11 lipca 2020

Rozdział 14


Maj 1980
Ranek zastał dom Lupinów pogrążony w całkowitej ciszy. Gospodarz spał w swoim łóżku, twarz miał bladą po ostatnich przeżyciach, ale oddychał równo. Na kanapie w salonie wyciągał się Syriusz Black, zasłaniając ramieniem oczy, by uchronić się przed światłem słonecznym. Na stojącym obok krześle zwinął się bury szczur. Ostatni z dwudziestolatków spał głęboko na poddaszu, nakryty kołdrą i kocem – wręcz niewspółmiernie do panującej temperatury.
Słońce powoli wznosiło się nad dachem, gdy do okna sypialni zapukała niewielka, brązowa sowa.
Remus powoli uniósł powieki i podniósł się na łokciu, rozglądając się po zaciemnionym pomieszczeniu. Ostrożnie usiadł, po czym spuścił nogi z łóżka. Przebiegł go dreszcz, ale dał radę stanąć na nogach. Pokonał krok dzielący go od okna i odchylił zasłonę. Zmrużył oczy. Gdy przyzwyczaił się już do dziennego światła, wpuścił sówkę do pokoju i wziął od niej list. Otworzył go. Chwilę mu zajęło, zanim skupił wzrok na literach.

Rem, co się dzieje? Nie piszesz, żaden z Was nie pisze. My tu z Lily od zmysłów odchodzimy! Odpisz, proszę.
Ami

Westchnął ciężko. Może faktycznie nie powinien prosić przyjaciół, by pod żadnym pozorem nie pisali do Amelii. Chociaż z drugiej strony… cieszył się, że nie było jej przy tym wszystkim. Już dość miała nerwów, a przecież nie powinna się stresować.
Przywołał z kuchni kawałek pergaminu, pióro z atramentem i kilka przysmaków, którymi poczęstował sowę. Położył kartkę na stoliku nocnym i zaczął pisać.

Przepraszam, ma chérie. Pełnia okazała się nieco trudniejsza niż zakładałem, wczoraj właściwie cały dzień odsypiałem. Powoli dochodzę do siebie. Dasz radę zostać jeszcze u Lily? Potrzebujemy kilku godzin, żeby doprowadzić się do porządku. Wieczorem poproszę Petera, żeby cię przywiózł. O nic się nie martw.
Remus

Oddał list sówce, która, trzepocząc mocno skrzydełkami, wyleciała przez okno. Powoli przeszedł do kuchni, gdzie sięgnął po butelkę soku. Miał nadzieję, że nie obudzi tym śpiących przyjaciół, ale przeliczył się. Peter zastrzygł uszkami, po czym zaskoczył z krzesła i zmienił się w człowieka.
– Trzeba było zawołać – powiedział z przyganą. Głos miał jeszcze lekko ochrypły od snu, ale szybko odchrząknął i napił się wody.
– Po co? Wystarczająco jesteście przeze mnie niewyspani. A naprawdę nieźle się już czuję. Kroplówka od Poppy i koktajle od Jima naprawdę pomogły. Dzień, góra dwa, i wrócę do siebie.
Peter zmarszczył brwi, ewidentnie nieprzekonany do racji przyjaciela. Zbyt dobrze pamiętał to, co się działo poprzedniego dnia.
– Pete, naprawdę jest dobrze – zapewnił go Remus, widząc niepewność w oczach przyjaciela.
– Serce ci się zatrzymało – przypomniał Peter lekko drżącym głosem.
– Wiem. Czuję w żebrach. Nie wiem, jak podziękuję Jimowi i Poppy za to wszystko. Ale… naprawdę czuję się zaskakująco dobrze. Nafaszerowali mnie jak pieczeń na święta, nawet jakbym chciał, to nie mogę czuć się źle.
Remus zalał dwie herbaty i jedną z nich podał Pettigrew. Z każdą minutą stał coraz pewniej. Co prawda oddech blokowały mu jeszcze obolałe od masażu serca żebra, ale nie czuł nawet zwykłego po przemianie bólu głowy.
– Co powiesz Ami? – zapytał w pewnym momencie Peter.
– Nic. I wy też nic nie powiecie. Wie, że było gorzej niż zazwyczaj i to powinno wystarczyć.
– Nie wiem, czy to dobry pomysł. W końcu jest twoją żoną, chyba powinna…
– Denerwować się? – wtrącił Remus. – W jej stanie?
Peter wbił spojrzenie w herbatę. Nie wiedział, na ile może nie zgadzać się z przyjacielem. Syriusz miał rację, nie powinien wchodzić w małżeńskie sprawy, ale przecież Black tak samo broniłby Lily. Prawda?
Remus odwrócił się i zaczął przeszukiwać szafki, szukając noża. Nieraz miał problem ze znalezieniem potrzebnych rzeczy po tym, jak chłopaki rządzili się w kuchni. Nigdy nie odkładali niczego na miejsce.
– Glizdek, przestań się tłuc! – warknął Syriusz, nie otwierając oczu.
Peter i Remus wymienili spojrzenia i zdusili śmiech. Żaden nie chciał wyprowadzać Blacka z błędu.
– Chciałem zrobić śniadanie. Lunatyk się obudzi to będzie głodny – powiedział Pettigrew, nie dając po sobie poznać, że coś jest nie tak.
– Jak tak się będziesz tłukł to wstanie szybciej. Daj mu się wyspać. I mnie też.
Przekręcił się na bok i naciągnął na głowę kaptur bluzy. Nie minęła chwila i ponownie pogrążył się w głębokim śnie.
Remus po cichu, niemal na palcach, przeszedł obok niego i wyszedł na korytarz.
– Jim śpi na górze – poinformował go Peter, podążając za nim
– Wiem, czuję. Ale nie tam chciałem iść.
Podszedł do drzwi znajdujących się vis-à-vis wejścia do piwnicy i otworzył je. Kaszlnął, gdy kurz wdarł mu się do płuc. Włączył światło i rozejrzał się po rupieciarni. Aż mu się słabo zrobiło, gdy pomyślał, ile roboty go tu czeka.
– Co to? – zapytał Peter, zaglądając mu przez ramię.
– Wiesz co… jak byłem mały, był tu mój pokój. Potem, jak poszedłem do Hogwartu, rodzice przenieśli rzeczy na poddasze, a ojciec urządził tu sobie coś w stylu gabinetu połączonego ze składzikiem. Pamiętam, jak mama się na niego o to złościła. Zarzucała mu, że znosi niepotrzebne graty. Gdy odeszła… gdy odeszła, ojciec wsadził tu wszystko to, czego nie zabrał do Francji. Potem ja trochę dołożyłem, jak wróciłem z Hogwartu… O! Zobacz, tu masz moją szatę z ostatniej klasy… I tak powoli dokładałem i dokładałem, bo w sumie co miałem zrobić z tymi rzeczami? Teraz trzeba będzie to posprzątać. Chciałbym urządzić tu pokój dla dziecka.
– Niegłupi pomysł – przyznał Peter. – Na pewno lepiej tu niż na górze, nie?
Remus uśmiechnął się i skinął głową na zgodę. Wszedł głębiej między półki, patrząc, co na nich stoi. Przesuwał palcem po grzbietach starych podręczników (niektóre pochodziły jeszcze ze szkolnych lat jego rodziców) i specjalistycznych książek magizoologicznych. Dalej stały pudła ze słojami, których przezornie wolał nie otwierać. Za regałem wszystko nikło w stercie kartonów, worków i rzuconych luzem przedmiotów.
– Wiesz… Ja wiem, że zapał przyszłego ojca i tak dalej, ale może nie bierz się za ogarnianie tego teraz – zaproponował Peter. – Jeżeli będziesz chciał, to my ci z tym chętnie pomożemy, ale to może za tydzień albo za dwa… jak staniesz na nogi.
– Dziękuję, ale dam radę. Zresztą i tak muszę wszystko sam obejrzeć, zanim zdecyduję, co wyrzucić, a co zostawić. Ojciec zapowiadał się, że przyjedzie w przyszłym tygodniu i liczę na to, że weźmie swoje rzeczy. Choćby te książki magizoologiczne.
Sięgnął na chybił trafił po jedną z nich i otworzył na losowej stronie. Tomiszcze było grube i nieco ciążyło mu w ręku, ale nie przeszkadzało to zbytnio w przeglądaniu obrazków. Zamknął książkę, gdy usłyszał kroki na poddaszu.
– James wstał – poinformował Petera, który akurat przeglądał mugolską książkę kucharską. – Pewnie zaraz obudzi Syriusza.
– Możliwe – mruknął Pettigrew. – Powiedz mi, jak mugole radzą sobie bez magii gospodarczej? Te opisy tutaj są dla mnie kompletnie niezrozumiałe.
– Jakoś muszą sobie radzić, prawda? Moja mama czasami, jak miała przypływ uczuć, gotowała w mugolski sposób, ale sama przyznawała, że średnio to lubiła.
Westchnął ciężko, wspominając zmarłą rodzicielkę. Brakowało mu jej. O ile pewniej czułby się teraz – mając dziecko w drodze – gdyby mógł spytać ją o radę. Albo chociaż się przytulić.
Poczekał, aż Peter wyjdzie ze składziku i zamknął drwi. Akurat wchodził do kuchni, gdy na schodach pojawił się James. Na policzku miał odciśnięty ślad po poduszce, a idąc, targał i tak rozczochrane włosy.
– Któryś z was się orientuje, która, na Merlina, jest godzina? – zapytał, spoglądając na przyjaciół nieprzytomnym wzrokiem.
– Czternasta – odpowiedział Remus, obserwując go uważnie. Niemal widział procesy zachodzące w głowie Pottera, ukryte za pustym wzrokiem. Jeszcze trzy, dwa, jeden…
– Wstałeś… – zauważył odkrywczo James. Zatrzymał się na przedostatnim schodku. – Musze ci dać eliksiry.
Remus uniósł brew, ale nic już nie powiedział. Miał tylko nadzieję, że Potter rozbudzi się, zanim zacznie przygotowywać koktajl z eliksirów. Inaczej bałby się cokolwiek wypić. Najwidoczniej o tym samym myślał Peter, który poklepał go pokrzepiająco po plecach.
Weszli do kuchni, gdzie Syriusz właśnie siadał na kanapie.
– Widzisz, Glizdek! – krzyknął. – Mówiłem ci, że obudzisz Luńka, jeżeli będziesz się tak tłukł.
Remus i Peter popatrzyli po sobie i zgodnie wybuchli śmiechem. Lupin szybko urwał i potarł obolałe żebra.
– Wszystko gra? – zapytał Syriusz.
– Tak, tak. Nie mogę się śmiać, ale poza tym się trzymam.
Machnął kilka razy różdżką, by pobudzić kuchenne naczynia do pracy. Nie minęło kilka chwil i na stole stały cztery parujące porcje jajecznicy. Huncwoci rzucili się do posiłku. W pokoju zapadła cisza, wypełniona jedynie odgłosami jedzenia.
– Jak za starych, dobrych czasów – powiedział w pewnym momencie Syriusz. – Pamiętacie, jak to było tuż po szkole? Tylko my czterej, żadnych zobowiązań, nikogo wiszącego nad głową… Bajeczka. Na co wam było to obrączkowanie, to ja nie wiem.
Dwaj żonaci Huncwoci wymienili spojrzenia, ale żaden nie odpowiedział na zaczepkę. Remus nieświadomie przesunął palcem po obrączce. Zerknął na złoto. Naprawdę powinien wreszcie zanieść je do jubilera na czyszczenie. Planował to od dnia ślubu, ale nigdy nie miał na to czasu… nie mówiąc o pieniądzach, na które zawsze znajdował lepsze zastosowanie. Szczególnie teraz, gdy miało się urodzić dziecko i trzeba było odremontować pokoik.
Większość dnia spędził na ganku, wygrzewając się w słońcu. James poleciał na wykłady z leczenia chorób magicznych, a Syriusz na szkolenie aurorskie. Został tylko Peter, który rozłożył się na krześle obok Remusa.
– Łapa ma rację – przyznał Pettigrew, popijając sok. – Miło posiedzieć bez żadnych zobowiązań.
– To tylko iluzja, wiesz o tym. Gdzieś tam w świecie szaleje wojna, mamy swoje zobowiązania. Mam żonę, za kilka miesięcy zostanę ojcem… Muszę wziąć się w garść. Może powinienem poszukać lepszej pracy.
– Luniek, mogę cię o coś zapytać?
Remus spojrzał na niego kątem oka. Peter zaczerwienił się lekko.
– Pytaj.
– Czy myśleliście… Co by było… co będzie… – gubił się Peter. – Ech… Co, jeżeli wasze dziecko też będzie chore?
Ostatnie słowa Pettigrew powiedział tak cicho, że Remus pewnie by go nie usłyszał, gdyby nie wyczulony słuch.
Lupin przełknął głośno ślinę i zamyślił się. Jasne, że o tym myślał. Głównie o tym – w końcu miał mnóstwo czasu na myślenie. Bał się jednak poruszyć ten temat z Ami. Widział jaka była szczęśliwa i nie miał serca jej smucić. Zresztą, czy coś by to zmieniło? Stało się. Mogli tylko mieć nadzieję… i w ostateczności przygotować się na utrudnione rodzicielstwo. Kompletnie sobie tego nie wyobrażał, ale nie mógłby zdecydować się na cokolwiek innego.
Wiedział, że, w najgorszym wypadku, mogliby zwrócić się do Rejestru… Nie, nie chciał o tym myśleć. Wiedział, co rejestrowi zrobiliby z niemowlęciem-wilkołakiem. Nie czekaliby, aż byłoby na tyle dorosłe, by po raz pierwszy się przemienić.
– Wiesz… Nie było okazji – przyznał. – Sam wiesz, w jakim byłem ostatnio stanie. Ale, Pete, nawet jeżeli, to co? Porzucimy je? Czy… – zamilkł, nie będąc w stanie dokończyć zdania. – Nie mógłbym. Ami też. Czy będzie zdrowe, czy chore, to wciąż będzie nasze dziecko. To jasne, że będziemy je kochać.
~ * ~
 Luty 1981
Dom był cichy. Niepokojąco cichy.
Remus pchnął drzwi i wszedł do środka. Od razu zauważył brak ojcowskiego płaszcza. Rey go posłuchał – zabrał wszystkie rzeczy i wyjechał.
– Znowu zostaliśmy sami, fleurette – powiedział do córeczki, która rozglądała się nad jego ramieniem. Skrzywił się, gdy jego głos zadźwięczał w ciszy. – Ale niczym się nie martw, jakoś sobie poradzimy.
Tak, poradzą… Zastanawiał się, jak. Co zrobi z Rose, gdy pójdzie następnego dnia do pracy. Przecież nie może kilka razy w tygodniu podrzucać małej do Potterów. Lily pewnie by nie odmówiła, ale nie chciał nadużywać jej gościnności. Przeszło mu nawet przez myśl, czy by nie zabierać Rosie ze sobą do księgarni. Szefowa byłaby zachwycona, uwielbiała dzieci, ale to też wydawało mu się nie na miejscu. Tak, to była ostateczność.
Położył córkę na jej ulubionym kocyku i przejrzał lodówkę i szafki. Niemal zazgrzytał zębami ze złości, gdy uświadomił sobie, że ojciec przed wyjazdem zrobił mu gruntowne zakupy. Nawet nie pozwalał złościć się na siebie! Musiał mieć ostatnie słowo. Mimo niechęci Remus poczuł wdzięczność do ojca. Nie uśmiechała mu się wyprawa do sklepu z dzieckiem.
Po obiedzie położył śpiącą już Rosie do łóżeczka i usiadł na kanapie, nie wiedząc, co ma z sobą zrobić. Wróciły negatywne emocje z pierwszych tygodni po śmierci Ami. Zacisnął pięści, chcąc opanować myśli. Sięgnął po pierwszą lepszą książkę (tym razem Agathę Christie), ale nie mógł się na niej skupić. Tak jak zazwyczaj zagadki kryminalne wciągały go bez reszty, tak tym razem przesuwał wzrokiem po literach i nie był w stanie ich złożyć.
Oderwał się gwałtownie od lektury, gdy otworzyły się drzwi wejściowe. Sięgnął po różdżkę i wycelował w Sturga, który wszedł do domu.
– Mógłbyś wreszcie nauczyć się zamykać drzwi na klucz – zauważył Sturgis, nic sobie nie robiąc z tego, że brat ma go na celowniku.
– Jeżeli zaklęcia ochronne nie powstrzymałyby ewentualnych nieproszonych gości, to wątpię, że zwykły zamek dałby radę.
Schował różdżkę do kieszeni, ale nie przestawał bacznie obserwować brata. Nie sprawdzał go, nie musiał – założone przed laty zabezpieczenia uniemożliwiały otworzenie drzwi komuś, w kim nie płynęła krew Lupinów. Tego eliksir wielosokowy nie był w stanie podrobić. Gdyby nie to, Remus zacząłby się poważnie zastanawiać, czy Sturgis to na pewno Sturgis. Nigdy by się nie spodziewał, że brat odwiedzi go z własnej, nieprzymuszonej woli.
– Co tu robisz? – spytał, starając się zachować w miarę neutralny ton głosu. Nie chciał niepotrzebnie drażnić Sturga, nie miał siły na spory.
– Ojciec prosił, żebym miał na ciebie oko. Podobno się ścięliście.
– Nie twoja sprawa.
Mina Sturgisa sugerowała, że ma na ten temat inne zdanie, ale, na szczęście, nie zdecydował się na jego wygłoszenie. Podmore rozejrzał się dyskretnie po pomieszczeniu, co jednak nie uszło uwagi jego młodszego brata.
– Radzę sobie. Zresztą nie udawaj, że ci zależy.
– Czemu myślisz, że udaję? – odpowiedział pytaniem Sturg, unosząc brew.
Bracia nawzajem sztyletowali się spojrzeniami. Jak rzadko kiedy można było dostrzec ich podobieństwo. Ten sam wzrok, te same oczy, te same włosy i ten sam upór w starciach między sobą.
– Chyba żartujesz – prychnął Remus. – Ile razy odezwałeś się przez ostatnie… chciałem powiedzieć „miesiące”, ale chyba lepiej pasowałyby „lata”.
– Cóż… Nie przesadzaj, dosyć często rozmawiałem z Amelią.
Remus odchylił się, jakby brat go uderzył. Nie wiedział. Nie miał pojęcia, że jego zmarła żona kontaktowała się ze Sturgiem. Niby to było bez znaczenia, ale… Merlinie, przecież POWINNA mu chociaż powiedzieć!
– Po co naprawdę przyszedłeś? – zapytał, próbując zachować pozory spokoju.
– Już powiedziałem. Ojciec prosił, żebym miał na ciebie oko…
– To równie dobrze mógłbyś robić z daleka – wtrącił Remus. – Po co przyszedłeś TUTAJ?
Sturg odetchnął, rozdrażniony pytaniami brata. Może i rozumiał podejrzliwość Lupina, ale to nie znaczyło, że go ona nie denerwowała. Chociaż… czy on postąpiłby inaczej, gdyby Remus nagle ni stąd ni zowąd pojawił się na jego progu? Pewnie nie.
– Chciałem poznać bratanicę. Chyba już najwyższy czas. I powiedzieć, że… gdybyś tego potrzebował… mogę czasami zająć się Rose.
Od odpowiedzi na tę nieprawdopodobną propozycję uratowało Remusa kwilenie córki. Minął brata i pobiegł do pokoju Rosie. Wziął małą na ręce i przyniósł do salonu. Dziewczynka od razu się uspokoiła, czując ciepło ojcowskich ramion.
– Myślałem, że jest mniejsza – przyznał Sturgis, wpatrując się w niemowlę.
– Szybko rośnie.
Rosie zamrugała kilkukrotnie i spojrzała na nieznanego sobie gościa. Wyciągnęła rączkę w jego stronę, ale ten odsunął się, obserwując reakcję Remusa.
– Mogę… mogę ją potrzymać? – spytał ostrożnie Sturgis.
Lupin uniósł brwi ze zdziwienia. W pierwszej chwili chciał mocniej docisnąć córkę do siebie, ale szybko się opanował. Przekazał Rose bratu. Schował dłonie do kieszeni, próbując w ten sposób ukryć ich nerwowe drżenie. Było to jednak bezcelowe, bo uwaga Sturga była całkowicie skupiona na niemowlęciu.
– Jest podobna do matki – zauważył Podmore. – Ale chyba ma twój nos… mogła trafić gorzej.
– Mogła – potwierdził Remus z goryczą w głosie. Wciąż pamiętał nerwy, które towarzyszyły mu w czasie ciąży. Wciąż pamiętał obawy, że dziecko będzie wilkołakiem.
Sturgis musiał pomyśleć o tym samym, bo na jego policzkach pojawił się delikatny rumieniec zmieszania.
– Chciałem cię zapytać, czy jesteś pewny, że jest twoja, ale naprawdę wystarczy na nią spojrzeć – rzucił Podore, próbując wrócić do zwykłych złośliwości, ale nie brzmiało to szczerze.
Spojrzał na brata i struchlał, widząc lodowatą wściekłość w jego oczach. Przegiął, wiedział, że przegiął. Z obawą spojrzał na dłoń Remusa, która znajdowała się obok kieszeni z różdżką.
– Żebyśmy mieli jasność – wycedził Lupin przez zaciśnięte zęby. – JEDYNYM powodem, dla którego jeszcze nic ci nie jest, jest fakt, że trzymasz MOJĄ córkę.
Między braćmi zapadła krępująca cisza. Jedynie Rosie, wyczuwając zmianę atmosfery, zaczęła cicho marudzić. Ojciec wyciągnął po nią ręce i delikatnie wyjął ją z ramion swojego brata.
– Wyjdź, zanim zrobię coś, za co będziesz musiał mnie aresztować – poradził, znacząco zerkając na aurorski mundur Sturgisa. – Nie chcę pójść siedzieć za atak na aurora na służbie.
– Jestem po służbie – sprostował Podmore.
Ominął najeżonego brata, kierując się w stronę drzwi. Odprowadzało go chłodne spojrzenie Remusa.
– Moja propozycja jest wciąż aktualna. Jeżeli będziesz potrzebował, żeby ktoś zajął się Rose, to jestem do dyspozycji.
Nie dostał odpowiedzi.
Wycofał się z domu i zamknął za sobą drzwi. Wiedział, że nic tu po nim. Zaklął pod nosem. Schrzanił. Schrzanił po całości. Nienawidził rozmów z Remusem, zwłaszcza gdy byli sami i nikt postronny ich nie hamował. Chciał, naprawdę chciał dogadać się z bratem… nie pierwszy zresztą raz. Coś jednak za każdym razem sprawiało, że puszczały mu nerwy. Jedno niepotrzebnie słowo psuło cała atmosferę i wyzwalało falę zgryźliwości między nimi. Tak jak było teraz… Po co wspominał o dziedziczeniu? Nie wiedział. Po co żartował, że Rose może nie być córką Remusa? Nie miał zielonego pojęcia!
Jeszcze gdy Lupin mały, to było łatwiejsze. Sturg był w Hogwarcie, młody w domu i praktycznie się nie widywali, a przez wakacje można się było spokojnie ignorować, nawet mimo tego, że w pewnym momencie zamieszkali razem na poddaszu. Miał zresztą nadzieję, że ojciec nie pośle młodszego syna do Hogwartu. Tu się zawiódł, ale ostatecznie nie wyszli na tym aż tak źle – Sturgis był Krukonem, Remus – Gryfonem, więc prawie się nie stykali. Relacje między nimi były już wówczas na tyle napięte, że mało kto w ogóle podejrzewał, że ma do czynienia z braćmi. Nawet przyjaciele Remusa, ta banda Huncwotów, o fakcie, że Lupin ma brata, dowiedzieli się dopiero… w okolicy świąt? A może jeszcze później? Nie pamiętał.
Westchnął ciężko, gdy przypomniał sobie, jak niemal rok temu Amelia spytała, za co on tak nienawidzi Remusa. Nie odpowiedział jej wtedy. Bo i jak miał jej odpowiedzieć w sytuacji, gdy wcale nie nienawidził brata. Jasne, nie było między nimi takiej dobrej, braterskiej relacji, ale, na Merlina, to nie była nienawiść.
Miał dziewięć lat, gdy zmarła jego matka i trafił do domu Lupinów – z miejsca dostał ojca, o którego istnieniu wcześniej nie wiedział, macochę, która chuchała nad nim i dmuchała, robiła wszystko, by stworzyć mu namiastkę domu (teraz był jej za to wdzięczny, ale wówczas odrzucał wszystkie jej starania) i braciszka… cholernego pięciolatka, który wodził za nim spojrzeniem swoich brązowych oczu, irytująco podobnych do jego własnych, i łaził za nim niemal krok w krok. W pewnym momencie nawet zaczęło mu się to podobać, nawet trochę pochlebiała mu niemal nabożna cześć, jaką oddawał mu przyrodni brat.
A potem przyszła TA noc. Wciąż pamiętał krzyki, strach, okrwawione łapy wilkołaka. Pamiętał, jak braciszek ściskał go za ramię, jakby liczył na to, że starszy brat go obroni. Pamiętał późniejszy strach ojca i jego żony o to, czy Remus przeżyje atak. Sturg słyszał  słowa uzdrowicielki, że szanse są nikłe, że przeżywa tylko jedno na dwadzieścioro dzieci. Ale jego brat przeżył… i w domu wszystko uległo zmianie. Sturgisa już to wtedy nie interesowało. Za każdym razem bolał go widok młodszego brata. Bolał go fakt, że nie zdołał go ochronić, choć przecież wiedział, że z wilkołakiem nie miał najmniejszych szans. Nic to jednak nie dało. Nie potrafił przebywać w pobliżu braciszka i nie wspominać tamtej pamiętnej nocy i własnej słabości.
Tak. Remus Lupin był dla Sturgisa chodzącym poczuciem winy.

3 komentarze:

  1. Powiedziałabym, że to jest taki rozdział-wyciszenie. Dokładnie tak, jak w scenie, gdzie Remus i Peter wygrzewają się na ganki. Chwila przerwy przed kolejną akcją... Swoją drogą dużo ostatnio Petera u Ciebie. Nie sądziłam, że jego postać będzie mnie tak denerwować... I nie chodzi tu tylko o to, że jest Peterem, ale o to, że mam świadomość, że zaraz dopuści się zdrady, mam to ciągle z tyłu głowy, a kurcze tutaj zgrywa świetnego przyjaciela! Ja wiem, że to wcześniejsza linia czasowa i wtedy mógł jeszcze za takiego uchodzić, ale no... Chyba to, że nie widzę chociażby cienia podejrzeń względem niego, a mam tę świadomość jest najgorsze i przeradza się w złość na niego...
    No ale zrobił tyle dobrego, że pogadał z Remusem i wiemy, jakie chłop ma podejście do ciąży. I nie będę tego za bardzo komentować, bo no kurcze... TO JEST PRAWIDŁOWE PODEJŚCIE!
    Druga linia czasowa również jest wyciszająca, chociaż dzieje się w niej już o wiele więcej. W końcu mamy Sturgisa, w końcu mamy rozmowę braci, w końcu! Chociaż kompletnie się tego nie spodziewałam... Myślałam, że trochę dłużej poczekamy na wyjaśnienie ich konfliktu. Że Sturg jeszcze trochę będzie tym złym bratem, może będziemy widzieli jego łagodną stronę w kontaktach z Ami, ale relacje z bratem będą ciągle prowadziły do potęgowania konfliktu z obu stron. Chociaż odpowiedź na pytanie dlaczego jest dla mnie satysfakcjonująca, ale pozostawia pewien niedosyt. Chciałabym przeczytać o tym, jak Stugis decyduje się objąć taką taktykę w kontaktach z bratem. Bo przecież nie od razu posiadł taką manierę w rozmowie z Remusem. Sam do teraz nie wie, skąd u niego taka łatwość w dogryzaniu bratu. Przecież musiał kiedyś nadejść ten moment, w którym stwierdził, że lepiej oddalić od siebie to poczucie winy, które ma na imię Remus i pozornie najlepiej zrobić to, zniechęcając młodszego do siebie.
    Swoją drogą, ciekawe czy Rey powiedział: Miej oko na brata, bo poznał prawdę i to skłoniło Sturgisa do wizyty, bo przecież tajemnica, która leży u podstaw ich konfliktu, wypłynęła na światło dzienne. Czy może powiedział jedynie, że sie pokłócili i nie wspomniał nic o wyjawieniu tajemnicy, a Sturgis, który szukał kontaktu, postanowił to wykorzystać...
    Dobra koniec, poniedziałki w pracy i pisanie komentarzy nie idą ze sobą w parze...
    Ściskam mocno!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ech, ten Peter. Poczekaj na to, co będzie za tydzień. Ale nie przejmuj się, też mam z nim problem.
      Dostaniesz Sturgisa, spokojnie (Atria by mnie zabiła, gdyby było inaczej). Jakkolwiek by to dziwnie nie brzmiało, sama jestem ciekawa, co mi powie Sturg, gdy zacznę grzebać w jego dzieciństwie.
      Raczej Rey po prostu powiedział, że się pokłócili i musi wyjechać. Z zasady trzyma się z daleka od konfliktu synów.
      Ściskam,
      Morri

      Usuń
    2. I znowu muszę odliczać do kolejnego rozdziału! Ty to potrafisz wzbudzić w człowieku ciekawość!
      Ja też bym nie wybaczyła, gdyby zabrakło choć odrobinę Sturgisa! :D I wcale to nie brzmi dziwnie!

      Usuń