Luty 1981
Londyn
w nocy nie był przyjemnym miastem, szczególnie dla kogoś obdarzonego wyczulonym
słuchem. Remus przemierzał ulice, słysząc wulgarne krzyki z otwartych knajp.
Objął mocniej córeczkę i przyspieszył kroku.
Wszedł
do jednej z kamienic, mając nadzieję, że Syriusz zdążył już wrócić od Potterów.
Wdrapał się na trzecie piętro i zapukał do drzwi mieszkania, które jego
przyjaciel odziedziczył po swoim wuju.
–
Łapa? To ja, Lunatyk. Przyszedłem z Rosie…
Syriusz
otworzył drzwi i wpuścił przyjaciela do środka. Przyglądał się z
zaciekawieniem, jak Lupin wchodzi do mieszkania i siada na kanapie.
–
Co jest, Luniek? – zapytał, blokując wyjście. – Myślałem, że po tej akcji
pójdziesz od razu się położyć.
–
Musiałem najpierw rozmówić się z ojcem… I usłyszałem coś, czego… Nieważne, nie
chcę teraz o tym mówić. Przechowasz mnie u siebie na noc? Albo kilka nocy?
Syriusz
uniósł brwi ze zdziwienia. Kusiło go, by wypytać przyjaciela, co skłoniło go do
opuszczenia domu, ale wystarczyło mu jedno spojrzenie, by zachować milczenie.
Otworzył drzwi do pokoju gościnnego.
–
Czuj się jak u siebie – powiedział. – Masz gdzie położyć Rosie?
–
Jasne.
Remus
sięgnął do torby i wyjął magicznie pomniejszone przenośne łóżeczko. Rozłożył je
i ułożył Rose w środku. Mała na chwilę otworzyła oczy i z uśmiechem spojrzała
na ojca.
–
Zaopiekuję się nią – zaoferował Syriusz. – Idź się połóż, swoje dzisiaj
przeszedłeś.
–
Nie chcę, żebyś przeze mnie zarywał noc.
–
I tak idę do pracy na popołudnie. Nie zaszkodzi mi.
Remus
skinął głową i wolnym krokiem skierował się do pokoju. Już spał, gdy Syriusz
zajrzał tam po kilku minutach. Black tylko zaciągnął zasłony, żeby światło
mającego się niedługo rozpocząć dnia nie zbudziło jego przyjaciela.
Wrócił
do salonu i ułożył się na kanapie. Był wycieńczony i przerażony. Mimo że od
kilku lat niemal co miesiąc towarzyszył Remusowi w czasie przemiany, dopiero po
tej nocy miał poczucie, że spotkał prawdziwego wilkołaka. Na samą myśl czuł
ścisk w gardle, a przecież widział Greybacka zaledwie przez kilka sekund. Co
mógł czuć Lunatyk, który przecież z nim rozmawiał? Nie wiedział. Nie wiedział,
czy chce wiedzieć.
Zobaczył,
że Rose obudziła się, więc wyjął ją z łóżeczka i zabrał do siebie, do sypialni.
Położył dziecko na łóżku i sam wyciągnął się obok niej.
–
Nic się nie bój, malutka – powiedział. – Dopilnuję, żeby twój tata nie
zwariował. Trochę za dużo ma ostatnio na głowie, ale to nic. Poradzimy sobie.
Wujek Syriusz jest na posterunku.
Sięgnął
do szafki nocnej i wyjął z niej pluszowego pieska. Zamachał nim przed nosem Rosie,
która wyciągnęła rączki, by go złapać.
–
Chciałem ci go dać później, ale chyba nic się nie stanie, jak dostaniesz go
teraz, prawda?
Uśmiechnął
się na widok radości podopiecznej. Zwinął kołdrę i koc w rulon, który umieścił
po drugiej stronie Rose, by oddzielić ją od krawędzi łóżka i pozwolił sobie na
zamknięcie oczu.
Nie
wiedział, kiedy zasnął, ale gdy się obudził, słońce stało już wysoko. Usiadł na
łóżku, przeciągnął się… i ze strachem zorientował się, że jest w łóżku sam.
Podskoczył jak oparzony i zaczął rozglądać się po pokoju, czując coraz większą
panikę. Podrzucił wszystkie poduszki, zajrzał pod koc i kołdrę, schylił się pod
łóżko, ale tam również nie znalazł Rosie.
–
Kuźwa, Lunatyk mnie zabije – powiedział, patrząc bezradnie wokół siebie.
–
Nie zamierzam! – krzyknął Remus z salonu.
Syriusz
zerwał się z łóżka i wypadł ze swojego pokoju. Jego nozdrza wypełnił aromat
jabłkowych racuchów z cynamonem. Lupin kręcił się przy kuchence, obserwując
przy tym leżącą w łóżeczku Rosie. Black podszedł i nachylił się nad śpiącą
dziewczynką.
–
Była głodna – wyjaśnił Remus, zanim Syriusz zdążył zapytać.
–
I ty to usłyszałeś, a ja nie? Spałem tuż obok.
Lupin
roześmiał się cicho, zdejmując z patelni kolejne placki.
–
Instynkt tacierzyński. Musiałem nauczyć się reagować na każdy jej dźwięk. Ale
dziękuję, że się nią zająłeś. Potrzebowałem odpocząć. I nie, nie chcę o tym
rozmawiać. Jeszcze nie.
–
Jak chcesz. Ale jakby co, to wiesz, gdzie mnie szukać. I wiesz, gdzie szukać
Lilki, jeżeli potrzebujesz kogoś spokojniejszego… Mogę placuszka?
Nie
czekając na odpowiedź, sięgnął do talerza pełnego cieplutkich racuchów. Zgarnął
jednego placka i od razu zapakował go do ust. Westchnął. Uwielbiał połączenie
musu jabłkowego i cynamonu.
–
Jeżeli będziesz gotował takie dobre rzeczy, to możecie zostać i na stałe –
zaofiarował się. – Odciążę trochę kuchnię Lilki.
–
Aż tak często tam bywasz?
–
Za często. Wiesz, mnie nikt nie uczył gotować. Zrobię sobie kanapkę, od biedy
usmażę przesuszoną jajecznicę i tyle. Długo bym na tym nie wyżył.
Trochę
zawstydzał go fakt, że tak bardzo nie dawał sobie rady. Chciał być samodzielny,
chciał pokazać swojej chorej rodzinie, że potrafi sobie bez nich poradzić, ale
wysiadał już na tak prozaicznych czynnościach, jak gotowanie. Mógł tylko
cieszyć się, że stać go było na to, by stołować się na mieście i miał
przyjaciół, których jeszcze nie denerwowała jego częsta obecność.
–
Wiesz, płacę Lilce i Jimowi w naturze – zaśmiał się. – Opiekuję się Harrym, gdy
potrzebują wyjść. Jeżeli potrzebujesz pomocy przy Rosie, daj znać. Mam już
doświadczenie.
–
Będę pamiętał. Teraz pomoc rzeczywiście może mi się przydać.
–
A twój ojciec?
Remus
milczał, wbijając morderczy wzrok w patelnię. Zacisnął szczękę tak mocno, że aż
zabolały go stawy. Uniósł wolną rękę i potarł blizny na piersi.
–
Luniek? – zapytał nieśmiało Black, kładąc dłoń na ramieniu przyjaciela.
–
Ojciec wyjechał. I nie rozmawiajmy o tym.
Syriusz
przełknął głośno ślinę. Nie wiedział, co musiało się wydarzyć, by Remus skłócił
się z Reynardem, ale nie zamierzał drażnić go głupimi pytaniami. Jeszcze
przyjdzie na nie czas.
–
Chcesz trochę do pracy? – spytał Lupin, zmieniając temat.
–
Jasne! Tylko uważaj, bo cię stąd nie wypuszczę, jak będziesz mi proponował
takie rzeczy.
Roześmiał
się z własnego kiepskiego żartu i z niezadowoleniem stwierdził, że Lupin nawet
się nie uśmiechnął. Było źle. Syriuszowi wydawało się już, że udało im się
mniej więcej wyprowadzić Remusa na prostą, ale tej nocy wydarzyło się coś, co
musiało załamać jego przyjaciela… Nie. Nie załamać. Złamać.
–
Luniek, jeżeli potrzebujesz, możesz tu zostać, ile chcesz.
–
Nie, jutro… najpóźniej pojutrze wrócimy do siebie. Obiecuję. Nie będziemy ci
siedzieć na głowie. Wiem, co mi powiesz, ale nie, Syriuszu. Naprawdę,
wystarczy, że dzisiaj mnie przenocowałeś.
Syriusz
zmarszczył czoło, ale nie ciągnął już tematu. Widział, że to nie ma sensu.
Doprawdy, Remus bywał wręcz nieznośnie uparty i samodzielny. Gdyby nie znali
się tyle lat, Black chyba już dawno rzuciłby kilkoma przekleństwami i zapomniał
o całej sprawie. Ale przyjaciela nie mógł tak potraktować.
~ * ~
Początek maja 1980
Po
pierwszej nocy pełni Syriusz ledwo trzymał się na nogach – nie pamiętał, kiedy
ostatnio pilnowanie Remusa wymagało od niego tyle wysiłku. Może w szkole? Ale
wtedy było inaczej, większość czasu spędzali, biegając po Zakazanym Lesie, i
największa trudność polegała na tym, by utrzymać w ryzach rozochoconego
wolnością wilkołaka. Tym razem było inaczej. Lunatyk szalał, ale nie z radości,
a z bólu. Pozostałe w organizmie cząsteczki srebra paleniem doprowadzały go do
szaleństwa. Syriusz i James z trudem powstrzymywali go przed rozdrapaniem sobie
ran.
Druga
noc była spokojniejsza. Wilkołak, zmęczony walką z samym sobą, snuł się
powolnym krokiem po piwnicy, ignorując swoich towarzyszy. Co jakiś czas wydawał
z siebie przeciągły pisk bólu. Syriusz leżał przy schodach i czuł, jak jeżą mu
się włosy na karku. Jeszcze NIGDY nie słyszał, by Remus po przemianie zawodził
z bólu. W miarę upływu czasu krok Lunatyka zwalniał, a Black zaczynał coraz
bardziej się bać wschodu słońca.
Trzecia
noc w niczym nie przypominała jakiejkolwiek innej pełni, jaką Syriusz pamiętał.
Co prawda nie raz i nie dwa przemiana budziła Remusa ze snu, ale pierwszy raz
się zdarzyło, by po zmianie postaci nie podniósł się. Dyszał ciężko, ale nawet
nie próbował stanąć na łapy.
Nie
minęła północ, gdy James, pozostając poza wzrokiem wilkołaka, odwrócił
przemianę. Ostrożnie podszedł do Lupina. Syriusz szczeknął ostrzegawczo i
zastąpił mu drogę.
–
Wiem, co robię – zapewnił go Potter. – Zobacz, co się z nim dzieje. Nie jest w
stanie skrzywdzić nawet muchy. Pilnuj głowy, muszę do zbadać.
Syriusz
podszedł do leżącego bez ruchu wilkołaka i przywarował przy jego pysku. Był
gotów skoczyć w razie, gdyby Lunatyk spróbował zaatakować Jamesa. Nic takiego
nie miało miejsca. Potter z każdą kolejną chwilą, każdym kolejnym ruchem rąk,
coraz bardziej marszczył czoło ze zdenerwowania. Z niepokojem odliczał minuty
do świtu.
–
Glizdek, wyjmij ze schowka eliksir wzmacniający – polecił. – I nie piszcz mi
tutaj, widzisz, co się dzieje. POTRZEBUJĘ tego eliksiru! Całych hektolitrów!
Peter
zmienił się w człowieka i zaczął grzebać w skrytce pod podłogą. Ręce mu drżały
i z niepokojem zerkał na wilkołaka, ale wyjął w końcu odpowiedni eliksir.
James
spojrzał na okienko pod sufitem, przez które zaczęły wpadać pierwsze promienie
słońca. Mięśnie Lupina zaczęły się kurczyć, gotując się do powtórnej przemiany.
–
Łapa, zdejmuj zabezpieczenia i jazda na górę do kominka! – polecił ostrym
tonem. – Potrzebuję tu Poppy. Natychmiast. Czeka przy kominku w swoim gabinecie
w Hogwarcie. Musi tu natychmiast przyjść.
Coś
w głosie Jamesa nakazało Syriuszowi posłuchać. Wrócił do ludzkiej postaci i
popędził do schodów, zdejmując po drodze zabezpieczenia. Wbiegł do salonu i
wrzucił garść proszku Fiuu do kominka.
–
Gabinet pielęgniarki w Hogwarcie! – powiedział. Niemal od razu w ogniu pojawiła
się głowa Poppy. – James cię tu prosi. Natychmiast.
–
Już idę, cofnij się.
Syriusz
przerwał połączenie. Zrobił krok do tyłu, ale i tak zbyt wolno – zderzył się z
wychodzącą pielęgniarką.
–
Łapa, długo jeszcze?! – Dobiegł ich rozpaczliwy krzyk Petera.
Poppy
bez słowa pobiegła do piwnicy. Black pospieszył za nią, by zobaczyć coś, co
miało prześladować go do końca życia. James nachylał się nad bladym Remusem i
rytmicznie uciskał mu klatkę piersiową. Syriusz poczuł, jak nogi się pod nim
uginają i zawisł na poręczy schodów.
–
No, stary, nie rób mi tego! – cedził przez zaciśnięte zęby James w rytm
kolejnych ucisków. – Luniek, rusz się! Kuźwa, człowieku, masz dla kogo żyć!
–
Odsuń się! – nakazała Poppy, nachylając się nad… nie, nie martwym. Syriusz nie
mógł uwierzyć w to, co się działo.
Wyjęła
różdżkę i przyłożyła ją do klatki piersiowej Remusa. Zaklęcie wstrząsnęło
ciałem Lupina. Gdy nie przyniosło efektu, Poppy powtórzyła to. Dopiero po
trzecim uderzeniu Remus wziął oddech. Pielęgniarka od razu zakropliła mu do ust
eliksir wzmacniający i uśmiechnęła się na znak, że najgorsze minęło.
James,
do tej pory klęczący, usiadł i oparł plecy o ścianę. Ukrył twarz w dłoniach i
rozpłakał się. Syriusz też poczuł, jak łzy spływają mu po twarzy. Nie mógł
uwierzyć, że właśnie prawie stracił przyjaciela.
Poppy
zignorowała rozemocjonowanych Huncwotów i przelewitowała Remusa na parter, po
czym ułożyła go w łóżku. Sięgnęła do swojej torby, gdzie miała już przygotowaną
mieszankę witamin i eliksirów, wzmacniającego i łagodzącego. Zawiesiła worek na
wieszaku i wbiła Lupinowi igłę w dłoń, podłączając w ten sposób kroplówkę.
Obejrzała jeszcze dokładnie swojego pacjenta, ale nie znalazła żadnych nowych
ran. Te, które były na piersi, zaczerwieniły się, ale nie wydawały się stwarzać
zagrożenia.
–
Poppy, czy… czy już… – zapytał nieśmiało Peter, zaglądając do pokoju.
–
Ustabilizowany – odpowiedziała mu pielęgniarka. – Najgorsze już minęło, chociaż
kilka najbliższych pełni też może być trudnych. Ale to już nie powinno się
powtórzyć. Wyjdzie z tego.
Pettigrew
odetchnął, a jego usta rozszerzyły się w niewyraźnym uśmiechu.
Poppy
została jeszcze przez kilka godzin, zanim musiała wracać do Hogwartu. Zostawiła
Jamesowi szczegółowe instrukcje i poleciła, by Huncwoci wezwali ją w razie
jakichkolwiek nieprawidłowości.
Słońce
chyliło się już ku zachodowi, gdy Syriusz wszedł do sypialni Remusa, którego
właśnie doglądał James. W dłoniach trzymał otwarty list.
–
Ami pisze – powiedział ponuro. – Co jej powiedzieć?
–
Nic. Umowa była jasna. Cokolwiek by się nie działo, nie wychodzi to poza ten
dom. Luniek się obudzi, to sam się wszystkim zajmie.
–
Tylko kiedy to będzie… – westchnął ponuro Syriusz.
Niemal
jak na zawołanie Remus zaczął się ruszać i powoli otworzył oczy, ale zaraz je
zamknął i zasłonił się ręką.
–
Zgaście światło – wymamrotał niewyraźnie. – I niech przestanie tak kapać!
Spróbował
się przekręcić, ale uniemożliwiło mu to podpięcie do kroplówki.
James
zaciągnął zasłony i zgasił żyrandol. Przysiadł na krawędzi łóżka i sięgnął po
dłoń przyjaciela. Odkleił plaster i wyjął igłę kroplówki. Zdjął prawie pusty
worek ze stojaka i oddał go Syriuszowi. Uśmiechał się przy tym pod nosem. Odkąd
zobaczył tę nieszczęsną kroplówkę, wiedział, że Remus każe ją zdjąć, gdy tylko
się obudzi – przy tak wyczulonym słuchu, szczególnie tuż po przemianie, kapanie
doprowadzało go do szału. James aż za dobrze pamiętał pierwszą pełnię po
ukończeniu szkoły, gdy, po pierwszej nocy, zamiast odsypiać, Lupin zaczął
chodzić po domu i dokręcać krany.
–
Jak się czujesz, stary? – zapytał Syriusz, podając Remusowi szklankę z wodą.
–
Zastanawiam się, co mnie stratowało – odpowiedział mu Lupin z lekko rwącym,
francuskim akcentem.
–
Rogaty.
James
spojrzał na przyjaciela z wyrzutem i pokręcił głową. Po tym wszystkim nie miał
siły na starcia z Blackiem. Marzył o tym, by wrócić do domu, wziąć długą,
gorącą kąpiel i pójść spać. Niby zdrzemnął się, zanim wyszła Poppy, ale to było
stanowczo za mało po tym wszystkim.
–
Aż tak źle było? – spytał Remus, siląc się na wesołość. Uśmiech zniknął z jego
twarzy, gdy zobaczył pełne powagi miny przyjaciół. – Co się działo?
–
W ogólnym rozrachunku było spokojnie. Jak nigdy. Przynajmniej dopóki… – urwał,
czując, jak łamie mu się głos.
–
Dopóki co?
Syriusz
wymienił z Jamesem spojrzenia. Żaden z nich nie miał odwagi opowiedzieć na głos
tego, co działo się rano.
–
Zatrzymałeś się – powiedział Peter.
Potter
obrócił się gwałtownie, by zobaczyć Pettigrew stojącego w progu i opierającego
się o framugę. Nie zauważył, kiedy ostatni z Huncwotów wszedł do pokoju.
–
W jakim sensie? – zapytał Remus.
–
Dosłownym. Po przemianie serce nie wytrzymało.
James
przesuwał spojrzenie między dwoma przyjaciółmi, nie mając odwagi spojrzeć na
Lupina. Podziwiał Petera, że potrafił tak neutralnie omówić o to, co się wydarzyło.
–
Ściągnęliśmy Poppy i ona potraktowała cię zaklęciem respirującym. Wcześniej
Rogacz cię reanimował – podjął Syriusz.
–
Mogłem uszkodzić ci żebra – przyznał James.
Remus
milczał, zakopany w ciepłej kołdrze. Wpatrywał się w sufit, a jego oczy
błyszczały w ciemności.
–
To nie wyszło poza ten dom – powiedział Syriusz, domyślając się, o co może
martwić się Lupin. – Aczkolwiek Ami już pisała, co u ciebie i czy może wracać.
–
Jutro – zadecydował Remus.
James
wstał i przeszedł do kuchni. Sięgnął do swojej uzdrowicielskiej torby i wyjął
kilka eliksirów. Zmieszał je ze sobą, starannie odmierzając proporcje, by nie
doprowadzić do stworzenia mieszanki wybuchowej. Wrócił do pokoju i podał
szklankę Remusowi, który w czasie jego nieobecności zdążył już usiąść.
–
Wygląda tak, że ciężko się powstrzymać – mruknął Lupin, krytycznie przyglądając
się ciemnozielonej cieczy.
–
Nie marudź. Pij i kładź się, bo to powinno zwalić cię z nóg. O ile dobrze
obliczyłem.
– A jeżeli źle?
– To i Poppy nie
pomoże.
Remus zastanowił
się chwilę, po czym wzruszył ramionami i wypił na raz całą wartość szklanki.
Wyglądało na to, że James wszystko dobrze odmierzył, bo niemal od razu ułożył
się i zasnął.
– Róbcie co
chcecie, ale zajmuję piętro – rzucił Potter, wychodząc z pokoju. – Jakby coś
się działo, to mnie obudźcie.
Żaden z jego
przyjaciół nie odważył się zaprotestować. Syriusz przeszedł do drugiego pokoju
i wyciągnął się na kanapie.
– Może
powinniśmy napisać do Ami – zaproponował nieśmiało Peter. – Pewnie się bardzo
denerwuje.
– Pamiętasz, co
mówił Lunatyk. Jeżeli nie napisze sam, to nam nie wolno. Pete, to układ między
nimi, nam nic do tego. Tak jak z Jimem i Lily – wszedłbyś w ich prywatne
sprawy?
– No… nie. W
sumie to nie.
– Otóż to –
skwitował Syriusz i zasłonił ramieniem oczy. – Idź spać. Wszystkim nam należy
się odpoczynek. Nie wiem, jak dla ciebie, ale dla mnie stanowczo za dużo się
działo.
Peter nie
odpowiedział. Odczekał, aż Black zaśnie, po czym wyszedł na ganek. Owiało go
ciepłe, majowe powietrze. Drażniło go podejście przyjaciół, choć poniekąd ich
rozumiał. Przez tyle lat chronili sekret Remusa, że teraz ciężko im było się
przestawić. Ale Ami przecież nie była kimś postronnym. Była wręcz jedną z
najbardziej zainteresowanych osób… Nie, nie jemu było decydować o tym, jakie
były układy między Lupinami. Syriusz miał rację. Nawet jeżeli uważał, że coś
powinno wyglądać inaczej, nie miał prawa wypowiadać się na ten temat.
Wujek Syriusz jest cudowny! I cudowne jest to, że wpuszcza zagubionego Remusa pod swój dach! No i te placuszki! Tym bardziej przygnębiająca jest wizja tego, że niedługo ta przyjaźń zostanie poddana próbie, której no... nie przejdzie.
OdpowiedzUsuńTknęło mnie jeszcze to, że Syriusz, który zawsze kreował się na niezależnego typa - no bo jak inaczej określić nastolatka, który porzuca wszystko, co związane z jego rodziną i zamierza żyć na własny rachunek. Ale pytanie brzmi czy faktycznie własny... Bo bez przyjaciół to chłopak by sobie nie poradził...
Za to druga linia czasowa nieco przyćmiła pierwszą. Nie powiem, że było tam więcej emocji, ale działo się wszystko szybciej i nieco dramatyczniej... Cholerka! Ja już pominę niedoszły zgon, akcję ratunkową, całą sytuację po pełni. Gnębi mnie ciągle jedno... Co ten Peter ma do Ami?