Maj 1980
Atmosfera
w pokoju była tak gęsta, że można ją było kroić nożem. Ami oddychała powoli,
próbując się uspokoić w sztywnych ze złości ramionach męża. Nie miała już siły.
Najpierw ten uzdrowiciel, potem matka… to było ponad jej możliwości.
–
Powiesz mi teraz, co się stało? – zapytał Remus.
Ami
przeszedł dreszcz na dźwięk jego głosu. Był ostry, ściśnięty ze zdenerwowania i
wciąż lekko ochrypły po wydarzeniach z zeszłego miesiąca. Uniosła wzrok i
zadrżała na widok dzikiego błysku w brązowych oczach. Chyba po raz pierwszy
naprawdę zaczęła się bać Remusa.
–
Mama chciała porozmawiać… tak po prostu…
–
Ami. Przecież widzę.
Widział
nie tylko to. Amelia pobladła i oparła się o niego, jakby miała problemy z
ustaniem prosto. Podprowadził ją do kanapy i pomógł usiąść. Zajął miejsce
naprzeciw niej. Mimo złości, martwił się o nią. Cała sytuacja ewidentnie jej
szkodziła.
Odetchnął
głęboko kilka razy, próbując uspokoić nerwy. Chciał porozmawiać na spokojnie.
Merlinie, powinien być dla niej wsparciem, a nie przysparzać jej dodatkowych
zmartwień.
–
Nie martw się niczym – powiedział, głaszcząc ją po policzku. – Ma chérie,
jestem tu. Nie dopuszczę, żeby coś ci się stało.
–
Po prostu… Miałeś rację. Ta kolacja była niepotrzebna.
–
Co ci powiedziała? – zapytał Remus, marszcząc brwi.
Przytulił
ją i pozwolił, by położyła nogi na jego kolanach. Ami oparła głowę o jego
ramię. Otarła samotną łzę.
–
Że jestem głupia. Że zachowałam się jak… jak dziwka. Że puściłam się i wyszłam
za ciebie, bo zrobiłeś mi dzieciaka… I dalej w tym tonie. Nie każ mi tego
powtarzać.
Uniosła
wzrok, obawiając się wybuchu męża. Remus miał zamknięte oczy i oddychał
głęboko, jakby za wszelką cenę usiłował się uspokoić. Na jego policzkach
wykwitł rumieniec gniewu.
–
Rem, powiedz coś – poprosiła cicho. – Cokolwiek.
Ramiona
męża owinęły się ciaśniej wokół niej. Dłoń zacisnęła się na krawędzi spódnicy,
mnąc materiał.
Merlinowi
dzięki za magię, pomyślała Ami. Sama nigdy bym tego nie doprasowała.
Widząc nerwy męża, cieszyła się, że nie wyznała najważniejszego – matka powiedziała,
że powinna była zabrać się za starszego brata. Wiedziała, do czego by to
doprowadziło.
–
Nie powinienem pozwalać wam wyjść – szepnął Remus i pocałował ją w czoło.
–
Byłoby jeszcze gorzej. Nie, dobrze, że wyszło tak, jak wyszło. Pomyśl, co by było,
gdyby zaczęła mówić takie rzeczy tutaj…
–
Nie pozwoliłbym jej na to. Ami, nie pozwolę cię obrażać. Nikomu. Jeżeli chcesz,
porozmawiam z nią…
Urwał,
gdy zobaczył przerażone spojrzenie żony. Tak, sam domyślał się, że to nie byłby
najlepszy pomysł. Niepotrzebnie rozjątrzyłby konflikt. Nie mógł się wtrącić.
–
Rem, obiecaj mi, że nie będziesz się do niej zbliżał – poprosiła Ami. – Nie
warto. Jest, jaka jest, i żadne z nas tego nie zmieni. Nie chcę awantur. Kiedyś
pogodzi się z moim wyborem i z naszym związkiem.
–
Obiecuję – powiedział niechętnie Remus. – Ale nie wpuszczę jej, jeżeli znowu
tutaj przyjdzie.
Ami
uśmiechnęła się i wtuliła mocniej w jego ramię. Bliskość męża koiła jej nerwy,
a delikatne kołysanie powoli pomagało odpłynąć w sen. Nawet nie zauważyła,
kiedy zasnęła. Obudziła się, gdy Remus podniósł ją i zaczął nieść w stronę
łóżka.
–
Ćśś, śpij – szepnął, widząc, że Ami otwiera czy.
–
Nie, nie, muszę się jeszcze umyć – wymamrotała półprzytomnie.
–
To przygotuję ci kąpiel. Pozwól, że się tobą zaopiekuję.
Amelia
uśmiechnęła się i ponownie odpłynęła.
Remus
położył ją na łóżku i wycofał się z sypialni. Przeszedł do łazienki. Zatkał
odpływ wanny i puścił ciepłą wodę. Wlał trochę aromatu kojącego, zmieszanego z
eliksirem nawilżającym skórę. Pomieszczenie wypełniło się mocnym kwiatowym
zapachem. Remus zmarszczył nos. Jak dla niego woń była zbyt mocna, ale przecież
to nie o niego chodziło.
–
Rémy, wszystko w porządku? – zapytał Rey, zaglądając przez uchylone
drzwi do łazienki. – Co powiedziała Ami?
–
Coś, czego nie chcę powtarzać. Nie, tato, ten obiad to jakaś pomyłka. Nie
powinienem się na to zgadzać.
–
A ja miałem déjà
vu – przyznał Reynard. – Bardzo podobnie wyglądało spotkanie z moim ojcem
niedługo po moim ślubie z Angie. Nie przejmujcie się tym. Szkoda nerwów,
naprawdę.
Remus
przez dłuższą chwilę wpatrywał się w milczeniu w lecącą wodę. Nie umiał się nie
przejmować. Kobieta, którą kochał, została obrażona, sponiewierana. Wszystkie
komórki jego ciała krzyczały, by pomścić jej krzywdę i bronić ją za wszelką
cenę. Instynkt kazał otoczyć Ami wszelką możliwą opieką.
–
Pogodziłeś się z tym kiedyś? – zapytał. – Z tym, że rodzina odwróciła się od
ciebie?
W
pomieszczeniu zapadła cisza, przerywana jedynie szumem wody. Remus spojrzał na
ojca. Rey wbił wzrok w podłogę i podrapał się z roztargnieniem za uchem.
–
W końcu tak. Chociaż zajęło mi to kilka lat.
–
Ile? – spytał Remus, zamykając zawór wody.
–
Kilka. Tak naprawdę dopiero, gdy zostałeś ukąszony, uświadomiłem sobie, że nie
ma odwrotu.
Oczywiście.
Wciąż pamiętał krzyki ojca pewnego wieczoru, tydzień, może dwa, po ukąszeniu.
Nie był pewien, czy były to prawdziwe wspomnienia, czy jedynie wytwór wyobraźni
dziecka, ale krzyki były wyjątkowo wyraźne. Ojciec dostał list z Francji. Ze
stwierdzeniem, że ma na zawsze zapomnieć, że nosi nazwisko Lupin. Roland Lupin
nie życzył sobie, by wilkołak dzielił z nim nazwisko. Rey go nie posłuchał, ale
raz na zawsze urwał kontakt z rodziną.
Czy
Remus dziwił się Rolandowi? Absolutnie nie. Ktoś tak czuły na punkcie własnej pozycji
nie mógł pozwolić sobie na wilkołaka w rodzinie. Ale, tak po prawdzie, czy
ktokolwiek by chciał? Naprawdę, na palcach mógł policzyć osoby, które
traktowały go jak zdrowego człowieka. To było zupełnie normalne, sam miałby
ogromne opory przed zaufaniem drugiemu wilkołakowi. Zła opinia nie brała się
znikąd.
–
Jeżeli będziesz mnie potrzebował, będę na górze – powiedział Rey, widząc, że
kąpiel jest już gotowa. – Muszę skończyć ten wykład. Przeczytasz go potem?
–
Jasne – odpowiedział z uśmiechem Remus. – Dziękuję, tato.
Reynard
poklepał jeszcze syna po ramieniu, po czym ruszył do pracy. Musiał wreszcie
skończyć pisać to głupie wystąpienie.
Młodszy
Lupin upewnił się, że woda jest dostatecznie ciepła, i poszedł po Ami.
Dziewczyna siedziała na łóżku, bawiąc się warkoczem. Uśmiechnęła się na widok
męża i spuściła nogi na podłogę.
–
Widzę ten błysk w oku – powiedziała. – Coś kombinujesz.
–
Madame, zapraszam do łazienki, kąpiel jest gotowa – poinformował żonę,
celowo zmieniając akcent na francuski. Wiedział, że to lubiła.
Poprowadził
ją do wanny i odwrócił się, chcąc zostawić Ami samą. Złapała go za ramię,
zatrzymując w miejscu.
–
Zostań ze mną – poprosiła. – Potrzebuję cię.
Został.
Pomógł Ami rozebrać się i wejść do wody. Dziewczyna odetchnęła z rozkoszą,
zanurzając się w ciepłej, pachnącej kąpieli. Już dawno nie czuła się tak
rozluźniona.
Remus
przysiadł na krawędzi wanny, obserwując Amelię. Cieszył się, widząc ją tak
odprężoną. Po nerwach ostatnich tygodni zasłużyła chociaż na tę odrobinę
luksusu. On zresztą też, ale nie myślał teraz o tym. Dla niego największą
nagrodą był wyraz zadowolenia na jej twarzy. Sięgnął pod wodę i wyjął stopę
Ami. Położył ją na swoich kolanach.
–
Zaraz będziesz cały mokry – ostrzegła go dziewczyna.
–
To wyschnę.
Objął
stopę dziewczyny i zaczął ją delikatnie rozmasowywać. Uśmiechnął się szerzej,
gdy z ust Ami wyrwało się ciche westchnięcie. Ułożyła się wygodniej i
całkowicie oddała pieszczocie.
–
Zdejmij koszulę – poprosiła w pewnym momencie. – Szkoda jej, żeby zaraz była
cała mokra.
–
Już jest – zauważył Remus, ale zaczął rozpinać guziki.
Po
chwili siedział już na wpół rozebrany. Starał się nie widzieć, że spojrzenie
Ami powędrowało do zaczerwienionych blizn biegnących przez jego tors. Nie
widziała ich jeszcze po pełni.
Wrócił
do masowania stopy, mając nadzieję, że odwróci tym uwagę żony od śladów po
ostatniej bitwie. Po dłuższej chwili zmienił masowaną nogę. Lewa stopa wydawała
się ciut większa od prawej, a na jej wierzchu znajdowała się niewielka blizna.
Remus zmarszczył brwi. Pierwszy raz widział ten ślad.
–
Skąd to masz? – zapytał.
–
Jak miałam osiem albo dziewięć lat, wskoczyłam na ławkę i pękła deska.
Kawałek rozorał mi skórę.
Remus
uniósł delikatnie stopę Ami i ucałował bliznę. Dziewczyna roześmiała się, gdy
przy okazji połaskotał jej podeszwę jej stopy. Patrząc jej prosto w oczy,
przesuwał usta po skórze w stronę kostki, a potem dalej, wzdłuż kości
piszczelowej do kolana. Z satysfakcją wsłuchiwał się w przyspieszony oddech
żony. Sam z trudem powstrzymywał się, by nie przyspieszyć tempa. Ale za długo
czekał, by się spieszyć.
–
Wiem, do czego zmierzasz – wymruczała Ami, wzdychając pod wpływem kolejnych
pocałunków.
–
Jeżeli nie chcesz, powiedz tylko słowo – odpowiedział Remus, doskonale zdając
sobie sprawę z tego, że Amelia go nie zatrzyma. Poczuł za to jej mokrą dłoń w
swoich włosach.
–
Wiesz, chyba woda zrobiła się dla mnie odrobinę za zimna.
Sięgnęła
po korek i wyciągnęła go. Woda zaczęła odpływać, a Amelia podniosła się,
pokazując się mężowi w całej okazałości.
–
Podasz mi ręcznik?
Remus
odetchnął głęboko, wodząc wzrokiem po jej ciele. Widział, jak się zmieniło
przez ostatnie tygodnie. Oblizał spierzchnięte usta.
–
Wyglądam inaczej, wiem – powiedziała Ami, spuszczając wzrok.
–
Wyglądasz pięknie – zapewnił ją. Objął ją jednym ramieniem, a drugie podłożył
pod jej kolana. Podniósł delikatnie ociekającą wodą żonę. Otoczyła ramionami
jego szyję. – Spokojnie, nie upuszczę cię.
Ami
uśmiechnęła się szeroko, ukazując zęby. Odchyliła głowę, pozwalając, by mąż
zaniósł ją do sypialni. Położył ją na łóżku równie delikatnie, jak wcześniej
podniósł. Od razu sięgnęła do paska jego spodni, próbując go rozpiąć. Remus
złapał jej ręce i uniósł do ust.
–
Gdzie się spieszysz? Mamy dla siebie cały wieczór.
–
A tata?
–
Jest na górze, pracuje. Mamy czas.
Nachylił
się nad Ami i pocałował ją. Brakowało mu tej bliskości, dotyku aksamitnej
skóry. Był zły na siebie, że musiało dojść do starcia z teściową, by znowu się
do siebie zbliżyli. Nie chciał teraz o tym myśleć. Wolał całkowicie skupić się
na Ami. Nie było to trudne – jej zapach upajał go, muśnięcia długich palców
przywiały o dreszcze, a dotyk skóry przy skórze sprawiał, że serce
przyspieszało rytm, a krew buzowała mu w żyłach. Już dawno się tak nie czuł.
Dawno nie czuł takiego ogarniającego ognia.
Jak
zapowiedział, nie spieszył się. Chciał dać im obojgu czas na ponowne poznanie
siebie i swoich ciał. Sam nie wiedział, jak dokładnie obchodzić się z Ami
teraz, gdy jej ciąża zaczynała być widoczna. Z jakiegoś powodu budziło to w nim
obawę, chociaż dobrze wiedział, że ten najbardziej niebezpieczny czas już minął.
Teraz mogło już być tylko lepiej.
~ *~
Kwiecień 1981
Minął ponad
tydzień, zanim do drzwi Remusa zapukał Alastor Moody. Lupin chyba jeszcze nigdy
nie widział go w pełnym umundurowaniu. Powinien być zdenerwowany, ale nie mógł
się nie uśmiechnąć, gdy zobaczył Ricka Daviesa, choć mundur oficera DKMS-u
powodował, że czuł się bardzo niekomfortowo. Nawet jeżeli obu funkcjonariuszy
znał od dziecka.
– Spodziewałem
się was wcześniej – przyznał. – Podać coś do picia?
– Nie, nie,
jesteśmy służbowo. Musieliśmy sprawdzić jeszcze kilka spraw. Nic poważnego –
zapewnił go Rick, podczas gdy Moody rozglądał się czujnie po domu.
– Ktoś jeszcze
jest w domu? – zapytał Alastor.
– Tylko Rose.
Auror mimo
obszedł pomieszczenie. Za jego plecami Davies wywrócił oczami i wyjął z
kieszeni notatnik. Usiadł na krześle przy stole, czekając, aż jego przyjaciel
skończy obchód. Remus zajął miejsce naprzeciw niego. Czuł się nieswojo pod
badawczym spojrzeniem oficera.
– Alastorze, sam
mówiłeś, że chcesz załatwić to szybko – przypomniał Rick.
– Tak, tak.
Musiałem się upewnić, że wszystko jest zabezpieczone.
Usiadł przy
stole i spojrzał na młodego Lupina, bawiąc się różdżką. Wolałby być gdzieś
indziej. Ba! Nawet Azkaban byłby na tę chwilę lepszy niż ten dom. Paskudnie się
czuł, przesłuchując Remusa po raz kolejny, chociaż sam dobrze wiedział, że
chłopak jest niewinny. Kiedy po raz pierwszy usłyszał o wznowieniu śledztwa,
miał ochotę powiedzieć szefowi, że jest idiotą… nawiasem mówiąc, nie po raz
pierwszy, ale tym razem Stary przeholował. Kto to słyszał, żeby wznawiać
śledztwo z powodu skargi rozgoryczonej baby! Od Reya wiedział, jaki był
stosunek tej całej Roberts do małżeństwa córki. Powiedział to szefowi, ale ten
nie słuchał… a przynajmniej słuchał, dopóki nie dostał informacji z Rejestru.
Skąd Rejestr wiedział o całej sprawie, Alastor nie miał zielonego pojęcia.
Nie działał
bezrozumnie, opierając się wyłącznie na starej przyjaźni. Przemyślał całą
sprawę – rozważył, jakby się zachował, gdyby nie chodziło o kogoś, kogo znał.
Gdyby oskarżono pierwszego lepszego wilkołaka o współudział w zabójstwie żony.
Gdyby rozgrzebano inną zamkniętą sprawę. W końcu doszedł do wniosku, że
prawdopodobnie zrobiłby to samo. Przesłuchałby od nowa wszystkich świadków,
sprawdził dowody i nabrał pewności, że wyniki pierwszego śledztwa były
poprawne, chociaż znalazł nowego świadka, który otwarcie mówił, że niedowierzał
w niewinność Remusa. Amelia Lupin zginęła w starciu ze śmierciożercami.
Wystarczyło tylko przesłuchać jej męża i przybić pieczątkę pod zamkniętą
sprawą.
– Dobra,
zaczynaj to, Rick – polecił.
– Niech będzie.
W takim razie rozpoczynamy przesłuchanie Remusa Johna Lupina, wilkołaka
zarejestrowanego pod numerem 57 518, urodzonego 10 marca 1960 roku. Syna
Reynarda i Angeline Lupinów. Wszystko się zgadza?
– Tak – przyznał
Remus, czując nieprzyjemny ucisk na dźwięk swojego numeru. Nienawidził go jak
niczego innego, może z wyjątkiem swojej teczki w Rejestrze. Nienawidził tego,
że wpisano go tam niczym zwierzę.
– Prowadzący
przesłuchanie: auror śledczy Alastor Moody i oficer Departamentu Kontroli nad
Magicznymi Stworzeniami Ricchard Davies – kontynuował Rick, notując. – Dobra,
skoro formalności mamy za sobą, to przejdźmy do konkretów. Remus, co pamiętasz
z 8 grudnia 1980 roku?
– Więcej niż bym
chciał.
Nie chciał o tym
mówić. Gdyby tylko mógł, najchętniej zapomniałby o wszystkim, co się wtedy
wydarzyło.
– Wiem, że to
trudne – przyznał Rick. – Ale musimy o to pytać.
– Tak, wiem.
Rano… rano poszedłem do pracy, tylko na pół dnia, kolega potrzebował wolnego
poranka. Potem wróciłem, zjedliśmy obiad i wyszedłem.
Mówił powoli,
bez uczuć, niemal mechanicznie. Chciał wyrzucić z siebie to wszystko i więcej
nie wracać myślami do tamtej nocy.
– Gdzie
poszedłeś? – zapytał Alastor. Nie wykazywał wielkiego zainteresowania, ale nie
było w tym nic dziwnego. Już znał tę historię, nie tylko z ust Lupina.
– Do Hogwartu.
Profesor Dumbledore zaprosił mnie, żeby porozmawiać.
Rick zapisał to
w notatniku, po czym przejrzał zapisy z poprzednich stron. Jego ruchy były
automatyczne, robił to już wiele razy. Cała ta sytuacja go obrzydzała. Powinien
rozprawiać się z naprawdę gorszymi wilkołakami, a nie rozdrapywać emocjonalne
rany syna Reya. Nie po to poszedł do tej roboty.
Z drugiej strony
nie mógł odmówić, gdy Alastor poprosił go, by poprowadził z nim tę sprawę.
Gdyby chodziło o kogoś innego, może i by odmówił, miał dostatecznie dużo na
głowie. Ale nie mógł odmówić pomocy chłopakowi, którego znał właściwie od dnia
narodzin. Nie mógłby potem spojrzeć Reyowi w oczy. Nie mógłby też spojrzeć w
lustro.
–
Profesor Dumbledore to potwierdził – powiedział Moody. – Rozmawialiśmy z nim
przedwczoraj.
Remu
skinął mechanicznie głową. Milczał dłuższą chwilę, aż cichy dźwięk z drugiego
pokoju nie wyrwał go z otępienia.
–
Przepraszam was na chwilę – powiedział szybko, po czym niemal wybiegł z
pomieszczenia.
Od
razu jak wszedł do pokoju córeczki, zobaczył jej szeroki, bezzębny uśmiech.
Zagruchała na widok ojca. Ten wziął ją na ręce i zaniósł do salonu.
–
Wszystko w porządku? – zapytał Rick.
–
Tak. Obudziła się i stwierdziła, że nie chce być sama. Ostatnio ma tak coraz
częściej.
Pogłaskał
córkę po nieco przydługich włoskach. Powinien je przyciąć, ale ostatnio nie
miał do tego głowy. Poza tym przydałaby mu się do tego pomoc drugiej osoby.
–
Jak wróciłem z Hogwartu, był tu Syriusz Black. Czekał na mnie na werandzie –
kontynuował Remus, choć nikt go dalej nie pytał. – Powiedział mi, co się stało.
Był tam, to on ich znalazł… Resztę już wiecie.
–
Wiemy – przyznał cicho Rick. Odłożył notatnik i zamachnął nad nim różdżką.
Jedna
ze stron oderwała się i przekształciła się w zgrabnie zapisany pergamin. Davies
przebiegł szybko wzrokiem przez tekst, po czym podpisał się. Podsunął protokół
Moody’emu. Auror też złożył podpis i oddał pergamin Remusowi.
–
Sprawdź, czy wszystko się zgadza – polecił.
–
Mogę potrzymać małą, jeżeli potrzebujesz wolnych rąk – zaproponował Davies.
Remus
spiął się na tę propozycję. Nie chciał oddawać córki komuś z Departamentu
Kontroli, nie miał za knuta zaufania do ich munduru. Ale, z drugiej strony, to
był Rick, znał go całe życie. Jak był mały, mówił do niego „wujku”. Ostrożnie
oddał mu Rosie i sięgnął po protokół. Upewnił się, że wszystko zostało dobrze
zapisane (chociaż nie podejrzewałby Daviesa o przeinaczenie jego zeznań), po
czym podpisał się. Gdzieś z tyłu głowy
kołatało mu się pytanie, ile naprawdę jest wart ten podpis. Oddał protokół Daviesowi,
który właśnie próbował wyjąć mankiet munduru z rączki Rose.
–
Może pomogę? – zaproponował Remus, uśmiechając się delikatnie, chyba po raz
pierwszy w czasie tego spotkania.
–
Nie, nie, dam radę.
Mimo
zapewnień Rick miał niemały problem z wywinięciem się zręcznym rączkom
pięciomiesięcznego dziecka. Jeżeli już wyjmował materiał z jednej ręki, palce
drugiej zaciskały się w innym miejscu. W końcu pokój wypełnił szczery śmiech
Alastora.
–
I tyle warci są oficerowie DKMS-u – powiedział, nachylając się do Remusa. –
Niby wielkie szychy, niby wielcy bohaterowie, a nie radzą sobie nawet z
dziećmi.
Lupin
taktownie nic nie odpowiedział, chociaż sam ledwo dusił w sobie śmiech. Po
kilku minutach postanowił jednak uwolnić Daviesa od swojej nadaktywnej tego
dnia córeczki.
–
Po prostu nie chciałem zrobić jej krzywdy – powiedział obronnym tonem Rick, po
czym sam w siebie się roześmiał. – Ale charakter to ma po dziadku. A pociąg do
mundurów to nie wiem po kim, ale będziesz miał z nią, chłopcze, sporo
problemów, jak podrośnie.
Remus
strapił się. Wiedział, że Davies powiedział to żartem, ale zdawał sobie sprawę
z tego, że to była najszczersza prawda. Będzie miał problem z wychowaniem
dziewczyny. Nie miał bladego pojęcia, jak poradzi sobie z dorastającą córką i
problemami, które z tego wynikały. Aż go ciarki przeszły, gdy pomyślał, że
będzie musiał przeprowadzić kiedyś z nią rozmowę na temat działania kobiecego
organizmu (jakby sam dużo o tym wiedział), potem o chłopcach… nie, to było
ponad jego siły. Pozostawało mu wyłącznie się cieszyć, że do tego strasznego
momentu miał jeszcze kilkanaście lat względnego spokoju.
Ojej... Tyle zostało z moich przemyśleń, kiedy przeczytałam ostatnie zdanie pierwszej części. "Teraz mogło być już tylko lepiej." Jak bardzo Remus się mylił, jak bardzo... Bo przecież cały początek tego rozdziału jest takim wyciszeniem po spotkaniu z Margaret, poniekąd również próbą wynagrodzenia sobie nawzajem tych wszystkich nerwów i niedomówień. No i Rey, kochany Rey, który krąży dookoła, rzuci dobrym słowem podszytym żartem... Jego obecność pokrzepia... I aż serce boli, gdy pomyślisz, że za parę miesięcy zginie Amelia, a jakiś czas później brudy Rey'a wyjdą na jaw i Remus każe mu wyjechać i nie będzie miał już wsparcia... Ojej...
OdpowiedzUsuńDruga część... No cóż! Dzieje się źle w życiu Lupina i pewnie nie raz mi się włos na głowie zjeży, będę krzyczeć, wściekać się i rzucać klawiaturą przy czytaniu kolejnych rozdziałów, ale tutaj... Przesłuchanie Remusa przypomina mi moją maturę z historii sztuki. Co za ciekawe porównanie, patrząc na dzisiejszy dzień XD Chyba Ci o nim pisałam. No ale też byłam tylko ja i komisja. Miało być poważnie, miało być profesjonalnie, a ostatecznie no... wyszło przesympatycznie, jak na egzamin dojrzałości. Tutaj odnoszę wrażenie, że obecność Moody'ego i Daviesa też sprawia, że sytuacja staje się znośna... Szkoda, że tylko chwilowo, bo przecież w życiu nie może być za łatwo, a Remus doświadcza tego na każdym kroku...
Ściskam baaardzo mocno!
Tak, Rey jest tu kochany. Ale chłopina też swoje przeszedł, zanim dotarł do takiego etapu.
UsuńW sumie, jakie miało być to przesłuchanie, skoro prowadzili je faceci, którzy Remusa znali właściwie od pieluchy? Ale spokojnie, rządza krwi też zostanie zaspokojona ;). Tylko nie rzucaj klawiaturą, bo jak będziesz pisać?
Ściskam,
Morri