12 marca 2021

Rozdział 49

 

Lipiec 1960

Rick i Rey weszli na teren podwórka Thomasa akurat w momencie, gdy z niewielkiego domu wychodził okryty granatową szatą mężczyzna. Wyprowadzał go drugi czarodziej, ubrany w poprzecierany, połatany płaszcz. Był nienaturalnie blady i ze strachem wpatrywał się w swojego gościa.

– Przypominam: tydzień, panie Thomas – powiedział ostro przybysz. – Pan Weasley nie będzie dłużej czekał.

Mężczyzna odwrócił się i z miejsca deportował, odsłaniając gospodarzowi widok na dwóch oficerów. Thomas spojrzał na nich ze zrezygnowaniem. Mógł mieć około sześćdziesięciu lat i był wyraźnie zmęczony życiem.

– Zapraszam – powiedział. – Przepraszam panów za ten… Przepraszam. Co mogę zrobić dla Departamentu Kontroli? Potrzebujecie transmutologa? Chętnie pomogę.

Niewątpliwie, pomyślał kwaśno Rey, dyskretnie rozglądając się po domu Thomasa. Panowało tu istne pobojowisko, wszędzie walały się stare gazety, brudne naczynia i… worki po ziemi. Lupin zmarszczył brwi.

– Przepraszam za ten bałagan – dodał gospodarz. – Dom bez kobiety… cóż… to nie dom.

Machnął różdżką, zrzucając brudne ubrania z kanapy, by oficerowie mogli usiąść. Sam oparł się o odrapany stół. Przesunął dłoń po czole, próbując ugładzić sklejone włosy.

– Po co panu tyle ziemi? – zapytał Rey.

Zignorował zdziwione spojrzenie Ricka i wbił wzrok w rozmówcę. Nie umknął mu fakt, że czarodziej pobladł na te słowa i spuścił oczy.

– Projekt transmutacyjny… kompletna klapa – powiedział z zawstydzeniem. – Niestety. Same z tym problemy.

– Takie, że nachodzą pana ludzie Septimusa Weasleya? – zauważył Davies. – On, zdaje się, też ostatnio popadł w kłopoty finansowe.

– Tak, wiem. Dlatego tak mnie nęka… Merlinie, pożyczyłem od niego trochę galeonów na rozkręcenie interesu, a teraz… No nic, na pewno nie interesują panów moje kłopoty.

Rey z trudem powstrzymał się od powiedzenia, że wprost przeciwnie. Chętnie usłyszałby, że ktoś ma gorzej od niego. Nigdy nie spotkał Septimusa Weasleya, ale raz czy dwa obiło mu się o uszy to nazwisko. Trochę się z nim utożsamiał – dwaj arystokraci, którzy zostali z niczym. Z drugiej strony… Rey sam wybrał ukochaną zamiast rodziny. Weasleya wykończyły nietrafione inwestycje i pożyczanie pieniędzy ludziom takim jak Alon Thomas. Lupin nie zamierzał żałować żadnego z nich.

– Co to za projekt? – zapytał.

– A nic takiego… chciałem stworzyć coś, co mogłoby zdjąć z nas część obowiązków. Wiedzą panowie, prace w domu, w obejściu, w firmach… Mugole mają swoje „maszyny”, chciałem stworzyć dla nas coś podobnego. Genialne, prawda? Sięgnąłem do magii spoza naszego kręgu kulturowego i udało mi się. Tylko kiedy moje dzieło już powstało… cóż… wiedzą panowie, w świecie, gdzie większość bogatych rodzin ma skrzaty domowe, nikt nie będzie zainteresowany moim magicznym służącym.

Rey zdusił w sobie kąśliwą uwagę, że Thomas powinien był o tym pomyśleć wcześniej. Przecież skrzat domowy jest oczywistością. Lupin nie zawracałby sobie głowy historią transmutologa, gdyby nie jeden drobny szczegół – nigdzie w tym domu nie widać było, by wynalazek czarodzieja przyłożył rękę (czy co tam to coś miało) do utrzymania porządku.

– Nie widać, żeby działał tu jakiś twór sprzątający – zauważył Rick, najwyraźniej myśląc podobnie jak jego partner. W jego głosie zadźwięczała nuta podejrzliwości, na którą gospodarz wyraźnie się skrzywił.

– Gdzie pański wynalazek? – zapytał Rey.

– N-nie mam go. Już. Gdy zorientowałem się, że nikt go nie kupi, chciałem go przerobić. Zrobić ze sługi obrońcę… wiedzą panowie, takiego psa obronnego, który chroniłby czarodziejskie domy. A-ale przedobrzyłem. Nie wytrzymał takich zaklęć.

Rey przymknął oczy. Mógł się tego domyślić. Mimo to… nie, było w tym coś dziwnego. Coś nietypowego. Przecież sam wiedział, jak trudne nieraz są badania nad nowymi sprzętami, w końcu pracę w ojcowskiej firmie zaczynał właśnie od zarządzania działem pracy nad nowymi miotłami. Pamiętał, ile nieudanych projektów wylądowało w koszu, bo drewno nie wytrzymywało nakładanych na nie zaklęć.

– Ale przecież nie przyszli panowie tutaj rozmawiać o moich wynalazkach – powiedział nerwowo Thomas. – W czym mogę pomóc?

– Profesor Dumbledore pokierował nas do pana, jako od eksperta od wysokiej transmutacji – wyjaśnił Rick.

Rey poczuł nieprzyjemny chłód. Mimo że przyszedł tu po informacje, coś mu mówiło, że nie powinien zdradzać Thomasowi wszystkiego, co wie. Nie podobał mu się ten transmutolog, a słowo Dumbledore’a nie wystarczało, by to zmienić.

– Chodzi o Bestię, prawda? – spytał gospodarz. – Niestety, nie znam się na istotach, powinni panowie udać się do magizoologa.

– Mamy podejrzenia, by sądzić, że „bestia” jest wytworem magii… co więcej – czarnej magii.

Zmiana na twarzy Thomasa była ewidentna. Czarodziej zrobił się niemal biały jak ściana, a w jego oczach błysnął strach. Reyowi to wystarczyło. Spojrzał na Ricka, by zobaczyć, że przyjaciel również zauważył, co się stało.

– Panie Thomas – zaczął Davies już o wiele ostrzej. – Mamy dwie możliwości. Albo powie nam pan, co wie – a wie pan coś na pewno – tutaj, albo w ciągu pół godziny ściągniemy to aurora i przeniesiemy się do Ministerstwa.

Jako oficerowie Departamentu Kontroli nie mieli prawa nikogo aresztować. Ba! Samo przesłuchanie mogło być dosyć kontrowersyjne i każdy lepszy adwokat mógłby to podkopać. Mogli przesłuchiwać tylko istoty, do działań z ludźmi potrzebowali pomocy aurora.

Transmutolog pobladł jeszcze bardziej. Rey stłumił uśmiech. Thomas nie był dobrym aktorem. Mieli go. Hekate, co on narobił?

– Ja… chciałem stworzyć obrońcę idealnego. Takiego, który będzie mógł obronić przed każdym czarem i każdym stworzeniem. I udało mi się. Jest odporny, nie można go zabić, nie można go zniszczyć. Łączy w sobie cechy wielu stworzeń, nie umie jedynie rzucać czarów… – Głos mu się załamał. Ukrył twarz w dłoniach. – Wymknął mi się spod kontroli. Pewnej nocy uciekł i… myślałem, że to jednorazowy wyskok, że odzyskałem nad nim kontrolę. Ale potem znowu zniknął. I znowu. I znowu. Zaczęły się pojawiać informacje o morderstwach… Ja… Domyślałem się, zacząłem zmieniać zaklęcia, chciałem go uspokoić…

– Ale się nie udało – domyślił się Rick. Rey widział, że jego partner z trudem hamuje wściekłość. Nie on jeden.

Lupin czuł, jak drżały mu ręce. Ze złości. Nie wierzył, że miał przed sobą człowieka, który swoimi eksperymentami omal nie pogrzebał jego kariery. Zacisnął dłoń w pięść.

– Gdzie to jest? – zapytał.

– Nie wiem. Naprawdę, nie wiem – przysięgał Thomas. – Uciekło. Zniknęło. Potem zaczęły się te krwawe ataki… Ja… Nie wiem już, co mam robić. Próbowałem tego szukać. Przysięgam. Robiłem, co mogłem… ale nie mogłem. Nie umiałem. Zbyt dobrze go zrobiłem.

– Merlinie… – jęknął Rick. – Jak? Co to jest?

Transmutolog zamilkł na dłuższą chwilę. Potarł skronie. Schował ręce do kieszeni płaszcza. Przerażony spojrzeniem spojrzał na dwóch oficerów.

– T-to bardzo stara magia. Nie z tego rejonu. Znalazłem informację o nich, gdy prowadziłem badania w Pradze, dawno, dawno temu… jeszcze przed wojną. Od tamtej pory próbowałem… miało być idealnie… miałem stworzyć idealnego sługę…

– CO. TO. JEST?! – wycedził Rey.

– Golem.

Lupin jęknął w duchu. Na Historii Magii madame Svoboda, czechosłowacka czarownica, opowiadała im o tych tworach. Były tworem z żydowskiej magii, a najsłynniejszy z nich został stworzony w szesnastowiecznej Pradze. Praga. Wszystko się zgadzało. Golem był stworem ulepionym z gliny, ożywionym przy pomocy zaklęcia. Zaklęcia, które od wieków było zakazane.

– Zamknijcie mnie – westchnął Thomas.

– O nie – odpowiedział ostro Rey. – Musi nam pan pomóc. Musimy powstrzymać tego golema. Natychmiast.

– Nie rozumiecie. On jest niezniszczalny. Zadbałem o to. Nie da się go pokonać.

Rey skrzywił się. Nie, to było niemożliwe. To nie mogło się tak skończyć. Każdego musiało dać się zniszczyć. Golem nie był od tego wyjątkiem.

– Dla pańskiego dobra lepiej, żeby było inaczej.

~ * ~

Wrzesień 1984

– Nie! Nie, nie ma mowy! – powiedział Pierre podniesionym głosem. – Zapomnij!

– Proszę… – zaczął Remus, ale przyjaciel nie dał mu ponownie wypowiedzieć prośby.

– Nie! Nie i tyle. Nie stanę dobrowolnie przeciw boginom. Nie ma takiej możliwości.

Lupin odetchnął głęboko i przetarł czoło. Mógł się tego spodziewać. Znał niechęć Claviera do boginów, powinien był się domyślić, że Pierre nie zgodzi się na pomoc przy badaniach.

– Blanca się zgodziła – mruknął niewyraźnie.

Pierre wywrócił oczami, a Remus stłumił uśmiech. Był w połowie drogi do celu. Ci dwoje byli nierozłączni, nawet projekty dyplomowe robili takie same – oboje zajmowali się dwurożcami, do których badań, do pomocy, zaprosili Lupina.

– Poza tym, hej, ja wam pomagam – przypomniał, krzywiąc się lekko. Wciąż nie miał pojęcia, dlaczego zgodził się na tak szalony pomysł. – Ryzykuję nadzianiem na róg dwurożca.

Policzki Pierre’a pokryły się czerwienią. Remus poczuł kłujące wyrzuty sumienia. Nie powinien sięgać po ten argument. Przecież zgodził się pomóc przyjaciołom, a nie wymieniać na cokolwiek. Blanca i Pierre potrzebowali sprawdzić, jak dwurożce reagują na obecność drapieżnika, a on, jako wilkołak, idealnie się do tego nadawał.

– Na jaja Hadesa, dlaczego akurat boginy? – jęknął Pierre. – Są okropne… Czemu nie możesz poprosić Megane?

– Poprosiłem, ale powiedziała, że w październiku wyjeżdża na badania do Egiptu w poszukiwaniu sfinksów.

Pierre potarł brodę, po czym sięgnął po filiżankę zimnej już kawy. Wyjrzał przez okno na Pola Elizejskie. Siedzieli w ich ulubionej paryskiej kawiarni, skąd roztaczał się fantastyczny widok na główną arterię miasta.

– Dobra – zgodził się w końcu Pierre z wyraźnym bólem w głosie. – Tylko powiedz gdzie i kiedy. I załatwmy to szybko.

Remus zdusił śmiech.

– Siedzisz naprzeciwko wilkołaka, a masz problem z boginami?

– Boginy są straszne cały czas. Ty – trzy noce w miesiącu. Wybacz, boginy wygrywają – stwierdził Clavier, wzruszając ramionami. – Przykro mi, jeżeli zburzyłem twoje poczucie o własnej grozie.

Remus powstrzymał się od wywrócenia oczami. Nie pierwszy raz słyszał taki przytyk od Pierre’a. O dziwo, nawet mu to nie przeszkadzało. Od czasu Huncwotów nikt tak lekko nie pochodził do jego przypadłości, a nawet oni nie robili sobie z tego tak jawnych żartów. Jeden Syriusz… nie. Nie Syriusz. Black. Śmierciożerca i zdrajca. Remus robił wszystko, by o nim nie myśleć. Odciął to, co wydarzyło się przed niemal czterema laty, grubą kreską.

– O! Patrz, to Megane! – zauważył Pierre. Poderwał się z krzesła i zaczął machać w stronę przyjaciółki.

Remus odwrócił się, żeby zobaczyć, jak Megane odwraca się i zmierza w ich stronę, prowadząc za sobą ciemnowłosą czarownicę. Lupin rzucił na nią okiem. Poznał tą smukłą sylwetkę, pewny krok i ciemnoniebieskie oczy. To była studentka, która przed miesiącem zaczepiła go na kampusie. Uśmiechnął się lekko. Wtedy jej nie zatrzymał, najwyraźniej teraz miał okazję naprawić tamten błąd…

Szybko zganił się w myślach. Nie powinien tak myśleć. Nie mógł… Nowi przyjaciele to jedno, ale myślenie o randce to było zbyt wiele, nawet po czterech latach. Z drugiej strony, niemal ponownie usłyszał ojca. „Nie możesz zawsze być sam”. I nie chciał. Chciał mieć kogoś, z kim mógłby rozmawiać przy śniadaniu, z kim mógłby wychować córkę, komu mógłby zwierzyć się z problemów i wątpliwości, z kim spędzałby romantyczne wieczory. Problem w tym, że nie widział w tej roli nikogo oprócz Ami.

– Proszę, proszę… – powiedziała radośnie Megane, wdzierając się brutalnie w myśli Lupina. – Pierre, czyżby Remus próbował przekonać cię do akcji „bogin”?

– Nawet mu się udało – odpowiedział niewyraźnie Clavier. Zaraz jednak uśmiechnął się czarująco do drugiej czarownicy. – Przedstawisz nam swoją koleżankę?

– Oczywiście. Panowie, oto Valerie Lestrange, studiuje Prawo Czarodziejów. Valerie, to Pierre Clavier i Remus Lupin. Moi koledzy z Magizoologii.

Lestrange. Remus poczuł się, jakby zeszło z niego całe powietrze. Przed oczami stanęli mu bracia Rudolf i Rabastan, dwaj śmierciożercy. Nieraz z nimi walczył, jednego nawet zdarzyło mu się ranić. Nigdy więcej nie chciał mieć nic wspólnego z tą rodziną.

Dla zachowania chociaż cienia pozorów i resztek kultury podniósł się i, idąc śladem Pierre’a, ucałował Valerie w oba policzki. Nadal czuł się dziwnie, dotykając kogoś, kogo nie znał, ale nie mógł być mniej otwarty od przyjaciela. To byłoby podejrzane. Gdy chodziło o obce osoby, było mu łatwiej, ale teraz miał przed sobą Lestrange.

Zauważyła jego niechęć, widział to. Była jednak zbyt dobrze wychowana… chociaż Remus podejrzewał, że jednak wyszkolona… by dać to po sobie poznać. Usiadła naprzeciw, a jej ciemnoniebieskie oczy uważnie obserwowały każdy ruch magizoologów.

– Napijecie się czegoś? – zapytał beztrosko Pierre, najwyraźniej nie zdając sobie sprawy z napięcia, które pojawiło się między przyjacielem a nową znajomą.

– Pewnie, chodź, pomogę ci – zaproponowała Megane. Jej pełen zaniepokojenia wzrok świadczył o tym, że ONA doskonale widziała, co się dzieje. Szybciej niż Clavier zorientowała się, skąd brało się napięcie Lupina.

Remus miał ochotę powiedzieć, żeby nie zostawiali go samego z Lestrange’ówną, ale ostatkiem opanowania ugryzł się w język. Powoli zsunął dłoń ze stołu i zacisnął ją na rękojeści różdżki. Serce zabiło mu mocniej w odpowiedzi na skok adrenaliny. Był gotów, by odpowiedzieć na każdy atak.

Atak… Merlinie, co się z nim działo? Sam przez tyle lat cierpiał przez to, że ludzie patrzyli na niego tylko przez pryzmat tego, czym był. Jak mógł spodziewać się po Valerie ataku tylko dlatego, że nosiła nazwisko Lestrange? Nie, nie mógł tego zrobić. Dziewczyna na pewno nie miała nic wspólnego z brytyjską gałęzią jej rodziny. We Francji wszystko miało być inne.

– Jestem na roku z jednym Lupinem – powiedziała Valerie.

– Robertem. Tak, to mój kuzyn. Ale nie rozmawiamy ze sobą… Relacje w naszej rodzinie są dosyć skomplikowane.

Ku jego zdziwieniu Lestrange roześmiała się. Poprawiła kosmyk włosów, który wysunął się ze starannie ułożonej fryzury.

– Relacje rodzinne zazwyczaj są skomplikowane – stwierdziła. – Coś o tym wiem. Więc jesteś tym angielskim Lupinem, tak?

Remus już otwierał usta, by odpowiedzieć, gdy przed jego nosem wylądował dzbanek z herbatą. Zaraz za nim pojawili się Pierre i Megane. Odetchnął z ulgą. Wolał nie rozmawiać z Valerie o jej rodzinie, którą zdążył już poznać.

*

Mafalda Hopkirk weszła cicho do mieszkania – tak, żeby nie oderwać swojego chłopaka od dokumentów. Niepotrzebnie. Sturgis był całkowicie pochłonięty aktami, które miał przed sobą.

Czarownica uśmiechnęła się i podeszła do niego. Stanęła za jego plecami, położyła dłonie na ramionach i zaczęła je rozmasowywać. Podmore przymknął oczy, oddając się pieszczocie.

– Co cię dręczy? – zapytała Mafalda, zaciskając palce na spiętych mięśniach ukochanego.

– Stara sprawa… – mruknął niewyraźnie Sturg. Otworzył oczy i spojrzał na swoją dziewczynę. Przez dłuższą chwilę toczył walkę z samym sobą, zanim ponownie się odezwał. – Pewnie uznasz mnie za wariata… Ale… Merlinie, coś mi tu nie pasuje.

Mafalda zmarszczyła brwi. Sięgnęła po jeden leżących na stole pergaminów i wczytała się w jego treść. Sturgis obserwował, jak na jej twarzy pojawia się wyraz niedowierzania. Nie dziwił się jej, sam nie do końca wiedział, dlaczego ta sprawa go tak męczy. Minęły trzy lata. A mimo to…

– Black? – prychnęła Mafalda. – Naprawdę? Sturg, co chcesz zrobić? To już dawno zamknięte.

– Wiem. Po prostu… znałem ich. Ich wszystkich. To mi się nie składa.

Wolał nie wprowadzać Mafaldy we wszystkie szczegóły. Chociaż byli razem już od ponad roku, nadal nie powiedział jej wszystkiego o swojej rodzinie. Nie umiał się przełamać. Wiedział, że informacja o bracie-wilkołaku mogłaby pogrzebać jego karierę. Na pewno by pogrzebała, wiedział to. Ufał Maffie, ale mimo to… To było zbyt wrażliwe.

– Skąd? – zapytała Hopkirk. – Byli młodsi kilka lat, prawda?

– Tak, ale… Pamiętasz, jak ci mówiłem, że moi rodzice rozstali się, zanim się urodziłem?

– Oczywiście. A gdy twoja mama zmarła, zamieszkałeś z ojcem. Sturg, jak mogłabym zapomnieć, że jesteś synem legendy Departamentu Kontroli.

Sturg uśmiechnął się. Oczywiście, o tym wszyscy pamiętali. Niestety. Jeżeli ktoś wiedział, że Reynard Lupin miał też drugiego syna, zbyt łatwo można było ich połączyć. Ale czy ktokolwiek szukałby nazwiska jednego z najbardziej znanych oficerów Departamentu Kontroli w Rejestrze Wilkołaków? Sturgis miał szczerą nadzieję, że nikt.

– Ojciec ożenił się potem i miał syna, więc… no, mam przyrodniego brata. Był na roku razem z Potterami i Blackiem, mieszkali w jednym domu.

Odpowiedziało mu milczenie. Przełknął ślinę, świadomy tego, jak zszokował właśnie ukochaną. Nie miał jej za złe ewentualnej złości, sam nie wiedział, jakby zareagował, gdyby jego partnerka od ponad roku milczała w kwestii ewentualnego rodzeństwa. Ale przecież miał ku temu dobry powód.

– Nigdy nie mówiłeś o bracie.

– Nie dogadujemy się. Zawsze dużo nas dzieliło.

Konkretnie od lipcowej pełni 1965. Wcześniej jeszcze może dogadałby się z bratem, nawet podobało mu się, że pięciolatek wpatrywał się w niego niczym w gwiazdę quidditcha. Ale potem… Nie, Sturg nie chciał do tego wracać.

– W każdym razie, znałem ich. Black do końca zachowywał się normalnie… przynajmniej jak na niego – ciągnął, chcąc zmienić temat z problemów swojej rodziny. – Wtedy…

Zawahał się, ale po chwili słowa same z niego popłynęły. Nie powiedział o wszystkim, co to to nie. Zakon nie był czymś, o czym należało mówić. Wciąż obowiązywała go przysięga. Ale powiedział o Ami, o Rose i o tym, co działo się w noc i dzień po śmierci Potterów. O poszukiwaniu bratanicy, o tym, co Peter Pettigrew powiedział swojej matce.

– Gdy zmarła, zacząłem mieć wątpliwości… Nie, miałem je już wcześniej. Ale musiałbym być bez serca, żeby krzywdzić starszą panią. I tak cierpiała. Nie chciałem zadawać zbyt wielu pytań – dokończył kilka minut później. Odetchnął i po raz pierwszy spojrzał na Mafaldę. – Brzmię jak pomylony, wiem.

– Rzeczywiście – przyznała. – Wiem, że Black pracował z tobą, że był aurorem i to dla ciebie trudne… Ale Crouch i Knot wiedzieli, co robią. Złapali go na miejscu przestępstwa, Sturg. Pettigrew nie żyje. To, czy coś czuł, czy nie, do twojej bratowej, już nie ma znaczenia. To, co mówił o Rose, też nie ma znaczenia. Nie myśl o tym, szkoda twoich nerwów.

Sturgis odetchnął. Wiedział, że Mafalda ma rację. Nic już nie mogło się zmienić. Mimo to… wiedział, że nie mógł z dnia na dzień rzucić tego wszystkiego. Od zbyt dawna siedziało mu to w głowie. Sam się sobie dziwił, ale nie wierzył, po prostu nie wierzył, że Syriusz Black zdradził Potterów.

– Ja to wszystko wiem, Maffie – mruknął. – Ale… Ciągle ma wrażenie, że nie wiem czegoś bardzo ważnego o tym, co się wtedy wydarzyło. A nie mam kogo zapytać.

– A brat?

Nie. Sturgis wiedział, że nie mógł porozmawiać o tym z Remusem. Ojciec by mu nie wybaczył, gdyby znowu wpędził brata w marazm. Raz, jeden jedyny raz, rok po śmierci Potterów, próbował wypytać Remusa o to, co działo się między Huncwotami, ale Lupin gwałtownie go uciszył – nie chciał wracać do tego, co działo się przed jego wyjazdem z Anglii.

– Jest jeszcze jedna możliwość – dodała Mafalda, widząc wahanie Podmore’a. – Jesteś aurorem, Wystarczy, że złożysz podanie i pozwolą ci pojechać do Azkabanu i porozmawiać z Blackiem.

Ta myśl zmroziła Sturgisowi krew. Tak, mógł. W ciągu ostatnich trzech lat dwukrotnie odwiedzał więzienie, eskortując więźniów. Jednak ani razu nie zajrzał na ostatnie piętro, na którym trzymano śmierciożerców. Dość już naoglądał się zwolenników Voldemorta, nie potrzebował ich więcej. Zresztą, czy mógłby wierzyć słowom Blacka? Na pewno utrzymywałby, że jest niewinny, że powinien mieć proces (co, swoją drogą, było prawdą i w Sturgu nadal gotowała się krew na myśl, że ktoś tak nagiął prawo). Chyba że okazałoby się, że Black był dumny z tego, co zrobił, a na wysłuchiwanie jego samochwalstwa Podmore nie miał czasu ani chęci.

– Nie jedź tam – poprosiła Mafalda. – Nie warto. Nakarmi cię kłamstwami i będziesz miał tylko więcej wątpliwości.

Sturgis odchylił głowę i oparł ją o pierś czarownicy. Miała rację, zdawał sobie z tego sprawę. Nie chciał rozmawiać z Blackiem – zdrajcą Zakonu i masowym mordercą. Black nie był tego wart. Nie mógł porozmawiać z bratem, bo ten kategorycznie odmawiał rozmowy o tym, co się wydarzyło. Był w kropce.

Może faktycznie będzie lepiej, jeżeli zostawi ten temat. Nic dobrego mu nie przyjdzie z grzebania w nim.

2 komentarze:

  1. Z rozdziału na rozdział,coraz bardziej się wkręcam w to opowiadanie!
    Nastąpił niespodziewany zwrot akcji w pracy Rey'a. Ciekawa jestem, jak to ogarną. Coś mi się wydaje, że Newt może nie być w stanie zniszczyć tego golema, a udomowić go raczej nie da rady xD No ale bez gdybania,czekam na ciąg dalszy!
    Ciekawa jestem tej Lestrange. Może to faktycznie nie jest zła osoba.
    Bardzo mi się podoba to, że Sturgis widzi, że coś w tej układance nie pasuje. Mam nadzieję, że kiedyś pójdzie do Syriusza, może dzięki temu Blackowi byłoby łatwiej.
    Kiedyś pisałam Ci, że warto rozpromować bloga. Myślałam o postach na potterowskich grupach. Niestety sama już dawno nie siedzę w fandomowych sprawach, ale mogę zapytać jedną dziewczynę,która ma stronę swojego bloga na fb (tematyka Potterów), czy zgodzi się zrobić polecajkę "Różyczki".
    Ściskam mocno!
    Magda

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jakby się zgodziła, byłabym bardzo wdzięczna :). Też nie siedzę na potterowskich grupach, ale chyba czas to zmienić.
      Również mocno ściskam,
      Morri

      Usuń