29 stycznia 2021

Rozdział 43

 

Maj 1960

Pięciu mężczyzn siedziało przy kuchennym stole, pochylając się nad mapą i dokumentami. Od drugiego ataku minął tydzień. Kolejny nie nastąpił. Nie było więcej ofiar. Przynajmniej chwilowo.

­­– Na gacie Merlina, ale bagno – stwierdził Moody grobowym tonem.

Auror powiódł wzrokiem po towarzyszących mu oficerach Departamentu Kontroli. Sebastian Davies przyglądał się zdjęciom z sekcji ze zmarszczonymi brwiami. Bernie Seymour wodził palcem po mapie, jakby zastanawiał się, gdzie będzie następny atak. Reynard i Rick patrzyli jedynie po sobie, świadomi tego, w co wpakował ich Scamander. Przez ostatni tydzień przeglądali te dokumenty setki razy i nie znaleźli nic, co mogłoby ich pomóc w jakikolwiek sposób wytłumaczyć śmierć Grantów i Abberleyów. Siedem osób nie żyło, a oni nie wiedzieli dlaczego.

Rey podparł głowę na dłoniach. Był wykończony. Nie dość, że całymi dniami ganiał po kraju za świadkami albo ślęczał nad dokumentami, to jeszcze w nocy nie mógł się wyspać. Remus zaczął mieć kolki i płakał całymi dniami i nocami. Przez ostatnie sześć dni Reyowi nie udało się spać dłużej niż trzy godziny z rzędu. Funkcjonował tylko dzięki kawie i eliksirach pobudzających. Czuł na sobie zaniepokojone spojrzenia gości, ale nawet nie był w stanie podnieść głowy. Tak bardzo chciało mu się spać.

Słuchając rozmów przyjaciół, w pewnym momencie zaczął się orientować, że uciekały mu wątki. Słyszał tylko część wypowiedzi, część komentarzy. Powieki coraz bardziej mu ciążyły. Głowa coraz bardziej się pochylała.

Gdy ponownie otworzył oczy, znajdował się we własnym łóżku, okryty szczelnie kołdrą. Zamrugał kilkukrotnie, odpędzając sen. Poprawił opadającą na czoło grzywkę. Odrzucił przykrycie i wstał z łóżka. Ruszył do drzwi.

Na kuchennym stole nie było już map i dokumentów. Stała za to waza z parującą zupą i pięć talerzy. Pięć głów podniosło się, gdy Rey wszedł do pomieszczenia.

– Wyspałeś się? – zapytała z przekorą Angie, ale w jej spojrzeniu widać było troskę. Od razu wstała od stołu i sięgnęła po jeszcze jedno nakrycie.

– Tak, chyba tak – wymamrotał. – Wybaczcie, panowie.

– Nie ma czego – odpowiedział Rick. – Już słyszeliśmy koncert małego. Śpij do woli… Ale Newt w życiu nam w to nie uwierzy.

– Zejdź z mojego chrześniaka! – naskoczył na niego Moody, z czułością spoglądając na śpiącego w łóżeczku chłopca. – To najgrzeczniejsze dziecko na świecie!

Rey roześmiał się i usiadł na przystawionym krześle. Nalał sobie gorącej zupy.

– Chcesz? Bierz go. Oddam bez chęci zysku!

Mężczyźni roześmiali się. Wiedzieli, że Rey za nic w świecie nie oddałby syna w niczyje ręce. Angela tym bardziej. Nawet teraz, słysząc te żarty, wyciągnęła rękę i w opiekuńczym geście dotknęła kocyka, który owijał jej pierworodnego.

– Udało wam się coś ustalić? – zapytał Rey, chcąc w jakiś sposób zmazać swoją kompromitację.

– Niestety nic – odpowiedział Alastor, po czym podniósł wzrok na gospodynię. – Angie, to jest wspaniałe. Dokładnie jak u mamy!

Angela uśmiechnęła się z cieniem dumy. Komplement od człowieka, którego jeszcze niedawno uważała za kobieciarza i łobuza, wyraźnie mile połechtał jej ego. Jej stosunek do Moody’ego i Daviesów stopniowo się zmieniał, ale nadal nie mogła powiedzieć, by uważała ich za bliskich przyjaciół. Zgodziła się jednak, gdy Rey zaproponował, żeby Alastor został chrzestnym małego Remusa. Przecież nikt nie mógłby zapewnić jej dziecku większego bezpieczeństwa niż auror.

W milczeniu zjedli obiad. Ledwo zdążyli skończyć, gdy Remus ponownie obudził się z płaczem. Angie podniosła go i zaczęła kołysać, ale w niczym to nie pomogło. Chłopiec cały czas płakał.

– Podaj mi go – powiedział Alastor, wyciągając ręce. – Jeszcze zdążysz się go nanosić.

Przejął chrześniaka od Angeli. Niemowlę niemal ginęło w jego szerokich ramionach, ale w aurorze było coś, co sprawiło, że chłopiec zaczął się uspokajać. Nie zamilkł całkowicie, jednak przycichł. Moody zaczął chodzić z nim po całym pomieszczeniu, kołysząc chrześniaka. Oficerowie Departamentu Kontroli tłumili śmiech. Wyglądało to zabawnie, ale było skuteczne. Mały Remus uspokoił się i ponownie zaczął przysypiać. Alastor ostrożnie przekazał go ojcu.

Rey niemal podskoczył, gdy usłyszał pukanie do drzwi. Z niepokojem spojrzał na syna, ale ten na szczęście się nie obudził.

– Panowie, chcę wam przedstawić kogoś ważnego! – powiedział Sebastian, poderwawszy się z krzesła.

Jeden Rick nie okazał zdziwienia, musiał znać osobę, która właśnie przybyła.

Starszy Davies podszedł do drzwi i wpuścił wysoką, szczupłą kobietę. Włosy miała roztrzepane, a jej wąskie usta układały się w szeroki uśmiech. Była o kilka centymetrów wyższa od Sebastiana.

– Moi drodzy, przedstawiam wam Minerwę McGonagall. Moją dziewczynę.

– Cześć wszystkim – powiedziała kobieta, przesuwając po zgromadzonych czujne  spojrzenie.

Kątem oka Rey zauważył, jak Alastor blednie. Auror wpatrywał się w nowoprzybyłą z szeroko otwartymi oczami. Szybko się otrząsnął, ale Lupin znał go na tyle długo, żeby widzieć jego zaniepokojenie. Ewidentnie znał McGonagall i nie była to znajomość ze szkoły – dziewczyna Sebastiana była na to za młoda. Nie był to jednak problem na tę chwilę, szczególnie, że zaraz po obiedzie Rey i Rick musieli stawić się w gabinecie Scamandera.

Ku ich przerażeniu, w biurze czekał na nich nie tylko Newt. Towarzyszył mu jego brat Tezeusz, szef Biura Aurorów.

– Kolejne trupy? – zapytał od razu Davies.

– Nie – odpowiedział Newt. – Ale prasa coś zwęszyła.

Oficerowie wymienili spojrzenia. Tego im teraz brakowało. Po tygodniu bezowocnych działań musieli się jeszcze spowiadać z tego przed prasą. Co niby mieli powiedzieć? Że nie wiedzą, czemu w ogóle dostali tę sprawę? Poza znalezionym przed tygodniem pazurem i śladami na parapecie nie znaleźli nic, co mogłoby sugerować, że w sprawę zamieszane było magiczne stworzenie.

– Mam swojego człowieka w Proroku Codziennym, mówi, że do jutrzejszego wydania ma trafić obszerny artykuł o całej sprawie – powiedział Tezeusz.

– Co mamy mówić? – zapytał Rey, czując narastające zdenerwowanie. Co prawda raz czy dwa miał styczność z prasą, ale nigdy jeszcze przy takiej sprawie. Nigdy dotąd nie chodziło o ludzkie życie.

– Nic – poradził Newt. – Nie udzielacie komentarzy, wszystkich odsyłacie do mnie. A ja będę mówić, że celujecie w wilkołaka albo wampira. Taka będzie oficjalna informacja, póki nie znajdziecie czegoś nowego.

– Od dwóch tygodni siedzimy w piątkę i nic nie znaleźliśmy – wycedził Rick. – W piątkę! My dwaj, Sebastian, Bernie i Al. I nic, Newt. Ich nie zabiła istota. To musiał być człowiek. Oglądaliśmy ciała, oglądaliśmy domy ofiar. NIC. TAM. NIE. MA. Nie wyczarujemy ci dowodów z powietrza! Jasne, możemy zwalić to na pierwszego lepszego wilkołaka czy wampira i zrobić medialny proces i egzekucję. Proszę bardzo, jestem do tego pierwszy. Ale, na Merlina, jeżeli zrobimy taki numer i zginie chociaż jedna osoba, to nie wy, tylko my dwaj damy gardła. Nie zatrudnią nas nawet do sprzątania tutaj!

W gabinecie zapadła nerwowa cisza. Rick oddychał ciężko ze zdenerwowania. Dłonie zacisnął w pięści tak mocno, że aż posiniały. Jego twarz pobladła, a ciemne oczy ciskały gromy. Oficer wyglądał, jakby całą siła woli musiał powstrzymywać się przed wyciągnięciem różdżki.

– Haruję od dziesięciu lat – podjął po chwili. – Od dziesięciu pieprzonych lat. Jestem na każde zawołanie, ryzykuję życie! ZAWSZE stawałem po twojej stronie, Newt. ZAWSZE cię broniłem, gdy ktoś zaczynał gadać głupoty. A teraz co? Kozioł ofiarny? Nie. Nie wchodzę w to. Nie pozwolę, żebyś zmarnował mi karierę, bo aurorzy boją się o własne dupy!

Chwilę potem już go nie było. Lupin i Scamanderowie usłyszeli jedynie potężny huk zatrzaskiwanych drzwi.

Rey z przerażeniem wpatrywał się w wyjście, za którym znikł jego przyjaciel. Czy Rick właśnie rzucił pracę? Czy właśnie z tym wiązało się wypowiedzenie posłuszeństwa Scamanderom? Hekate, wiedział, że Davies bywał nerwowy, ale żeby aż tak? Z drugiej strony wiedział, że Rick całkowicie poświęcił się dla Departamentu Kontroli – dla niego i Sebastiana praca tutaj była wszystkim. Dla niego… On by sobie poradził. Słyszał nawet ostatnio, że w Departamencie Współpracy Międzynarodowej kogoś szukają. Mógł nawet zaraz złożyć CV. Jeżeli Rick odejdzie, Rey nie zamierzał zostawać w Departamencie Kontroli.

– Porozmawiam z nim – rzucił w końcu Newt

Przeszedł obok Reya i opuścił biuro, zostawiając Lupina samego z Tezeuszem. Szef Biura Aurorów pokręcił tylko głową i przysiadł na biurku.

– To nie jest tak, że robię to złośliwie – powiedział. – Nakaz przyszedł z biura Ministra. Dobrze, że Alastor wam pomaga, ma największe doświadczenie w śledztwach niż wy. Z waszą wiedzą o stworzeniach może coś z tego wyjdzie.

– A jeżeli nie?

Pytanie zawisło w powietrzu. Tezeusz wbił wzrok w dokumenty. Przesunął palcami po zdjęciu Alberta Abberleya. Przez moment w jego oczach zamigotało uczucie, którego Rey nie potrafił nazwać, ale szybko zniknęło. Lupin mógł tylko podejrzewać, o czym myślał Szef Biura Aurorów. Tezeusz nigdy nie założył rodziny, ale Newt miał syna zaledwie dwa lata starszego od małego Alberta. Rey już kilkukrotnie widział chłopca na korytarzach Departamentu Kontroli.

– Musimy znaleźć tę bestię – szepnął Scamander. – Człowiek czy stworzenie, to nie ma znaczenia. To bestia, którą trzeba usunąć. Inaczej żadne dziecko nie będzie bezpieczne.

– Na miejsce jednej bestii przyjdzie następna – zauważył Rey. – Wszystkich ich nie wytłuczemy.

Tezeusz skrzywił się. Jego spojrzenie stwardniało, a usta zacisnęły się w wąską linię. Lupina przeszedł dreszcz na ten widok. Wściekły auror nigdy nie wrócił niczego dobrego.

– Wszystkich nie wytłuczemy – zgodził się Tezeusz. – Ale możemy próbować.

~ * ~

Grudzień 1981

Sturgis wyjrzał przez firankę, obserwując odchodzącego brata. Z ulgą przyjął jego oświadczenie, że wychodzi z Rose na spacer. Jeszcze w tym tygodniu chciał wrócił do Anglii, ale wcześniej potrzebował porozmawiać z ojcem w samotności. Bez Remusa i jego córki.

Sturg czuł, że Rey wie coś, o czym nie chce powiedzieć. Reynard już od kilku dni chodził jak struty i unikał zostawania sam na sam z którymkolwiek z synów. Dotąd Sturgis milczał, ale nie zamierzał wyjeżdżać bez rozwiązania tej kwestii. Musiał wiedzieć, co jest na rzeczy i na co patrzeć, gdy już wróci do domu, nawet jeżeli nie chciał patrzeć. Miał serdecznie dość pilnowania spraw brata. Miał nadzieję, że teraz, kiedy Remus był za granicą, wreszcie będzie mógł zacząć żyć własnym życiem.

Oderwał się od okna i ruszył do gabinetu, w którym siedział ojciec. Rey pochylał się właśnie nad lekturą, ale podniósł głowę na widok starszego syna.

– Coś się stało?

– Właśnie miałem pytać o to samo. Co się dzieje, tato? Czego nam nie mówisz?

Niewypowiedziane „znowu” zawisło między mężczyznami. Rey z westchnieniem odłożył książkę. Sięgnął po leżący na blacie list.

– Rick napisał do mnie kilka dni temu… – zaczął ostrożnie. Głos lekko mu drżał. – Stracili go z oczu.

– Kogo?

– Greybacka. Zgubili go. Rick pisze, że już go prawie mieli, ale sukinsyn przekroczył granicę. Według rejestru granicznego przedostał się do Belgii, ale potem ślad się urwał.

Sturgis poczuł dreszcz na plecach. Przed oczami stanął mu potężny mężczyzna, który pamiętnej nocy pojawił się w ich domu w Rockcliffe. Minęło piętnaście lat, ale Sturg wciąż wyraźnie go pamiętał. Nie chciał znowu się spotkać się z wilkołakiem.

Wielka Brytania była jedynym krajem, który zdecydował się na założenie rejestru granicznego, który wychwytywał każdego, kto wjeżdżał bądź wyjeżdżał z wysp. Jeżeli Greybackowi udało się wydostać na kontynent, mógł być wszędzie. Z Belgii do Francji nie było daleko, mógł w ciągu kilku-kilkunastu dni znaleźć się pod Rouen i…

– Powiedziałeś Remusowi, prawda? – wydusił z siebie Sturg. Krew w nim zawrzała, gdy ojciec pokręcił głową. – Zwariowałeś! Wszystko jestem w stanie zrozumieć. Wszystko! To, że ukrywałeś zatargi z Turnerem – zrozumiem. To, że przez lata milczałeś o konflikcie z Greybackiem – zrozumiem. Ale, na Merlina i Morganę, jak mogłeś nie powiedzieć… Przecież wiesz, że on… Cholera, idę po nich! Remus nie powinien wychodzić sam z Rose. Przecież coś może im się stać.

Odwrócił się na pięcie i wybiegł z pomieszczenia. W biegu złapał kurtkę, po czym zaczął zakładać buty.

– Sturg, poczekaj – nakazał ojciec. – Wiedziałbym, gdyby był we Francji. Mam kontakty w tutejszym Departamencie Kontroli…

– Ile lat go szukałeś? – zapytał bezlitośnie Sturgis. – Ile, zanim udało ci się wpaść na jego trop? Zanim dowiedziałeś się, kim jest? Myślisz, że Francuzi namierzą go w cztery dni? Jak chcesz, to czekaj. Ja nie zamierzam ryzykować. Masz czas do wieczora, inaczej sam mu powiem.

Wyszedł z domu, nie zaszczycając pobladłego ojca ostatnim spojrzeniem. Na brodę Merlina, tajemnice kiedyś rozwalą tę rodzinę. Doprowadzą do tragedii. Cholerni Lupinowie i ich upór!

Dopiero na końcu ulicy zorientował się, że nie zabrał rękawiczek. Ze złością wcisnął dłonie do kieszeni kurtki. Rozglądał się uważnie, nie chcąc przeoczyć brata. Chodniki były odśnieżone, nie widać było na nich śladów. Przecież nie mogli odejść daleko.

Z każdym krokiem Sturg czuł, jak ogarnia go coraz większy strach. A jeżeli to już? Jeżeli już po wszystkim? Jeżeli ich dorwał? Czuł, jak żelazna dłoń zaciska się na jego gardle. Nie, to było za szybko. Greynack nie mógł tak szybko dotrzeć do Rouen. Dopiero skończyła się wojna, Brytyjskie Ministerstwo na pewno rozesłało już wieści, kogo mają szukać. Nie wychyliłby się. Ale wtedy też go szukali… Gonili za nim najlepsi z najlepszych, elita Departamentu Kontroli. Nie dali rady. Gdy już go otoczyli, połowa z nich zginęła. Sturg wolał nie myśleć, co ta bestia mogła zrobić z jego bratem i bratanicą.

Wypadł zza rogu i dostrzegł Remusa. Odetchnął z ulgą.

– Zapomniałem czegoś? – zapytał Lupin, nie kryjąc zdziwienia na widok brata.

– Nie, po prostu… tak pomyślałem, że przejdę się z wami. Rzucę jeszcze okiem na miasto przed wyjazdem.

Remus zmarszczy brwi. Nie uwierzył, Sturg doskonale to widział. I co miał niby powiedzieć? Chciał dać ojcu szansę na wyplątanie się z tej sprawy. Znowu. Merlinie, miał dość naprawiania spraw tej rodziny.

– Dobra, nieważne. Jesteś to jesteś, możemy iść razem. Nawet lepiej, poniesiesz zakupy.

Sturg wywrócił oczami, ale nie skomentował. Uśmiechnął się jedynie i szedł dalej, rozglądając się uważnie. Nie spodziewał się, że Greyback mógłby zaatakować w mieście, ale nie zamierzał ryzykować. Po tym wariacie można było się wszystkiego spodziewać.

Do domu wrócili godzinę później. Rose smacznie spała w wózku, nie zwracając uwagi na chłód i śnieg, który właśnie zaczął padać.

– Rémy, musimy porozmawiać – powiedział Rey, gdy tylko weszli do budynku. – To ważne.

Sturg przesunął spojrzeniem między ojcem a bratem. Nie chciał być przy tej rozmowie. To nie była jego sprawa. Nie jego dyskusja. Wziął na ręce śpiącą bratanicę i poszedł na górę. Od dwóch tygodni mała miała już wyszykowany swój pokój i nie spała w sypialni Reya. Sturgis zaniósł ją tam i ułożył w łóżeczku. Rose nawet nie drgnęła.

Naprawdę kochał tego dzieciaka. Nigdy wcześniej nie myślał o sobie jako o osobie uczuciowej, ale Rosie miała w sobie coś takiego, co go przyciągało. Była jego bratanicą, jego rodziną. Jeszcze nigdy nie czuł takiej potrzeby chronienia kogoś.

Czasami rozumiał, dlaczego Peter Pettigrew powiedział matce to, co powiedział. Tylko czasami. Nic nie mogło usprawiedliwić podawania się za ojca nie swojego dziecka. Nic. Od tygodni się nad tym zastanawiał, ale coś mu się nie składało. To nie miało sensu. Dlaczego Pettigrew poszedł szukać Blacka, jeżeli miał pod opieką dziecko, które traktował jak swoje? Dlaczego zostawił Rose u koleżanki z roku, a nie u matki? Dlaczego sam ruszył na aurora? Nie, w tej układance musiał być element, którego Sturg jeszcze nie znał.

Dlaczego w ogóle się tak przejmował? Pettigrew nie żył. Black siedział. A mimo to ciągle go coś męczyło. Coś było nie tak. Nie, musiał się dowiedzieć, co się wydarzyło między Huncwotami, bo inaczej będzie go to męczyło.

– Cholera – mruknął do siebie. – Nawet zza grobu mnie dręczą.

Z pokoju wywabił go dźwięk kroków brata na schodach. Remus był blady, jedną rękę wcisnął do kieszeni swetra, a druga dłoń drżała lekko, lawirując obok rękojeści różdżki. W jego brązowych oczach Sturgis widział błysk strachu.

– Od kiedy wiesz? – zapytał Lupin. Jego głos aż wibrował ze złości.

– Od godziny, może półtorej. Dlatego za wami poszedłem. Nie zakładam, że by tu przylazł, ale… Merlinie, sam nie wiem.

– Nieważne. Nie dam mu się podejść kolejny raz. I na pewno nie pozwolę, by zbliżył się do Rose.

Przez krótką chwilę przed oczami Sturga pojawił się obraz wilkołaka, którzy prześladował go od ponad piętnastu lat, z dzieckiem w ręku. Tym razem nie był to jednak jego brat, a bratanica. Zamrugał kilkukrotnie, żeby odpędzić tę wizję. Nie. Nie mógł nawet tak myśleć. Rose musiała być bezpieczna.

– Tylko się w nic nie wpakuj – poradził.

– Spokojnie. Wyrosłem już z chojrakowania. Nie będę go szukał.

Sturgis skinął głową. Odetchnął z ulgą, słysząc te słowa. Naprawdę bał się, że jego brat spróbowałby się porwać na wilkołaka, który zrujnował jego życie. Jeden jedyny raz Podmore słyszał od Moody’ego o tym, co stało się tamtej nocy i wiedział, ile żyć Greyback ma na sumieniu. Zamordował ludzi, którzy zęby zjedli na walkach z wilkołakami. Remus nie miałby z nim szans. Ten potwór rozerwałby go przecież na strzępy.

– Sturg, mogę cię o coś prosić? – zapytał nieśmiało Lupin. – Jak już wrócisz do Londynu… Informuj mnie o tym, co wpadnie ci w ucho. Mnie, nie tatę. Nie potrzebuję cenzury.

– Wiesz, co mi zrobi, jeżeli się dowie? Merlinie… jasne, będę pisał.

– Dziękuję.

Jeszcze nigdy nie słyszał takiej wdzięczności w głosie brata. Nie wiedział i nie chciał wiedzieć, co działo się między Lupinami. To była sprawa między nimi i Sturg nie zamierzał się w to wieszać. Skoro obaj chcieli osobno dostawać informacje, to będą je dostawać. Nic go to nie będzie kosztowało, a może oszczędzi sobie kilku paskudnych rozmów, gdy zdarzy mu się przyjechać do Francji.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz