2 października 2020

Rozdział 26

 

Sierpień 1980

Lily wróciła do Doliny Godryka po tygodniu spędzonym w Mungu. Cieszyła się na myśl, że będzie mogła spędzać czas w ciszy tylko z mężem i synkiem. To, co zastała w domu, było jednak jeszcze lepsze – wszyscy przyjaciele czekali na nią z otwartymi ramionami i szerokimi uśmiechami. Jako pierwsza objęła ją Amelia.

– Witaj w domu, Lily – powiedziała. – Jak się czujesz?

– Odkąd was widzę, coraz lepiej. James! – krzyknęła, odwracając się do męża. – Pokażesz nasz skarb?

Do tej pory nikt nie widział najmłodszego Pottera. Odwiedzanie Lily w szpitalu było zbyt niebezpieczne – budynek z pewnością był obserwowany przez śmierciożerców. Szczególnie, że przebywały w nim DWIE członkinie Zakonu Feniksa. Alicja Longbottom też urodziła synka, zaledwie dzień wcześniej niż Lily.

James wszedł do domu, trzymając w ręku nosidełko. Odsłonił kocyk i ukazał przyjaciołom śpiącego noworodka. Był drobniutki, z kępką czarnych włosów na główce.

– Moi drodzy, przedstawiam wam Harry’ego Jamesa Pottera.

– No nieee! – jęknął Syriusz. – Liczyłem na to, że będzie rudy!

Remus z trudem stłumił śmiech. Nie chciał przypadkiem obudzić młodego Pottera. Prawdę powiedziawszy, nie czuł się komfortowo w towarzystwie takiego maleństwa. Nie ufał swoim odruchom i poczuciu siły. Mógłby przez przypadek skrzywdzić maleństwo. Nie, lepiej, żeby nie zbliżał się do dziecka.

Nie zostali u Potterów długo. Remus chciał wrócić do domu w miarę wcześnie, żeby zdążyć odpocząć przed pracą. Następnego dnia miał stawić się w księgarni przed siódmą, żeby rozpakować dostawę. Chciał móc położyć się jak najwcześniej.

– Rem, co się z tobą tam działo? – zapytała Ami, gdy szli spacerem przez Dolinę Godryka.

– Ze mną? Nic – odpowiedział, jak gdyby nie rozumiał jej pytania. – Wydawało ci się, ma chérie.

– Nie kręć, znam cię. Krążyłeś wokół Harry’ego, jakby wokół niego była jakaś tarcza. Co się działo?

Remus spuścił wzrok i mocniej zacisnął palce na dłoni żony. Kopnął leżący na jego drodze kamień. Bał się, co Ami o nim pomyśli, gdy powie na głos swoje myśli.

– Skarbie?

– Ja po prostu… Znasz mnie. Wiesz, kim jestem. Nie chciałem… nie chciałem zrobić mu krzywdy. Nie darowałbym sobie, gdyby cokolwiek mu się stało.

Amelia zatrzymała się i przyciągnęła męża do siebie. Położyła dłonie na jego policzkach, zmuszając go, by spojrzał jej w oczy. W zazwyczaj ciepłych źrenicach dojrzała niepokój.

– Nie zaczynaj znowu – poprosiła. – Już rozmawialiśmy kiedyś o tej kwestii. Rem, nikomu nie zrobisz krzywdy. Do niego też będziesz bać się zbliżać?

Chwyciła jego dłonie i przyłożyła je do swojego brzucha. Czuła, jak jego palce powoli rozszerzają się, obejmując wypukłość. Remus zadrżał cały, a w jego oczach pojawiły się łzy.

– Tak – szepnął z bólem. – Tak, boję się. Boję się, że zrobię mu krzywdę. Że już zrobiłem. A co, jeżeli będzie takie jak ja?

– Nie będzie. Wiem to. Nie martw się. Wiesz, że szanse na to są nikłe. Czytałeś to tomiszcze, które zostawił tata. Sam mi je tłumaczyłeś. Właściwie niemożliwe jest, żeby dziecko odziedziczyło likantropię po ojcu. To się dziedziczy tylko po MATCE, Rem.

– I mówiłem ci też, na jakiej grupie to badano. Statystyka to głupota, Ami. Popatrz choćby na Rejestr. Ile tam mają spisanych wilkołaków, a ile jest w rzeczywistości? Nie chcę powierzać naszej przyszłości głupiej statystyce.

Ami objęła go za szyję i pocałowała delikatnie. Nie wiedziała już, co mu ma powiedzieć. Wiedziała, że Remus miał rację, ale przyznanie tego mogło jedynie pogorszyć sprawę. Nie chciała, by kolejne cztery miesiące były naznaczone nerwami. Bała się, że w końcu to wykończy jej męża. Wiedziała, że miał problemy z sercem od czasu zatrucia srebrem.

– Jakie to ma teraz znaczenie? – spytała. – Nawet jeżeli będzie wilkołakiem i tak będziemy je kochać. Prawda?

– Oczywiście, ma chérie. Ja po prostu… Nie chcę, żeby nasze dziecko było skazane na takie życie, jakie ja mam. Nie zasługuje na to. Na ciągłe inspekcje z Departamentu Kontroli, na to, by ludzie uciekali, gdy tylko dowiadują się o wilkołactwie, na comiesięczny ból przemiany. Merlinie, najgorszemu wrogowi bym tego nie życzył, a co dopiero naszemu dziecku.

Remus poczuł, jak zaczynają drżeć mu dłonie. Nie, nie tego chciał. Nie mógł teraz rozkleić się przy Ami. Nie chciał jej stresować. Merlinie, powinien ją chronić. Uniósł rękę, by otrzeć łzę, która spłynęła z prawego oka.

– Nasze dziecko będzie ZDROWE – powtórzyła Ami z naciskiem. – I nie chcę nigdy słyszeć, że mogłoby być inaczej, rozumiesz? Już dość się tego nasłuchałam. Wracajmy do domu. Proszę.

Nie mógł odmówić jej prośbie. Widział, że wiele kosztowały dzisiejsze emocje. Chciała powitać młodego Pottera, ale chyba przeceniła swoje możliwości. Remus objął mocniej żonę i teleportował się do domu. Ami niemal od razu poszła do sypialni i ułożyła się na łóżku.

– Może coś ci przygotuję – zaproponował Lupin, z troską spoglądając na odpoczywającą dziewczynę.

– Nie, nie trzeba. Dziękuję. Przytulisz mnie?

Remus położył się bok niej i wtulił do jej ciepłych pleców. Pocałował Ami kilka razy w szyję, wywołując tym samym pomruk zadowolenia.

– Co się dzieje? – spytał delikatnie. – I nie mów, że nic, czuję, że coś jest nie tak. U Potterów byłaś dziwnie spięta, niemal nie odstępowałaś mnie na krok. Boisz się czegoś?

– Tylko tego, czego zawsze. Boję się wojny. Boję się śmierciożerców. Boję się, że pewnego dnia nie wrócisz do mnie po bitwie.

Coś było nie tak. Nie wiedział skąd, ale był tego pewien. Wyczuwał fałsz w głosie Amelii. Nie chodziło tylko o wojnę. Wiedziałby, gdyby tak było. Za dobrze znał Ami, żeby dać się nabrać na takie zbywanie.

Usiadł, chcąc zachować dystans. Nie miał siły na oszukiwanie się. Kłótnia z żoną była ostatnim, na co miał ochotę, ale nie zamierzał dać się okłamywać. A przynajmniej nie w tak jawny sposób.

– Rem, proszę – szepnęła Ami, dotykając jego przedramienia.

– MUSZĘ wiedzieć, co się dzieje. Jak inaczej mam cię ochronić?

Amelia spuściła wzrok. Nie mogła. Jak miała powiedzieć mężowi, że jego własny przyjaciel próbował ją pocałować i wyznał, że kocha się w niej od lat? Przecież to złamie Remusowi serce. Nie, nie mogła mu tego zrobić. Nie mogła powiedzieć mu, że przez całą wizytę u Potterów unikała jak mogła wzroku i bliskości Petera.

– Rozumiem – powiedział Remus po dłuższej chwili ciszy. Jego głos był nienaturalnie chłodny.

Wstał z łóżka i wyszedł z sypialni. Nie chciał teraz patrzeć na żonę. Wdrapał się na poddasze, gdzie położył się na plecach na podłodze, aby widzieć niebo przez szybę w dachu. Pojedyncze, białe chmury przesuwały się leniwie po błękicie. Wszystko wydawało się takie spokojne.

Po raz pierwszy pomyślał, że może jednak ojciec miał rację. Może faktycznie był zbyt młody na małżeństwo.

~ * ~

Maj 1981

Nikt, nikt nie był bardziej zaskoczony od Sturgisa, gdy w połowie maja jego brat pojawił się na zebraniu Zakonu Feniksa. Miał wielką ochotę łupnąć z całej siły głową o blat stołu. A potem uderzyć Remusa. Wiedział, że Lupin nie angażował się w działalność ruchu oporu od przeszło trzech miesięcy. Najwyraźniej ten czas dobiegł końca. Wspaniale. Tylko tego Sturgis potrzebował. Jakby nie dość, że tracili coraz więcej ludzi, to jeszcze będzie musiał pilnować przyrodniego brata. Po prostu świetnie! Nie mógł zostać na urlopie tacierzyńskim jeszcze przez kilka miesięcy? Albo lat? Tak do zakończenia wojny?

Jedynie Dumbledore nie wydawał się zaskoczony. Można wręcz było powiedzieć, że odetchnął z ulgą, widząc Remusa z powrotem w Zakonie. Nic jednak nie powiedział, najwyraźniej nie chciał prowokować niepotrzebnych pytań i komentarzy. W milczeniu patrzył, jak Lupin zajmuje miejsce między Jamesem i Syriuszem. Młodzieniec unikał spojrzeń obecnych, skupiając się na przedstawianych raportach i dokumentach. Był tu po to, żeby walczyć, a nie z powodów towarzyskich.

Atmosfera w Kwaterze była napięta nie tylko ze względu na powrót Remusa. Po serii ataków sprzed miesiąca, których ofiarami padli między innymi Fabian i Gideon, a Alastor stracił nogę, zapadła cisza. Niepokojąca wręcz cisza. Śmierciożercy przestali się pokazywać, skończyły się ataki na mugolaków i polowania na mugoli. Jakby wojna się zatrzymała. „Prorok Codzienny” odliczał dni od ostatniego ataku i zastanawiał się, jak długo jeszcze potrwa taki stan rzeczy.

– To jest podejrzane – zauważył Edgar Bones. – Jeszcze nigdy nie wycofali swoich sił tak nagle i na tak długo. Coś szykują. Coś grubego.

– Jeżeli już tego nie zrobili, tylko my o tym nie wiemy – dodała Hestia Jones. Dziewczyna złożyła przysięgę zaledwie dwa tygodnie wcześniej.

Sturgis ze zdziwieniem obserwował przyszłą aurorkę, która wyjątkowo sprawnie odnalazła się w rzeczywistości ruchu oporu. Podmore zastanawiał się, co będzie, gdy dziewczyna stanie na polu bitwy. Da radę, czy się podda? Będzie walczyć, czy ucieknie? Jeżeli zrobi to drugie, Sturg nie wróżył jej kariery w Biurze Aurorów.

Jakby na zawołanie nad ich głowami rozległ się huk, a ściany i okna domu zadrżały. Ludzie poderwali się, wyciągając różdżki. Budynek jęknął cicho, a mury jakby rozluźniły się – był to znak, że pękły osłony i tarcze, chroniące dotąd Kwaterę Główną.

– Chyba śmierciożercy się znaleźli – zauważył Syriusz. – Ci to mają wyczucie czasu.

Nie mylił się. Obecnie w Kwaterze znajdowali się niemal wszyscy członkowie Zakonu. Brakowało jedynie młodych matek i…

– Gdzie, na brodę Merlina, jest Glizdogon? – warknął James, wyglądając przez okno.

Nie podobało mu się to, co widział. Wokół domu pojawiało się coraz więcej postaci w ciemnych szatach i maskach. Sytuacja zaczynała robić się naprawdę poważna. Wyglądało na to, że śmierciożercy mieli przewagę liczebną.

– Powiedz, że Rose jest z ojcem – powiedział Sturgis, przeciskając się do brata.

– Ojciec musiał wyjechać. Peter z nią został.

Sturg z trudem powstrzymał cisnące się na usta przekleństwo. Jak jego brat mógł być tak głupi? Czy on NAPRAWDĘ nie widział czegoś tak oczywistego? Sturg już na pierwszym zebraniu z udziałem tej bandy Gryfonów wiedział, co się święci. Gdy jakiś czas potem Ami zaczęła spotykać się z jego bratem, Sturgis uznał, że się pomylił. Niestety najwyraźniej nie.

– Jak na kogoś, kto szczyci się tak wyśmienitym wzrokiem, jesteś wyjątkowo ślepy – wycedził.

Przecisnął się między zdenerwowanymi, szykującymi się do walki towarzyszami, kierując się w stronę Dumbledore’a. Był zaledwie kilka kroków od dyrektora, gdy budynek zadrżał w posadach, a na jednej ze ścian pojawiło się pęknięcie.

– Wychodzimy! – zarządził Moody. – Teraz!

Remus otworzył okno i pomógł Syriuszowi wyskoczyć na zewnątrz. Szybko pospieszył za nim, tworząc od razu tarczę, od której odbiło się kilka zaklęć. Atakowano ich ze wszystkich stron, zaklęcia błyskały nad ich głowami.

Trzech Huncwotów przywarło do siebie plecami, dzięki czemu mogli obserwować całe otoczenie. Remus utworzył osłaniającą ich tarczę, dzięki czemu Syriusz i James mogli skupić się na atakowaniu. Kątem oka widział, jak reszta Zakonu idzie za ich przykładem. W małych grupkach łatwo było się obronić. Jedynie Dumbledore miotał zaklęciami, nie zważając na nikogo. Sam ruch jego dłoni wystarczył, by słabsi od niego czarodzieje kładli się pokotem. Nie zabijał, jedynie rozbrajał i oszałamiał.

I wtedy pojawił się ON.

Powietrze zawirowało i przed Dumbledore’em pojawiła się odziana w czarne szaty postać. W przeciwieństwie do innych, ten nie nosił maski. Niemal nie wyglądał jak człowiek. Miał dziwnie bladą cerę, zbyt wąski nos i skrzące się czerwienią oczy. Zaciśnięte wargi wydawały się węższe nawet od ust Minerwy McGonagall, a to już był wyczyn.

– O kurwa! – wyrwało się Syriuszowi, gdy zobaczył, co się dzieje.

Zarówno ze strony Zakonu, jak i ze strony śmierciożerców przestały latać zaklęcia. Czarodzieje wciąż trzymali wysoko podniesione różdżki, ale nikt nie odważył się drgnąć, gdy dwóch potężnych magów zaczęło krążyć wokół siebie. Czerwone oczy Czarnego Pana i błękitne Dumbledore’a połączyły spojrzenia, a z ich różdżek tryskały iskry. Powietrze niemal pulsowało od wzburzonej magii. Moc była na tyle nabuzowana, że wytworzyła pole siłowe, które odepchnęło wszystkich stojących w promieniu dziesięciu metrów. Pękła jedna z szyb w Kwaterze Głównej.

– To koniec, Dumbledore – wysyczał czarnoksiężnik. – Jesteście tu wy i jesteśmy my. Nareszcie twarzą w twarz. Czy to nie interesujące? Po tylu latach wreszcie możemy na siebie spojrzeć. Porównać siły… Obawiam się, że twoje wyglądają dość blado… Zdrajcy krwi, mieszańce, bestie.

– Tak nie musi być. Jeszcze wszystko można naprawić. Czysta krew czy mugolska, wszyscy jesteśmy tacy sami, Tom.

Bellatriks wrzasnęła dziko i rzuciła się w stronę Dumbledore’a, ale powstrzymała ją pulsująca magia.

– Człowiek o tym imieniu już dawno nie żyje – powiedział Czarny Pan, nie zważając na reakcję śmierciożerczyni. – Nie ma go. Zniknął. Jestem kimś ponad to. Jestem kimś ponad was wszystkich! – dodał głośniej, obracając się z rozłożonymi rękami. Spojrzał ponownie w oczy Dumbledore’a i wyciągnął w jego stronę palec. – Jestem ponad ciebie.

Remus zadrżał, gdy przesunęło się po nim spojrzenie czarnoksiężnika. Miał wrażenie, że przeszyło go na wskroś, że Czarny Pan dojrzał najskrytszy, najciemniejszy zakamarek jego duszy. Poczuł, jak tkwiący w nim wilk wierci się niespokojny. Nie wiedział jedynie, czy bestia chce przyłączyć się do czarnoksiężników, rzucić się do ataku, czy do ucieczki.

– Choćbyś przybrał każdy możliwy kształt, zawsze będę w tobie widział niewinnego chłopca, który pewnego dnia dawno temu przekroczył bramy Hogwartu.

Czarnoksiężnik ryknął ze złością i cisnął zaklęciem ponad głową Dumbledore’a. Grot uderzył w ścianę Kwatery Głównej, rozsadzając ją. Ludzie zaczęli się rozbiegać i kryć przed spadającymi cegłami. Czarny Pan patrzył na walący się budynek z drapieżnym uśmiechem.

– Potraktuj to jako ostatnią szansę, Dumbledore – wysyczał. – Masz dwadzieścia cztery godziny na poddanie się. Inaczej wszyscy zginiecie. Potraktuj to jako spłatę starego długu.

Czarnoksiężnik obrócił się wokół własnej osi i zniknął. Za jego przykładem poszli śmierciożercy, chociaż po ich niepewnych ruchach widać było, że nie rozumieją decyzji swojego przywódcy.

Członkowie Zakonu Feniksa nie mieli czasu na cieszenie się z odejścia wrogów. Powoli schodzili się, licząc straty. Z Kwatery Głównej zostały gruzy. Edgar Bones i Amadeus Diggle, brat Dedalusa, zginęli przygnieceni cegłami. Sturgis miał rozbitą głowę i, jeżeli James się nie mylił, wstrząs mózgu. Elfias Doge złamał rękę. Emmelina dochodziła do siebie po oszałamiaczu. Kilka innych osób leczyło krwawiące rany od odłamków. Większość dokumentów prawdopodobnie była już nie do użytku. Tyle dobrego, że przynajmniej część z nich miała kopie czy to w zagranicznych kwaterach, czy w gabinecie Dumbledore’a.

– Skąd mogli wiedzieć? – zapytał Syriusz, gdy Remus podszedł pomóc mu w przeszukiwaniu gruzów. – Tyle zabezpieczeń, tarcz i wszystko diabli wzięli.

– Pamiętasz, co mówili w lutym. Kret.

Black zacisnął dłonie ze złością i z całej siły rzucił połową cegły. Pękła, gdy zderzyła się z pniem drzewa.

– Znajdę go – obiecał sobie Syriusz. – Znajdę i własnoręcznie go uduszę.

– Tylko jeżeli mnie ubiegniesz – odpowiedział mu Remus lodowatym głosem.

Black zadrżał. Coś kazało mu wierzyć w słowa przyjaciela. Jego słowa nie były zaledwie rzuconą w złości groźbą. Słowa Lupina były obietnicą. Po raz pierwszy usłyszał, jak Remus z taką łatwością mówi o morderstwie.

– Myślisz… Myślisz, że to szpieg stoi za… – urwał, nie wiedząc, jak ma ubrać swoją myśl w słowach.

– Za śmiercią Ami? – dokończył za niego Lupin. – Jestem tego pewien. I nie zamierzam tego tak zostawić.

Syriusz spojrzał z obawą na przyjaciela. Jeszcze nigdy nie słyszał takiej agresji w jego głosie. Zupełnie jakby przemawiał przez niego wilk, nie człowiek. Nie brzmiało to dobrze. Zaczynał poważnie martwić się o swojego przyjaciela. Wyglądało na to, że pobyt w areszcie jeszcze bardziej pogłębił szczelinę, która powstała po śmierci Amelii. Zastanawiał się, co będzie musiało się stać, by mur, który Remus wypracował przed laty między ludzką a wilczą częścią swojej osobowości, runął. I co będzie, gdy to się stanie.

Nagły srebrny blask podziałał na członków Zakonu jak katalizator. Wszyscy oderwali się od swoich zajęć i unieśli różdżki, gotowi w każdej chwili zaatakować. Syriusz spojrzał w niebo – przez krótką chwilę bał się, że ktoś pomylił się przy sprawdzaniu kalendarza księżycowego. Ale nie. Na niebie lśniła kwadra, a na gruzowisko po Kwaterze Głównej wbiegł Patronus w kształcie łani. Zatrzymał się przed Jamesem i odezwał się głosem Lily:

– Jim, wracaj do domu. Szybko. To ważne.

– Idźcie we trzech – nakazał Moody, spoglądając też na pozostałych dwóch Huncwotów. – I chcę natychmiastowy meldunek.

Trzej młodzi czarodzieje deportowali się niemal od razu. James jeszcze nigdy nie klął tak bardzo na strefę antyteleportacyjną, którą sam rozciągał wokół domu. Biegł tak szybko, że nawet Remus nie był w stanie go przegonić. W końcu wpadł do domu i z ulgą znalazł żonę siedzącą w fotelu. Ulgę szybko zastąpiło przerażenie, gdy zobaczył, w jakim stanie jest Lily.

Pani Potter siedziała w fotelu, obejmując drżącymi ramionami podciągnięte kolana. Po jej twarzy spływały łzy.

James od razu podbiegł do niej i objął ją delikatnie. Ucałował jej włosy.

– Lil, kochanie moje, co się dzieje? Co z Harrym?

Lily objęła go mocno i rozpłakała się na dobre. James rzucił przyjaciołom przerażone spojrzenie ponad ramieniem żony.

Syriusz bez słowa ruszył biegiem do pokoju chrześniaka. Bał się pomyśleć, co mogło się stać. Jeżeli do domu włamali się śmierciożercy i zrobili coś małemu… Nie, wolał tak nie myśleć. Nie przeżyłby, gdyby coś się stało jego chrześniakowi. Każdemu innemu, ale nie Harry’emu.

Remus taktownie odwrócił wzrok, gdy James obejmował płaczącą małżonkę. Czy tylko taktownie? Chciał tak myśleć. Naprawdę chciał. Nie mógł przyznać się przez samym sobą, że na widok Potterów poczuł gorzką nutę zazdrości. Ile ON by oddał, żeby wziąć w ramiona swoją żonę.

– Harry’emu nic nie jest! – krzyknął z góry Syriusz, a dwóm pozostałym Huncwotom nogi się ugięły.

James najdelikatniej jak potrafił, uniósł głowę żony tak, by spojrzała mu w oczy.

– Lily… Lil, powiedz coś. Co się stało?

Zielone oczy dziewczyny wypełniły się bólem. Zacisnęła mocno usta, ale w końcu wyznała mężowi prawdę.

– Była tu policja. Zwykła, mugolska policja. Powiedzieli, że… że… James, moi rodzice nie żyją. Ich dom wyleciał w powietrze.

Remus uniósł dłoń do ust. Spotkał państwa Evans raz czy dwa i uważał ich za bardzo miłych ludzi. W przeciwieństwie do siostry Lily byli głęboko zainteresowani magicznym światem i tym, co oferował. James nie raz wspominał długie rozmowy, jakie toczył z teściem o magii.

– Jednak nie wszyscy śmierciożercy byli dzisiaj pod Kwaterą – powiedział cicho Syriusz, schodząc po schodach.

– Co masz na myśli? – spytała Lily, a jej zielone oczy rozszerzyły się ze strachu.

James natychmiast objął ją mocniej i pocałował w czoło. Nie chciał dodatkowo denerwować żony informacjami o tym, co wydarzyło się tego dnia w Kwaterze.

– Nie myśl o tym teraz – poprosił. – To teraz nie jest ważne.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz