4 grudnia 2020

Rozdział 35

Część druga

 1 listopada 1981

Sturgis otarł pot z czoła. Miał dosyć. Miał wszystkiego dosyć. Miał dosyć plączących mu się pod nogami dziennikarzy. Miał dosyć ludzi cieszących się na każdym kroku. Miał dosyć wykonywania rozkazów. Chciał szukać bratanicy, a nie zajmować się sprzątaniem po wojnie.

Aportował się do Belfastu, a obok niego wylądowała Jones. Po stokroć wolałby, żeby wysłano z nim Franka, ale sytuacja była nietypowa. Aurorzy byli potrzebni i Szef Biura podjął decyzję o tymczasowym włączeniu do służby kandydatów. Tym sposobem Sturg został wysłany z wiadomością z nieopierzoną jeszcze Hestią Jones. Merlinie, przecież ona szkoliła się dopiero od roku! Sturgis był pewny, że, w razie czego, nie mógłby na nią liczyć.

– Po co właściwie tu przylecieliśmy? – zapytała dziewczyna, rozglądając się uważnie. Jej dłoń tkwiła w kieszeni płaszcza, gdzie nosiła różdżkę.

– Poinformować panią Pettigrew, że straciła syna. I nie pytaj mnie, czemu wysłali nas, bo nie wiem. Też wolałbym być gdzie indziej.

Nie do końca była to prawda. Tak, wolałby działać, ale, z drugiej strony, kto mógłby mieć lepsze informacje o Rose niż matka Petera? Musiała słyszeć, gdzie jej syn ukrył małą. Po prostu musiała. Była dla Sturgisa największą nadzieją.

Weszli do starej, nieco odrapanej kamienicy. Minęli przyglądającą im się podejrzliwie kobiecinę. Mamrotała pod nosem coś o wpychaniu nosa w nieswoje sprawy i opieszałości policji. Hestia obejrzała się za nią, ale Sturgis całkowicie ją zignorował. Nie zamierzał wykłócać się ze starymi mugolkami. Nie po to go tu przysłano.

Na czwartym, ostatnim, piętrze zapukał do drzwi mieszkania numer siedemnaście. Po dłuższej chwili ciszy ponowił pukanie. Coraz bardziej zniecierpliwiony, uniósł rękę, żeby ponownie zastukać, ale wtedy usłyszał dźwięk przekręcanego w zamku klucza.

– Kto tam? – dobiegł go dźwięk słabego damskiego głosu.

– Młodszy auror Sturgis Podmore i… – zawahał się, nie będąc pewnym, jak ma określić towarzyszącą mu kursantkę. – Hestia Jones.

Drzwi otworzyły się i na progu stanęła wychudzona kobieta. Sturg mimowolnie poczuł żal. Pamiętał ją z lepszych czasów, jak odprowadzała syna na pociąg do Hogwartu. Choroba zniszczyła ją i Sturgis zaczął się obawiać, że może nie przeżyć tych tragicznych wieści.

– Chodzi o Petera, prawda? – szepnęła. Podparła się ścianą, jakby nie mogła stanąć prosto.

– Niech najpierw pani usiądzie – zaproponowała Hestia, dotykając ramienia kobiety. – Proszę się uspokoić.

– Co z Peterem… co z moim dzieckiem? – mamrotała kobieta, gdy Jones prowadziła ją do fotela.

Sturgis nie wiedział, co ma powiedzieć. Nigdy nie był dobry w pocieszaniu ludzi. Nie miał takiej empatii jak inni. Podejrzewał, że było to wynikiem wczesnej utraty matki. Przecież nawet z własną rodziną nie potrafił się dogadać.

– Pani Pettigrew, z przykrością muszę panią poinformować, że dziś rano pani syn zginął z ręki śmierciożercy. Poległ śmiercią bohatera – powiedział szybko Sturg, starając się zachować możliwie najbardziej profesjonalny ton głosu.

Kobieta jęknęła boleśnie i osunęła się w ramiona Hestii. Dziewczyna objęła ją, pozwalając, by zraniona matka się wypłakała. Sturgis zmarszczył brwi. Z jednej strony cieszył się, że Jones mogła wspomóc panią Pettigrew, ale wiedział, że jej samej to nie pomoże. Była za miękka do tej roboty, zbyt wrażliwa. Nie poradzi sobie, gdy trafi na zmasakrowane ciało… Z drugiej strony, wojna się skończyła, może już nigdy nikt nie będzie musiał tego oglądać.

Nie potrafił zliczyć, ile razy wypowiadał to zdanie. Poległ śmiercią bohatera. Jakby to miało jakiekolwiek znaczenie, czy w starciu ze śmierciożercami, w wypadku, czy naturalną śmiercią. Nie żyje. Śmierć to śmierć. Uświadomił to sobie niemal rok temu, gdy stał nad zmasakrowanym ciałem bratowej. Czy dla jej męża i córki miało znaczenie to, że zabili ją śmierciożercy? Potem kolejny raz, gdy wypowiedział to nieszczęsne zdanie do Molly Weasley, starszej siostry Fabiana i Gideona. A ona tylko spojrzała na niego przez łzy i zapytała, dlaczego miałoby to ją interesować. Straciła braci. Nieważne było jak.

– Pani Pettigrew, wiem, że to niestosowny moment, ale muszę panią o coś zapytać – powiedział, gdy kobieta już się uspokoiła. Starał się nie okazywać, jak bardzo się tym przejmował. – Wiem, że Peter miał się tej nocy opiekować dzieckiem. Gdzie ono jest?

– Co? Ach, tak… Malutka Rosie… Jego córeczka?

Sturgis poczuł, jak krew mrozi mu się w żyłach. Jego kto? KTO?! Wiedział, że Peter nie był do końca szczery wobec jego brata. Amelii kiedyś przez przypadek wymsknęło się, że Pettigrew czuł do niej coś więcej, niż powinien. Szybko zmieniła wtedy temat rozmowy, ale raz wypowiedzianych słów nie mogła cofnąć. Sturg nie wierzył, że Peter mógł posunąć się tak daleko. Co on sobie wyobrażał? Za kogo się uważał, żeby przedstawiać Rose jako swoją?!

– T-tak – wydukał w końcu. – Chodzi o Rosie. Czy wie pani, gdzie ona jest?

– Och, biedne maleństwo. Peter długo ukrywał ją przede mną, wiecie państwo? Bał się, że śmierciożercy coś zrobią jej matce. Na nic się to nie zdało, niestety… Nawet nie zdążyłam jej poznać. Ale… Rosie przez większość czasu przebywa u swojej ciotki. Pewnie teraz też tam jest.

W jasnych oczach kobiety błysnęła nadzieja. Sturgisowi serce się ścisnęło, gdy uświadomił sobie, że będzie musiał pozbawić ją złudzeń. Ale nie teraz… Przynajmniej miał nadzieję, że nie teraz. Musiał najpierw znaleźć bratanicę. Dopiero potem naprostować to, co zepsuł Pettigrew.

U swojej ciotki, jakby to Sturgisowi w czymś pomogło. Było mniej niż nieprawdopodobne, że Peter zostawił małą u jej prawdziwej ciotki – Matildy. Nie pasowała na kogoś, kto dałby się wkręcić w szaleństwo Pettigrew… bo że to było szaleństwo, Sturg był pewny. Normalny człowiek nie podaje dziecka przyjaciela za własne.

– Której ciotki? – zapytał. – Nazwisko, adres…

Kobieta przymknęła oczy, zastanawiając się. Pobladła jeszcze bardziej, chociaż Sturg nie podejrzewał, że to możliwe. Zmarszczki na jej twarzy pogłębiły się, policzki znaczyły ślady łez.

– Po co wam to? – spytała. – Jakie to ma teraz znaczenie?

Hestia spojrzała na Sturgisa, najwyraźniej również zadając sobie to samo pytanie. Nie wiedziała, nie mogła wiedzieć o całej sprawie. Sturg po raz kolejny poczuł, jak krew tężeje mu w żyłach. Czy naprawdę przyszedł czas na to, by jego rodzinny sekret wyszedł na światło dzienne? Jeżeli Jones się dowie, dowie się całe Biuro Aurorów, a on nie był na to gotowy. Nie był gotowy na to, żeby tłumaczyć się za brata-wilkołaka. Nie miał jeszcze takiej pozycji, by wypłynięcie na jaw tego faktu mu nie zaszkodziło.

Ale czy to w tym momencie było ważne? Jeżeli ktokolwiek zapytałby go, co wybiera – karierę czy bezpieczeństwo Rose – bez wahania powiedziałby, że bratanicę. Jeszcze przed rokiem czy dwoma nie spodziewałby się, że mógłby powiedzieć coś takiego. Że mógłby przełożyć kogoś nad własną karierę. Szczególnie biorąc pod uwagę to, co łączyło go z bratem. Ale z małą było inaczej. Była jego rodziną. Pierwszym jej członkiem, którego pokochał bezwarunkowo. Chciał ochronić ją przed całym światem, szczególnie teraz, gdy jej ojciec chrzestny okazał się śmierciożercą.

– Musimy… musimy przesłuchać każdego, kto miał związek z Peterem – powiedział, wymyślając na szybko wytłumaczenie. – Mogła być ostatnią osobą, która z nim rozmawiała.

– Ona… Monica… Martha… Mary, tak, Mary. Mary… – Kobieta jęknęła i przetarła twarz dłońmi. – Nie pamiętam. Peter prawie o niczym mi nie mówił. Mówił, że tak będzie bezpieczniej.

Sturgis skinął głową, niby przyznając jej rację, ale w duchu wyklinał jej syna. Cholerny Peter. Nie mógł najpierw oddać Rose, a potem ginąć?! Byłoby o wiele łatwiej, spokojniej.

Hestia pomogła kobiecie wypić eliksir uspokajający, po czym opuścili mieszkanie.

– Nie wiedziałam, że Peter miał dzieci – powiedziała, gdy schodzili po schodach.

– Bo nie miał – wyrwało się Sturgisowi. Westchnął i nerwowo poprawił klapy marynarki od munduru. – Jones, wracaj do Ministerstwa i zgłoś się do Scamandera. Niech przydzielą cię do kogoś innego. Zadanie wykonane.

– A ty?

– Muszę coś jeszcze załatwić. Idź już.

Zostawił oszołomioną dziewczynę na schodach i ruszył na ulicę. Mary, Mary, Mary… W Zakonie żadnej nie było, a przynajmniej on takiej nie znał. Zresztą był niemal pewny, że Peter nie zostawiłby małej u nikogo z organizacji, przecież tam wszyscy wiedzieli, czyją córką była Rose. Nie wmówiłby takiej bajeczki. Musiał szukać dalej.

– Szlag by to wszystko! – powiedział do siebie.

Jeżeli nie Zakon, to musiał to być ktoś ze szkoły. Prawdopodobnie Gryfon, nigdy nie widział, by Huncwoci prowadzali się z kimś z innych domów. Żeby tylko Sturg wiedział, kto z nimi był w szkole… Nie pamiętał, wolał się wtedy trzymać z daleka od Gryfonów. Najgorzej, że nie miał nawet kogo zapytać. Wszyscy zainteresowani nie żyli lub, sądząc po godzinie, właśnie dobijali do wybrzeży Azkabanu. A do brata nie mógł się zwrócić. Nie chciał pojawiać się na progu jego domu bez Rose. Nie chciał spojrzeć ojcu w oczy i przyznać, że nie znalazł małej. Po raz pierwszy w życiu pożałował, że skłócił się z Remusem. Gdyby nie to, Rosie tej nocy byłaby u niego.

Schronił się w jakiejś ślepej uliczce i, upewniwszy się, że nikt go nie widzi, teleportował na drogę do Hogwartu. Wbiegł do zamku i skierował się prosto do gabinetu dyrektora. Miał ogromną nadzieję, ze zastanie tam Dumbledore’a. Uczniowie, których mijał, nawet nie wydawali się już zdziwieni. Widocznie tego dnia przez szkołę przewinęło się wielu aurorów.

Zatrzymał się dopiero przy wejściu do dyrektorskiego gabinetu. Uświadomił sobie, że nie znał hasła. Zaklął pod nosem. Kolejny plan spalił na panewce.

– Profesora Dumbledore’a nie ma w szkole – powiedział do niego jeden z uczniów.

Sturg spojrzał na niego. Chłopiec był niski, najpewniej dopiero rozpoczął pierwszy rok. Widząc, że auror mu się przygląda, podniósł dłoń i przygładził rude włosy. Poprawił też mundurek z godłem Gryffindoru. Sturgis omal nie wywrócił oczami. Oczywiście musiał trafić na Gryfona. Miał wrażenie, że w Hogwarcie ostatnio byli sami Gryfoni. Gdzie podziali się wszyscy Krukoni?

– A profesor McGonagall? – zapytał.

– Chyba powinna być u siebie w gabinecie. Albo w Wielkiej Sali… Ale raczej w gabinecie. Nic więcej nie wiem, przepraszam.

– W porządku, mały. Dziękuję.

Wiedział, gdzie jest gabinet wicedyrektorki, chociaż nigdy nie był w środku. McGonagall nie była opiekunką jego domu, a raczej nie pakował się w takie kłopoty, żeby lądować na dywaniku. Na Merlina, był w końcu prefektem, na ostatnim roku nawet prefektem naczelnym.

– Proszę! – rozległ się ostry głos wicedyrektorki, gdy Sturgis zapukał. – O! Dzień dobry, panie Podmore. Pan służbowo?

– Bardziej prywatnie – przyznał. Dziwnie się czuł, rozmawiając z wicedyrektorką, która przez tyle lat go przerażała. – Potrzebuję listy uczniów, którzy byli na jednym roku z Potterem i resztą. Na już.

McGonagall zmarszczyła brwi i zacisnęła usta. Sturg mimowolnie zaczął się zastanawiać, ile takich żądań słyszała już tego dnia. Jako opiekunka Gryffindoru na pewno była napastowana przez całą tą sytuację.

– Mogę zapytać, po co to panu? Nie chciałabym, żeby moi uczniowie mieli na głowach prasę.

– Peter Pettigrew miał opiekować się Rose w czasie pełni. Od jego matki wiem, że podobno oddał ją jakiejś Mary. Muszę ją znaleźć.

– Czyżby zaczął pan rozmawiać z bratem? – zapytała profesorka, unosząc ze zdziwieniem brew. Szybko się opanowała. – Przepraszam, to było niestosowne. Mary, mówi pan… Mary… Z osób bliskich tej czwórce przychodzi mi na myśl tylko Mary Macdonald. Byli na jednym roku. Zdaje mi się, że nawet przez jakiś czas spotykała się z Remusem.

Sturgis bardzo starał się nie okazać zdziwienia. Nie miał pojęcia, że jego brat miał kogoś przed Amelią. Chociaż… Czy to było takie dziwne? Sam nie chciał wiedzieć, zbliżać się do Remusa. Tak było łatwiej. Bezpieczniej dla nich obu.

– Wie pani, gdzie mogę ją znaleźć?

– Ostatnio słyszałam, że mieszka w Cambridge, wróciła do rodziny. Zaraz dam panu adres.

– Dziękuję, pani profesor.

– Niech pan nie dziękuje. Proszę znaleźć bratanicę… i przekazać panu Lupinowi moje kondolencje.

Sturg skinął głową i opuścił gabinet. Niemal jak na skrzydłach wyleciał z Hogwartu i deportował się zaraz za barierami ochronnymi. Wylądował na przedmieściach Cambridge i ruszył pod adres, który dała mu wicedyrektorka. Czuł, że jest już tak blisko… tak blisko…

Stanął jak wryty, gdy przed domem zobaczył znajomą sylwetkę. Mundur miała zakryty mugolską jesionką. Ciemne włosy związała w kok. Dłonie schowała w kieszeniach. Uśmiechnęła się kpiąco na widok aurora.

– Pierwsza! Gdzie jej szukałeś? W Irlandii?

– W Hogwarcie – odpowiedział cierpko. – A ty skąd wiesz? I co tu robisz? Mówiłem, że to prywata.

– Prywata czy nie, jesteś na mnie skazany. Nie postawię się Moody’emu, nie jestem samobójcą. Sprawdziłam ich rocznik w magicznym urzędzie stanu cywilnego. A teraz powiedz mi, o co chodzi z tym dzieckiem.

Sturg odetchnął głośno, chcąc zyskać na czasie. Dlaczego nie pomyślał o tym, żeby pójść do MUSC-u? Miał wrażenie, że tego dnia zupełnie stracił głowę. Świat zwariował od tego końca wojny.

– Skoro byłaś pierwsza, to pukaj – powiedział, siląc się na uśmiech.

Więc Jones zapukała. Otworzyła jej młoda blondynka. Uśmiech dziewczyny zbladł, gdy zobaczyła aurorskie mundury. Odsunęła się, by funkcjonariusze mogli wejść do domu.

W pierwszej chwili nabrał podejrzeń, że znowu poszedł nie tam, gdzie trzeba. Działał po omacku. Macdonald była jego jedynym strzałem. Jego jedyną szansą na znalezienie bratanicy. Nie wiedział, gdzie ma iść, jeżeli jej tu nie będzie.

I wtedy usłyszał jej ciche kwilenie. Wszędzie rozpoznałby ten dziecięcy głosik. Minął zaskoczoną Hestię i przerażoną gospodynię i biegiem ruszył do pokoju. Niemal rozpłakał się z ulgi, gdy zobaczył Rose. Dziewczynka uśmiechnęła się na jego widok i wyciągnęła do niego rączki. Sturg porwał ją w ramiona i ucałował w czoło.

Znalazł ją… Na wielkiego Merlina, znalazł! Cały dzień nerwów, rozmów, biegania… I była. Wreszcie tu była. Wreszcie miał ją w ramionach. Wreszcie może oddać ją w stęsknionemu ojcu.

Odwrócił się i spojrzał w oczy dwóch kobiet. Odruchowo objął mocniej bratanicę. Nie zamierzał jej oddawać nikomu oprócz własnego brata.

– Zabierzecie ją do matki Petera? – zapytała Macdonald. – Powinna być z rodziną.

– Będzie z rodziną, mogę to pani obiecać – odpowiedział Sturgis, z trudem tłumiąc złość. – Dziękujemy, że pani się nią zaopiekowała. Jones, idziemy.

– O co naprawdę chodzi? – zapytała Hestia, gdy wyszli już przed dom. – Czyje to dziecko? I co cię z nim łączy? Tylko nie kręć, nie jestem ślepa.

Sturg zawahał się. Przycisnął usta do czółka bratanicy, która z zaciekawieniem rozglądała się wokół. W szerokim uśmiechu pokazywała swoje pięć ząbków.

Bał się. Bał się komukolwiek powiedzieć. Doceniał to, że Jones próbowała mu pomóc, ale nie zamierzał wtajemniczać kursantki w problemy swojej rodziny. Najchętniej by ją odesłał, ale przecież już raz to zrobił. Nie miał najmniejszego powodu do podejrzeń, że tym razem Hestia by go posłuchała. Był na to tylko jeden sposób… Nieprzyjemny, wiedział o tym, ale musiał chronić siebie i swoją rodzinę.

– Ustalmy coś sobie, Jones – powiedział lodowatym głosem. – NICZEGO tu nie widziałaś i NIC nie wiesz. To jest coś większego, niż myślisz. O tym, co się tu dzieje, wiem ja i wie Moody, to musi ci wystarczyć. A jeżeli zaczniesz węszyć lub zacznę podejrzewać, że węszysz, osobiście dopilnuję, żebyś nigdy nie ukończyła kursu. Czy to jasne?

Dziewczyna pobladła i cofnęła się o krok. Skinęła głową. Jej ciemne oczy lśniły z niezadowolenia, a dłoń przesunęła się w stronę różdżki, ale nic nie zrobiła. Zmrużyła jedynie oczy, patrząc, jak Sturgis cofa się o krok i deportuje.

Aportował się na werandzie domu brata i od razu złapał za klamkę. Zanim otworzył drzwi, upewnił się jeszcze, że Rose nic nie jest. Była cała i zdrowa, uśmiechała się do stryja, ale jej rączki wyciągały się do domu.

– Już dobrze, już dobrze – powiedział Sturg z uśmiechem. – Zaraz wrócisz do taty. Na pewno bardzo się za tobą stęsknił.

Wszedł do budynku i skierował się do kuchni. Zatrzymał się gwałtownie w progu. Przed nim siedział jego ojciec, od pasa w górę ubrany jedynie w podkoszulek. Lewe ramię miał już owinięte bandażem, prawe właśnie opatrywał Moody.

– Co się stało? – zapytał głucho, obejmując mocniej Rosie, która zaczęła wyrywać się na widok dziadka. – Tato…

Urwał, gdy dotarło do niego, co mogło się stać. Nawet z takiej odległości był w stanie rozpoznać ślady po zadrapaniach. Ślady po na wpół wilczych pazurach… Ciarki go przeszły na samą myśl o tym, że jego brat stracił nad sobą kontrolę. To było w pełni zrozumiałe, ale nie zmieniało to faktu, że budziło w Sturgisie dogłębne przerażenie. Już raz miał styczność z wilkołakiem i wolałby umrzeć niż przeżyć to znowu.

– Nic mi nie będzie – powiedział Rey, próbując się uśmiechnąć, podczas gdy Moody odkażał zranienie. – Nie pierwszy raz zaliczyłem zadrapanie. Daj mi Rose. Jak udało ci się ją znaleźć?

– Popytałem, posprawdzałem… Nieważne, grunt, że jest już z nami. Jak… jak on to przyjął?

– Jak widać. To nic, zadrapanie. Ale Rémy… dałem mu eliksir na uspokojenie, teraz śpi. Źle z nim. Nie powinien dowiadywać się o takich rzeczach tuż po przemianie.

Drzwi od sypialni Remusa otworzyły się i stanął w nich sam gospodarz. Sturg poczuł, jak po plecach przebiega go dreszcz. Jeszcze nigdy nie widział brata w tak złym stanie. Niemal zlewał się ze ścianą, utykał na jedną nogę, a na skroni miał przyklejony plaster. Z brązowych oczu wyzierała pustka, która nie zniknęła nawet na widok córki.

– Nie ma dobrej chwili na usłyszenie czegoś takiego – zauważył. – I… zabierzcie stąd Rose. Nie powinna być obok mnie, gdy jestem w takim stanie. Nie chcę jej nic zrobić.

Rémy, spokojnie – powiedział Rey, wyciągając rękę, by złapać młodszego syna za rękę. Ten się jednak odsunął.

– Tato, weź Rose. Proszę.

Sturgis spojrzał na ojca, czekając, aż ten się zgodzi. Gdy Rey skinął głową, podał mu Rose, która sięgała w stronę Remusa, próbując zwrócić na siebie jego uwagę. Bezskutecznie.

– Dziękuję za wszystko, co zrobiłeś. Że ją znalazłeś.

Sturg drgnął. Nie pamiętał, kiedy ostatnio brat mu podziękował. Ani kiedy wyciągnął do niego rękę tak, jak zrobił teraz. Przez dłuższą chwilę wpatrywał się, oniemiały, w lekko drżącą, naznaczoną długim zadrapaniem dłoń brata. W końcu ją uścisnął. Wiedziony nieznanym sobie dotąd odruchem przyciągnął Remusa do siebie i objął go po raz pierwszy od szesnastu lat.


Cześć, misie!

Witam Was serdecznie na początku drugiej części Różyczki. Jest już częściowo napisana, cały czas pracuję nad nowymi rozdziałami.

Z nowości - od kilku dni wisi nowy szablon (dajcie mi znać, jeżeli coś Wam nie działa, będę próbowała to ratować), uzupełniłam też spis treści na pierwszą część. Zakładka o bohaterach do drugiej części pojawi się prawdopodobnie w przyszłym tygodniu. Do drugiej części planuję też kilka rzeczy informacyjno-ciekawostkowych, ale to dopiero za kilka rozdziałów.

Ściskam Was mocno,

Morrigan

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz