Maj 1980
Ranek zastał dom
Lupinów pogrążony w całkowitej ciszy. Gospodarz spał w swoim łóżku, twarz miał
bladą po ostatnich przeżyciach, ale oddychał równo. Na kanapie w salonie
wyciągał się Syriusz Black, zasłaniając ramieniem oczy, by uchronić się przed
światłem słonecznym. Na stojącym obok krześle zwinął się bury szczur. Ostatni z
dwudziestolatków spał głęboko na poddaszu, nakryty kołdrą i kocem – wręcz
niewspółmiernie do panującej temperatury.
Słońce powoli
wznosiło się nad dachem, gdy do okna sypialni zapukała niewielka, brązowa sowa.
Remus powoli uniósł
powieki i podniósł się na łokciu, rozglądając się po zaciemnionym
pomieszczeniu. Ostrożnie usiadł, po czym spuścił nogi z łóżka. Przebiegł go
dreszcz, ale dał radę stanąć na nogach. Pokonał krok dzielący go od okna i
odchylił zasłonę. Zmrużył oczy. Gdy przyzwyczaił się już do dziennego światła,
wpuścił sówkę do pokoju i wziął od niej list. Otworzył go. Chwilę mu zajęło,
zanim skupił wzrok na literach.
Rem, co się
dzieje? Nie piszesz, żaden z Was nie pisze. My tu z Lily od zmysłów odchodzimy!
Odpisz, proszę.
Ami
Westchnął
ciężko. Może faktycznie nie powinien prosić przyjaciół, by pod żadnym pozorem
nie pisali do Amelii. Chociaż z drugiej strony… cieszył się, że nie było jej
przy tym wszystkim. Już dość miała nerwów, a przecież nie powinna się stresować.
Przywołał z
kuchni kawałek pergaminu, pióro z atramentem i kilka przysmaków, którymi
poczęstował sowę. Położył kartkę na stoliku nocnym i zaczął pisać.
Przepraszam, ma
chérie. Pełnia okazała się nieco trudniejsza niż zakładałem, wczoraj
właściwie cały dzień odsypiałem. Powoli dochodzę do siebie. Dasz radę zostać jeszcze
u Lily? Potrzebujemy kilku godzin, żeby doprowadzić się do porządku. Wieczorem
poproszę Petera, żeby cię przywiózł. O nic się nie martw.
Remus
Oddał list
sówce, która, trzepocząc mocno skrzydełkami, wyleciała przez okno. Powoli
przeszedł do kuchni, gdzie sięgnął po butelkę soku. Miał nadzieję, że nie
obudzi tym śpiących przyjaciół, ale przeliczył się. Peter zastrzygł uszkami, po
czym zaskoczył z krzesła i zmienił się w człowieka.
– Trzeba było
zawołać – powiedział z przyganą. Głos miał jeszcze lekko ochrypły od snu, ale
szybko odchrząknął i napił się wody.
– Po co?
Wystarczająco jesteście przeze mnie niewyspani. A naprawdę nieźle się już
czuję. Kroplówka od Poppy i koktajle od Jima naprawdę pomogły. Dzień, góra dwa,
i wrócę do siebie.
Peter zmarszczył
brwi, ewidentnie nieprzekonany do racji przyjaciela. Zbyt dobrze pamiętał to,
co się działo poprzedniego dnia.
– Pete, naprawdę
jest dobrze – zapewnił go Remus, widząc niepewność w oczach przyjaciela.
– Serce ci się zatrzymało
– przypomniał Peter lekko drżącym głosem.
– Wiem. Czuję w
żebrach. Nie wiem, jak podziękuję Jimowi i Poppy za to wszystko. Ale… naprawdę
czuję się zaskakująco dobrze. Nafaszerowali mnie jak pieczeń na święta, nawet
jakbym chciał, to nie mogę czuć się źle.
Remus zalał dwie
herbaty i jedną z nich podał Pettigrew. Z każdą minutą stał coraz pewniej. Co
prawda oddech blokowały mu jeszcze obolałe od masażu serca żebra, ale nie czuł
nawet zwykłego po przemianie bólu głowy.
– Co powiesz
Ami? – zapytał w pewnym momencie Peter.
– Nic. I wy też
nic nie powiecie. Wie, że było gorzej niż zazwyczaj i to powinno wystarczyć.
– Nie wiem, czy
to dobry pomysł. W końcu jest twoją żoną, chyba powinna…
– Denerwować
się? – wtrącił Remus. – W jej stanie?
Peter wbił
spojrzenie w herbatę. Nie wiedział, na ile może nie zgadzać się z przyjacielem.
Syriusz miał rację, nie powinien wchodzić w małżeńskie sprawy, ale przecież Black
tak samo broniłby Lily. Prawda?
Remus odwrócił
się i zaczął przeszukiwać szafki, szukając noża. Nieraz miał problem ze
znalezieniem potrzebnych rzeczy po tym, jak chłopaki rządzili się w kuchni.
Nigdy nie odkładali niczego na miejsce.
– Glizdek,
przestań się tłuc! – warknął Syriusz, nie otwierając oczu.
Peter i Remus
wymienili spojrzenia i zdusili śmiech. Żaden nie chciał wyprowadzać Blacka z
błędu.
– Chciałem
zrobić śniadanie. Lunatyk się obudzi to będzie głodny – powiedział Pettigrew,
nie dając po sobie poznać, że coś jest nie tak.
– Jak tak się
będziesz tłukł to wstanie szybciej. Daj mu się wyspać. I mnie też.
Przekręcił się
na bok i naciągnął na głowę kaptur bluzy. Nie minęła chwila i ponownie pogrążył
się w głębokim śnie.
Remus po cichu,
niemal na palcach, przeszedł obok niego i wyszedł na korytarz.
– Jim śpi na
górze – poinformował go Peter, podążając za nim
– Wiem, czuję.
Ale nie tam chciałem iść.
Podszedł do
drzwi znajdujących się vis-à-vis wejścia do
piwnicy i otworzył je. Kaszlnął, gdy kurz wdarł mu się do płuc. Włączył światło
i rozejrzał się po rupieciarni. Aż mu się słabo zrobiło, gdy pomyślał, ile
roboty go tu czeka.
– Co to? –
zapytał Peter, zaglądając mu przez ramię.
– Wiesz co… jak
byłem mały, był tu mój pokój. Potem, jak poszedłem do Hogwartu, rodzice
przenieśli rzeczy na poddasze, a ojciec urządził tu sobie coś w stylu gabinetu
połączonego ze składzikiem. Pamiętam, jak mama się na niego o to złościła.
Zarzucała mu, że znosi niepotrzebne graty. Gdy odeszła… gdy odeszła, ojciec
wsadził tu wszystko to, czego nie zabrał do Francji. Potem ja trochę dołożyłem,
jak wróciłem z Hogwartu… O! Zobacz, tu masz moją szatę z ostatniej klasy… I tak
powoli dokładałem i dokładałem, bo w sumie co miałem zrobić z tymi rzeczami?
Teraz trzeba będzie to posprzątać. Chciałbym urządzić tu pokój dla dziecka.
– Niegłupi
pomysł – przyznał Peter. – Na pewno lepiej tu niż na górze, nie?
Remus uśmiechnął
się i skinął głową na zgodę. Wszedł głębiej między półki, patrząc, co na nich
stoi. Przesuwał palcem po grzbietach starych podręczników (niektóre pochodziły
jeszcze ze szkolnych lat jego rodziców) i specjalistycznych książek
magizoologicznych. Dalej stały pudła ze słojami, których przezornie wolał nie
otwierać. Za regałem wszystko nikło w stercie kartonów, worków i rzuconych
luzem przedmiotów.
– Wiesz… Ja
wiem, że zapał przyszłego ojca i tak dalej, ale może nie bierz się za
ogarnianie tego teraz – zaproponował Peter. – Jeżeli będziesz chciał, to my ci
z tym chętnie pomożemy, ale to może za tydzień albo za dwa… jak staniesz na
nogi.
– Dziękuję, ale
dam radę. Zresztą i tak muszę wszystko sam obejrzeć, zanim zdecyduję, co
wyrzucić, a co zostawić. Ojciec zapowiadał się, że przyjedzie w przyszłym
tygodniu i liczę na to, że weźmie swoje rzeczy. Choćby te książki
magizoologiczne.
Sięgnął na
chybił trafił po jedną z nich i otworzył na losowej stronie. Tomiszcze było
grube i nieco ciążyło mu w ręku, ale nie przeszkadzało to zbytnio w
przeglądaniu obrazków. Zamknął książkę, gdy usłyszał kroki na poddaszu.
– James wstał –
poinformował Petera, który akurat przeglądał mugolską książkę kucharską. –
Pewnie zaraz obudzi Syriusza.
– Możliwe –
mruknął Pettigrew. – Powiedz mi, jak mugole radzą sobie bez magii gospodarczej?
Te opisy tutaj są dla mnie kompletnie niezrozumiałe.
– Jakoś muszą
sobie radzić, prawda? Moja mama czasami, jak miała przypływ uczuć, gotowała w
mugolski sposób, ale sama przyznawała, że średnio to lubiła.
Westchnął
ciężko, wspominając zmarłą rodzicielkę. Brakowało mu jej. O ile pewniej czułby
się teraz – mając dziecko w drodze – gdyby mógł spytać ją o radę. Albo chociaż
się przytulić.
Poczekał, aż
Peter wyjdzie ze składziku i zamknął drwi. Akurat wchodził do kuchni, gdy na
schodach pojawił się James. Na policzku miał odciśnięty ślad po poduszce, a
idąc, targał i tak rozczochrane włosy.
– Któryś z was
się orientuje, która, na Merlina, jest godzina? – zapytał, spoglądając na
przyjaciół nieprzytomnym wzrokiem.
– Czternasta –
odpowiedział Remus, obserwując go uważnie. Niemal widział procesy zachodzące w
głowie Pottera, ukryte za pustym wzrokiem. Jeszcze trzy, dwa, jeden…
– Wstałeś… –
zauważył odkrywczo James. Zatrzymał się na przedostatnim schodku. – Musze ci
dać eliksiry.
Remus uniósł
brew, ale nic już nie powiedział. Miał tylko nadzieję, że Potter rozbudzi się,
zanim zacznie przygotowywać koktajl z eliksirów. Inaczej bałby się cokolwiek
wypić. Najwidoczniej o tym samym myślał Peter, który poklepał go pokrzepiająco
po plecach.
Weszli do
kuchni, gdzie Syriusz właśnie siadał na kanapie.
– Widzisz,
Glizdek! – krzyknął. – Mówiłem ci, że obudzisz Luńka, jeżeli będziesz się tak
tłukł.
Remus i Peter
popatrzyli po sobie i zgodnie wybuchli śmiechem. Lupin szybko urwał i potarł
obolałe żebra.
– Wszystko gra?
– zapytał Syriusz.
– Tak, tak. Nie
mogę się śmiać, ale poza tym się trzymam.
Machnął kilka
razy różdżką, by pobudzić kuchenne naczynia do pracy. Nie minęło kilka chwil i
na stole stały cztery parujące porcje jajecznicy. Huncwoci rzucili się do posiłku.
W pokoju zapadła cisza, wypełniona jedynie odgłosami jedzenia.
– Jak za
starych, dobrych czasów – powiedział w pewnym momencie Syriusz. – Pamiętacie,
jak to było tuż po szkole? Tylko my czterej, żadnych zobowiązań, nikogo
wiszącego nad głową… Bajeczka. Na co wam było to obrączkowanie, to ja nie wiem.
Dwaj żonaci
Huncwoci wymienili spojrzenia, ale żaden nie odpowiedział na zaczepkę. Remus
nieświadomie przesunął palcem po obrączce. Zerknął na złoto. Naprawdę powinien
wreszcie zanieść je do jubilera na czyszczenie. Planował to od dnia ślubu, ale
nigdy nie miał na to czasu… nie mówiąc o pieniądzach, na które zawsze znajdował
lepsze zastosowanie. Szczególnie teraz, gdy miało się urodzić dziecko i trzeba
było odremontować pokoik.
Większość dnia
spędził na ganku, wygrzewając się w słońcu. James poleciał na wykłady z
leczenia chorób magicznych, a Syriusz na szkolenie aurorskie. Został tylko
Peter, który rozłożył się na krześle obok Remusa.
– Łapa ma rację
– przyznał Pettigrew, popijając sok. – Miło posiedzieć bez żadnych zobowiązań.
– To tylko
iluzja, wiesz o tym. Gdzieś tam w świecie szaleje wojna, mamy swoje
zobowiązania. Mam żonę, za kilka miesięcy zostanę ojcem… Muszę wziąć się w
garść. Może powinienem poszukać lepszej pracy.
– Luniek, mogę
cię o coś zapytać?
Remus spojrzał
na niego kątem oka. Peter zaczerwienił się lekko.
– Pytaj.
– Czy
myśleliście… Co by było… co będzie… – gubił się Peter. – Ech… Co, jeżeli wasze
dziecko też będzie chore?
Ostatnie słowa
Pettigrew powiedział tak cicho, że Remus pewnie by go nie usłyszał, gdyby nie
wyczulony słuch.
Lupin przełknął
głośno ślinę i zamyślił się. Jasne, że o tym myślał. Głównie o tym – w końcu
miał mnóstwo czasu na myślenie. Bał się jednak poruszyć ten temat z Ami.
Widział jaka była szczęśliwa i nie miał serca jej smucić. Zresztą, czy coś by
to zmieniło? Stało się. Mogli tylko mieć nadzieję… i w ostateczności
przygotować się na utrudnione rodzicielstwo. Kompletnie sobie tego nie
wyobrażał, ale nie mógłby zdecydować się na cokolwiek innego.
Wiedział, że, w
najgorszym wypadku, mogliby zwrócić się do Rejestru… Nie, nie chciał o tym
myśleć. Wiedział, co rejestrowi zrobiliby z niemowlęciem-wilkołakiem. Nie
czekaliby, aż byłoby na tyle dorosłe, by po raz pierwszy się przemienić.
– Wiesz… Nie
było okazji – przyznał. – Sam wiesz, w jakim byłem ostatnio stanie. Ale, Pete,
nawet jeżeli, to co? Porzucimy je? Czy… – zamilkł, nie będąc w stanie dokończyć
zdania. – Nie mógłbym. Ami też. Czy będzie zdrowe, czy chore, to wciąż będzie
nasze dziecko. To jasne, że będziemy je kochać.
~ * ~
Luty 1981
Dom był cichy.
Niepokojąco cichy.
Remus pchnął
drzwi i wszedł do środka. Od razu zauważył brak ojcowskiego płaszcza. Rey go
posłuchał – zabrał wszystkie rzeczy i wyjechał.
– Znowu
zostaliśmy sami, fleurette – powiedział do córeczki, która rozglądała
się nad jego ramieniem. Skrzywił się, gdy jego głos zadźwięczał w ciszy. – Ale
niczym się nie martw, jakoś sobie poradzimy.
Tak, poradzą…
Zastanawiał się, jak. Co zrobi z Rose, gdy pójdzie następnego dnia do pracy.
Przecież nie może kilka razy w tygodniu podrzucać małej do Potterów. Lily pewnie
by nie odmówiła, ale nie chciał nadużywać jej gościnności. Przeszło mu nawet
przez myśl, czy by nie zabierać Rosie ze sobą do księgarni. Szefowa byłaby
zachwycona, uwielbiała dzieci, ale to też wydawało mu się nie na miejscu. Tak,
to była ostateczność.
Położył córkę na
jej ulubionym kocyku i przejrzał lodówkę i szafki. Niemal zazgrzytał zębami ze
złości, gdy uświadomił sobie, że ojciec przed wyjazdem zrobił mu gruntowne
zakupy. Nawet nie pozwalał złościć się na siebie! Musiał mieć ostatnie słowo.
Mimo niechęci Remus poczuł wdzięczność do ojca. Nie uśmiechała mu się wyprawa
do sklepu z dzieckiem.
Po obiedzie
położył śpiącą już Rosie do łóżeczka i usiadł na kanapie, nie wiedząc, co ma z
sobą zrobić. Wróciły negatywne emocje z pierwszych tygodni po śmierci Ami.
Zacisnął pięści, chcąc opanować myśli. Sięgnął po pierwszą lepszą książkę (tym
razem Agathę Christie), ale nie mógł się na niej skupić. Tak jak zazwyczaj
zagadki kryminalne wciągały go bez reszty, tak tym razem przesuwał wzrokiem po
literach i nie był w stanie ich złożyć.
Oderwał się
gwałtownie od lektury, gdy otworzyły się drzwi wejściowe. Sięgnął po różdżkę i
wycelował w Sturga, który wszedł do domu.
– Mógłbyś
wreszcie nauczyć się zamykać drzwi na klucz – zauważył Sturgis, nic sobie nie
robiąc z tego, że brat ma go na celowniku.
– Jeżeli
zaklęcia ochronne nie powstrzymałyby ewentualnych nieproszonych gości, to
wątpię, że zwykły zamek dałby radę.
Schował różdżkę
do kieszeni, ale nie przestawał bacznie obserwować brata. Nie sprawdzał go, nie
musiał – założone przed laty zabezpieczenia uniemożliwiały otworzenie drzwi
komuś, w kim nie płynęła krew Lupinów. Tego eliksir wielosokowy nie był w
stanie podrobić. Gdyby nie to, Remus zacząłby się poważnie zastanawiać, czy
Sturgis to na pewno Sturgis. Nigdy by się nie spodziewał, że brat odwiedzi go z
własnej, nieprzymuszonej woli.
– Co tu robisz?
– spytał, starając się zachować w miarę neutralny ton głosu. Nie chciał
niepotrzebnie drażnić Sturga, nie miał siły na spory.
– Ojciec prosił,
żebym miał na ciebie oko. Podobno się ścięliście.
– Nie twoja
sprawa.
Mina Sturgisa
sugerowała, że ma na ten temat inne zdanie, ale, na szczęście, nie zdecydował
się na jego wygłoszenie. Podmore rozejrzał się dyskretnie po pomieszczeniu, co
jednak nie uszło uwagi jego młodszego brata.
– Radzę sobie.
Zresztą nie udawaj, że ci zależy.
– Czemu myślisz,
że udaję? – odpowiedział pytaniem Sturg, unosząc brew.
Bracia nawzajem
sztyletowali się spojrzeniami. Jak rzadko kiedy można było dostrzec ich
podobieństwo. Ten sam wzrok, te same oczy, te same włosy i ten sam upór w
starciach między sobą.
– Chyba
żartujesz – prychnął Remus. – Ile razy odezwałeś się przez ostatnie… chciałem
powiedzieć „miesiące”, ale chyba lepiej pasowałyby „lata”.
– Cóż… Nie
przesadzaj, dosyć często rozmawiałem z Amelią.
Remus odchylił
się, jakby brat go uderzył. Nie wiedział. Nie miał pojęcia, że jego zmarła żona
kontaktowała się ze Sturgiem. Niby to było bez znaczenia, ale… Merlinie,
przecież POWINNA mu chociaż powiedzieć!
– Po co naprawdę
przyszedłeś? – zapytał, próbując zachować pozory spokoju.
– Już
powiedziałem. Ojciec prosił, żebym miał na ciebie oko…
– To równie
dobrze mógłbyś robić z daleka – wtrącił Remus. – Po co przyszedłeś TUTAJ?
Sturg odetchnął,
rozdrażniony pytaniami brata. Może i rozumiał podejrzliwość Lupina, ale to nie
znaczyło, że go ona nie denerwowała. Chociaż… czy on postąpiłby inaczej, gdyby
Remus nagle ni stąd ni zowąd pojawił się na jego progu? Pewnie nie.
– Chciałem
poznać bratanicę. Chyba już najwyższy czas. I powiedzieć, że… gdybyś tego potrzebował…
mogę czasami zająć się Rose.
Od odpowiedzi na
tę nieprawdopodobną propozycję uratowało Remusa kwilenie córki. Minął brata i
pobiegł do pokoju Rosie. Wziął małą na ręce i przyniósł do salonu. Dziewczynka
od razu się uspokoiła, czując ciepło ojcowskich ramion.
– Myślałem, że
jest mniejsza – przyznał Sturgis, wpatrując się w niemowlę.
– Szybko rośnie.
Rosie zamrugała
kilkukrotnie i spojrzała na nieznanego sobie gościa. Wyciągnęła rączkę w jego
stronę, ale ten odsunął się, obserwując reakcję Remusa.
– Mogę… mogę ją
potrzymać? – spytał ostrożnie Sturgis.
Lupin uniósł
brwi ze zdziwienia. W pierwszej chwili chciał mocniej docisnąć córkę do siebie,
ale szybko się opanował. Przekazał Rose bratu. Schował dłonie do kieszeni,
próbując w ten sposób ukryć ich nerwowe drżenie. Było to jednak bezcelowe, bo
uwaga Sturga była całkowicie skupiona na niemowlęciu.
– Jest podobna
do matki – zauważył Podmore. – Ale chyba ma twój nos… mogła trafić gorzej.
– Mogła –
potwierdził Remus z goryczą w głosie. Wciąż pamiętał nerwy, które towarzyszyły
mu w czasie ciąży. Wciąż pamiętał obawy, że dziecko będzie wilkołakiem.
Sturgis musiał
pomyśleć o tym samym, bo na jego policzkach pojawił się delikatny rumieniec
zmieszania.
– Chciałem cię
zapytać, czy jesteś pewny, że jest twoja, ale naprawdę wystarczy na nią
spojrzeć – rzucił Podore, próbując wrócić do zwykłych złośliwości, ale nie
brzmiało to szczerze.
Spojrzał na
brata i struchlał, widząc lodowatą wściekłość w jego oczach. Przegiął,
wiedział, że przegiął. Z obawą spojrzał na dłoń Remusa, która znajdowała się
obok kieszeni z różdżką.
– Żebyśmy mieli
jasność – wycedził Lupin przez zaciśnięte zęby. – JEDYNYM powodem, dla którego
jeszcze nic ci nie jest, jest fakt, że trzymasz MOJĄ córkę.
Między braćmi
zapadła krępująca cisza. Jedynie Rosie, wyczuwając zmianę atmosfery, zaczęła
cicho marudzić. Ojciec wyciągnął po nią ręce i delikatnie wyjął ją z ramion
swojego brata.
– Wyjdź, zanim
zrobię coś, za co będziesz musiał mnie aresztować – poradził, znacząco zerkając
na aurorski mundur Sturgisa. – Nie chcę pójść siedzieć za atak na aurora na
służbie.
– Jestem po
służbie – sprostował Podmore.
Ominął
najeżonego brata, kierując się w stronę drzwi. Odprowadzało go chłodne
spojrzenie Remusa.
– Moja
propozycja jest wciąż aktualna. Jeżeli będziesz potrzebował, żeby ktoś zajął
się Rose, to jestem do dyspozycji.
Nie dostał
odpowiedzi.
Wycofał się z
domu i zamknął za sobą drzwi. Wiedział, że nic tu po nim. Zaklął pod nosem.
Schrzanił. Schrzanił po całości. Nienawidził rozmów z Remusem, zwłaszcza gdy
byli sami i nikt postronny ich nie hamował. Chciał, naprawdę chciał dogadać się
z bratem… nie pierwszy zresztą raz. Coś jednak za każdym razem sprawiało, że
puszczały mu nerwy. Jedno niepotrzebnie słowo psuło cała atmosferę i wyzwalało
falę zgryźliwości między nimi. Tak jak było teraz… Po co wspominał o
dziedziczeniu? Nie wiedział. Po co żartował, że Rose może nie być córką Remusa?
Nie miał zielonego pojęcia!
Jeszcze gdy
Lupin mały, to było łatwiejsze. Sturg był w Hogwarcie, młody w domu i
praktycznie się nie widywali, a przez wakacje można się było spokojnie
ignorować, nawet mimo tego, że w pewnym momencie zamieszkali razem na poddaszu.
Miał zresztą nadzieję, że ojciec nie pośle młodszego syna do Hogwartu. Tu się
zawiódł, ale ostatecznie nie wyszli na tym aż tak źle – Sturgis był Krukonem,
Remus – Gryfonem, więc prawie się nie stykali. Relacje między nimi były już
wówczas na tyle napięte, że mało kto w ogóle podejrzewał, że ma do czynienia z
braćmi. Nawet przyjaciele Remusa, ta banda Huncwotów, o fakcie, że Lupin ma
brata, dowiedzieli się dopiero… w okolicy świąt? A może jeszcze później? Nie
pamiętał.
Westchnął
ciężko, gdy przypomniał sobie, jak niemal rok temu Amelia spytała, za co on tak
nienawidzi Remusa. Nie odpowiedział jej wtedy. Bo i jak miał jej odpowiedzieć w
sytuacji, gdy wcale nie nienawidził brata. Jasne, nie było między nimi takiej
dobrej, braterskiej relacji, ale, na Merlina, to nie była nienawiść.
Miał dziewięć
lat, gdy zmarła jego matka i trafił do domu Lupinów – z miejsca dostał ojca, o
którego istnieniu wcześniej nie wiedział, macochę, która chuchała nad nim i
dmuchała, robiła wszystko, by stworzyć mu namiastkę domu (teraz był jej za to
wdzięczny, ale wówczas odrzucał wszystkie jej starania) i braciszka… cholernego
pięciolatka, który wodził za nim spojrzeniem swoich brązowych oczu, irytująco
podobnych do jego własnych, i łaził za nim niemal krok w krok. W pewnym
momencie nawet zaczęło mu się to podobać, nawet trochę pochlebiała mu niemal
nabożna cześć, jaką oddawał mu przyrodni brat.
A potem przyszła
TA noc. Wciąż pamiętał krzyki, strach, okrwawione łapy wilkołaka. Pamiętał, jak
braciszek ściskał go za ramię, jakby liczył na to, że starszy brat go obroni.
Pamiętał późniejszy strach ojca i jego żony o to, czy Remus przeżyje atak.
Sturg słyszał słowa uzdrowicielki, że
szanse są nikłe, że przeżywa tylko jedno na dwadzieścioro dzieci. Ale jego brat
przeżył… i w domu wszystko uległo zmianie. Sturgisa już to wtedy nie
interesowało. Za każdym razem bolał go widok młodszego brata. Bolał go fakt, że
nie zdołał go ochronić, choć przecież wiedział, że z wilkołakiem nie miał
najmniejszych szans. Nic to jednak nie dało. Nie potrafił przebywać w pobliżu
braciszka i nie wspominać tamtej pamiętnej nocy i własnej słabości.
Tak. Remus Lupin
był dla Sturgisa chodzącym poczuciem winy.
Powiedziałabym, że to jest taki rozdział-wyciszenie. Dokładnie tak, jak w scenie, gdzie Remus i Peter wygrzewają się na ganki. Chwila przerwy przed kolejną akcją... Swoją drogą dużo ostatnio Petera u Ciebie. Nie sądziłam, że jego postać będzie mnie tak denerwować... I nie chodzi tu tylko o to, że jest Peterem, ale o to, że mam świadomość, że zaraz dopuści się zdrady, mam to ciągle z tyłu głowy, a kurcze tutaj zgrywa świetnego przyjaciela! Ja wiem, że to wcześniejsza linia czasowa i wtedy mógł jeszcze za takiego uchodzić, ale no... Chyba to, że nie widzę chociażby cienia podejrzeń względem niego, a mam tę świadomość jest najgorsze i przeradza się w złość na niego...
OdpowiedzUsuńNo ale zrobił tyle dobrego, że pogadał z Remusem i wiemy, jakie chłop ma podejście do ciąży. I nie będę tego za bardzo komentować, bo no kurcze... TO JEST PRAWIDŁOWE PODEJŚCIE!
Druga linia czasowa również jest wyciszająca, chociaż dzieje się w niej już o wiele więcej. W końcu mamy Sturgisa, w końcu mamy rozmowę braci, w końcu! Chociaż kompletnie się tego nie spodziewałam... Myślałam, że trochę dłużej poczekamy na wyjaśnienie ich konfliktu. Że Sturg jeszcze trochę będzie tym złym bratem, może będziemy widzieli jego łagodną stronę w kontaktach z Ami, ale relacje z bratem będą ciągle prowadziły do potęgowania konfliktu z obu stron. Chociaż odpowiedź na pytanie dlaczego jest dla mnie satysfakcjonująca, ale pozostawia pewien niedosyt. Chciałabym przeczytać o tym, jak Stugis decyduje się objąć taką taktykę w kontaktach z bratem. Bo przecież nie od razu posiadł taką manierę w rozmowie z Remusem. Sam do teraz nie wie, skąd u niego taka łatwość w dogryzaniu bratu. Przecież musiał kiedyś nadejść ten moment, w którym stwierdził, że lepiej oddalić od siebie to poczucie winy, które ma na imię Remus i pozornie najlepiej zrobić to, zniechęcając młodszego do siebie.
Swoją drogą, ciekawe czy Rey powiedział: Miej oko na brata, bo poznał prawdę i to skłoniło Sturgisa do wizyty, bo przecież tajemnica, która leży u podstaw ich konfliktu, wypłynęła na światło dzienne. Czy może powiedział jedynie, że sie pokłócili i nie wspomniał nic o wyjawieniu tajemnicy, a Sturgis, który szukał kontaktu, postanowił to wykorzystać...
Dobra koniec, poniedziałki w pracy i pisanie komentarzy nie idą ze sobą w parze...
Ściskam mocno!
Ech, ten Peter. Poczekaj na to, co będzie za tydzień. Ale nie przejmuj się, też mam z nim problem.
UsuńDostaniesz Sturgisa, spokojnie (Atria by mnie zabiła, gdyby było inaczej). Jakkolwiek by to dziwnie nie brzmiało, sama jestem ciekawa, co mi powie Sturg, gdy zacznę grzebać w jego dzieciństwie.
Raczej Rey po prostu powiedział, że się pokłócili i musi wyjechać. Z zasady trzyma się z daleka od konfliktu synów.
Ściskam,
Morri
I znowu muszę odliczać do kolejnego rozdziału! Ty to potrafisz wzbudzić w człowieku ciekawość!
UsuńJa też bym nie wybaczyła, gdyby zabrakło choć odrobinę Sturgisa! :D I wcale to nie brzmi dziwnie!