13 listopada 2020

Rozdział 32

 Wrzesień 1980

Ami ostrożnie postawiła stopę przed sobą. Potem drugą. Remus asekurował ją, żeby na nic nie wpadła, ale mimo to niepewnie się czuła, idąc z zakrytymi oczami. Po twardej podłodze pod nogami poznała, że weszła już do szopy. Słyszała, jak mąż zamyka za nimi drewniane drzwi.

– Jeszcze tylko chwila. – Usłyszała drżący z ekscytacji głos męża. – Jeszcze dwa kroki. Jeszcze krok… i… możesz to zobaczyć.

Chustka zniknęła sprzed oczu Amelii, która rozejrzała się po szopie. Zszokowana uniosła dłoń do ust. Nie mogła uwierzyć w to, co widzi.

– Rem… – szepnęła. – To… to jest piękne. Po prostu piękne.

Wyciągnęła drugą rękę, żeby dotknąć drewnianego, rzeźbionego łóżeczka. Pręty były gładkie, a w wezgłowiach znajdowały się piękne róże. Remus nawet je pomalował na intensywny czerwony kolor. Odchodziły z nich żółte łodyżki. Amelia roześmiała się.

– Chcesz gryfonizować nasze dziecko od samego początku? – spytała.

– Na pewno mu nie zaszkodzi. Jeżeli chcesz, pomaluję kilka na błękit i brąz. Chyba nawet powinienem. Pufek ma też bardzo silne krukońskie korzenie. Moja mama też była Krukonką.

Ami skinęła głową. Otarła łzy wzruszenia i mocno objęła męża. Nie wierzyła, że Remus zrobił to wspaniałe łóżeczko. W dodatku całkiem sam. Wiedziała, że jej mąż nieźle radził sobie z techniką, w końcu dokonywał większości napraw w domu, ale czegoś takiego się nie spodziewała.

Wyszli z szopy i wolnym krokiem ruszyli do domu. Na ganku zastali siedzącego na barierce Syriusza. Ten zeskoczył na ich widok i pokręcił głową z rozbawieniem.

– Ech, wy moje gołąbeczki – rzucił lekko. – Aż miło na was popatrzeć.

– Też powinieneś kogoś sobie znaleźć – zauważyła Ami.

Black zmarszczył brwi, momentalnie poważniejąc. Tak, miał poczucie, że przyjaciółka się nie myliła. Chętnie flirtował z dziewczynami, ale nie myślał o związkach. Nie był w żadnym od ukończenia szkoły.

– Nie czas na to. Muszę skończyć najpierw kurs na aurora, już niewiele mi zostało. Poza tym… wiem, że jestem obserwowany. Mój brat był śmierciożercą. Mnie też chcą. Jeżeli zacznę się z kimś spotykać, ona też będzie na celowniku. Nie, nie mogę i nie chcę nikogo tak narażać.

Ami spuściła wzrok, zawstydzona. Nie spodziewała się takiej odpowiedzi. Co prawda słyszała o sytuacji Syriusza, ale nigdy nie wdawała się w szczegóły. Regulus Black był tematem tabu. Huncwoci unikali go niczym morderczej klątwy, a i Zakon najczęściej milczał na ten temat. Skoro młodszy z braci nie żył, nikt nie uważał za stosowne, by o nim rozmawiać.

Remus drgnął nerwowo. Syriusz powiedział to, czego on sam się bał. A co, jeżeli tym małżeństwem sprowadził na Amelię niebezpieczeństwo? Nie chodziło nawet o śmierciożerców i wojnę – oboje byli równie narażeni. Ale co z Ministerstwem? Co z Greybackiem, który ukąsił go przed laty? Co ze zwykłymi ludźmi? Co zrobią z Ami za poślubienie wilkołaka?

Weszli do domu. Remus od razu ruszył do kuchni, żeby zaparzyć herbatę. Z szafki wyjął upieczone przed dwoma dniami ciastka. Postawił wszystko na stole i usiadł na krześle obok żony.

– Co cię do nas sprowadza? – zapytał przyjaciela.

– Problemy dnia codziennego… Dawno nie byłem u was na obiedzie. Pomyślałem, że się wproszę. Może dowiem się czegoś nowego odnośnie maleństwa.

– To ostatnie raczej niekoniecznie – odpowiedziała Ami, gdy ucichł śmiech po ostatnich słowach Syriusza. – Wszystko z nim w porządku, coraz więcej się rusza. Ale nic więcej nie wiemy.

Remus uśmiechnął się, spoglądając na żonę. Czuł ogarniającą go dumę. Ami wyglądała wspaniale, a ciążowy brzuch jedynie dodawał jej urody. Ten widok mile łechtał ego Lupina. Może i nie był człowiekiem, ale nikt nie mógł odmówić mu tego, że był mężczyzną. Miał zostać ojcem w wieku niespełna dwudziestu jeden lat. Syn czy córka – to nie miało w tym momencie znaczenia. Już teraz miał więcej, niż kiedykolwiek by się spodziewał. Przez całe życie był pewny, że zawsze będzie sam.

– Rem, jesteś wolny w sobotę, prawda? – zapytała Amelia. Sięgnęła po ciastko i odgryzła kawałek.

– Tak, przecież wiesz – zauważył. Jego grafik pracy wisiał na drzwiach lodówki. – Coś się stało?

– Pojedziemy do Hogsmeade? Dawno tam nie byliśmy.

Przygryzła wargę, obserwując reakcje męża. Remus pobladł, a jego dłoń zacisnęła się na krawędzi stołu. Odetchnął głęboko kilka razy, wyraźnie próbując przemilczeć ostrą odpowiedź. Ami kątem oka widziała, jak Syriusz odsuwa się z pola rażenia.

– Hogsmeade jest niebezpieczne – powiedział Remus. – Nigdy nie wiadomo, kiedy mogą pojawić się śmierciożercy. Poza tym, w sobotę będzie tam pełno uczniów Hogwartu. Nie, Ami, to zbyt niebezpieczne.

Amelia poczuła, jak ogarnia ją złość. Znowu to samo. Znowu mąż uważał, że wie lepiej. Ostatnio zgodził się zabrać ją do sklepu, ale potem znowu zamknął ją w domu. Znów była sama. Tym razem jednak zamierzała postawić na swoim. Nie chodziło jej o zwykły spacer.

– Wiem, że będą uczniowie. Wśród nich będzie moja siostra! Rem, nie widziałam jej od roku!

Widziała zrozumienie w jego oczach, ale wciąż się wahał. W innej sytuacji by się z nim zgodziła, ale to była jej pierwsza od dawna okazja do zobaczenia Matildy. Tilda nie przyjechała na zeszłoroczne święta, a potem Ami wyszła za mąż i matka skutecznie je rozdzielała. W czasie wakacji nawet na chwilę nie mogły się spotkać.

– Nie wiem, czy to dobry pomysł… – zaczął niepewnie Remus, szukając spojrzeniem pomocy u Syriusza, który jednak taktycznie nie dał po sobie poznać, że cokolwiek słyszy.

– Kochany, nie pytam cię o zdanie. Ja cię informuję, że jadę w sobotę do Hogsmeade, żeby spotkać się z siostrą. Z tobą albo bez ciebie.

Zanim Remus zdążył jej odpowiedzieć, wstała do stołu i przeszła do drugiego pokoju. W porywie złości trzasnęła za sobą drzwiami. Usiadła na łóżku i ukryła twarz w dłoniach. Gniew ustąpił, ale jej ramionami wstrząsnął szloch. Niemal natychmiast Remus wpadł do pokoju i mocno ją objął.

– Już dobrze – szepnął, głaszcząc jej blond włosy. – Pojedziemy do Hogsmeade. Obiecuję. Zadbam, żebyście były bezpieczne.

Ami uśmiechnęła się przez łzy, ale jej radość stłumiło poczucie winy. Nie chciała, żeby wyglądało to tak, jakby wymuszała coś przy pomocy płaczu. Nie planowała tego. Po prostu poniosły ją nerwy. Wtuliła się w męża. W jej oczach ponownie stanęły łzy, gdy poczuła na czole jego czułe pocałunki.

Ami nie posiadała się z radości, gdy kilka dni później wylądowała u boku męża na głównej ulicy Hogsmeade. Widziała, że Remus jest zdenerwowany i lustruje otoczenie, jakby w każdej chwili spodziewał się ataku. Splotła swoje palce z jego i zacisnęła dłoń, żeby dodać mu otuchy. Uśmiechnęła się delikatnie.

– Nie martw się – powiedziała. – Wszystko będzie dobrze

Remus skinął głową, ale nic nie powiedział. Wolną dłoń oparł o krawędź kieszeni, w której trzymał różdżkę, gotów sięgnąć do niej w każdej chwili. Poprowadził Ami do Trzech Mioteł. W barze rozejrzał się, sprawdzając, czy nie ma tu żadnego niebezpieczeństwa. Zamiast śmierciożerców dostrzegł trzy postaci w mundurach aurorskich, co wyraźnie świadczyło o tym, że Dumbledore zadbał o bezpieczeństwo uczniów.

– Ami!

Amelia obróciła się, słysząc znajomy głos. Rozłożyła szeroko w ramiona, w które wpadła młodsza o trzy lata dziewczyna. Również była blondynką, ale poza tym nie była podobna do siostry. Okrągła na twarzy, sporo tęższa, o brązowych oczach.

– Tilda! – zawołała szczęśliwa Ami, obejmując czule młodszą siostrę. – Jak dobrze cię widzieć, kochana! Chodź, poznaj mojego męża, Remusa. Skarbie, to moja siostra, Matilda.

– Miło mi – powiedział sztywno Lupin i uścisnął dłoń szwagierki. – Porozmawiajcie sobie, a ja rozejrzę się po okolicy. Sprawdzę, czy na pewno jest bezpiecznie.

Zniknął z baru, a siostry zajęły miejsca przy jednym ze stolików. Uśmiechnięta Rosmerta podała im napoje.

– Jak się czujesz, kochana? – zapytała, z czułością spoglądając na brzuch Ami.

– Bardzo dobrze, dziękuję.

– Myślałam, że już urodziłaś – powiedziała Matilda, gdy barmanka odeszła od ich stolika. – Wyszłaś za mąż w styczniu, a mama powiedziała…

Urwała, uświadamiając sobie, że chciała powiedzieć coś niestosownego. Wbiła wzrok w kufel i zakręciła nim. Zerknęła na siostrę z zakłopotaniem.

– Wiem, mama rozpowiada, że wyszłam za Remusa, bo wpadliśmy, ale tak nie było. Pobraliśmy się w styczniu, a o ciąży dowiedziałam się w marcu. Urodzę dopiero na koniec listopada, chociaż, na brodę Merlina, chciałabym wziąć już dziecko w ramiona. A co u ciebie? Jak nastrój przed owutemami?

Ami nie chciała słuchać tego, co na temat jej małżeństwa wygadywała jej matka. Margaret jak dotąd nie zaakceptowała jej wyboru. Trudno. Amelia nie zamierzała na siłę wkupiać się w jej łaski.

– Zastanawiam się, czy nie wzięłam na siebie za dużo – przyznała Matilda. – Chcę zdawać Transmutację, Zielarstwo, Astronomię, Wróżbiarstwo, Runy i Mugoloznawstwo. Boję się, że to za duży materiał.

– Powinnaś wziąć też Obronę – zauważyła Ami. – Jest niebezpiecznie, a samoobrona zawsze ci się przyda.

Tilda pokręciła gwałtownie głową.

– Nie. Mama jest temu przeciwna. Zresztą chcę pracować kiedyś w Ministerstwie, tam Obrona mi niepotrzebna. Tylko nie mów mi, że jest wojna. Ona nie jest moja. Nie chcę walczyć. I ty też nie powinnaś.

Amelia upiła łyk piwa kremowego, powstrzymując się w ten sposób od odpowiedzi. Nie mogła winić siostry za takie myślenie. Jej też matka mówiła, że to nie jest ich wojna i nie powinna się angażować, ale Ami nie posłuchała. Uważała, że wstąpienie do Zakonu było najlepszą decyzją w jej życiu.

– Tildo, znasz moje zdanie, nie zmienię go. Nie kłóćmy się. A owutemami się nie martw. Miałam tyle samo egzaminów i dałam radę. Jakbyś miała jakiś problem, pisz.

Z całego serca chciała pomóc siostrze. Pamiętała, jak trudnymi egzaminami były owutemy – nie z powodu pytań, ale stresu, który im towarzyszył. Nawet najlepsi uczniowie byli poddenerwowani.

– Ten twój mąż był dziwnie spięty – odważyła się powiedzieć Matilda, gdy dopijały herbaty.

– Boi się ataku – stwierdziła Ami. – Hogsmeade jest łatwym celem, a ja… Już raz omal nie zginął, gdy próbował mnie chronić. Kocham go, a on kocha mnie. Wiem, że mama go nie lubi, a do mnie ma żal, ale nie kieruj się jej poglądami. Wyrób własne. Poznaj go, proszę.

Nachyliła się i złapała siostrę za rękę. Tak bardzo chciała, by się nie kłóciły. Chciała, by chociaż Tilda zaakceptowała jej małżeństwo. Odrzucenie matki bolało, ale nie tak, jak pogarda siostry. W dzieciństwie trzymały się razem i Ami miała nadzieję, że tak pozostanie. Rozważała nawet, żeby poprosić Matildę, by ta została chrzestną jej dziecka. Musiała jeszcze omówić to z Remusem, ale nie spodziewała się protestów z jego strony.

Niemal jak na zawołanie Lupin wszedł do baru. Rozejrzał się, a jego zmarszczone z nerwów oblicze rozjaśniło się od uśmiechu, który pojawił się na widok Ami. Podszedł do stolika, przy którym siedziały siostry, i usiadł obok żony. Ucałował jej dłoń.

– Długo cię nie było – zauważyła Amelia. – Napijesz się czegoś?

– Nie, dziękuję. Chciałem dać wam trochę czasu, poza tym spotkałem Syriusza. Wysłali go na patrol, żeby pilnował uczniów. Trochę razem pochodziliśmy. A wy? Dobrze się bawicie?

– Nawet bardzo. Dobrze jest się zobaczyć po tak długim czasie.

Ami ścisnęła dłoń siostry i obie dziewczyny uśmiechnęły się do siebie. Przysunęła się bliżej do męża, pozwalając objąć się ramieniem. Przymknęła oczy i odetchnęła. Tak mogłoby być zawsze. Miała przy sobie dwie najbliższe sobie osoby.

~ * ~

 Wrzesień 1981

Oczyszczanie nowej Kwatery Głównej zajęło Remusowi prawie dwa tygodnie. Skończył tuż przed pełnią. Gdy po przemianie wrócił do Zakonu, nowy budynek był już urządzony i rozpisano nowe warty.

Lupin czuł się niezręcznie na zebraniach. Nie wiedział, gdzie ma podziać oczy. Czuł na sobie ciężar podejrzliwych spojrzeń. Z drugiej strony widział Emmelinę i z trudem hamował cisnący się na policzki rumieniec. Wciąż pamiętał o ich ostatniej rozmowie i nie czuł się z tym komfortowo. Liczył na to, że kobieta zapomniała o swojej niedorzecznej propozycji, ale jej spojrzenie świadczyło o czymś zupełnie innym. Co jakiś czas zerkała na niego, a raz nawet puściła mu oko. Remus zacisnął wtedy powieki i ze wszystkich sił starał się uspokoić serce, które zabiło szybciej. Nie chciał nawet myśleć o tym, co zaoferowała mu Vance. Samo to dawało mu poczucie, jakby zdradził żonę.

W ostatnią sobotę września Remus, niedługo po wybiciu południa, teleportował się na przedmieścia Belfastu. Przeszły go ciarki na widok znajomych magazynów. Minął ponad rok, odkąd w jednym z mijanych właśnie budynków napotkał wampusy.

Po dziś dzień Zakon nie ustalił, skąd te rzadkie stworzenia wzięły się w Szkocji. Nawet Ministerstwo Magii nie ustaliło trasy przemytników, chociaż razem z MACUSĄ dokładali wszelkich starań, by zlokalizować kanał przerzutu. Nie pomagał im fakt, że więcej takich przypadków już nie było.

Minąwszy magazyny, Remus skierował się do jednego ze znajdujących się niedaleko domów. Z pozoru wyglądał mugolsko, ale Lupin wiedział, że mieszka tam czarodziejska rodzina – dostał ten adres od Hagrida. Jacyś jego znajomi szukali kogoś, kto zająłby się domową edukacją dwójki ich dzieci. Podobno dzieciaki niezbyt dobrze radziły sobie z wybuchową młodzieńczą magią i rodzice obawiali się wysyłać je do mugolskiej szkoły, a podstawy musiały jednak opanować. Remus miał pomóc im w nauce czytania i pisania.

Zapukał ostrożnie. Nie był przekonany do tego pomysłu. Wolałby nie ryzykować kontaktu z obcymi, zwłaszcza, że chodziło o dzieci. Szczególnie teraz, kiedy wciąż był na cenzurowanym. Nie chciał mieć więcej kłopotów z Departamentem Kontroli. Jeszcze niedawno nie godziłby się na takie rozwiązanie, ale za bardzo potrzebował gotówki, żeby odmówić.

– Pan Lupin, jak się domyślam? – zapytała kobieta, która otworzyła drzwi.

Miała około trzydziestu lat. Krótkie, brązowe włosy okalały jej okrągłą twarz i podkreślały orzechowe tęczówki. Na widok Remusa jej usta ułożyły się w przyjazny uśmiech, a w kącikach oczu pojawiły się zmarszczki charakterystyczne dla osób o pogodnym wyrazie twarzy.

– Jestem Christine Graham – przedstawiła się gospodyni i wpuściła Remusa do domu. – Hagrid wiele mi o panu opowiadał. Dziękuję, że zgodził się pan uczyć moich chłopców. Dan i Nick już nie mogą się doczekać. Herbaty?

– Nie, dziękuję, wystarczy woda. Jak często chce pani, żebym przychodził?

– Żadna pani! Mów mi Christine.

Remus dostrzegł wysuniętą w jego stronę dłoń. W pierwszej chwili chciał się uchylić, ale zrozumiał, że to byłoby nienaturalne. Wyciągnął rękę i oddał uścisk. Ze zdziwieniem uświadomił sobie, że po raz pierwszy od kilku miesięcy dotyka kogoś innego niż Rose albo przyjaciele. Jeżeli, rzecz jasna, nie liczyć tego absurdalnego pocałunku z Emmeliną.

– Remus – powiedział, próbując się uśmiechnąć, ale nie robił tego od tak dawna, że chyba już nie potrafił. – Więc jak będzie? Jestem całkowicie dyspozycyjny.

– Bardzo by mi odpowiadało, gdyby to były trzy spotkania w tygodniu.

Remus odchylił się na krześle i upił łyk wody. Byłoby dla niego idealnie, gdyby mógł uczyć chłopców codziennie, ale trzy dni to też było dobre rozwiązanie. Zawsze wpadnie kilka sykli.

– Nie ma żadnego problemu.

Szybko uzgodnili szczegóły. Remus miał przychodzić w każdy poniedziałek, środę i piątek, na godzinę dwunastą. Za każdym razem miał spędzać godzinę w domu Grahamów. Dzięki lekcjom mógł zarobić piętnaście sykli miesięcznie. Niewiele, ale lepsze to niż nic.

Dan i Nick byli rozbieganymi chłopcami, których ciężko było utrzymać w jednym miejscu. Gdy tylko Lupin zobaczył ich po raz pierwszy, zorientował się, że będzie miał z nimi problemy. Ośmioletni Dan i siedmioletni Nick okazali się jednak bardzo pojętni, gdy Remusowi udało się nakłonić ich do tego, żeby z nim usiedli. Świeżo upieczony nauczyciel nawet nie zauważył, jak minęła mu godzina. Był zmęczony, ale zadowolony z siebie.

– I jak? – zapytała Christine, gdy Remus wyszedł z pokoju chłopców.

– Mają bardzo dużo energii, ale daliśmy radę. Kwestia podejścia.

– Mówisz, jakbyś sam miał dzieci.

– Mam. Córkę. Na początku grudnia skończy roczek.

Kobieta otworzyła szerzej oczy ze zdziwienia. Najwyraźniej nie spodziewała się, że dwudziestojednoletni facet może być już ojcem. Prawdę powiedziawszy, sam zaczynał się dziwić. W ostatnich dniach coraz częściej w jego głowie kiełkowała myśl, że może jednak za wcześnie zdecydował się na założenie rodziny. Gdyby się nie ożenił, możliwe, że Ami by żyła, a on by tak nie cierpiał. Tylko że wtedy nie miałby Rose…

~ * ~

Październik 1981

Sam się zdziwił, jak szybko uczenie Dana i Nicka zaczęło przynosić mu satysfakcję. Nigdy dotąd nie widział siebie w roli nauczyciela. Może, ewentualnie, gdyby miał kiedyś uczyć Rose czy Harry’ego, ale obcych? Za bardzo się bał. Nie powinien przebywać w pobliżu dzieci. Nie ktoś taki, jak on. Było to szczególnie ważne w obliczu doniesień medialnych o kolejnych atakach Greybacka. Remus aż nazbyt dobrze znał jego upodobania.

Poza uczeniem braci Grahamów Lupin nie miał wielu zajęć. Działania Zakonu stały się coraz bardziej ograniczone i Dumbledore razem z Moodym bardzo selektywnie wybierali tych, którzy dostawali misje. Remus, jako samotny ojciec, ponownie został odsunięty. Peter wycofał się sam, gdy jego matka ponownie gorzej się poczuła. Tym sposobem jedynym aktywnym w Zakonie Huncwotem został Syriusz. Syriusz, który w połowie października zdał testy i przyjął odznakę aurorską.

Remus widział ją tylko raz. Więcej nie potrzebował. Za każdym razem, gdy miał przed oczami legitymację lub mundur, czuł nieprzyjemny chłód. Wciąż miał w pamięci wydarzenia z kwietnia, nadal nosił w kieszeni fiolkę z wyciągiem z naparstnicy. Raz omal jej nie wyciągnął, gdy na jednym z patroli spotkał oficera Departamentu Kontroli. Powstrzymał go Syriusz, z którym pełnił tamtą wartę. Był gotów wypić tę truciznę, byle nie wrócić do aresztu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz