Koniec
kwietnia 1980
Mimo wszelkich prób Lily, Amelia
z trudem zasnęła tej nocy. Do późna leżała w przygotowanej dla niej sypialni i
przez okno obserwowała wędrujący na zewnątrz księżyc. Obejmowała brzuch dłonią
i zastanawiała się, czy jej dziecko też będzie uzależnione od wpływu Srebrnego
Globu.
Żałowała, że nie miała jeszcze
okazji, by porozmawiać o tym z Remusem. Tuż po jego powrocie zbyt cieszyli się
ciążą, by podejmować tak trudne tematy, a potem ta bitwa… Od tamtego czasu
prawie nie myślała o dziecku, skupiając się głównie na opiece nad mężem. Nie
raz i nie dwa to on wręcz przypominał jej o ciąży.
Po ledwo przespanej nocy powolnym
krokiem zeszła na śniadanie. A przynajmniej taki miała zamiar, bo gdy tylko
weszła do kuchni i poczuła zapach tostów, zrobiło jej się niedobrze. Zgięła się
lekko i przycisnęła dłoń do ust.
– Zaraz ci dam eliksir na mdłości
– powiedziała Lily, widząc, że jej gość już wstał.
– Tak, to dobry pomysł –
wymamrotała Ami, siadając przy stole. – Merlinie, jak długo to będzie trwać?
Lily podeszła do jednej z szafek
i wyjęła karafkę z burgundowym wywarem. Wlała odrobinę do gorzkiej, czarnej
herbaty.
– Miesiąc, dwa, trzy… ciężko
stwierdzić – powiedziała gospodyni, podając szklankę Ami.
Amelia jęknęła boleśnie i oparła
głowę o dłonie. Nie wiedziała, jak ma przetrwać kolejne tygodnie takich
sensacji. Z wdzięcznością przyjęła uśmierzający nudności napój.
– James się odzywał? – spytała.
– Nie. Ale to normalne. W tym
przypadku brak wieści to dobre wieści.
Ami odchyliła się na krześle,
czekając, aż eliksir zacznie działać. Gdyby tylko nie obiecała Remusowi, że nie
wróci do domu…
Wstała od stołu i przeszła do
korytarza. Zaczęła zakładać buty i kurtkę.
– Co ty wyprawiasz? – spytała
Lily. – Remus mówił, że masz tu zostać…
– Nie. Mówił, że mam nie wracać
do domu. Chcę iść na Pokątną, muszę zajrzeć do apteki. Mama kiedyś mówiła, że w
mojej rodzinie u kobiet w ciąży nogi mają skłonności do puchnięcia. Kupię sobie
okłady.
– Pojadę z tobą.
Ami odwróciła się gwałtownie, by
ujrzeć Lily sięgającą po płaszcz.
– Daj spokój. Twoja ciąża jest
bardziej widoczna od mojej, będziesz zwracać na siebie uwagę. Ja nie. Poza tym…
nie zapominaj, że mój szwagier jest aurorem.
– Nie wiem, czy możesz liczyć na Sturgisa.
Wiesz, jak między nimi jest…
Ami wzruszyła ramionami. Owszem,
wiedziała. Nie raz i nie dwa widziała starcia między mężem a jego bratem. Nie
raz i nie dwa wchodziła między nich.
– Uważaj na siebie – poprosiła
Lily, obejmując przyjaciółkę. – Nigdy bym sobie nie darowała, gdyby coś ci się
stało.
– Obiecuję, że nie wdam się w
żadną awanturę.
Ami wyszła z domu Potterów i
dziarskim krokiem ruszyła przez Dolinę Godryka. Dzięki eliksirowi Lily jej
dolegliwości ciążowe zniknęły jak ręką odjął. Czuła, że mogłaby zmienić świat,
gdyby tylko zechciała.
Aportowała się do jednego z
zaułków Pokątnej, po czym wyszła na gwarną ulicę. Mimo wojny aleja czarodziejów
było równie zatłoczona, jak zawsze. Ami dotknęła wiszącej jej u szyi
urodzinowej róży, po czym weszła w tłum.
Z niemałym trudem dotarła do
apteki. Przeglądała akurat suszone zioła, kiedy usłyszała krzyki z ulicy. Zanim
tam dotarła, kłótnia zamieniła się w szarpaninę. Bójka oddzielała ją od sklepu
Madame Malkin, który był następny na jej liście. Próbowała przepchnąć się
między ludźmi, gdy nagle ktoś złapał ją za ramię i pociągnął w stronę
najbliższego lokalu. Sięgnęła po różdżkę, ale nie zdążyła jej użyć.
– Miałem cię za inteligentną
dziewczynę. – Usłyszała znajomy głos.
Odwróciła się i spojrzała prosto
w brązowe oczy Sturgisa. Pierwszy raz widziała go w pełnym aurorskim mundurze.
– Co tu robisz? – zapytała,
usiłując wyrwać się ze stalowego uścisku szwagra.
– To ja powinienem zadać ci to
pytanie. Niby taka grzeczna żonka, a urwałaś się ze smyczy, gdy tylko męża
złapała chwila słabości – stwierdził z ironią.
Wciągnął ją do kawiarni i
posadził przy jednym ze stolików.
– Siedź! – nakazał. – I, na brodę
Merlina, choć raz posłuchaj, co się do ciebie mówi! Siedź i się nie ruszaj!
Rozgonię tamtą hołotę i wrócę. Wtedy pogadamy.
Splotła ręce, ale nie ruszyła
się. Coś w głosie szwagra mówiło jej, że powinna tu zostać dla własnego dobra.
A może to była kwestia munduru, który siłą rzeczy wzbudzał większe zaufanie?
Tak czy inaczej, siedziała przy kawiarnianym stoliku, wpatrując się w powoli
rozchodzący się tłum.
Z zamyślenia wyrwała ją kelnerka,
która postawiła przed nią kawę i ciasto marchewkowe.
– Nic nie zamawiałam –
powiedziała szybko, domyślając się, że to pomyłka.
– Auror Podmore zamawiał –
sprostowała kelnerka, po czym odwróciła się i wróciła za bar. Chłód w jej
głosie i ostre spojrzenie dały Ami do zrozumienia, że nie pierwszy raz Sturgis pojawił
w tej kawiarence i z pewnością był tu bardzo lubiany.
Nie czekała długo na powrót
szwagra. Minęło może dziesięć-piętnaście minut, zanim tłumek rozszedł się, a
Podmore wszedł ponownie do kawiarni. Zdjął aurorską czapkę i usiadł naprzeciw
Amelii.
– Nie musiałeś mi nic zamawiać –
zauważyła.
– Drobiazg, nie musisz dziękować.
Powiedz mi lepiej, co ci strzeliło do głowy, że władowałaś się dzisiaj na
Pokątną.
Ami zmrużyła oczy. Nie podobał
jej się ton Podmore’a. Mimo jego znaczącego spojrzenia, nie ruszyła stojącego
przed nią ciasta.
– Musiałam iść do apteki –
powiedziała w końcu.
– Sama? Nie mogłaś poprosić kogoś
z tego waszego kółka wzajemnej adoracji? Niejeden z nich spokojnie jest na tyle
szalonym, by władować się do tego kociołka. Albo chociaż pójść z tobą.
– Są zajęci… – zaczęła, ale
urwała. Nie mogła przecież powiedzieć, że Syriusz, James i Peter są animagami i
całą noc spędzili w piwnicy, mając oko na przemienionego wilkołaka.
Sturgis uśmiechnął się drwiąco.
– Jasne. Zawsze zajęci, gdy są
potrzebni. Tacy z nich przyjaciele, jak z demimoza hipogryf.
Ami nic nie powiedziała. Nie
mogła wytłumaczyć przyjaciół, nie zdradzając przy tym ich sekretu.
– No, nie obrażaj się – roześmiał
się Sturgis. – Znasz moje zdanie na ich temat. Od zawsze byli niepoważni.
Zresztą podobnie jak Remus.
– Nie znam bardziej
odpowiedzialnego człowieka…
Przerwał jej śmiech szwagra.
– Chyba sobie żartujesz! Po
pierwsze – powiedział, wyciągając palec wskazujący – oboje wiemy, co wyprawiał
w szkole i szlajanie się nocą po Hogwarcie zdecydowanie nie było
odpowiedzialne. Po drugie – dołączył palec środkowy – ożenił się z tobą w
środku szalejąc wojny, DOSKONALE zdając sobie sprawę z tego, że cenzuruje go
zarówno ministerstwo, jak i śmierciożercy. I po trzecie – wyprostował palec
serdeczny – ciągle zapominasz, że on nie jest człowiekiem.
Ami zerwała się z miejsca, omal
nie przewracając przy tym krzesła. Zamierzyła się i wymierzyła szwagrowi
policzek, przed którym ten nawet nie próbował się uchylić. Ruszyła do wyjścia,
ale ręka Podmore’a zacisnęła się na jej nadgarstku z siłą imadła.
– Zostań – powiedział.
– Nie mam zamiaru tego słuchać –
syknęła, próbując się wyszarpać.
Rozejrzała się w poszukiwaniu
pomocy, ale, mimo że ludzie zaczęli się im przyglądać, nikt nie kwapił się do
interwencji przeciw aurorowi.
– ZOSTAŃ! – powtórzył z mocą
Sturg. – Zostań i nie rób scen. Przegiąłem, okej?
– Za co ty go tak nienawidzisz? –
spytała, wracając powoli na swoje miejsce.
Auror uśmiechnął się
nieprzyjemnie pod nosem.
– Nie pytałaś go? – odparł
pytaniem.
– Pytałam… Powiedział,
że to sprawa między wami dwoma.
Brwi Sturgisa
uniosły się w wyrazie zaskoczenia. Najwyraźniej nie spodziewał się takiej
odpowiedzi.
– Cóż… to jest
sprawa między nami dwoma. I jeżeli on ci nie powiedział, to ja też nie jestem w
prawie. Przykro mi. Jeżeli nie przechodzi mu to przez gardło, to nie będę
ułatwiał mu zadania.
Mogłam się
domyślić, pomyślała Ami, ale nie powiedziała tego na głos. Dziwnie czuła
się, rozmawiając ze Sturgisem. Przyzwyczaiła się już do myśli, że to w ich
rodzinie wróg publiczny numer jeden.
– Jak… –
powiedział po chwili milczenia Sturg, ważąc każde wypowiedziane słowo. – Jak…
Co z nim po tamtej bitwie?
– Było źle –
odpowiedziała szczerze Ami. – Bardzo źle, Poppy ledwo dała radę utrzymać go
przy życiu. Zakazili go srebrem.
– Tyle
słyszałem. Black opowiadał… właściwie rzucił mi to w twarz… kilka dni później,
po szkoleniu aurorskim. Sprawiał wrażenie, jakby był gotów przypisać mi to, że
sam rzuciłem to zaklęcie.
Zamilkł i
zaczął nerwowo bawić się różdżką. Ami mimowolnie sięgnęła po kawę i upiła łyk.
Odetchnęła zadowolona. Napój nie był gorący, ale nie zdążył też całkowicie
wystygnąć – był taki, jaki lubiła najbardziej.
– A jak teraz
się czuje? – zapytał Sturg głosem sugerującym, że nie interesuje go stan
młodszego brata, jednak jego pełne zainteresowania spojrzenie całkowicie temu
przeczyło.
– Lepiej.
Odzyskał głos, chociaż mówi jak nie on. Podobno w ciągu dwóch miesięcy powinien
wrócić do siebie… Chociaż Poppy mówi, że ta pełnia będzie decydująca. Jeżeli po
niej wszystko będzie w porządku, to już będzie dobrze.
– Dziwne, że
ojciec nie przyjechał. Zna się na tym o wiele lepiej od szkolnej pielęgniarki…
– umilkł, widząc znaczące spojrzenie Ami. – Oczywiście! Nie powiedział mu,
prawda? Kretyn. Skończony kretyn. Podłożył się pod zaklęcie i oczywiście nie
przyjmie niczyjej pomocy. I ty mi jeszcze wmawiasz, że on jest odpowiedzialny.
– Jest –
powtórzyła z mocą Amelia. – Odsłonił się, bo mnie chronił. Nas. Jestem w ciąży,
Sturg.
Oczy aurora
rozszerzyły się ze zdziwieniem. Oparł głowę o dłonie. Milczał dłuższą chwilę,
zbierając myśli.
– Idiota –
wycedził w końcu. – Merlinie, co za idiota! Cholera, coście najlepszego
zrobili?! Czy wy w ogóle zdajecie sobie sprawę z tego, co to dla was oznacza?!
– Z grubsza.
Mam termin na koniec listopada…
– Nie o to
pytam – przerwał jej gwałtownie. – Czy wy zdajecie sobie sprawę, jakie to ma
globalne znaczenie?
– Globalne? A
jakie globalne znaczenie ma nasze dziecko?!
Sturgis
zamilkł, zdając sobie sprawę, że użył niewłaściwego słowa. Co gorsza, swoją
dyskusją zwrócili na siebie uwagę innych klientów w kawiarni.
– Nie tutaj –
powiedział. – Chodźmy w jakieś spokojniejsze miejsce.
Wstał od
stolika i podszedł do baru, by zapłacić. Ami w tym czasie dopiła kawę i zaczęła
zbierać swoje niewielkie zakupy.
– Potrzebujesz
jeszcze coś kupić? – zapytał Sturg. – Jeżeli chcesz, mogę cię eskortować.
– Nie, nie
trzeba. Byłam już w aptece, nic więcej mi nie trzeba. Ile mam ci zwrócić za
kawę?
Podmore
uśmiechnął się pod nosem i wziął ją pod ramię. Wyszli na zatłoczoną Pokątną.
– Nie zawracaj
sobie tym głowy, przecież to drobiazg.
Przeszli
kilkanaście kroków, po czym, z trudem wydostając się z potoku ludzi, schronili
się w zaułku. Nie wypuszczając ręki Amelii, Sturgis teleportował się do
Greenwich. Poprowadził bratową do trzypiętrowej kamienicy, po drodze zdejmując
kilka czarów, które od razu założył z powrotem. Wpuścił Ami do jednego z
mieszkań na drugim piętrze.
Amelia z
zaciekawieniem rozglądała się po salonie, podczas gdy Sturg zdejmował mundurową
marynarkę. Na pierwszy rzut oka mogła stwierdzić, że gospodarz wręcz
ostentacyjnie podkreśla swoją angielskość. Na środku stołu stał dzbanek na
herbatę, w znajdującą się na parapecie doniczkę wbito brytyjską flagę, a na
ścianie wisiał nieruchomy, mugolski portret Elżbiety II. Ami uśmiechnęła się
pod nosem. Tak jak Remus zdawał się naturalnie żonglować obiema swoimi
narodowościami, choć w emocjach skłaniał się do francuskiej, tak Sturgis chciał
być całkowicie angielski. Nie zdziwiłaby się, gdyby z sypialni wyłoniło się
stadko psów corgi.
– Powiesz mi, o
co chodzi? – zapytała, rozdrażniona milczeniem szwagra.
Sturg spojrzał
na nią, po czym sięgnął po jeden z poszytów z adnotacją „Ściśle tajne”. Nic
sobie z tego nie robiąc, otworzył go i wyjął zmięte strony pergaminowe.
– Nikt, powtarzam
NIKT, nie może wiedzieć, że to widziałaś – powiedział, podając strony Amelii. –
Nawet ja nie powinienem tego mieć.
– To skąd masz?
– Od Ricka
Davisa. Jest jednym z najlepszych oficerów w DKMS-ie i przyjacielem ojca. Gdy
zobaczył, że zacząłem węszyć w księdze wpisów w Rejestrze, wziął mnie na stronę
i wcisnął mi to do ręki.
– I dlaczego mi
to dajesz?
Sturg
zmarszczył brwi.
– Jesteśmy
rodziną – stwierdził tonem, który sugerował, że to najbardziej oczywista rzecz
na świecie. – Co by nie było między mną a Remusem, jest moim bratem.
Przyrodnim, ale wciąż bratem. Poza tym… gdyby on miał problemy, mogłoby się to
odbić też na mojej karierze.
Ami wywróciła
oczami, domyślając się, że ostatnie zdanie padło z czystej złośliwości. Usiadła
w fotelu i wczytała się w pisany ręcznie, pełen skreśleń i poprawek tekst. W
miarę czytania miała wrażenie, że krew coraz bardziej tężeje jej w żyłach.
Nieświadomie docisnęła dłoń do brzucha.
– Wybraliście
sobie naprawdę beznadziejny moment na robienie dzieciaka – stwierdził po
dłuższej chwili Sturgis, przysiadając na krawędzi stołu. – Który to tydzień?
Amelia uniosła
spojrzenie, gdy dotarło do niej, do czego dąży jej szwagier.
– Nie usunę
ciąży. Remus prawie zginął, żeby ratować nasze dziecko. Ministerstwo nie ma do
niego żadnych praw.
– Doskonale
wiesz, że ma wszelkie prawa, jeżeli będzie wilkołakiem. Wiesz, co zrobią z jego
matką. Wiesz, co zrobią z…
– Kiedy to
wprowadzą? – zapytała Ami.
– Nie wiem.
Rick też nie wie. Jeszcze spierają się o ostateczny kształt ustawy… i zastanawiają
się, jak ostro wilkołaki na nią zareagują. Może zrobią to dopiero po wojnie,
jak poczują się pewniej… Odpuść sobie. Jego, dzieciaka, to wszystko… Masz
dopiero dwadzieścia lat, nie pakuj się w związek, który zepchnie cię na
margines społeczeństwa.
Ami poczuła,
jak z każdym słowem szwagra coraz bardziej czerwienieją jej policzki. Czuła
ogarniającą ją falę wściekłości. Upuściła dokumenty i wstała gwałtownie fotela.
– Powiedz mi,
Sturg, jak można być takim sukinsynem? – spytała tylko, po czym ruszyła do wyjścia.
Zanim
zatrzasnęła za sobą drzwi, zobaczyła jeszcze triumfujący uśmiech szwagra.
Dopiero gdy wyszła na ulicę zrozumiała, co do czego miały doprowadzić słowa
Sturgisa. Cóż… może naprawdę powinna go wreszcie docenić.
~ * ~
Luty 1981
W salonie domu
Lupinów panowała krępująca cisza. Ojciec i syn, siedzący po dwóch stronach
stołu, wpatrywali się w siebie w milczeniu. Blada twarz młodszego z mężczyzn
ostro kontrastowała z zasinieniami na jego gardle. Starszy był niemal biały i
co jakiś czas głośno przełykał ślinę.
– To naprawdę
nie jest najlepszy moment – powiedział w końcu Rey.
– Zgadzam się.
Najlepszy moment już dawno minął – odpowiedział Remus głosem wypranym z emocji.
Leżące na stole dłonie bawiły się różdżką. – Mam dwadzieścia jeden lat i nie wiem
kompletnie nic o nocy, która zmieniła całe moje życie. Pytałem i ciebie, i mamę
o to wcześniej. Kilkukrotnie. Zawsze mówiliście, że jeszcze nie, że jestem za
młody, że za ciężko o tym mówić, że mamy jeszcze czas. Informacja z ostatniej
chwili – czas się skończył. Zagrożeni są moi przyjaciele. Zagrożona jest moja
córka, a twoja wnuczka. MUSZĘ wiedzieć.
Rey ukrył twarz
w drżących dłoniach. Ta noc koszmar była koszmarem. Jednym wielkim koszmarem.
– Tato! –
ponaglił go syn.
– Już… już…
Podasz mi wina? Muszę przepłukać gardło.
Remus machnął
różdżką i na stół przyleciała butelka oraz dwa kieliszki. Odkorkował wino i
nalał czerwonego, cierpkiego płynu.
– Teraz możesz
mówić – powiedział. – I radzę zacząć jak najszybciej.
Reynard
zadrżał, słysząc chłód w głosie Remusa. Widział, że granica samokontroli jego syna
jest tej nocy wyjątkowo cienka.
– Tylko mi nie
przerywaj. To nie jest łatwe… Greyback… tropiłem go niemal odkąd zacząłem
pracować z DKMS-ie. Dzień po dniu. Miesiąc po miesiącu. Rok po roku. Znalazłem
wszystkiego jego ofiary. Te, które przeżyły… i te, które nie. Znałem wszystkie
schematy jego działania, sposoby ataku czy doboru ofiar. Miałem wszystko, Rémy,
wszystko. Prócz jednego – szacunku. Traktowałem go jak wciekłego psa.
– Powiedział,
że jesteś tchórzem
– Bo jestem –
przyznał Rey. – Tamtej nocy… Dopadliśmy go, gdy szykował się do polowania. Ja,
Rick i jego brat, Sebastian, Alastor Moody, bo był wtedy jeszcze za nisko w
hierarchii, by wymigać się od takiego zadania… Bernie Seymour, z którym razem
zaczynałem, William McKenzie, wtedy był tylko pionkiem, teraz jest zastępcą
dyrektora Rejestru. Zaledwie pół roku wcześniej Greyback zabił jego siostrę,
szalał ze wściekłości. Arnold Sanders był dopiero szczylem, rok, może dwa po
ukończeniu szkoły. Pamiętam ich wszystkich. Minęło tyle lat, a ja wszystkich
ich pamiętam. To było jakieś piętnaście kilometrów stąd. Wieczór, na kilka
godzin przed wschodem pełnego księżyca… Zaskoczyliśmy go. Czaił się w krzakach,
gdy wszędzie wokół rozbłysły zaklęcie. Myśleliśmy, że go trafiliśmy. Zniknął
nam z oczu… a potem usłyszałem ten wrzask.
– Przemiany –
domyślił się Remus.
– Nie.
Umierającego. Dopadł do Arnolda i rozpruł go niemal na pół. Gdy ostatni raz
widziałem go żywego, klęczał, próbując zatrzymać w brzuchu wnętrzności.
Uzdrowiciele nie dali rady go uratować. Następnego dopadł Berniego. Zmasakrował
go tak, że nie było jak rozpoznać zwłok. A potem… doskoczył do mnie. Czułem,
jak jego pazury zaciskają się na mojej szyi. Byłem gotów na śmierć. I wtedy
mnie puścił. „Podobno jesteś legendą”, tak mi powiedział. „Zobaczymy, co
zostanie z legendy, gdy ministerstwo odwróci się przeciw jego rodzinie”. Puścił
mnie i, już w trakcie ucieczki, na naszych oczach skoczył na Sebastiana. Z
impetem przebił się przez żebra… – urwał i zacisnął powieki na samo
wspomnienie. – Wyszarpnął Sebastianowi serce i rzucił je prosto pod nogi Ricka.
A potem zniknął, jakby wyparował. Nie deportował się, nie miał różdżki, ale po
prostu zniknął. Skrył się w lesie…
Rey urwał, nie
mogąc wydobyć z siebie słowa. Wspomnienia sprzed szesnastu lat wróciły ze
zdwojoną siłą. Tak długo starał się od nich odciąć, że teraz, gdy do nich
wrócił… Czuł, jak spomiędzy palców płyną mu łzy. Wciąż pamiętał przerażenie na
twarzy Ricka, strach Moody’ego, przekleństwa McKenziego… Jakby to było wczoraj.
Wciąż pamiętał, co czuł, gdy uświadomił sobie, gdzie zbiegł wilkołak.
– Przeciw
rodzinie – szepnął Remus. – Całej?
–
Teleportowałem się od razu, uświadomiłem sobie, co znaczyły te słowa. Nie
zdążyłem. Gdy wpadłem tutaj, trzymał już twoją matkę… Myślałem, że mi serce
stanie. Ty i Sturg chowaliście się za fotelem, ale widział was doskonale.
Widziałem jego łapę na gardle Angie… tak, jak na twoim dzisiaj… i czułem, jak
wypływa ze mnie życie. Zaśmiał się na mój widok. Zapytał, czy nadal jestem
takim chojrakiem, a ja… byłem wtedy gotów na wszystko. Byłem gotów dać się
zabić, byle tylko was chronić. Ale on miał zupełnie inne plany. Przesunął się i
sięgnął po ciebie… I wrzasnął z bólu. Sturgis, nie wiem jak i kiedy, wyjął z
ognia pogrzebacz i próbował was bronić. Ale był tylko dzieckiem, chociaż wydaje
mi się, że zrobił wrażenie na Greybacku.
– Sturg
próbował mnie bronić? – zapytał ze zdziwieniem Remus, mając na uwadze napięte
stosunki, które łączyły go z bratem.
Rey uśmiechnął
się lekko przez łzy.
– Tak. Greyback
ewidentnie sięgnął po ciebie, gdy Sturgis zamachnął się tym pogrzebaczem.
Potem… potem Greyback powiedział, że swoją odwagą Sturg kupił jedno życie.
Odtrącił go, jakby był zabawką i złapał ciebie. Jedną rękę wciąż zaciskał na
szyi Angie, drugą na twojej… Na jego dłoniach, na pazurach, wciąż było pełno
krwi po walce. Trzymał was dwoje, a ja nie wiedziałem, co mam z sobą zrobić,
jak was chronić. I wtedy mnie zapytał… zapytał, co wybieram… żonę czy syna… czy
mam mu dać partnerkę czy dziedzica…
– Dziedzica –
szepnął Remus, bawiąc się kieliszkiem z winem. – Mówił mi o tym dzisiaj…
Powiedział, żebym się do niego przyłączył, a zrobi ze mnie swojego księcia.
Rey uniósł brwi
ze zdziwienia. Jego syn zataił ten fragment rozmowy, gdy wcześniej zdawał
relację. Wszystko mu się składało.
– Szuka kogoś,
kogo mógłby przysposobić. Po to przyszedł wtedy do naszego domu… A ja mu to
ułatwiłem.
– O czym ty
mówisz?
Starszy Lupin
zamknął oczy i zakrył twarz dłońmi. Nie wiedział, czy starczy mu odwagi, by
wyznać synowi prawdę. Greyback miał rację – był tchórzem.
– Tato! –
ponaglił go Remus, drżącym od emocji głosem.
– Jak
powiedziałem, zapytał… czy oddam mu żonę, czy syna… i, przebacz mi, ale powiedziałem,
że syna.
Remus odchylił
się na krześle, jak rażony piorunem. Zacisnął dłonie w pięści i wziął kilka
głębokich oddechów.
Rey skulił się
pod ciężarem spojrzenia syna. Wiedział, jaką wagę miały jego słowa. Wiedział,
do czego mogły one doprowadzić.
– Rémy, posłuchaj…. – zaczął możliwie
najdelikatniej, wyciągając rękę w stronę zaciśniętej pięści syna, którą ten
jednak wyszarpnął.
–
Nie dotykaj mnie! – syknął Remus, zrywając się od stołu.
–
Posłuchaj mnie! – powiedział błagalnie Rey. – Zabrałby was oboje…
–
Więc wolałeś poświęcić mnie!
Reynard
skulił ramiona i ukrył twarz w dłoniach. Z trudem opanował szloch. Skinął
głową.
–
Chciałem, żeby tylko opuścił nasz dom. I to zrobił. Nazwał mnie tchórzem – i
Merlin świadkiem, że miał rację – po czym złapał cię i uciekł. A ja ruszyłem za
nim. Chciałem doścignąć go, zanim wzejdzie księżyc…
–
Miałem pięć lat – wycedził Remus, opierając o stół i nachylając nad ojcem. –
Sam najlepiej wiesz, jak małe miałem szanse na przeżycie ugryzienia.
–
Wiem. Dlatego chciałem znaleźć cię, zanim Greyback by się przemienił...
–
Ale nie zdążyłeś – przerwał mu bezdusznie syn.
Rey
nieśmiało podniósł wzrok i poczuł, jak ciarki przechodzą go po plecach. Remus
był nienaturalnie blady, a jego jasnobrązowe oczy ciskały gromy. Po raz
pierwszy w życiu Reynard rzeczywiście dostrzegł wilka w twarzy syna.
–
Nie – przyznał, łamiącym się głosem. – Zabrakło mi kilku minut. Dopadłem do
was, ale on już się przemieniał. Próbowałem cię zasłonić… Wbił mi pazury w
pierś i odrzucił… a potem skoczył na ciebie. Nie wiem, jak długo krążył wokół
nas… Próbowałem tamować ci krwawienie, on czekał na sposobność, by mi cię
odebrać. Nie zdążył… Nie wiem, w którym momencie dobiegli do nas Alastor i
Rick… Ciskali w niego klątwami, zmusili do tego, by uciekł. Moody wezwał Irene,
ona nas opatrzyła, ale nawet ona nie mogła zagwarantować, że przeżyjesz. Przez
cały miesiąc, aż do następnej pełni, obserwowaliśmy cię, patrzyliśmy, mieliśmy
nadzieję, że przeżyjesz, że będziesz należał do tych pięciu procent dzieci,
które przeżywają ukąszenie. Nawet nie wiesz, jaką poczuliśmy ulgę, gdy po
pierwszej przemianie byłeś żywy. Przerażony, obolały, ale żywy, Rémy. A
potem… a potem, sam wiesz…
Uniósł
drżącą dłonią kieliszek do ust i pociągnął łyk wina. Słyszał nad sobą głośny,
zdenerwowany oddech syna. Obawiał się powiedzieć cokolwiek więcej, by nie
rozbudzić jego (bądź co bądź, słusznej) złości.
Remus
zaczął chodzić po pokoju. Przywodził na myśl drapieżnika zamkniętego w klatce.
W końcu wypadł z pomieszczenia i skierował się do sypialni córki. Rey poszedł
za nim i wpadł tam idealnie by dostrzec, jak jego syn zakłada na ramię torbę
podróżną Rosie i wyjmuje córeczkę z łóżeczka.
–
Co robisz? – zapytał, obserwując ostre, nerwowe ruchy Remusa.
–
Muszę wszystko przemyśleć. Nie tutaj.
–
Rémy, naprawdę nie musisz… – zaczął Rey, ale syn nie pozwolił mu do
kończyć.
– Muszę. Muszę się od tego odciąć. Tutaj nie
dam rady.
Zarzucił
na ramiona płaszcz i ruszył do drzwi. W progu odwrócił się jeszcze i spojrzał
na ojca chłodnym wzrokiem.
–
Wrócę za dwa, trzy dni. I chciałbym, żeby już cię tu nie było.
Zamknął
drzwi ze sobą.
Reynard
osunął się na podłogę i ukrył twarz w dłoniach, a jego ramionami wstrząsnął
szloch. Nie wierzył, że spełnił się jego największy koszmar.
Powiedziałam sobie: Mora, przeczytasz rozdziały, które ominęłaś, a później ładnie każdy skomentujesz. No, ale cholera! Jak ja mam wrócić do tych poprzednich, kiedy tutaj wydarzyło się coś takiego!
OdpowiedzUsuńAaaa!
Kobieto! Wiem, wiem... Mam to, czego chciałam. Chciałam Sturgisa i go dostałam! Chciałam dziadzia Reya i również go dostałam! Ale do jasnej ciasnej tego się nie spodziewałam!
Scena z Podmorem i Ami piękna, cudowna, wspaniała. Czuć napięcie, czuć emocje, te wszystkie niedopowiedzenia aż odbierają dech! Za co Sturgis tak bardzo nienawidzi brata? Co się wydarzyło, że nie potrafi na niego patrzeć, a mimo wszystko jest w stanie przekazać jego żonie ściśle tajne dokumenty? Jaką ustawę przygotowuje ministerstwo? Kiedy ją wprowadzi? Jakie skutki przyniesie? Przecież kilka rozdziałów temu mogliśmy przeczytać o tym, jak wysłannicy DKMS-u sprawdzają małą Rose... Czy już wtedy ustawa obowiązywała? Chciałabym bardziej poznać relację Sturgisa i Ami. Coś mi mówi, że ta dwójka mogłaby całkiem dobrze się dogadywać...
I kiedy myślałam, że już emocje sięgnęły zenitu, przenosimy się do 1981, a tam mój kochany dziadzio Rey zostaje zmuszony do wyciągnięcia największych brudów z przeszłości i... Cholera, tego się nie spodziewałam! Kiedy mówiłam, że facet powinien mieć coś za uszami, jakieś tajemnice, koślawe akcje, to szczerze nawet przez sekundę nie pomyślałam o czymś takim!
Poświęcić własne dziecko... Przecież Remus nie będzie mógł sobie z tym poradzić. Ojciec wybrał jego matkę, zamiast niego. Czy już do końca będzie sobie wmawiał, że jest najmniej istotnym członkiem tej rodziny? Czy fakt, że Sturg go bronił, wpłynie pozytywnie na ich relację? Czy Remus wybaczy ojcu? A co najważniejsze... Jak potoczy się dalej wątek Greybacka i jego próby przysposobienia sobie Remusa i uczynienia go swoim dziedzicem?!
Matulu... Tyle pytań, tak mało odpowiedzi... I jak tu człowiek ma żyć spokojnie?!
Byłam ciekawa, jak spodobają Ci się brudy dziadzia Reya. Ale spokojnie, Rey jeszcze wróci, chociaż uda mu się to dopiero wtedy, gdy Remus będzie tak złamany, że będzie mu już wszystko jedno.
UsuńNie, ustawa jeszcze nie obowiązuje w żadnej linii czasowej. Jeszcze trochę sobie nad nią popracują, ale jak już wejdzie... cóż, sporo namiesza w tym, jak postrzegamy ostatnie dwa tomy.
A Greyback... powiedzmy, że to wszystko jest moim małym wejściem do Księcia Półkrwi.
Ściskam mocno,
Morri
PS. Jeżeli masz czas i ochotę na komentowanie to chętnie poczytam :).
Kompletnie mnie rozwaliłaś tymi brudami... Czyli Rey jednak zniknie? Miałam cichą nadzieję, że zostanie, że nie wyjedzie, dopóki sobie wszystkiego nie wyjaśnią, ale... No cóż Remus chyba odziedziczył coś po ojcu...
UsuńAle dobrze, że Rey wróci!
No to teraz mi ćwieka zabiłaś... Nic tylko czekać aż akcja przeniesie się na koniec lat 90!