
– Przysięga to jedno, chłopcze. Rzeczywistość to drugie. Okłamałbym cię, mówiąc, że nie spodziewałem się, że odbędziemy taką rozmowę. Sumienie nie pozwoliłoby mi wyciągać jakichkolwiek konsekwencji w tej sytuacji. Nie wobec tego, co wydarzyło się w ciągu ostatniego roku. Dzieci nie powinny cierpieć przez to, co się dzieje.
Remus nic na to nie odpowiedział. Nie wiedział, co ma mówić, żeby nie wyjść niewdzięcznika albo tchórza.
– Najbardziej zawsze cierpią dzieci – westchnął Dumbledore. – Jaki by nie był konflikt, to one zawsze cierpią najbardziej. Przekażę Alastorowi, żeby cię nie wzywał. W razie nagłego wypadku nie będziesz miał przecież czasu na szukanie opieki dla tej kruszynki.
Lupin uśmiechnął się lekko, domyślając się, do czego dąży dyrektor. Zostawiał mu otwartą furtkę. Nie dawał mu odejść z Zakonu, ale wysyłał na coś w rodzaju urlopu rodzicielskiego. W razie, gdyby zmienił zdanie, mógł wrócić.
– Dziękuję, profesorze – powiedział, wiedząc, że dostał więcej, niż mógłby chcieć.
– Nie masz za co, chłopcze. To ja dziękuję. Za szczerość.
Dyrektor wyjął różdżkę i machnięciem spowodował, że filiżanka po jego herbacie umyła się i wylądowała na suszarce.
– Jeszcze jedno, Remusie. Gdybyś, co nie byłoby dziwne, doszedł do wniosku, że do odzyskania spokoju potrzebujesz zmiany klimatu, skontaktuj się ze mną. Mogę od ręki załatwić ci przeniesienie do francuskiej sekcji. Albo jakiejkolwiek innej.
– Będę o tym pamiętał, profesorze.
Nie wiedział, skąd Dumbledore wiedział o jego rozważaniach na temat wyjazdu. Ale z drugiej strony czy dyrektor kiedykolwiek czegokolwiek nie wiedział? Zawsze jako pierwszy widział oznaki zbliżającego się kryzysu.
– Będę już szedł, mam spotkanie z minister Bagnold… chyba że chciałbyś jeszcze o tym porozmawiać.
– Nie, profesorze. Wszystko już omówiliśmy.
Odprowadził Dumbledore’a do wejścia, taktownie czekając w progu, aż dyrektor się deportuje. Leżąca mu w ramionach Rose powoli zasypiała, zmęczona wizytą nieznanego jej gościa. Remus mógł jedynie cieszyć się, że jego córka była jeszcze za mała, by zrozumieć, co się działo wokół niej.
~ * ~
Kwiecień 1980
– Merlinie, obudziłeś się! – powiedział z wyraźną ulgą Syriusz. – Nic nie mów! Czekaj! Poppy zostawiła ci eliksir do wypicia. Podobno trochę ma pomóc.
Odkorkował fiolkę z bladoniebieskim płynem i pomógł Remusowi ją wypić. Eliksir musiał przynieść ulgę, bo pacjent zaczął równiej oddychać.
– Nawet nie wiesz, stary, jak nas przeraziłeś. Kurde, dałeś się podejść jak dziecko! Przecież to zupełnie nie w twoim… – urwał, gdy przyjaciel zacisnął dłoń (niezwykle słabo jak na niego) na jego nadgarstku i wskazał swoją obrączkę. – A, Ami. Ami nic nie jest. Śpi na dole. I mam dziwne wrażenie, że jak dojdziesz do siebie, to objedzie cię tak, że się nie pozbierasz.
Remus odetchnął i zaczął przesuwać się na krawędź łóżka.
– Gdzie ty się wybierasz? Poppy mówiła, że masz leżeć…
– Do… łazienki… – wydyszał Remus, krzywiąc się z bólu. Jego głos brzmiał, jakby ktoś przejechał mu po gardle papierem ściernym. Albo je wypalił.
– Serio? Prawie cię zabili, wypalili od środka, a ty o sikaniu myślisz?! – krzyknął Syriusz. Odpowiedziało mu znaczące spojrzenie. – Dobra. Chociaż daj sobie pomóc. Zaprowadzę cię, żebyś nie rozbił sobie głowy o podłogę. Żebyś ty widział, ile z ciebie krwi wyciekło… I nic nie mów!
Podprowadził mocno chwiejącego się Lupina do niewielkiej toalety i poczekał za drzwiami. Bał się zostawiać go samego, ale, na Merlina, nie wlazłby drugiemu facetowi do łazienki! Nawet przyjacielowi. Zresztą był pewien, że Lunatyk z pewnością by mu za to nie podziękował.
– Stary, może jednak cię przelewituję? – spytał, widząc, jak Remus słania się na nogach.
Lupin pokręcił głową. Jedynie mocniej ścisnął go za ramię i podparł się o ścianę Syriusz posadził go na łóżku i okrył kołdrą.
– Co… – zaczął Remus, ale stan gardła nie pozwolił mu dokończyć.
– Nic nie mów! Nie wolno ci mówić. Chcesz wiedzieć, co się stało? Dałeś się trafić jak pierwszak. Zamiast myśleć o sobie, rzuciłeś tarczę na Ami. Jakby sama nie potrafiła się obronić! Ale udało ci się. Jej nic nie jest. A ty oberwałeś podrasowanym zaklęciem tnącym. Jak podrasowanym, pewnie chcesz zapytać. A takim, że nafaszerowało cię srebrem. Nie rób takich oczu! Zatruło cię tak, że Poppy ledwo cię odratowała. Kurde, stary, w życiu czegoś takiego nie widziałem. Rzygałeś czystym srebrem, stąd to gardło. Tylko, że Poppy nie jest pewna, czy na pewno wszystko z ciebie wyciągnęło…
Remus pokręcił przecząco głową. Wciąż czuł delikatne palenie pod skórą, choć nie tak intensywne, jak jeszcze przed kilkoma godzinami. Mimo że był ledwo żywy, cały czas czuł ogień w ciele.
– Niedobrze – mruknął Syriusz. – Ale jeżeli się obudziłeś, to znaczy, że najgorsze już minęło. Wykurujemy cię, spokojnie… A potem pewnie zabije cię twoja własna żona.
Lupin ponownie pokręcił głową. Wciąż ciężko oddychał.
– Nie oszukuj się, Luniek, wiesz, że będzie wściekła. Wlazłeś jej na kobiecą dumę. Znasz ją. Prawie zginąłeś, próbując ją ratować przed zaklęciem, która najprawdopodobniej okazałoby się Drętwotą czy inną tego typu pierdołą. Sam wiesz, jak to brzmi.
Podał przyjacielowi kolejną dawkę eliksiru łagodzącego. Z ulgą obserwował, jak Lupin rozluźnia się dzięki niemu.
– Zrozumie – wycharczał Remus.
– Po pierwsze, nic nie mów. Po drugie, nie jestem tego taki pewny. Ami…
– Jest… w ciąży.
Wziął leżący obok ręcznik i przyłożył go do ust, gdy zaczął kaszleć. Gdy go odsunął, materiał błyszczał od świeżej krwi.
Syriusz zamilkł. Wpatrywał się w przyjaciela, jakby zobaczył go po raz pierwszy w życiu.
– W ciąży… – powtórzył powoli. Sytuacja mu się od razu rozjaśniła. – Gdyby dostała… Merlinie, Remus… Sam początek, skoro nikomu nie powiedzieliście…
Usiadł obok przyjaciela i zasłonił usta dłońmi. Już wszystko rozumiał. Lunatykiem nie kierowała zwykła troska o żonę. Gdyby Amelia dostała nawet najsłabszym oszałamiaczem, prawdopodobnie nie utrzymałaby ciąży.
– Dobra, nic już nie będę mówił. Gdybym wiedział, zrobiłbym to samo. Ale… kurczę… stary, gratuluję. Naprawdę. To wspaniała wiadomość. Tylko… nie zrozum mnie źle, czy coś… Ale czy w twojej sytuacji… Sam wiesz… – zaczął się plątać, unikając patrzenia w oczy przyjaciela. Było mu głupio, ze w ogóle podjął ten temat. – Nie było tematu, zapomnij. Nie spałem całą noc, głupoty już gadam.
– Nie… Masz… rację…. Nie… planowaliśmy… – ponownie zaniósł się krwawym kaszlem.
– Merlinie, nic nie mów! Nie wolno ci nic mówić. Wszystko jest w porządku. Ami nic nie jest. A ty musisz odpocząć. Tylko tym się teraz przejmuj. Chcesz jakiś eliksir na sen?
Nie był potrzebny. Remus i bez niego zasypiał na siedząco. Przy pomocy Syriusza, na tyle, by nie podrażnić obandażowanych ran, ułożył się i zasnął.
Black przesiadł się na stojące w pokoiku krzesło. Cieszył się szczęściem przyjaciela. Naprawdę się cieszył. I było mu niesamowicie głupio, że zamiast po prostu mu pogratulować, zaczął się zastanawiać nad sensownością tego wszystkiego. To nie był czas i miejsce na to, by pytać Lupinów, czy nie obawiają się, że ich dziecko może przejąć chorobę ojca. Jeżeli w ogóle był czas i miejsce na coś takiego, szczególnie, że maleństwo już się rozwijało.
Drzwi uchyliły się i zajrzała przez nie Ami. W pierwszej chwili Syriusz chciał objąć ją i pogratulować, ale powstrzymał się. Nie, nie wypadało wykorzystywać informacji uzyskanych w ten sposób. Wolał poczekać, aż przyszli rodzice oficjalnie powiedzą o szczęśliwej nowinie.
– Jak się czuje? – spytała, pochodząc bliżej i siadając obok śpiącego męża.
– Lepiej. Obudził się na dłuższą chwilę. Stracił mnóstwo krwi, ale wyjdzie z tego. Spokojnie. Jeszcze zdążysz objechać go za naruszenie twojej kobiecej dumy.
Ami uśmiechnęła się, ale w jej oczach błyszczały łzy. Wyciągnęła rękę i zaczęła głaskać męża po włosach. Ręka jej drżała. W pewnym momencie znieruchomiała.
– Syriusz, co to jest? – zapytała drżącym głosem.
Wpatrywała się w stojące w kącie wiadro, w połowie wypełnione płynnym srebrem i krwią.
– Poppy wyciągała z Remusa srebro z tej cholernej klątwy.
– Aż tyle go było? – spytała z przerażeniem.
– Więcej. Prawdopodobnie organizm będzie się oczyszczał jeszcze kilka dni.
Syriusz z niepokojem obserwował żonę przyjaciela, która najpierw zbladła, a potem zrobiła się zielona.
– Wszystko gra? – zapytał, dotykając jej dłoni.
– Tak. Przepraszam cię na chwilę.
Zasłoniła usta i wybiegła z pokoju. Po chwili Syriusz usłyszał trzask zamykanych drzwi. Powolnym krokiem ruszył do toalety i poczekał, aż Ami wyjdzie. Była jeszcze bledsza niż wcześniej.
– Dobrze się czujesz? – zapytał, choć doskonale znał odpowiedź.
– Tak… To po prostu nerwy i zmęczenie. Boję się. Boję się, że coś mu się stanie… Przeze mnie.
Syriusz zmarszczył brwi i objął dziewczynę. Jeszcze tego brakowało, by drugie z małżonków zaczęło się zadręczać. Miał wystarczające problemy z panowaniem w tej kwestii nad Remusem, nie chciał powtarzać tego z Ami.
– Nie myśl tak. Nigdy. Cokolwiek by się nie stało, to nie jest twoja wina. To nie ty rzuciłaś zaklęcie.
– Ale został trafiony, bo odsłonił się, żeby mnie bronić. Powinnam zostać w domu, jak mi kazał.
– Ami. Powtórzę jeszcze raz. To NIE jest twoja wina. Uspokój się. Jeżeli się załamiesz, to mu nie pomożesz. Remus będzie potrzebował teraz silnej żony.
Amelia skinęła głową i ruszyła do pokoju męża. Syriusz zatrzymał ją w drzwiach.
– Idź do innego pokoju i połóż się spać. Potrzebujesz sił.
– Nie. Nie chcę. Muszę być z Remusem. Po prostu muszę.
Wysunęła się spod ramienia Syriusza i zniknęła w pokoju. Usiadła na łóżku. Zaczęła wodzić dłonią po twarzy i odkrytych ramionach Lupina. Była przerażona. W jednej chwili mogła stracić męża, dziecko… wszystko, co miała. A teraz siedziała, świadoma tego, jak niewiele dzieliło ją od wdowieństwa. Nie wierzyła, że można tak zmienić zaklęcie, że doprowadzi również do zatrucia srebrem. Ale najwyraźniej śmierciożercom się udało.
– Ami – powiedział cicho Syriusz. – Jeżeli tu będziesz, to ja pójdę się położyć. Gdyby coś się działo, to mnie obudź. Albo Poppy. Śpi w pokoju obok. Jeżeli Remus się obudzi, nie pozwól mu mówić. Ma całe gardło przepalone. W szafce masz eliksir łagodzący.
– Jasne, dziękuję – odpowiedziała beznamiętnym głosem.
Położyła dłoń na brzuchu, mając nadzieję, że noc pełna stresów nie zaszkodzi dziecku. Chciała mieć pełną rodzinę. Męża, który będzie ją kochał, syna, córkę… Szczęśliwe życie, którego nie zepsuje wojna.

5 komentarzy:

  1. Dobra, wciąż nie wiem, co napisać, a bardzo chce mi się spać. Morri, jesteś przekochana, przecudowna i super <3
    Nie miałam siły nawet się zorientować, który to rozdział, ale wiem, że jest cudowny i obiecuję nadgonić te dziesięć rozdziałów do zbetowania po maturze :'))))
    Powodzenia Twojemu bratu i Tobie, bo mam wrażenie, że Twoje nerwy potrzebują tego bardziej niż brat. Będzie dobrze!
    PS Może w ramach odreagowywania po zahaczę o stolicę?
    Atria Adara

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Najgorsze jest to, że zarówno w poniedziałek, jak i we wtorek, brat rano ma maturę, a popołudniu ja zaliczenia na studiach. Damy radę, prawda?
      Pamiętaj - wyspanie się to podstawa!
      Ściskam mocno,
      Morri

      Usuń
  2. Ten Dumbledore to zawsze jakoś tak zakręci, namiesza, że i tak wyjdzie na jego! Tu zostawi otwartą furtkę, ale powie, że rozumie i nie ocenia, że nie nalega, ale zachęca i pozostawia wybór... I bardzo dobrze! Bo chociaż Remus ma prawo do wątpliwości, to chyba nie wybaczyłby sobie, gdyby zostawił Zakon, a przede wszystkim swoich przyjaciół...
    Jeżeli chodzi o drugą część rozdziału, to uderzyły mnie dwie rzeczy. Pierwsza - relacja między Remusem i Syriuszem zawsze jest niezwykła w twoich opowiadaniach! Uwielbiam ten duet!
    Druga - co jest nie tak w relacji Ami vs. Huncwoci i Lily? Może to moje błędne odczucia, ale mam wrażenie, że jest między nimi jakiś dystans... Co prawda wiemy, że Lily i Ami mają dobrą, babską relację, ale co do reszty (zwłaszcza Blacka) mam mieszane uczucia. Wiadomo, do tej pory mieliśmy okazję bardziej przyjrzeć się relacji Ami i Syriusza, ale to chyba właśnie tutaj widzę chyba największy rozłam... Jakby Black myślał, że okej jesteś dziewczyną/narzeczoną/żoną naszego przyjaciela, w sumie to spoko z ciebie babka, lubimy cię, ale no nie jesteś do końca jedną z nas... Czy coś w tej mojej mętnej paplaninie ma sens?

    Cóż nie pozostaje mi nic innego, jak podpiąć się pod cudną dedykację i przesłać dobrą energię WSZYSTKIM (bez względu na to czy piszą maturkę, czy nie)!
    Buziaki!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak dla mnie, w tej mętnej paplaninie ujęłaś właśnie sedno problemu Syriusza. Przez lata sekret Remusa był chowany w ich wąskim gronie, do którego właśnie wskoczył ktoś trzeci i w dodatku zajął w nim bardzo ważne miejsce. Ciężko mu po tylu latach i wspólnych przygodach ot tak potraktować kogoś de facto obcego jako część swojego wewnętrznego kręgu.
      Ściskam mocno,
      Morri

      Usuń