Maj 1981
Remusowi ciężko było patrzeć na rozpacz Lily. Dziewczyna zamknęła się w sobie, prawie nie wychodziła z sypialni i nie chciała z nikim rozmawiać. Do czasu pogrzebu jeszcze jako tako się trzymała, ale po uroczystości usłyszała zbyt wiele ostrych słów od siostry. Nawet obstawa złożona z całej czwórki Huncwotów nie powstrzymała wściekłości Petunii. Jej słowa boleśnie przypominały Remusowi to, co sam usłyszał pół roku wcześniej od własnej teściowej.
Lupin najchętniej spędzałby w Dolinie Godryka więcej czasu, gdyby Dumbledore nie zaczął angażować go bardziej w prace Zakonu. Zupełnie jakby jego pojawienie się na zebraniu dawało dyrektorowi prawo do tego, by dowolnie nim rozporządzać. Remus nie oponował. Zostawiał Rose w Belfaście u Petera i miotał się niemal po całej Wielkiej Brytanii – leciał tam, gdzie wysyłał go Dumbledore. Wiedział, że Albus najchętniej wyekspediowałby go za granicę, szczególnie że należało ponownie przywieźć do Anglii kopie dokumentów, ale chwilowo było to niemożliwe. Jeszcze nie opadł kurz po fałszywych oskarżeniach i aresztowaniu i Remus bał się, że mógłby mieć problem z powrotem, gdyby przekroczył granicę. Pozostawała też kwestia Rose. Była za mała, by ojciec odważył się zabrać ją w podróż po Europie, a nie czuł się gotowy na zostawienie jej na dłuższy czas.
Jeszcze nie doszedł do siebie po dwunastu dniach w areszcie. Wszystkie fizyczne rany już się zagoiły, nawet nadwyrężony bark odzyskał dawną sprawność, choć tuż po przemianie nadal dawał o sobie znać. Ale psychicznie… Jeden Merlin wiedział, co się z nim działo. Jeszcze póki Reynard nie wyjechał, Remus próbował sprawiać wrażenie, że ostatnie wydarzenia nie odcisnęły na nim piętna, ale potem nie miał już jak i po co się kryć. Gdy ojciec odjeżdżał, nawet przełknął dumę i zgodził się, by Rey przysyłał mu pieniądze. Zgodziłby się na wszystko, byle tylko zostawiono go w spokoju. Gdy wreszcie to się stało, Remus rzucił na dom wszystkie zaklęcia ochronne, jakie znał i schronił się z córką w zaciszu własnego łóżka. Od tamtej pory w każdą noc kładł Rosie obok siebie. Wiedział, że źle robi, że nie powinien jej tak rozpieszczać, ale nie potrafił się powstrzymać – obecność Rose uspokajała go jak nic innego. Nawet ona nie potrafiła sprawić, by Lupin przestał podskakiwać nerwowo na każdy nagły dźwięk. Nie powstrzymywała też paniki, którą wywoływało pukanie do drzwi.
Jego stanu nie poprawiało to, że Rose zaczęła niespokojnie spać. Wierciła się, popłakiwała, znowu zaczęła się budzić. Remus spędzał całe noce bezsennie, jedynie tuląc dziecko. Gdy pierwszy raz zauważył zmianę w jej zachowaniu, przestraszył się, że udzieliły jej się jego nerwy. Dopiero Lily powiedziała mu, że najwyraźniej małej zaczęły wyżynać się ząbki. Nie uspokoiło to ojca dziewczynki.
– Jestem przy tobie, nie bój się – szeptał półprzytomnie, leżąc w nocy obok Rose. W takich chwilach zastanawiał się, kto tu naprawdę się boi.
Rosie, którą najwyraźniej coraz bardziej bolały podrażnione dziąsła, czy jego, skoro po ponad miesiącu od opuszczenia aresztu wciąż nie potrafił zasnąć przy zgaszonym świetle.
Posmarował obolałe dziąsła córki eliksirem, który dostał od Lily. Ona sama często go ostatnio używała, bo Harry’emu też zaczęły się wyżynać zęby. Remus miał nadzieję, że będzie miał kilka miesięcy spokoju, ale najwyraźniej mocno się pomylił. Ale czy powinien być zdziwiony? W końcu można było się domyślić, że u półkrwi wilkołaka żeby wyjdą szybciej. Na samą myśl o tym Remusa przebiegł dreszcz.
Poczuł ukłucie w okolicy serca.
Uniósł dłoń do ramienia i dotknął blizny po ugryzieniu sprzed szesnastu lat. Jego pierwszej blizny. Skrzywił się. Gdyby wtedy wszystko potoczyło się inaczej… Nie, nie mógł o tym myśleć.
Kolejne ukłucie.
Podniósł się z łóżka, uważając, by ruszający się materac nie zbudził Rose. Błogosławiąc w duchu wilczy wzrok, przeszedł do kuchni bez zapalania dodatkowego światła. Kuchenny zegar wskazywał trzecią w nocy. W przeciwieństwie do sypialni Remusa, kuchnię oświetlało jedynie światło gwiazd i zbliżającego się do pełni księżyca.
Jeszcze jedno.
Merlinie, dlaczego to wszystko było takie trudne? Dlaczego po prostu nie mógł robić tego, co do niego należało?
I jeszcze jedno.
Remus niemal słyszał głuche dudnienie własnego serca… które właśnie w tym momencie zgubiło jedno uderzenie. Młody mężczyzna zachwiał się i podparł się o ścianę. Wyszarpnął różdżkę z kieszeni spodni od piżamy.
– Expecto Patronum! – powiedział nienaturalnie słabym głosem.
Z końca różdżki wyskoczył wilk, który od razu biegiem opuścił dom. Remus miał nadzieję, że dobrze go pokierował, bo czuł się coraz słabiej. Wiedział, że nie da rady wywołać kolejnego Patronusa. Kłucie w piersi stawało się coraz trudniejsze do wytrzymania.
Kominek rozbłysnął zielonym ogniem, z którego wybiegł rozczochrany Syriusz. Black rozejrzał się po ciemnym pomieszczeniu. Bez większego trudu dostrzegł gospodarza zwiniętego na podłodze. Remus dociskał rękę do piersi i oddychał szybciej niż normalnie.
Syriusz zaklął głośno i podbiegł go przyjaciela.
– Luniek, Luniek, co się dzieje?
– Serce… coś jest nie tak…
Black zaklął głośno i rzucił się do szafki, gdzie, jak dobrze wiedział, Remus trzymał eliksiry. Domyślał się, że nie znajdzie tam kardio, którego Lupin nie używał od roku, ale nawet zwykły wzmacniający przyda się, dopóki nie wymyśli czegoś lepszego. Podał odpowiednią fiolkę przyjacielowi, który wypił ją na raz. Syriusz jeszcze nigdy nie widział, żeby Remus tak chętnie pił wzmacniacza.
Stopniowo Lupin zaczynał się uspokajać. Płytki, szybki oddech wracał do normy. Z bladej twarzy zniknął wyraz bólu. W końcu Lunatyk podniósł się, korzystając z pomocnej dłoni przyjaciela.
– Przepraszam, że cię ściągnąłem – powiedział tylko, za co Syriusz zdzielił go w tył głowy.
– Nie gadaj głupot. Ty byś dla mnie zrobił to samo. Powiedz mi lepiej, co się stało. Od kiedy masz problemy z sercem?
Remus sięgnął po jeszcze jeden eliksir, tym razem przeciwbólowy, i wysuszył fiolkę. Nalał też sobie szklankę wody. Pił powoli, drobnymi łyczkami.
– Nie mam. Przynajmniej nie miałem do tej pory. Trochę kłuło, ale nigdy tak jak dzisiaj.
– Od kiedy? – powtórzył Syriusz, nachylając się nad przyjacielem.
Remus spuścił wzrok z zawstydzeniem. Nie chciał o tym mówić. Odkąd Moody powiedział mu, że został oczyszczony z zarzutów, ani razu nie zająknął się na temat aresztu. Gdyby mógł, najchętniej zapomniałby o tym wszystkim.
– Dlaczego nic nie mówiłeś? – zapytał Black, rozumiejąc milczenie przyjaciela. – Cholera, wystarczyło jedno słowo i byśmy ci pomogli…
Urwał, gdy zrozumiał, dlaczego Remus nic nie mówił. Oczywiście. Równie dobrze mógłby mówić do jednego z hogwarckich posągów.
– Jesteś idiotą, Lupin – wycedził. – Wykończysz się, a to nikomu nie jest potrzebne. Mogłeś się chociaż zaopatrzyć w kardio.
– Dobra myśl. Dopiszę do listy wydatków zaraz za rachunkami i mlekiem dla Rose.
Syriusz zacisnął powieki i odetchnął głęboko. O trzeciej w nocy fatalnie rozmawiało mu się z Remusem. A wieczór był taki miły.
– Nie mów Lily – powiedział Lupin. – Ma wystarczająco dużo trosk.
Remus wiedział, że przyjaciele martwią się o niego. James i Lily powiedzieli, że ich dom jest dla niego otwarty bez względu na dzień i godzinę. Gdyby nie konieczność chronienia Harry’ego, prawdopodobnie nie pozbyłby ich się z własnego. I bez nich miał na głowie Syriusza, który odwiedzał go co drugi dzień. Peter wpadał zawsze wtedy, gdy Lupin musiał wyjść. Coraz częściej zabierał też Rose do siebie, co akurat niezbyt podobało się Remusowi, ale ten nie miał serca protestować. Był zbyt wdzięczny przyjacielowi za pomoc. Sam nigdy by sobie nie poradził z godzeniem obowiązków wobec Zakonu i wobec córki.
– Tylko pod jednym warunkiem – powiedział Syriusz, patrząc prosto w niepokojąco lśniące, brązowe oczy przyjaciela. – Pozwolisz, żebym jutro… właściwie dzisiaj… przyniósł ci eliksir kardio i ANI SŁOWEM nie zająkniesz się o pieniądzach. Umowa stoi?
Lupin spojrzał na wyciągniętą w jego stronę dłoń. Szybko analizował, co jest dla niego gorsze – przyjęcie pomocy od Syriusza czy zawiadomienie Lily. Doszedł do wniosku, że to pierwsze. Nie mógł dokładać przyjaciółce kolejnych nerwów. Wciąż pamiętał, jak bardzo on sam przeżył odejście matki. Gdyby jeszcze stracił wtedy ojca, chyba by tego nie przeżył.
Z niechęcią uścisnął dłoń Syriusza. Wiedział, że nie ma wyboru. Mimo niezadowolenia był wdzięczny przyjacielowi. Sam nie dałby rady doprowadzić się do lepszego stanu.
– Cieszę się, że wreszcie zacząłeś myśleć – stwierdził Black. – Drugie pytanie. Czy od końca marca przespałeś w całości chociaż JEDNĄ noc?
– Rose zaczęła ząbkować – powiedział wymijająco Remus, jednak coś ścisnęło się w nim pod wpływem twardego spojrzenia Syriusza. – Naprawdę muszę ci mówić? ŻADNEJ. Nie mogę… co noc tam wracam. Ciągle to widzę, Łapo.
Syriusz nieświadomie zacisnął dłonie w pięści. Nienawidził siebie za to, że ani razu nie zszedł do Departamentu Kontroli przez te dwa tygodnie. Próbował, ale gdy tylko opuszczał Biuro Aurorów, zatrzymywał go Kingsley Shacklebolt. Do tej pory lubił tego starszego o sześć lat aurora, ale właśnie zdążył go znienawidzić.
– Masz Eliksir Słodkiego Snu?
Nie wiedział, co ma powiedzieć. Nigdy nie był dobry w rozmowach o strachu i uczuciach. Sam miał zbyt wiele na dnie swojej czarnej duszy. Zbyt wiele wspomnień z rodzinnego domu, o których chciałby zapomnieć na zawsze.
– Jasne, że mam. Lily zaopatrzyła mnie na kilka miesięcy wprzód. Ale nie chcę go pić poza pełnią. Wiesz, jak bardzo uzależnia.
Przywołał odpowiednią fiolkę z szafki.
– Wiem, ale wypij go. Ten jeden raz, Lunatyku. Zaopiekuję się Rose.
– Masz rano szkolenie – przypomniał Remus, biorąc fiolkę od Syriusza. Nie chciał pić tego, co było w środku, chociaż wiedział, że tego potrzebował. Jego organizm łaknął snu. Długiego, nieprzerwanego, wielogodzinnego snu.
Syriusz machnął ręką i uśmiechnął się zawadiacko.
– Moody formalnie jeszcze nie wrócił. Jak raz nie przyjdę, nic mi się nie stanie. Mój przyjaciel mnie potrzebuje.
Remus spojrzał na niego z wdzięcznością i uniósł fiolkę do ust. Słodkawy eliksir przepłukał mu gardło, rozlewając przyjemne ciepło po całym ciele.
– Potrzebujesz pomocy w czymś jeszcze? – zapytał Syriusz, przyglądając się, jak Remusowi mętnieje wzrok. Był gotów złapać przyjaciela, jeżeli eliksir zbyt szybko zacznie działać.
– Właściwie… właściwie to tak. Łapa, wiem, że jesteś już „zajęty”, ale… zostałbyś ojcem chrzestnym Rose?
Syriusz poczuł, jak szczęka mu opada. Tego się nie spodziewał. Wszystkiego, ale nie tego. Był pewien, że Remus poprosi o to Jamesa, który formalnie był świadkiem na jego ślubie. Z drugiej strony, czy to by nie było zbyt bolesne? Czy to nie właśnie dlatego Lupin czekał z tym prawie pół roku? Syriusz wiedział, że Remus nie zdążył ustalić tej kwestii z Ami przed jej śmiercią, a potem nie był w stanie o tym myśleć.
– Lunatyku, to będzie dla mnie prawdziwy zaszczyt.
Przeszli do sypialni, gdzie Remus podniósł śpiącą córkę i podał ją Syriuszowi.
– Jako ojciec oddaję ci pod opiekę moją córkę.
– Jako ojciec chrzestny przyjmuję ją i przysięgam chronić za cenę życia.
Syriusz poczuł, jak owiewa go magia rytuału. Mówił prawdę. Był gotów chronić Rose Lupin, choćby miało go to kosztować życie. Nie zdołał ochronić jej matki. Drugi raz nie mógł zawieść. Ku swojemu zdziwieniu zorientował się, że odczuł rodzącą się więź zupełnie inaczej niż przed kilkoma miesiącami, gdy brał pod opiekę Harry’ego. Harry był spokojniejszy, jego magia bardziej wyważona.
– Zadbam o nią – obiecał Syriusz. – A teraz naprawdę się połóż, bo zaraz mi tu padniesz. A z Kwiatuszkiem na rękach nie będę miał jak cię łapać.
Black wyszedł z sypialni, zostawiając Remusa samego. Wiedział, że dzięki eliksirowi Lunatyk po raz pierwszy od tygodni prześpi spokojnie wiele godzin. Szkoda tylko, że musiało dojść do tego wszystkiego, żeby pozwolił sobie na przyjęcie jakiejkolwiek pomocy.
Syriusz usiadł na kanapie i spojrzał w chabrowe oczy swojej świeżo upieczonej chrześnicy. Uśmiechnęła się do niego szeroko i wyciągnęła rączkę. Syriusz podał jej palec, by mogła zacisnąć na nim swoją dłoń.
– A może pójdziemy razem do apteki? – zaproponował cicho, mając wielką nadzieję, że Lunatyk już śpi i go nie słyszy. – Kupimy twojemu tacie odpowiednie eliksiry, jakieś ładne wdzianko dla ciebie i pozwiedzamy Pokątną. Pokażę ci, gdzie kiedyś kupisz różdżkę, gdzie są najlepsze lody… Myślisz, że uda mi się poderwać jakąś fajną dziewczynę na takiego słodkiego szkraba jak ty?
Rose uśmiechnęła się szerzej, ukazując zaczerwienione dziąsła. Niedługo miały pojawić się tam ostre ząbki półkrwi wilkołaka. To mogłoby być ciekawe. Dziewczynka zacisnęła mocniej paluszki i pogruchała coś po swojemu.
– Też myślę, że dziewczyny oszaleją na twoim punkcie. A dzięki temu i na moim. Pójdziemy jutro i zawojujemy Pokątną. Myślę, Kwiatuszku, że bardzo dobrze się dogadamy.
Przyłożył usta do jej brzuszka i mocno dmuchnął, czym wywołał śmiech dziewczynki.
~ * ~
Sierpień 1980
Udał, że nie słyszy cichych kroków na schodach. Jedynie zaciśnięta szczęka świadczyła o tym, że zdawał sobie sprawę z tego, że Ami wchodzi na poddasze. Nie spojrzał w jej stronę, gdy pchnęła drzwi i weszła do pomieszczenia. Uparcie wbijał wzrok w chmury przemieszczające się za oknem.
– Rem, przepraszam – powiedziała cicho Amelia, siadając obok niego na podłodze.
– Nic mi nie mówisz – wycedził Remus. – Widzę, że coś się dzieje, że ewidentnie czegoś się boisz i nie chcesz mi powiedzieć, czego. Co się dzieje?
Kątem oka widział, jak dziewczyna spuszcza wzrok. Z trudem powstrzymał nerwowe prychnięcie. Nie pomagał mu fakt, że czuł, jak wilk, tkwiący głęboko w jego umyśle, kręci się nerwowo. Nawet bestia chciała chronić Amelię.
– Chodzi o to, co wydarzyło się wtedy w Mungu – powiedziała w końcu dziewczyna. – Tamten uzdrowiciel… boję się, że nas zgłosi. Kto wie, co mogło mu przyjść do głowy, skoro przestałam przychodzić. Sam mówiłeś, że Rejestr nie może się dowiedzieć i… nie chcę, żeby coś ci zrobili.
– Musiałabyś złożyć na mnie zawiadomienie – przypomniał Remus. – A trzymam nasze małżeństwo w sekrecie przed Departamentem Kontroli nie ze względu na mnie, a na ciebie. Nie daliby ci żyć. Zniszczyliby cię za małżeństwo z kimś takim jak ja.
Ami wyciągnęła rękę i położyła ją na zgiętym kolanie Remusa. Mężczyzna drgnął, ale nie odsunął się. Chciał jej wierzyć. Naprawdę chciał. Ale znał ją zbyt długo, by dać się nabrać. Kwestię tego nieszczęsnego uzdrowiciela przegadali już przed dwoma miesiącami. Nie o to musiało chodzić.
Usiadł i ujął dłoń żony. Pogłaskał ją po palcach. Przesunął kciukiem po obrączce. Powinien wreszcie zanieść ją na czyszczenie, ale nie miał pojęcia, jak miałby za to zapłacić. Miał zbyt wiele rzeczy do zrobienia, zbyt wiele do opłacenia. Ale obiecał sobie, że w końcu to zrobi. Jak tylko skończy się wojna i stanie finansowo na nogi, wyczyści obrączki. Nie chciał, by jego żona nosiła znoszoną biżuterię.
– Pamiętasz nasz ślub? – zapytał, wciąż głaszcząc palce Ami.
– Pamiętam. Jak mogłabym zapomnieć?
– Przysięgałem ci miłość i wierność. Przysięgałem, że moja magia nigdy nie obróci się przeciw tobie. Przysięgałem, że zawsze będę stał po twojej stronie. Przysięgałem, że będę cię chronił, Ami. Jak mam to zrobić, gdy nic mi nie mówisz?
Z każdym kolejnym zdaniem głos drżał mu coraz bardziej. Wokół połączonych dłoni małżonków zawirowała złocista wstęga magii – przypomnienie o łączącej ich przysiędze.
– Ami… – podjął już ciszej i o wiele spokojniej. – Czy zrobiłem lub powiedziałem coś, co nadużyło twoje zaufanie?
Chabrowe oczy Amelii rozszerzyły się ze strachu. Nie spodziewała się tego. Nie podejrzewała, że Remus tak odbierze jej milczenie. Przebiegł ją dreszcz, gdy uświadomiła sobie, że być może znalazła się na początku drogi do rozpadu jej małżeństwa. Nie mogła do tego dopuścić. Nie chciała stracić Remusa. W końcu nosiła jego dziecko.
– Nic. Ufam ci, Rem. Zawsze ufałam.
– To o co chodzi?
– O to, że chcę cię chronić! – krzyknęła Ami, po raz pierwszy unosząc głos. Wstała z podłogi na tyle szybko, na ile pozwalał jej ciążowy brzuszek i stanęła nad mężem. – To… Nie mogę… Zrozum, że nie mogę. Dla dobra nas wszystkich.
Remus odetchnął głęboko i przetarł twarz dłońmi. Nie miał siły. Rozkazy, sekrety, to nie było coś, na co miał w tym momencie ochotę. A już na pewno nie w małżeństwie. Cholerne sprawy Zakonu.
– Miałaś wycofać się z walki – wycedził.
– Z walki. Nie z Zakonu. Odpuść, proszę.
– Nie mogę. Jestem odpowiedzialny za twoje bezpieczeństwo. A ty za bezpieczeństwo naszego dziecka. Nie możesz brać udziału w wojnie!
Remus podniósł się i złapał żonę za ręce. Przyciągnął ją do siebie. Widział, jak w jej chabrowych oczach błyszczało zdenerwowanie. Bała się tak jak i on. To było coś więcej niż misja dla Zakonu. Wiedział o tym. Czuł to.
– Ma chérie, wiem, że to ważne. Wiem, że sprawy Zakonu są ważne, ale nie mogą być ważniejsze od naszego małżeństwa.
– I nie są – zapewniła go Ami. – Ja tylko próbuję nas chronić. Nas i naszych przyjaciół. Naszą RODZINĘ, Rem.
Nie dodała, kto należy do tej rodziny, a kto nie. Nie chciała wspominać tego, co powiedział jej Peter. Co zrobił. Na wspomnienie tamtego nieszczęsnego pocałunku wciąż przechodziły ją dreszcze obrzydzenia. Nie dlatego, że uważała Pettigrew za nieatrakcyjnego. Była mężatką, kochała swojego męża, nosiła jego dziecko, a do Petera nie czuła dotąd nic poza przyjacielską sympatią. Teraz nie czuła nawet tego.
Remus objął ją mocniej i przyłożył czoło do jej czoła. Merlinie, jak on ją kochał, jak bardzo się o nią bał. Nie przeżyłby, gdyby cokolwiek jej się stało, był tego pewien. Pocałował ją w czubek nosa.
– Ty jesteś moją rodziną – szepnął. – Tobie przysięgałem, Ami.
– A ja tobie – przypomniała Amelia. – I oboje przysięgaliśmy Zakonowi. Nie możemy odpuścić. Nie chcę spojrzeć kiedyś w oczy naszego dziecka i powiedzieć, że odpuściłam.
– Nigdy nie odpuszczasz, więc o to nie musisz się martwić. Jeżeli musisz, to nie mów, ale… ale chcę wiedzieć, jeżeli będzie groziło ci niebezpieczeństwo. Możemy się tak umówić?
Ami uśmiechnęła się i pocałowała go. Potem znowu. I znowu. Objęła męża za szyję i wplotła palce w jego włosy. Usłyszała, jak z jego ust wydobywa się cichy jęk, który sprawił, że w jej wnętrzu coś zadrżało. Przycisnęła Remusa mocniej do siebie. Poczuła, jak przesuwa dłonie po jej ramionach, potem talii, by spocząć na biodrach. Cofnęła się o krok, gdy popchnął ją w kierunku kanapy. Nie pozwoliła jednak tak łatwo sobą pokierować. Zanim posadził ją, obróciła ich oboje i pchnęła Remusa na siedzenie. Usiadła na jego kolanach i ponownie pocałowała. Wsunęła dłonie pod jego koszulkę i przesunęła palcami po starych i nowych bliznach. Poza nimi czuła wyłącznie gładką skórę. Kiedy pierwszy raz go rozbierała, zaskoczyło ją, że nie ma prawie żadnych włosów na ciele. Zawsze myślała, że wilkołak powinien być mocno owłosiony. Najwyraźniej ta zasada obowiązywała jedynie przez trzy noce w miesiącu.
Akurat zdjęła koszulkę męża, gdy z jego kieszeni rozległ się pisk. Zakon wzywał.
Remus zastygł w bezruchu, dysząc ciężko. Jedną dłoń zaciskał na pośladku Ami, drugą wciąż miał wplecioną w jej włosy. Powoli luzował uścisk, by w końcu wyjąć komunikator z kieszeni i wyłączyć ten przeklęty pisk. Zaklął po francusku. Amelia zadrżała na dźwięk wściekłości w jego głosie. Całe pożądanie momentalnie z niego wyparowało.
– Muszę iść – szepnął wbrew sobie. Nie chciał iść na kolejną bitwę. Nie teraz. Nie teraz, gdy miał Ami na kolanach, całującą go z takim ogniem.
– Wiem – odpowiedziała Amelia, głaszcząc go po gładkim policzku. – Tylko wróć do mnie. Będę czekać.
Pomógł jej zejść ze swoich kolan i z powrotem naciągnął bluzkę na siebie. Uśmiechnął się delikatnie do siebie, gdy pomyślał, że, jeżeli tak miało wyglądać godzenie się, powinien częściej kłócić się z żoną. Pocałował Ami jeszcze raz, krótko, żeby przez przypadek nie przyszło mu do głowy coś głupiego. Zbiegł po schodach, sprawdzając na komunikatorze, gdzie ma się udać. Włosy stanęły mu na karku, gdy zobaczył lokalizację. Hogsmeade. Niedobrze.
Wybiegł z domu, jakby coś go goniło i teleportował się na zaplecze baru Pod Trzema Miotłami. Niemal wpadł tam na Jamesa, który krył się za kontenerem.
– Co ty tu u licha robisz? – zapytał Remus. – Powinieneś być w z Lily.
– Powiedz to Moody’emu… Merlinie, Luniek, co się stało z twoimi włosami? Wyglądasz, jakby cię piorun strzelił.
Lupin szybko podniósł rękę i przeczesał palcami zmierzwioną przez Ami fryzurę. Poczuł, jak na policzki wypływają mu rumieńce, wywołane znaczącym spojrzeniem przyjaciela.
James roześmiał się i poklepał Remusa po ramieniu.
– Stary, bądź mężczyzną. Jak Ami się czuje?
Remus nie zdołał odpowiedzieć, bo nad ich głowami przeleciał właśnie czerwony grot zaklęcia. Wyszarpnął różdżkę z kieszeni.
– Protego! – krzyknął, tworząc nad nimi tarczę. – James, co tu się dzieje?
– Zasadniczo to my jesteśmy tu, śmierciożercy tam, a reszta naszych pochowana gdzieś indziej. Próbowali spalić kilka domów, Rosmerta poinformowała Dumbledore’a i…
Urwał gwałtownie, gdy tarcza Lupina zadrżała od zaklęcia, które się o nią rozbiło. Remus zdjął ją i rzucił oszałamiacza w stronę najbliższego śmierciożercy.
– Mamy tak tu siedzieć? – spytał Jamesa. – Czy może ruszymy się, zanim NAPRAWDĘ tu wszystko spalą.
Rzucił okiem za załom budynku. Płonął sklep Zonka. Właściciel próbował gasić płomienie, uchylając się jednocześnie przed atakami śmierciożerców.
– Moody mówił…
Remus nie dosłyszał reszty wypowiedzi. Wyskoczył na ulicę, ciskając klątwę w najbliższego śmierciożercę. James zaklął i ruszył za nim. Lupin czuł za plecami jego obecność, widział latające groty zaklęć.
– Drętwota! Petrificus Totalus! – krzyczał Remus, celując w kolejnych śmierciożerców. Nie miał siły i chęci na magię bezróżdżkową. Chciał jak najszybciej wrócić do domu.
Uchylił się przed lecącym w jego stronę zielonym grotem, jednocześnie odbijając drugi, błękitny. Posłał rozbrajacza w stronę wysokiego śmierciożercy. Mężczyzna przesunął się, ale i tak sięgnęło go zaklęcie. Różdżka wyleciała w powietrze i upadła nieopodal walczącego Sturgisa. Podmore zrobił unik przed lecącą w jego stronę klątwą, jednocześnie podnosząc upuszczoną różdżkę. Z wrednym uśmiechem schował ją w kieszeni.
– Flipendo! – zawołał Lupin. Grot zaklęcia uderzył w jeden z kontenerów, popychając go. Pojemnik potoczył się główną ulicą, taranując wszystkich, których napotkał na swojej drodze. – Aquamenti!
Z końca różdżki wyleciał strumień wody, który opadł na najbliższy płonący budynek. James poszedł w jego ślady i wspólnymi siłami ugasili płomienie.
Wtedy na przeciwległym końcu ulicy zaczęły pojawiać się postaci w dobrze znanych Lupinowi mundurach. Nawet z takiej odległości widział odznaki aurorskie. Wśród nowoprzybyłych Remus rozpoznał Syriusza, którego chyba po raz pierwszy wzięto na oficjalną akcję.
– Moody do nas macha – zauważył James, wskazując starszego aurora. – Chyba czas się zwijać. Aurorzy sobie poradzą. A chyba lepiej, żeby cię tu nie złapali.
Remus skinął głową, domyślając się, o czym myślał Potter. Obecność wilkołaka w środku starcia ze śmierciożercami mogłaby zostać odczytana bardzo jednoznacznie, a Lupin nie miał najmniejszej ochoty na zapoznanie się z wnętrzem ministerialnego aresztu. Okręcił się w miejscu i teleportował poza Hogsmeade, tuż obok Wrzeszczącej Chaty.
Przebiegł go dreszcz, jak zawsze na widok tego znienawidzonego budynku. Kojarzył mu się jedynie z bólem przemiany, niezliczonymi nocami, które spędził tu w czasach szkolnych. Wiedział, że tylko on ma takie podejście do Wrzeszczącej Chaty, która od kilku lat była jedną z głównych atrakcji turystycznych Hogsmeade. Mimowolnie Remus zastanowił się, czy Syriusz i James zdawali sobie sprawę z tego, że Lupin doskonale wiedział, że jego przyjaciele przyprowadzali do Chaty dziewczyny, gdy szukali miejsca, gdzie nikt by ich nie nakrył. Jemu samemu chodziło to po głowie w czasie jego krótkiego i intensywnego związku z Mary na początku siódmego roku, ale ostatecznie zwyciężyła jego niechęć do tego budynku.
Odczekał kilka minut, obserwując, jak w Hogsmeade gasną ognie. Dopiero gdy sytuacja się uspokoiła, teleportował się na Pokątną. Denerwowała go konieczność zostawiania wielu śladów teleportacyjnych po każdej potyczce. Wiedział, że to był wymóg bezpieczeństwa, ale potrafił mocno wydłużyć powrót do domu. Przespacerował się ulicą, przyglądając się witrynom sklepowym.
Przez całe życie starał się nie myśleć o tym, co mógłby kupić, gdyby miał pieniądze. Nie było po co, jedynie by się stresował. Teraz jednak było inaczej. Chciał dla swojego dziecka tego, co najlepsze. Zasługiwało na to.
Wtedy go olśniło. Czy naprawdę musiał to kupować? Miał dwie ręce, miał magię. Przecież mógłby zrobić coś sam. To by było nawet lepsze.
Uśmiechnął się pod nosem. Wyglądało na to, że znalazł sobie zajęcie na dosyć długi czas.
No super, mój komentarz się nie dodał :/
OdpowiedzUsuńJuż piszę co tam mi w niedzielę w serduszku zagrało :D
Pomysł z wzięciem Syriusza na chrzestnego jest boski! Po pierwsze lubię gościa bardzooo, po drugie, będzie ciekawsza fabuła z "Więźnia Azkabanu". Urozmaicisz ją o wątek Rose? W sumie to powinno być stwierdzenie, tworząc postać Lupinówny, już się na to zdecydowałaś :D Wujciu Syriusz jest może trochę zbyt lekkomyślny, ale serce ma dobre, myślę, że będzie mu zależeć na Rose tak bardzo jak na Harry'm. <3 Fajnie będzie miał z dwójką chrześniaków.
Muszę Syriuszowi pogratulować, że udało mu się wcisnąć pieniądze Remusowi. Remus jest piękną postacią z tym byciem honorowym, nic nie wartym itd, ale od tego ma przyjaciół, żeby się wzajemnie wspierali. No i się w końcu Lupin wyśpi - wujcio Syri ma sprawy pod kontrolą.
Szkoda, że Ami nie powiedziała Remusowi o Peterze. Nawet dla samej uczciwości względem niego. Jest przecież jego żoną i nie może tego ukrywać. Gdyby tylko wiedziała, jaki z tego Petera członek zakonu - Sturgis coś podejrzewa, z tego co widzę...
Dzięki za ten rozdział i do następnego :D
Ściskam!
Magda
Cześć! Tak komentarze, niestety czasem się nie dodają :(
UsuńNajbardziej boli to, że gdyby Ami powiedziała Remusowi o wszystkim, to prawdopodobnie by nie zginęła.
Rose będzie wpleciona w późniejsze wątki, chociaż chyba nie tak, jak to sobie wyobrażasz.
Ściskam mocno,
Morri