Część druga
1 listopada 1981
Sturgis
otarł pot z czoła. Miał dosyć. Miał wszystkiego dosyć. Miał dosyć plączących mu
się pod nogami dziennikarzy. Miał dosyć ludzi cieszących się na każdym kroku.
Miał dosyć wykonywania rozkazów. Chciał szukać bratanicy, a nie zajmować się
sprzątaniem po wojnie.
Aportował
się do Belfastu, a obok niego wylądowała Jones. Po stokroć wolałby, żeby
wysłano z nim Franka, ale sytuacja była nietypowa. Aurorzy byli potrzebni i
Szef Biura podjął decyzję o tymczasowym włączeniu do służby kandydatów. Tym
sposobem Sturg został wysłany z wiadomością z nieopierzoną jeszcze Hestią
Jones. Merlinie, przecież ona szkoliła się dopiero od roku! Sturgis był pewny,
że, w razie czego, nie mógłby na nią liczyć.
– Po co
właściwie tu przylecieliśmy? – zapytała dziewczyna, rozglądając się uważnie.
Jej dłoń tkwiła w kieszeni płaszcza, gdzie nosiła różdżkę.
–
Poinformować panią Pettigrew, że straciła syna. I nie pytaj mnie, czemu wysłali
nas, bo nie wiem. Też wolałbym być gdzie indziej.
Nie do
końca była to prawda. Tak, wolałby działać, ale, z drugiej strony, kto mógłby
mieć lepsze informacje o Rose niż matka Petera? Musiała słyszeć, gdzie jej syn
ukrył małą. Po prostu musiała. Była dla Sturgisa największą nadzieją.
Weszli
do starej, nieco odrapanej kamienicy. Minęli przyglądającą im się podejrzliwie
kobiecinę. Mamrotała pod nosem coś o wpychaniu nosa w nieswoje sprawy i
opieszałości policji. Hestia obejrzała się za nią, ale Sturgis całkowicie ją
zignorował. Nie zamierzał wykłócać się ze starymi mugolkami. Nie po to go tu
przysłano.
Na czwartym,
ostatnim, piętrze zapukał do drzwi mieszkania numer siedemnaście. Po dłuższej
chwili ciszy ponowił pukanie. Coraz bardziej zniecierpliwiony, uniósł rękę, żeby
ponownie zastukać, ale wtedy usłyszał dźwięk przekręcanego w zamku klucza.
– Kto
tam? – dobiegł go dźwięk słabego damskiego głosu.
–
Młodszy auror Sturgis Podmore i… – zawahał się, nie będąc pewnym, jak ma
określić towarzyszącą mu kursantkę. – Hestia Jones.
Drzwi
otworzyły się i na progu stanęła wychudzona kobieta. Sturg mimowolnie poczuł
żal. Pamiętał ją z lepszych czasów, jak odprowadzała syna na pociąg do
Hogwartu. Choroba zniszczyła ją i Sturgis zaczął się obawiać, że może nie
przeżyć tych tragicznych wieści.
–
Chodzi o Petera, prawda? – szepnęła. Podparła się ścianą, jakby nie mogła stanąć
prosto.
– Niech
najpierw pani usiądzie – zaproponowała Hestia, dotykając ramienia kobiety. –
Proszę się uspokoić.
– Co z
Peterem… co z moim dzieckiem? – mamrotała kobieta, gdy Jones prowadziła ją do
fotela.
Sturgis
nie wiedział, co ma powiedzieć. Nigdy nie był dobry w pocieszaniu ludzi. Nie
miał takiej empatii jak inni. Podejrzewał, że było to wynikiem wczesnej utraty
matki. Przecież nawet z własną rodziną nie potrafił się dogadać.
– Pani
Pettigrew, z przykrością muszę panią poinformować, że dziś rano pani syn zginął
z ręki śmierciożercy. Poległ śmiercią bohatera – powiedział szybko Sturg,
starając się zachować możliwie najbardziej profesjonalny ton głosu.
Kobieta
jęknęła boleśnie i osunęła się w ramiona Hestii. Dziewczyna objęła ją,
pozwalając, by zraniona matka się wypłakała. Sturgis zmarszczył brwi. Z jednej
strony cieszył się, że Jones mogła wspomóc panią Pettigrew, ale wiedział, że
jej samej to nie pomoże. Była za miękka do tej roboty, zbyt wrażliwa. Nie
poradzi sobie, gdy trafi na zmasakrowane ciało… Z drugiej strony, wojna się
skończyła, może już nigdy nikt nie będzie musiał tego oglądać.
Nie
potrafił zliczyć, ile razy wypowiadał to zdanie. Poległ śmiercią bohatera.
Jakby to miało jakiekolwiek znaczenie, czy w starciu ze śmierciożercami, w
wypadku, czy naturalną śmiercią. Nie żyje. Śmierć to śmierć. Uświadomił to
sobie niemal rok temu, gdy stał nad zmasakrowanym ciałem bratowej. Czy dla jej
męża i córki miało znaczenie to, że zabili ją śmierciożercy? Potem kolejny raz,
gdy wypowiedział to nieszczęsne zdanie do Molly Weasley, starszej siostry
Fabiana i Gideona. A ona tylko spojrzała na niego przez łzy i zapytała,
dlaczego miałoby to ją interesować. Straciła braci. Nieważne było jak.
– Pani
Pettigrew, wiem, że to niestosowny moment, ale muszę panią o coś zapytać –
powiedział, gdy kobieta już się uspokoiła. Starał się nie okazywać, jak bardzo
się tym przejmował. – Wiem, że Peter miał się tej nocy opiekować dzieckiem.
Gdzie ono jest?
– Co?
Ach, tak… Malutka Rosie… Jego córeczka?
Sturgis
poczuł, jak krew mrozi mu się w żyłach. Jego kto? KTO?! Wiedział, że Peter nie
był do końca szczery wobec jego brata. Amelii kiedyś przez przypadek wymsknęło
się, że Pettigrew czuł do niej coś więcej, niż powinien. Szybko zmieniła wtedy
temat rozmowy, ale raz wypowiedzianych słów nie mogła cofnąć. Sturg nie
wierzył, że Peter mógł posunąć się tak daleko. Co on sobie wyobrażał? Za kogo
się uważał, żeby przedstawiać Rose jako swoją?!
– T-tak
– wydukał w końcu. – Chodzi o Rosie. Czy wie pani, gdzie ona jest?
– Och,
biedne maleństwo. Peter długo ukrywał ją przede mną, wiecie państwo? Bał się,
że śmierciożercy coś zrobią jej matce. Na nic się to nie zdało, niestety… Nawet
nie zdążyłam jej poznać. Ale… Rosie przez większość czasu przebywa u swojej
ciotki. Pewnie teraz też tam jest.
W
jasnych oczach kobiety błysnęła nadzieja. Sturgisowi serce się ścisnęło, gdy
uświadomił sobie, że będzie musiał pozbawić ją złudzeń. Ale nie teraz…
Przynajmniej miał nadzieję, że nie teraz. Musiał najpierw znaleźć bratanicę.
Dopiero potem naprostować to, co zepsuł Pettigrew.
U
swojej ciotki, jakby to Sturgisowi w czymś pomogło. Było mniej niż
nieprawdopodobne, że Peter zostawił małą u jej prawdziwej ciotki – Matildy. Nie
pasowała na kogoś, kto dałby się wkręcić w szaleństwo Pettigrew… bo że to było
szaleństwo, Sturg był pewny. Normalny człowiek nie podaje dziecka przyjaciela
za własne.
–
Której ciotki? – zapytał. – Nazwisko, adres…
Kobieta
przymknęła oczy, zastanawiając się. Pobladła jeszcze bardziej, chociaż Sturg
nie podejrzewał, że to możliwe. Zmarszczki na jej twarzy pogłębiły się, policzki
znaczyły ślady łez.
– Po co
wam to? – spytała. – Jakie to ma teraz znaczenie?
Hestia
spojrzała na Sturgisa, najwyraźniej również zadając sobie to samo pytanie. Nie
wiedziała, nie mogła wiedzieć o całej sprawie. Sturg po raz kolejny poczuł, jak
krew tężeje mu w żyłach. Czy naprawdę przyszedł czas na to, by jego rodzinny
sekret wyszedł na światło dzienne? Jeżeli Jones się dowie, dowie się całe Biuro
Aurorów, a on nie był na to gotowy. Nie był gotowy na to, żeby tłumaczyć się za
brata-wilkołaka. Nie miał jeszcze takiej pozycji, by wypłynięcie na jaw tego
faktu mu nie zaszkodziło.
Ale czy
to w tym momencie było ważne? Jeżeli ktokolwiek zapytałby go, co wybiera –
karierę czy bezpieczeństwo Rose – bez wahania powiedziałby, że bratanicę.
Jeszcze przed rokiem czy dwoma nie spodziewałby się, że mógłby powiedzieć coś
takiego. Że mógłby przełożyć kogoś nad własną karierę. Szczególnie biorąc pod
uwagę to, co łączyło go z bratem. Ale z małą było inaczej. Była jego rodziną.
Pierwszym jej członkiem, którego pokochał bezwarunkowo. Chciał ochronić ją
przed całym światem, szczególnie teraz, gdy jej ojciec chrzestny okazał się
śmierciożercą.
–
Musimy… musimy przesłuchać każdego, kto miał związek z Peterem – powiedział,
wymyślając na szybko wytłumaczenie. – Mogła być ostatnią osobą, która z nim
rozmawiała.
– Ona…
Monica… Martha… Mary, tak, Mary. Mary… – Kobieta jęknęła i przetarła twarz
dłońmi. – Nie pamiętam. Peter prawie o niczym mi nie mówił. Mówił, że tak
będzie bezpieczniej.
Sturgis
skinął głową, niby przyznając jej rację, ale w duchu wyklinał jej syna.
Cholerny Peter. Nie mógł najpierw oddać Rose, a potem ginąć?! Byłoby o wiele
łatwiej, spokojniej.
Hestia
pomogła kobiecie wypić eliksir uspokajający, po czym opuścili mieszkanie.
– Nie
wiedziałam, że Peter miał dzieci – powiedziała, gdy schodzili po schodach.
– Bo
nie miał – wyrwało się Sturgisowi. Westchnął i nerwowo poprawił klapy marynarki
od munduru. – Jones, wracaj do Ministerstwa i zgłoś się do Scamandera. Niech
przydzielą cię do kogoś innego. Zadanie wykonane.
– A ty?
– Muszę
coś jeszcze załatwić. Idź już.
Zostawił
oszołomioną dziewczynę na schodach i ruszył na ulicę. Mary, Mary, Mary… W Zakonie
żadnej nie było, a przynajmniej on takiej nie znał. Zresztą był niemal pewny,
że Peter nie zostawiłby małej u nikogo z organizacji, przecież tam wszyscy
wiedzieli, czyją córką była Rose. Nie wmówiłby takiej bajeczki. Musiał szukać
dalej.
– Szlag
by to wszystko! – powiedział do siebie.
Jeżeli
nie Zakon, to musiał to być ktoś ze szkoły. Prawdopodobnie Gryfon, nigdy nie
widział, by Huncwoci prowadzali się z kimś z innych domów. Żeby tylko Sturg
wiedział, kto z nimi był w szkole… Nie pamiętał, wolał się wtedy trzymać z
daleka od Gryfonów. Najgorzej, że nie miał nawet kogo zapytać. Wszyscy
zainteresowani nie żyli lub, sądząc po godzinie, właśnie dobijali do wybrzeży
Azkabanu. A do brata nie mógł się zwrócić. Nie chciał pojawiać się na progu
jego domu bez Rose. Nie chciał spojrzeć ojcu w oczy i przyznać, że nie znalazł
małej. Po raz pierwszy w życiu pożałował, że skłócił się z Remusem. Gdyby nie
to, Rosie tej nocy byłaby u niego.
Schronił
się w jakiejś ślepej uliczce i, upewniwszy się, że nikt go nie widzi,
teleportował na drogę do Hogwartu. Wbiegł do zamku i skierował się prosto do
gabinetu dyrektora. Miał ogromną nadzieję, ze zastanie tam Dumbledore’a.
Uczniowie, których mijał, nawet nie wydawali się już zdziwieni. Widocznie tego
dnia przez szkołę przewinęło się wielu aurorów.
Zatrzymał
się dopiero przy wejściu do dyrektorskiego gabinetu. Uświadomił sobie, że nie
znał hasła. Zaklął pod nosem. Kolejny plan spalił na panewce.
–
Profesora Dumbledore’a nie ma w szkole – powiedział do niego jeden z uczniów.
Sturg
spojrzał na niego. Chłopiec był niski, najpewniej dopiero rozpoczął pierwszy
rok. Widząc, że auror mu się przygląda, podniósł dłoń i przygładził rude włosy.
Poprawił też mundurek z godłem Gryffindoru. Sturgis omal nie wywrócił oczami.
Oczywiście musiał trafić na Gryfona. Miał wrażenie, że w Hogwarcie ostatnio
byli sami Gryfoni. Gdzie podziali się wszyscy Krukoni?
– A
profesor McGonagall? – zapytał.
– Chyba
powinna być u siebie w gabinecie. Albo w Wielkiej Sali… Ale raczej w gabinecie.
Nic więcej nie wiem, przepraszam.
– W
porządku, mały. Dziękuję.
Wiedział,
gdzie jest gabinet wicedyrektorki, chociaż nigdy nie był w środku. McGonagall
nie była opiekunką jego domu, a raczej nie pakował się w takie kłopoty, żeby
lądować na dywaniku. Na Merlina, był w końcu prefektem, na ostatnim roku nawet
prefektem naczelnym.
–
Proszę! – rozległ się ostry głos wicedyrektorki, gdy Sturgis zapukał. – O!
Dzień dobry, panie Podmore. Pan służbowo?
–
Bardziej prywatnie – przyznał. Dziwnie się czuł, rozmawiając z wicedyrektorką,
która przez tyle lat go przerażała. – Potrzebuję listy uczniów, którzy byli na
jednym roku z Potterem i resztą. Na już.
McGonagall
zmarszczyła brwi i zacisnęła usta. Sturg mimowolnie zaczął się zastanawiać, ile
takich żądań słyszała już tego dnia. Jako opiekunka Gryffindoru na pewno była
napastowana przez całą tą sytuację.
– Mogę
zapytać, po co to panu? Nie chciałabym, żeby moi uczniowie mieli na głowach
prasę.
– Peter
Pettigrew miał opiekować się Rose w czasie pełni. Od jego matki wiem, że
podobno oddał ją jakiejś Mary. Muszę ją znaleźć.
–
Czyżby zaczął pan rozmawiać z bratem? – zapytała profesorka, unosząc ze
zdziwieniem brew. Szybko się opanowała. – Przepraszam, to było niestosowne.
Mary, mówi pan… Mary… Z osób bliskich tej czwórce przychodzi mi na myśl tylko
Mary Macdonald. Byli na jednym roku. Zdaje mi się, że nawet przez jakiś czas
spotykała się z Remusem.
Sturgis
bardzo starał się nie okazać zdziwienia. Nie miał pojęcia, że jego brat miał
kogoś przed Amelią. Chociaż… Czy to było takie dziwne? Sam nie chciał wiedzieć,
zbliżać się do Remusa. Tak było łatwiej. Bezpieczniej dla nich obu.
– Wie
pani, gdzie mogę ją znaleźć?
–
Ostatnio słyszałam, że mieszka w Cambridge, wróciła do rodziny. Zaraz dam panu
adres.
–
Dziękuję, pani profesor.
– Niech
pan nie dziękuje. Proszę znaleźć bratanicę… i przekazać panu Lupinowi moje
kondolencje.
Sturg
skinął głową i opuścił gabinet. Niemal jak na skrzydłach wyleciał z Hogwartu i
deportował się zaraz za barierami ochronnymi. Wylądował na przedmieściach
Cambridge i ruszył pod adres, który dała mu wicedyrektorka. Czuł, że jest już
tak blisko… tak blisko…
Stanął
jak wryty, gdy przed domem zobaczył znajomą sylwetkę. Mundur miała zakryty
mugolską jesionką. Ciemne włosy związała w kok. Dłonie schowała w kieszeniach.
Uśmiechnęła się kpiąco na widok aurora.
–
Pierwsza! Gdzie jej szukałeś? W Irlandii?
– W
Hogwarcie – odpowiedział cierpko. – A ty skąd wiesz? I co tu robisz? Mówiłem,
że to prywata.
–
Prywata czy nie, jesteś na mnie skazany. Nie postawię się Moody’emu, nie jestem
samobójcą. Sprawdziłam ich rocznik w magicznym urzędzie stanu cywilnego. A
teraz powiedz mi, o co chodzi z tym dzieckiem.
Sturg
odetchnął głośno, chcąc zyskać na czasie. Dlaczego nie pomyślał o tym, żeby
pójść do MUSC-u? Miał wrażenie, że tego dnia zupełnie stracił głowę. Świat
zwariował od tego końca wojny.
– Skoro
byłaś pierwsza, to pukaj – powiedział, siląc się na uśmiech.
Więc
Jones zapukała. Otworzyła jej młoda blondynka. Uśmiech dziewczyny zbladł, gdy
zobaczyła aurorskie mundury. Odsunęła się, by funkcjonariusze mogli wejść do
domu.
W
pierwszej chwili nabrał podejrzeń, że znowu poszedł nie tam, gdzie trzeba.
Działał po omacku. Macdonald była jego jedynym strzałem. Jego jedyną szansą na
znalezienie bratanicy. Nie wiedział, gdzie ma iść, jeżeli jej tu nie będzie.
I wtedy
usłyszał jej ciche kwilenie. Wszędzie rozpoznałby ten dziecięcy głosik. Minął
zaskoczoną Hestię i przerażoną gospodynię i biegiem ruszył do pokoju. Niemal
rozpłakał się z ulgi, gdy zobaczył Rose. Dziewczynka uśmiechnęła się na jego
widok i wyciągnęła do niego rączki. Sturg porwał ją w ramiona i ucałował w
czoło.
Znalazł
ją… Na wielkiego Merlina, znalazł! Cały dzień nerwów, rozmów, biegania… I była.
Wreszcie tu była. Wreszcie miał ją w ramionach. Wreszcie może oddać ją w
stęsknionemu ojcu.
Odwrócił
się i spojrzał w oczy dwóch kobiet. Odruchowo objął mocniej bratanicę. Nie
zamierzał jej oddawać nikomu oprócz własnego brata.
–
Zabierzecie ją do matki Petera? – zapytała Macdonald. – Powinna być z rodziną.
–
Będzie z rodziną, mogę to pani obiecać – odpowiedział Sturgis, z trudem tłumiąc
złość. – Dziękujemy, że pani się nią zaopiekowała. Jones, idziemy.
– O co
naprawdę chodzi? – zapytała Hestia, gdy wyszli już przed dom. – Czyje to
dziecko? I co cię z nim łączy? Tylko nie kręć, nie jestem ślepa.
Sturg
zawahał się. Przycisnął usta do czółka bratanicy, która z zaciekawieniem
rozglądała się wokół. W szerokim uśmiechu pokazywała swoje pięć ząbków.
Bał
się. Bał się komukolwiek powiedzieć. Doceniał to, że Jones próbowała mu pomóc,
ale nie zamierzał wtajemniczać kursantki w problemy swojej rodziny. Najchętniej
by ją odesłał, ale przecież już raz to zrobił. Nie miał najmniejszego powodu do
podejrzeń, że tym razem Hestia by go posłuchała. Był na to tylko jeden sposób…
Nieprzyjemny, wiedział o tym, ale musiał chronić siebie i swoją rodzinę.
–
Ustalmy coś sobie, Jones – powiedział lodowatym głosem. – NICZEGO tu nie
widziałaś i NIC nie wiesz. To jest coś większego, niż myślisz. O tym, co się tu
dzieje, wiem ja i wie Moody, to musi ci wystarczyć. A jeżeli zaczniesz węszyć
lub zacznę podejrzewać, że węszysz, osobiście dopilnuję, żebyś nigdy nie
ukończyła kursu. Czy to jasne?
Dziewczyna
pobladła i cofnęła się o krok. Skinęła głową. Jej ciemne oczy lśniły z
niezadowolenia, a dłoń przesunęła się w stronę różdżki, ale nic nie zrobiła.
Zmrużyła jedynie oczy, patrząc, jak Sturgis cofa się o krok i deportuje.
Aportował
się na werandzie domu brata i od razu złapał za klamkę. Zanim otworzył drzwi,
upewnił się jeszcze, że Rose nic nie jest. Była cała i zdrowa, uśmiechała się
do stryja, ale jej rączki wyciągały się do domu.
– Już
dobrze, już dobrze – powiedział Sturg z uśmiechem. – Zaraz wrócisz do taty. Na
pewno bardzo się za tobą stęsknił.
Wszedł
do budynku i skierował się do kuchni. Zatrzymał się gwałtownie w progu. Przed
nim siedział jego ojciec, od pasa w górę ubrany jedynie w podkoszulek. Lewe
ramię miał już owinięte bandażem, prawe właśnie opatrywał Moody.
– Co
się stało? – zapytał głucho, obejmując mocniej Rosie, która zaczęła wyrywać się
na widok dziadka. – Tato…
Urwał,
gdy dotarło do niego, co mogło się stać. Nawet z takiej odległości był w stanie
rozpoznać ślady po zadrapaniach. Ślady po na wpół wilczych pazurach… Ciarki go
przeszły na samą myśl o tym, że jego brat stracił nad sobą kontrolę. To było w
pełni zrozumiałe, ale nie zmieniało to faktu, że budziło w Sturgisie dogłębne
przerażenie. Już raz miał styczność z wilkołakiem i wolałby umrzeć niż przeżyć
to znowu.
– Nic
mi nie będzie – powiedział Rey, próbując się uśmiechnąć, podczas gdy Moody
odkażał zranienie. – Nie pierwszy raz zaliczyłem zadrapanie. Daj mi Rose. Jak
udało ci się ją znaleźć?
–
Popytałem, posprawdzałem… Nieważne, grunt, że jest już z nami. Jak… jak on to
przyjął?
– Jak
widać. To nic, zadrapanie. Ale Rémy… dałem mu eliksir na uspokojenie,
teraz śpi. Źle z nim. Nie powinien dowiadywać się o takich rzeczach tuż po
przemianie.
Drzwi
od sypialni Remusa otworzyły się i stanął w nich sam gospodarz. Sturg poczuł,
jak po plecach przebiega go dreszcz. Jeszcze nigdy nie widział brata w tak złym
stanie. Niemal zlewał się ze ścianą, utykał na jedną nogę, a na skroni miał
przyklejony plaster. Z brązowych oczu wyzierała pustka, która nie zniknęła
nawet na widok córki.
– Nie
ma dobrej chwili na usłyszenie czegoś takiego – zauważył. – I… zabierzcie stąd
Rose. Nie powinna być obok mnie, gdy jestem w takim stanie. Nie chcę jej nic
zrobić.
– Rémy,
spokojnie – powiedział Rey, wyciągając rękę, by złapać młodszego syna za rękę.
Ten się jednak odsunął.
– Tato,
weź Rose. Proszę.
Sturgis
spojrzał na ojca, czekając, aż ten się zgodzi. Gdy Rey skinął głową, podał mu
Rose, która sięgała w stronę Remusa, próbując zwrócić na siebie jego uwagę.
Bezskutecznie.
–
Dziękuję za wszystko, co zrobiłeś. Że ją znalazłeś.
Sturg
drgnął. Nie pamiętał, kiedy ostatnio brat mu podziękował. Ani kiedy wyciągnął
do niego rękę tak, jak zrobił teraz. Przez dłuższą chwilę wpatrywał się,
oniemiały, w lekko drżącą, naznaczoną długim zadrapaniem dłoń brata. W końcu ją
uścisnął. Wiedziony nieznanym sobie dotąd odruchem przyciągnął Remusa do siebie
i objął go po raz pierwszy od szesnastu lat.
Cześć, misie!
Witam Was serdecznie na początku drugiej części Różyczki. Jest już częściowo napisana, cały czas pracuję nad nowymi rozdziałami.
Z nowości - od kilku dni wisi nowy szablon (dajcie mi znać, jeżeli coś Wam nie działa, będę próbowała to ratować), uzupełniłam też spis treści na pierwszą część. Zakładka o bohaterach do drugiej części pojawi się prawdopodobnie w przyszłym tygodniu. Do drugiej części planuję też kilka rzeczy informacyjno-ciekawostkowych, ale to dopiero za kilka rozdziałów.
Ściskam Was mocno,
Morrigan
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz