6 listopada 2020

Rozdział 31

 

Wrzesień 1981

Remus ostrożnie, trzymając różdżkę w pogotowiu, pchnął ciężkie drzwi. W jego nozdrza uderzył charakterystyczny zapach starości – kurzu i zgnilizny. Szczególnie ten drugi świadczył o tym, że w budynku zalęgły się korniczaki. Nowa Kwatera Główna nie była mocno zaniedbana, ale każdy mógł spostrzec, że od dawna nikt w niej nie mieszkał. Z pewnością należało spodziewać się w niej mnóstwa magicznych stworzeń, które uwielbiały takie zapomniane miejsca. Wystarczyło, że wszedł do środka, a zobaczył ghula, chowającego się na jego widok. Westchnął. Ghul nie stanowił problemu, wystarczyło go złapać i przenieść w inne miejsce.

Przechadzał się po kolejnych pomieszczeniach, rejestrując wszystkie stworzenia, jakie napotykał. Chciał wiedzieć, z czym dokładnie ma do czynienia, zanim weźmie się za usuwanie niechcianych lokatorów. Wolał nie znaleźć się w sytuacji, gdzie zająłby się oczyszczaniem jakiegoś pokoju i coś by na niego niespodziewanie naskoczyło.

Zastanawiał się zresztą, czy na pewno będzie miał dużo pracy. Większość stworzeń wyczuła już, że w budynku pojawił się drapieżnik i przemykała się do różnych wyjść. Nie bały się człowieka. Bały się wilkołaka. Remus wiedział jednak, że te, które uciekają, i tak nie stanowiły dla niego problemu. Prawdziwym wyzwaniem były te, które zdecydowały się zostać. Niewiele istot postanowiłoby przebywać w jednym pomieszczeniu z wilkołakiem.

Ghule wolały się pochować – i tak były zbyt powolne, by uciekać. Bahanki poukrywały się w porwanych zasłonach, gotując się do obrony. W piwnicy kłębiła się grupka przypominających prosiaki kołkogonów. Nie groźne przedstawiały zagrożenia, ale przynosiły pecha gospodarstwu, w którym przebywały. Lepiej, żeby nie zamieszkiwały Kwatery Głównej. Remus wiedział, że może mieć z nimi problem – jakichkolwiek zaklęć by nie zastosował, stworzonka powrócą. Na stałe mógł je odpędzić jedynie biały pies, a takowego Lupin nie posiadał i nie znał nikogo, kto by miał.

Remus kończył obchód, gdy jego uwagę przyciągnął szelest w jednej ze skrzyń. Wymierzył w nią różdżkę i podszedł ostrożnie. Instynktownie wciągnął powietrze, ale nie rozpoznał zapachu. Mógłby przysiąc, że gdzieś już go czuł, ale nie umiał go skojarzyć. Ostrożnie zdjął z kufra zaklęcie zabezpieczające i uniósł wieko. W środku znalazł skulonego w kącie pająka. Był duży, wielkości ludzkiej głowy, ale sprawiał wrażenie wychudzonego. Musiał leżeć w tej skrzyni od dłuższego czasu bez dostępu do wody i pożywienia.

Lupin wyczarował pudełko, do którego ostrożnie przełożył stworzenie. Było ono tak wyczerpane, że nawet nie próbowało się wyrywać. Wyglądało na pogodzone ze swoim losem. Remus domyślał się, że prawdopodobnie ma do czynienia z akromantulą i powinien się jej jak najszybciej pozbyć. Te ogromne pająki były śmiertelnie niebezpieczne… ale czy on sam też nie był? Zawsze miał opory przed zabijaniem magicznych stworzeń. Aż nazbyt dobrze wiedział, że jemu samemu wielu chętnie zgotowałoby ten sam los.

Remus wziął skrzynkę z pająkiem i skierował się do wyjścia. Tego dnia nie miał już co robić. Musiał znaleźć miejsca, gdzie mógłby przesiedlić ghule i najlepiej kilka białych psów. Teleportował się w okolice Hogwartu i od razu skierował do chaty gajowego. Wiedział, że jedynie Hagrid może pomóc mu z akromantulą. Był w końcu specjalistą od dziwnych i niebezpiecznych stworzeń.

– Remus, łobuzie, co cię tu sprowadza?! – krzyknął gajowy na widok niespodziewanego gościa.

– Wiesz, zacząłem oczyszczać nową Kwaterę i znalazłem coś, co może ci się spodobać.

Postawił na stole skrzynkę i stuknął w nią różdżką, by zniknęła. Oczom dwóch mężczyzn ukazała się wycieńczona akromantula. Hagrid uniósł do ust potężną dłoń.

– Na gacie Merlina, co się z nią stało?!

– Znalazłem ją zamkniętą w skrzyni. Nie wiem, jak długo tam była. Myślisz, że dasz radę się nią zająć?

Remus spojrzał z obawą na gajowego. Prośba była nietypowa i nie zdziwiłby się, gdyby Hagrid odmówił. Trzymanie akromantul było niezgodne z prawem.

– Nawet wiem, gdzie zamieszka – powiedział gajowy, ku zaskoczeniu Lupina. – Nie musisz się bać, zaopiekuję się nią. Jeżeli znajdziesz jeszcze jakieś kłopotliwe stworzenia, to przynieś mi je.

– A wiesz… Nie znasz kogoś, kto ma białe psy? Znalazłem całą kolonię kołkogonów. Nie chcę robić im krzywdy, wystarczy je przegonić. Znajdą sobie inne miejsce.

– Dobry z ciebie chłopak, Remus. Bardzo dobry.

Lupin szybko opuścił chatę Hagrida i skierował się ku głównej bramie Hogwartu. Było już późno i chciał jak najszybciej wrócić do domu i zwolnić Petera, który opiekował się Rose. Nie chciał nadużywać jego uprzejmości.

– Remus? Remus, to ty?!

Odwrócił się, słysząc za sobą damski głos. W jego stronę biegła starsza od niego o kilka lat kobieta. Pełne policzki miała zaczerwienione od wysiłku. Zatrzymała się przy Lupinie i mocno go objęła. Mężczyzna zastygł, nieprzygotowany na takie życzliwe powitanie.

– Cześć, Em – wydukał. Ostrożnie poklepał ją po ramieniu. – Co u ciebie?

– Odbierałam instrukcje od Dumbledore’a, a tak poza tym… wiesz, Zakon-praca, praca-Zakon i tak w kółko. Z nowości, to w zeszłym miesiącu chłopak mnie rzucił.

– Przykro mi – wymamrotał odruchowo Remus.

Ruszyli wolnym krokiem w stronę Hogsmeade. Dopiero stamtąd mogli się bezpiecznie teleportować. Lupin milczał, niepewny, o czym ma rozmawiać. Dziwnie się czuł w towarzystwie Emmeliny. Nigdy nie łączyły ich jakieś bliskie relacje, a Remus ciągle pamiętał, że to Vance miała iść na ten feralny patrol, na którym zginęła Ami. Nie winił jej za to, co się stało – co to, to nie – ale i tak miał niepokojące przeczucie, że nie tak to powinno wyglądać.

– A ty jak sobie radzisz? – zapytała Emmelina. – Jak twoja córka?

– Rośnie. Zaczęła raczkować. Coraz więcej mówi. Wiesz, powoli do przodu. Zakon-dom, dom-Zakon i w zasadzie nic poza tym.

Zapadła cisza, która po kilku chwilach zrobiła się krępująca. Remus szedł, wbijając wzrok w ziemię i kopiąc kolejne kamienie. Nie chciał rozmawiać o tym, co działo się w jego domu. Nie z Emmeliną.

– Remus, chciałam cię przeprosić – powiedziała w końcu Vance. – Powinnam była wcześniej z tobą pogadać…

– Skończ! – przerwał jej ostro Lupin. – Nie chcę o tym rozmawiać. Ani teraz, ani w ogóle.

Emmelina cofnęła się i wbiła w Remusa spłoszone spojrzenie. Najwidoczniej nie spodziewała się tak nagłej reakcji. Szybko się jednak opanowała, jednak mężczyzna nie zwracał już na nią uwagi. Przyspieszył kroku, chcąc jak najszybciej zakończyć to nieprzyjemne spotkanie. Miał dość. Miał dość wszystkiego i wszystkich.

– Remus, poczekaj! – zawołała za nim Emmelina.

Dogoniła go i złapała za nadgarstek. Zanim Lupin się zorientował, przyciągnęła go do siebie i wpiła się w jego usta. Remus drgnął zaskoczony, nie będąc w stanie jej odepchnąć. W pierwszym odruchu oddał pocałunek. Merlinie, jak bardzo mu tego brakowało. Czułości, ciepła kobiecego ciała… Zamknął oczy i przez krótką chwilę wyobraził sobie, że jest tu ze swoją Ami. Szybko jednak oprzytomniał.

– Em, co ty wyprawiasz?! – zapytał, odsuwając się. – Ja… Wiesz, że ja… Ja nie…

– Jestem ci to winna. To wszystko przeze mnie…

– Nie gadaj głupot. To… To byli śmierciożercy. To był zdrajca, który jest w Zakonie. Odpuść, Em.

Próbował się wyrwać, ale Emmelina trzymała jego rękę w mocnym uścisku. Wpatrywała się w niego swoimi stalowymi oczami. Remus nie widział w tym spojrzeniu nawet cienia wątpliwości. Ta kobieta zdecydowanie wiedziała, czego chciała i na co się decyduje. Lupin poczuł na plecach dreszcz podniecenia.

Nie podobała mu się ta sytuacja. Nie podobało mu się to, że jego własne ciało zaczynało go zdradzać. Nie chciał mieć z Vance nic wspólnego, ale z drugiej strony… była taka chętna, a on od tylu miesięcy był sam…

– Chodźmy do mnie – szepnęła Emmelina, zarzucając mu ręce na szyję.

– Nie mogę. Naprawdę nie jestem na to gotowy…

– Nie mówię przecież o związku. Ty jesteś sam. Ja jestem sama. Nikomu się krzywda nie stanie, jeżeli czasem się spotkamy.

Jej sugestywny ton przeszył Remusa na wskroś. Przełknął ślinę, próbując zwilżyć wyschnięte gardło. Czuł, jak krew szumi mu w uszach. Musiał stąd zniknąć i zakończyć tę rozmowę, zanim popełni błąd.

– Nie, Em. Dziękuję za… propozycję… ale nie. Po prostu nie.

– Jasne. Przemyśl to. W razie czego wiesz, gdzie mnie szukać.

Deportowała się, zanim Remus zdążył jej cokolwiek odpowiedzieć.

Lupin odetchnął głęboko, próbując się uspokoić. Jeżeli kiedykolwiek zastanawiał się, jak długo ludzie będą brać pod uwagę jego żałobę, to już wiedział. TAKIEJ propozycji się jednak nie spodziewał. W końcu mało która kobieta ot tak zaprosiłaby do łóżka wilkołaka.

Wszedł do baru Pod Trzema Miotłami i usiadł przy ladzie. Przez chwilę tępo wpatrywał się w menu, zastanawiając się, na co może sobie pozwolić. Z poprzedniego miesiąca zostało mu trochę oszczędności, ale nie chciał ich marnować na alkohol. Z drugiej strony, miał poczucie, że wyjątkowo potrzebuje czegoś się napić. Czegoś innego niż wino, które spoczywało u niego w szafce. Czegoś mocniejszego.

– Proszę, proszę, wrócił jeden z moich ulubionych Gryfonów – powiedziała z uśmiechem Rosmerta, opierając się o ladę z drugiej strony baru. – Gdzie zgubiłeś przyjaciół? Zawsze przychodziliście przynajmniej we dwóch.

– Życie poszkolne – stwierdził bezradnie Remus. – Nikt nie mówił, że będzie łatwo.

Barmanka uśmiechnęła się ze smutkiem i pokiwała smętnie głową.

– Niestety to prawda. Więc… co cię tu sprowadza?

– Życie – powtórzył Lupin.

– Najbardziej niebezpieczne z zajęć.

Remus skinął głową, myśląc o wszystkich tych, którzy zginęli w ciągu ostatnich miesięcy. Ami, Fabian, Gideon, Marlena… zbyt wiele osób, zbyt wielu zabitych. Merlinie, jak tak można żyć? Jak można tak funkcjonować? Wystarczył jeden nieostrożny krok, by wszystko zniknęło. By zniknął człowiek.

– Mam dość tej wojny – mruknął. – Za dużo już tego wszystkiego.

Rosmerta spojrzała na niego smutno, ale nic nie powiedziała. Nalała Ognistej Whisky do szklanki, którą postawiła przed Remusem. Ten zakręcił kilka razy szkłem, po czym upił łyk bursztynowego napoju. Poczuł, jak alkohol rozgrzewa mu przełyk. Napił się znowu.

Spędził w barze ponad godzinę. Nie poprosił Rosmerty o kolejną porcję whisky. Wysączył alkohol do końca. Rozmyślał nad swoim życiem, nad swoją sytuacją. Wiedział, że nic dobrego go już nie czeka. Nic poza Rose. Ale jak miał zapewnić jej to, co najlepsze, jeżeli nie mógł znaleźć pracy? Nie chciał być do końca życia na utrzymaniu ojca.

Pochłonięty myślami, nawet nie zauważył, gdy miejsce obok niego zostało zajęte. Zorientował się dopiero, gdy przed jego nosem stanęła kolejna szklanka. Uniósł wzrok i zobaczył Syriusza.

– Luniek, źle z tobą, jeżeli sam przychodzisz pić – stwierdził Black. – Mogłeś napisać, wysłać Patronusa albo coś…

– Nie planowałem tego. Miałem męczący dzień i tyle.

Wbijał spojrzenie w napełnioną szklankę, unikając wzroku przyjaciela. Nie miał najmniejszej ochoty mówić mu o rozmowie z Emmeliną. Nie, to było coś, co wolał zachować dla siebie. Cała sytuacja wystarczająco krępowała go bez głupich komentarzy i niepomocnych rad Syriusza. Domyślał się, co Łapa by mu powiedział.

– Kręcisz, Remus, kręcisz. Za długo cię znam, żeby się nie zorientować. Ale jak tam sobie chcesz – stwierdził Black i upił łyk whisky.

Lupin zmrużył oczy. Słowa przyjaciela były co najmniej podejrzane. Syriusz NIGDY nie odpuszczał, gdy wyczuwał, że jest coś nie tak. Przecież to on odkrył, kim… czym naprawdę jest Remus. Drążył tak długo, aż połączył wszystkie fakty.

– Co się dzieje, Syriusz? – zapytał Lupin.

– Rogaty coraz bardziej się martwi. Ale nie rozmawiajmy o tym tutaj. Za dużo ciekawskich uszu.

Dopili whisky i opuścili bar. Przeszli przez główną ulicę Hogsmeade, rozglądając się co i raz, czy nikt ich nie śledzi. Szczególnie Syriusz uważał, żeby nie ciągnąć za sobą ogona. Odkąd był odpowiedzialny za dwoje chrześniaków, zrobił się podejrzliwy niemal jak sam Moody. Nie chciał sprowadzać niebezpieczeństwa na swoich podopiecznych.

– Co z Jimem? – spytał Remus, gdy teleportowali się już do Rockcliffe.

– Ostatnio miał wrażenie, że ktoś kręcił się pod ich domem. Rozmawiał nawet z Dumbledore’em o mocniejszych zabezpieczeniach. Zastanawia się nad rzuceniem Fideliusa. Wtedy nikt nie mógłby ich znaleźć…

– Nic nie mów! – przerwał mu gwałtownie Lupin. – Nie chcę nic wiedzieć! Im mniej będę wiedzieć, tym lepiej dla nas wszystkich. Wystarczy mi świadomość, że James i Lily będą bezpieczni. Nie powinienem wiedzieć, kto jest Strażnikiem Tajemnicy.

Syriusz otworzył usta ze zdziwienia, ale w jego szarych oczach błysnęło zrozumienie. Im mniej osób wiedziało o zaklęciach ochronnych, tym większa była szansa, że nie dowiedzą się o nich niepowołani ludzie. Do tego żaden z nich nie mógł dopuścić. Głównym zadaniem Huncwotów było chronienie małego Harry’ego. Tylko na tym musieli się skupić.

– Remus, jesteś naszym przyjacielem. Jesteś jednym z nas. Masz prawo wiedzieć, jak nikt inny.

– Ale nie chcę. Chronię w ten sposób i ich, i siebie. Przekaż Jamesowi, żeby o niczym mi nie pisał. Najlepiej, żeby w ogóle nie pisał. Każdy list może być niebezpieczny.

Syriusz pokiwał głową ze zrozumieniem. Coraz częściej docierały do nich informacje o przechwytywaniu listów, dlatego członkowie Zakonu zaczęli preferować przekazywanie informacji ustnie. Przestawano nawet wysyłać Patronusy, bo zwracały na siebie zbyt wiele uwagi.

– Przekażę Rogatemu – powiedział w końcu Black. – Daj mi znać, jeżeli będziesz czegoś potrzebować.

Uścisnął dłoń przyjaciela i deportował się, zostawiając Remusa samego. Ten schował różdżkę do kieszeni i ruszył w stronę domu. Nie mógł się doczekać, aż weźmie córkę w ramiona.

~ * ~

Wrzesień 1980

Ami po cichu zajrzała do szopy stojącej na tyłach domu. Od kilku tygodni jej mąż spędzał tam niemal każdą wolną chwilę. Do domu wracał jedynie po to, by coś zjeść albo się przespać. Zdecydowaną większość czasu spędzał w księgarni, pracując dla Zakonu, lub właśnie siedząc w tej nieszczęsnej szopie. Amelię coraz bardziej to drażniło – z każdym tygodniem brzuch bardziej przeszkadzał jej w poruszaniu się i potrzebowała męża w domu, nie mówiąc już o tym, że zwyczajnie brakowało jej towarzystwa.

Ze względu na zaawansowaną ciążę, Ami coraz bardziej bała się wychodzić z domu, przez co spotykała się z coraz mniejszą liczbą ludzi. W zasadzie jej kontakty towarzyskie ograniczały się jedynie do odwiedzających ich dom Syriusza i Petera, chociaż przy tym drugim Amelia czuła się wyjątkowo niekomfortowo. Bała się, że Pettigrew zrobi bądź powie coś, co mogłoby zrujnować jej małżeństwo.

– Ami, wiem, że tam jesteś! – krzyknął Remus z wnętrza szopy.

Dziewczyna usłyszała szuranie po drugiej stronie drzwi, które po dłuższej chwili się uchyliły. Przez szparę wyłoniła się rozczochrana głowa jej męża. Remus uśmiechnął się na jej widok. Przetarł dłonią włosy, żeby wytrzepać z nich drewniane wióry.

– Coś się stało, ma chérie? – zapytał. – Pomóc ci w czymś?

– Czy musi się coś stać, żebym chciała spędzić trochę czasu ze swoim mężem? Rem, prawie cię ostatnio nie widuję. Ciągle tu siedzisz.

Remus spuścił wzrok z zawstydzeniem. Ami miała wrażenie, że na jego policzkach pojawił się rumieniec zawstydzenia.

– Już kończę – mruknął cicho. – Naprawdę. Jeszcze dwa, góra trzy dni i będę mógł ci to pokazać. Na pewno ci się spodoba.

Amelia wywróciła oczami, ale uśmiechnęła się do męża. Widziała, jak bardzo zależy mu na tej niespodziance. Tylko dlatego nie dociekała, co naprawdę Remus robi w szopie. Nie chciała odbierać mu tej przyjemności.

– Na pewno. Już nie mogę się doczekać. Nie przemęczaj się tylko. Mam wrażenie, że coraz słabiej wyglądasz.

Położyła dłoń na jego bladym, zarośniętym policzku. Ostatnio Remus był tak zabiegany, że nawet nie miał kiedy się ogolić. Wieczorami wracał do domu i niemal bez tchu padał na łóżko, często zbyt zmęczony, by się chociażby umyć. Ami mogła jedynie poprawić mu poduszkę i okryć go cienką kołdrą, pod którą spali w letnich miesiącach. Przerażało ją to, co działo się z jej mężem. Jej ukochanym. Ojcem jej nienarodzonego dziecka.

– Rozchorujesz się, jeżeli będziesz dalej tak funkcjonował – powiedziała. – Rem, odpocznij, proszę. Chociaż ten jeden wieczór. Chodź ze mną do domu i odpocznij.

Remus odetchnął ciężko, wtulając twarz w jej dłoń. Przymknął oczy, pozwalając sobie na okazanie zmęczenia. Wyszedł z szopy i zamknął za sobą drzwi. Ami poczuła wokół siebie jego wychudzone ramiona. Objęła go mocno, a na jego plecach mogła spokojnie policzyć wszystkie żebra i kręgi. Musiała koniecznie dopilnować, żeby zaczął więcej jeść. Jeżeli coś się nie zmieni, następna pełnia mogła być trudna. Wygłodzenie, zmęczenie i nadmiar emocji fatalnie działały na wilkołaka.

Weszli do domu i Remus od razu skierował się do kuchni. Przejrzał kilka szafek i lodówkę. Zmarszczył brwi.

– Nic nie zostało z wczorajszego obiadu? – spytał.

– Wczoraj były resztki z przedwczoraj – wyjaśniła Ami. – Mówiłam ci. Prosiłam cię rano, żebyś zrobił zakupy po pracy.

Mina Remusa dobitnie świadczyła o tym, że zapomniał o tej prośbie. Przeczesał dłonią włosy, po czym sięgnął po portfel do kieszeni. Otworzył go i szybko przeliczył jego zawartość. Zmarszczył brwi. Zostało mu stanowczo zbyt dużo miesiąca do końca pensji.

Merde! Przepraszam, Ami. Przepraszam. Tracę już rozeznanie w tym, co się dzieje.

– To odpocznij. Odpuść sobie coś. Rem, nie możesz się tak zamęczać. Musisz z czymś zwolnić.

– Z czym? Z Zakonem? Toczy się wojna, chcę, żeby się skończyła. Żeby nasze dziecko mogło być bezpieczne. Zwolnić z pracą? A jak was utrzymam? Już teraz jest nam ciężko. Zresztą sama zobacz!

Podał jej portfel, wbijając spojrzenie pełnych wstydu oczu w podłogę. Policzki mu płonęły. Ami odłożyła portfel na szafkę i objęła go.

– Nie zaczynaj znowu, proszę. Damy sobie radę. Naprawdę. Póki będziemy razem, wszystko będzie dobrze. Ale nie chcę, żebyś pochorował się ze zmęczenia. Potrzebuję cię całego i zdrowego.

– Nie jestem zdrowy – przypomniał jej cierpko Remus. – Od ponad piętnastu lat.

Ami zmarszczyła brwi ze zdenerwowania. Jej oczy błysnęły groźnie, a tętno przyspieszyło. Znowu zaczynał. Znowu wchodził na ten temat. Znowu upierał się przy swojej chorobie. Znowu przypominał jej o tym, o czym wcale nie chciała pamiętać.

– Wiem. I wiedziałam, gdy wychodziłam za ciebie. Nic się nie zmieniło, Rem. Ale nie chcę, żebyś mi za zmęczenia padł na ziemię. Kocham cię.

Remus nachylił się i oparł swoje czoło o jej. Odetchnął głęboko, wdychając jej zapach.

– Ja ciebie też kocham – szepnął. – Poczekaj tu, pójdę zrobić jakieś zakupy.

– Nie. Chodźmy razem. Chcę pójść z tobą. Dawno nie wychodziłam z domu. Skoczmy gdzieś daleko stąd, gdzie nikt nie będzie się nas spodziewał. Gdzieś, gdzie jest mało czarodziejów.

Remus zamyślił się, ale w końcu skinął głową. Przywołał cienki sweterek i zarzucił go na ramiona Ami. Zignorował jej pełne niezadowolenia spojrzenie. Poprowadził ją do drzwi, które następnie zamknął na klucz. Dla pewności pociągnął za klamkę. Jego ruchy były szybkie, ostre. Wyraźnie był zdenerwowany.

– Co się dzieje? – zapytała Amelia. – Jeżeli tak bardzo ci zależy, zostanę.

– Nie… nie, masz rację. Ostatnio tylko siedzisz w domu. To niezdrowe. Chciałbym móc cię gdzieś zabrać. Nie do sklepu. chciałbym zabrać cię na kawę, do restauracji, do teatru. Czy my w ogóle byliśmy kiedyś na takiej prawdziwej randce?

– Em… Liczy się spacer, a potem wino u ciebie po tamtej potyczce ze śmierciożercami?

Remus roześmiał się cicho i pocałował ją w czoło. Pamiętał tamten wieczór. Po starciu deportowali się do jednego ze szkockich lasów. Było ciepło, pogoda dopisywała, więc szli razem o wiele dłużej, niż wymagały tego względy bezpieczeństwa. Z początku Remus był zawstydzony, milczący. Podziwiał Amelię, jej umiejętności i płynność ruchów w walce, ale dotąd nie miał okazji zamienić z nią więcej jak kilka słów. Uważał, że nie ma sobą nic do zaoferowania.

Amelia zdawała się tak nie uważać. Wypytywała go o przygody z czasów szkoły, interesowała się tym, co robił po jej ukończeniu. Wydawała się zafascynowana jego pracą w księgarni. Remus stopniowo coraz bardziej się otwierał i coraz jawniej wyrażał swoje zainteresowanie. Nie miał pojęcia, jak to się stało, że w pewnym momencie Ami złapała go za rękę (a może to on ją chwycił?). Pamiętał, że pocałował ją. Zaprosił na wino. Resztę wieczoru spędzili, siedząc w skromnej kuchni jego domu i popijając słodki trunek. Remus znalazł nawet jakieś zapomniane ciastka, żeby na blacie nie było pusto. Gdy Amelia wychodziła, Lupin ponownie odważył się ją pocałować po raz drugi, a potem… a potem Ami miała już powód do tego, by zostać na całą noc.

– Powiedzmy, że tylko dopóki nie otworzyłem wina – zaproponował z uśmiechem Remus. – Źle by to o nas świadczyło, gdybyśmy późniejsze wydarzenia też zaliczyli do pierwszej randki.

Amelia roześmiała się, ale nie mogła nie zgodzić się z mężem. Pójście do łóżka z chłopakiem na pierwszej randce rzeczywiście nie brzmiało dobrze. Nie żałowała tego, co się wtedy wydarzyło. Była szczęśliwa. Tamta noc zaowocowała ich związkiem, chociaż musiała dłuższą chwilę przekonywać Remusa, że chce być z nim mimo jego choroby. Nie bała się go. Już nie.

– To chodźmy na spacer – poprosiła. – Może być tam, może być gdziekolwiek indziej. Za tobą pójdę nawet na koniec świata. Ale po zakupach.

Mąż objął ją ramieniem i deportowali się. Wylądowali na morskim wybrzeżu. Ami owinęła się ciaśniej sweterkiem, mimo uścisku Remusa poczuwszy na skórze chłodny wiatr.

– Gdzie jesteśmy? – zapytała, rozglądając się. – Walia? Szkocja?

– Kornwalia – odpowiedział Remus. – Konkretnie Falmouth. Śmierciożercy nie zapuszczają się tak daleko na zachód. Za daleko od centrum jak dla nich. Powinniśmy być tutaj bezpieczni.

Wziął Ami pod rękę i poprowadził ją w stronę miasta. Chociaż znajdowali się tak daleko od domu, czuł się całkiem swobodnie. Niemal nie bał się o ich bezpieczeństwo. Niemal.

2 komentarze:

  1. Ooo widzę alternatywną wersję pojawienia się Aragoga :D A Remus to podobno ten odpowiedzialny :P Uwielbiam Hagrida i to że do wplatasz do fabuły!
    Jejku, co Ty tu wyczyniasz - co wyprawia Emmelina. Remus się namyśla, widać że chłopak tęskni za Ami, no ale przesadza. No, ogólnie byłam w szoku, jak to przeczytałam. Dobrze, że jest na tyle rozsądny, że się nie upił.
    Wybacz, że tak rzadko komentuję, ale raz na jakiś czas obiecuję się odzywać!
    Ściskam, Magda

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie, nie, to nie Aragog. Aragog już jest od dawna. Tutaj mamy Mosag - jego partnerkę.
      Dziękuję, że napisałaś. Siedzę w domu na kwarantannie i łapie mnie trochę dół :(.
      Ściskam mocno,
      Morri

      Usuń