Lipiec 1960
Rick i Rey
weszli na teren podwórka Thomasa akurat w momencie, gdy z niewielkiego domu
wychodził okryty granatową szatą mężczyzna. Wyprowadzał go drugi czarodziej,
ubrany w poprzecierany, połatany płaszcz. Był nienaturalnie blady i ze strachem
wpatrywał się w swojego gościa.
–
Przypominam: tydzień, panie Thomas – powiedział ostro przybysz. – Pan Weasley
nie będzie dłużej czekał.
Mężczyzna
odwrócił się i z miejsca deportował, odsłaniając gospodarzowi widok na dwóch
oficerów. Thomas spojrzał na nich ze zrezygnowaniem. Mógł mieć około
sześćdziesięciu lat i był wyraźnie zmęczony życiem.
– Zapraszam
– powiedział. – Przepraszam panów za ten… Przepraszam. Co mogę zrobić dla
Departamentu Kontroli? Potrzebujecie transmutologa? Chętnie pomogę.
Niewątpliwie, pomyślał kwaśno Rey, dyskretnie rozglądając się po domu Thomasa.
Panowało tu istne pobojowisko, wszędzie walały się stare gazety, brudne
naczynia i… worki po ziemi. Lupin zmarszczył brwi.
–
Przepraszam za ten bałagan – dodał gospodarz. – Dom bez kobiety… cóż… to nie
dom.
Machnął
różdżką, zrzucając brudne ubrania z kanapy, by oficerowie mogli usiąść. Sam
oparł się o odrapany stół. Przesunął dłoń po czole, próbując ugładzić sklejone
włosy.
– Po co panu
tyle ziemi? – zapytał Rey.
Zignorował
zdziwione spojrzenie Ricka i wbił wzrok w rozmówcę. Nie umknął mu fakt, że
czarodziej pobladł na te słowa i spuścił oczy.
– Projekt
transmutacyjny… kompletna klapa – powiedział z zawstydzeniem. – Niestety. Same
z tym problemy.
– Takie, że
nachodzą pana ludzie Septimusa Weasleya? – zauważył Davies. – On, zdaje się,
też ostatnio popadł w kłopoty finansowe.
– Tak, wiem.
Dlatego tak mnie nęka… Merlinie, pożyczyłem od niego trochę galeonów na
rozkręcenie interesu, a teraz… No nic, na pewno nie interesują panów moje
kłopoty.
Rey z trudem
powstrzymał się od powiedzenia, że wprost przeciwnie. Chętnie usłyszałby, że
ktoś ma gorzej od niego. Nigdy nie spotkał Septimusa Weasleya, ale raz czy dwa
obiło mu się o uszy to nazwisko. Trochę się z nim utożsamiał – dwaj
arystokraci, którzy zostali z niczym. Z drugiej strony… Rey sam wybrał ukochaną
zamiast rodziny. Weasleya wykończyły nietrafione inwestycje i pożyczanie
pieniędzy ludziom takim jak Alon Thomas. Lupin nie zamierzał żałować żadnego z
nich.
– Co to za
projekt? – zapytał.
– A nic
takiego… chciałem stworzyć coś, co mogłoby zdjąć z nas część obowiązków. Wiedzą
panowie, prace w domu, w obejściu, w firmach… Mugole mają swoje „maszyny”,
chciałem stworzyć dla nas coś podobnego. Genialne, prawda? Sięgnąłem do magii
spoza naszego kręgu kulturowego i udało mi się. Tylko kiedy moje dzieło już
powstało… cóż… wiedzą panowie, w świecie, gdzie większość bogatych rodzin ma
skrzaty domowe, nikt nie będzie zainteresowany moim magicznym służącym.
Rey zdusił w
sobie kąśliwą uwagę, że Thomas powinien był o tym pomyśleć wcześniej. Przecież
skrzat domowy jest oczywistością. Lupin nie zawracałby sobie głowy historią
transmutologa, gdyby nie jeden drobny szczegół – nigdzie w tym domu nie widać
było, by wynalazek czarodzieja przyłożył rękę (czy co tam to coś miało) do
utrzymania porządku.
– Nie widać,
żeby działał tu jakiś twór sprzątający – zauważył Rick, najwyraźniej myśląc
podobnie jak jego partner. W jego głosie zadźwięczała nuta podejrzliwości, na
którą gospodarz wyraźnie się skrzywił.
– Gdzie
pański wynalazek? – zapytał Rey.
– N-nie mam
go. Już. Gdy zorientowałem się, że nikt go nie kupi, chciałem go przerobić.
Zrobić ze sługi obrońcę… wiedzą panowie, takiego psa obronnego, który chroniłby
czarodziejskie domy. A-ale przedobrzyłem. Nie wytrzymał takich zaklęć.
Rey
przymknął oczy. Mógł się tego domyślić. Mimo to… nie, było w tym coś dziwnego.
Coś nietypowego. Przecież sam wiedział, jak trudne nieraz są badania nad nowymi
sprzętami, w końcu pracę w ojcowskiej firmie zaczynał właśnie od zarządzania
działem pracy nad nowymi miotłami. Pamiętał, ile nieudanych projektów
wylądowało w koszu, bo drewno nie wytrzymywało nakładanych na nie zaklęć.
– Ale
przecież nie przyszli panowie tutaj rozmawiać o moich wynalazkach – powiedział
nerwowo Thomas. – W czym mogę pomóc?
– Profesor
Dumbledore pokierował nas do pana, jako od eksperta od wysokiej transmutacji –
wyjaśnił Rick.
Rey poczuł
nieprzyjemny chłód. Mimo że przyszedł tu po informacje, coś mu mówiło, że nie
powinien zdradzać Thomasowi wszystkiego, co wie. Nie podobał mu się ten
transmutolog, a słowo Dumbledore’a nie wystarczało, by to zmienić.
– Chodzi o
Bestię, prawda? – spytał gospodarz. – Niestety, nie znam się na istotach,
powinni panowie udać się do magizoologa.
– Mamy
podejrzenia, by sądzić, że „bestia” jest wytworem magii… co więcej – czarnej
magii.
Zmiana na
twarzy Thomasa była ewidentna. Czarodziej zrobił się niemal biały jak ściana, a
w jego oczach błysnął strach. Reyowi to wystarczyło. Spojrzał na Ricka, by
zobaczyć, że przyjaciel również zauważył, co się stało.
– Panie
Thomas – zaczął Davies już o wiele ostrzej. – Mamy dwie możliwości. Albo powie
nam pan, co wie – a wie pan coś na pewno – tutaj, albo w ciągu pół godziny
ściągniemy to aurora i przeniesiemy się do Ministerstwa.
Jako
oficerowie Departamentu Kontroli nie mieli prawa nikogo aresztować. Ba! Samo
przesłuchanie mogło być dosyć kontrowersyjne i każdy lepszy adwokat mógłby to
podkopać. Mogli przesłuchiwać tylko istoty, do działań z ludźmi potrzebowali
pomocy aurora.
Transmutolog
pobladł jeszcze bardziej. Rey stłumił uśmiech. Thomas nie był dobrym aktorem.
Mieli go. Hekate, co on narobił?
– Ja…
chciałem stworzyć obrońcę idealnego. Takiego, który będzie mógł obronić przed
każdym czarem i każdym stworzeniem. I udało mi się. Jest odporny, nie można go
zabić, nie można go zniszczyć. Łączy w sobie cechy wielu stworzeń, nie umie
jedynie rzucać czarów… – Głos mu się załamał. Ukrył twarz w dłoniach. – Wymknął
mi się spod kontroli. Pewnej nocy uciekł i… myślałem, że to jednorazowy wyskok,
że odzyskałem nad nim kontrolę. Ale potem znowu zniknął. I znowu. I znowu.
Zaczęły się pojawiać informacje o morderstwach… Ja… Domyślałem się, zacząłem
zmieniać zaklęcia, chciałem go uspokoić…
– Ale się
nie udało – domyślił się Rick. Rey widział, że jego partner z trudem hamuje
wściekłość. Nie on jeden.
Lupin czuł,
jak drżały mu ręce. Ze złości. Nie wierzył, że miał przed sobą człowieka, który
swoimi eksperymentami omal nie pogrzebał jego kariery. Zacisnął dłoń w pięść.
– Gdzie to
jest? – zapytał.
– Nie wiem.
Naprawdę, nie wiem – przysięgał Thomas. – Uciekło. Zniknęło. Potem zaczęły się
te krwawe ataki… Ja… Nie wiem już, co mam robić. Próbowałem tego szukać.
Przysięgam. Robiłem, co mogłem… ale nie mogłem. Nie umiałem. Zbyt dobrze go
zrobiłem.
– Merlinie…
– jęknął Rick. – Jak? Co to jest?
Transmutolog
zamilkł na dłuższą chwilę. Potarł skronie. Schował ręce do kieszeni płaszcza.
Przerażony spojrzeniem spojrzał na dwóch oficerów.
– T-to
bardzo stara magia. Nie z tego rejonu. Znalazłem informację o nich, gdy
prowadziłem badania w Pradze, dawno, dawno temu… jeszcze przed wojną. Od tamtej
pory próbowałem… miało być idealnie… miałem stworzyć idealnego sługę…
– CO. TO.
JEST?! – wycedził Rey.
– Golem.
Lupin jęknął
w duchu. Na Historii Magii madame Svoboda, czechosłowacka czarownica,
opowiadała im o tych tworach. Były tworem z żydowskiej magii, a najsłynniejszy
z nich został stworzony w szesnastowiecznej Pradze. Praga. Wszystko się
zgadzało. Golem był stworem ulepionym z gliny, ożywionym przy pomocy zaklęcia.
Zaklęcia, które od wieków było zakazane.
– Zamknijcie
mnie – westchnął Thomas.
– O nie –
odpowiedział ostro Rey. – Musi nam pan pomóc. Musimy powstrzymać tego golema.
Natychmiast.
– Nie
rozumiecie. On jest niezniszczalny. Zadbałem o to. Nie da się go pokonać.
Rey skrzywił
się. Nie, to było niemożliwe. To nie mogło się tak skończyć. Każdego musiało
dać się zniszczyć. Golem nie był od tego wyjątkiem.
– Dla
pańskiego dobra lepiej, żeby było inaczej.
~ * ~
Wrzesień 1984
– Nie! Nie,
nie ma mowy! – powiedział Pierre podniesionym głosem. – Zapomnij!
– Proszę… –
zaczął Remus, ale przyjaciel nie dał mu ponownie wypowiedzieć prośby.
– Nie! Nie i
tyle. Nie stanę dobrowolnie przeciw boginom. Nie ma takiej możliwości.
Lupin
odetchnął głęboko i przetarł czoło. Mógł się tego spodziewać. Znał niechęć
Claviera do boginów, powinien był się domyślić, że Pierre nie zgodzi się na
pomoc przy badaniach.
– Blanca się
zgodziła – mruknął niewyraźnie.
Pierre
wywrócił oczami, a Remus stłumił uśmiech. Był w połowie drogi do celu. Ci dwoje
byli nierozłączni, nawet projekty dyplomowe robili takie same – oboje zajmowali
się dwurożcami, do których badań, do pomocy, zaprosili Lupina.
– Poza tym,
hej, ja wam pomagam – przypomniał, krzywiąc się lekko. Wciąż nie miał pojęcia,
dlaczego zgodził się na tak szalony pomysł. – Ryzykuję nadzianiem na róg
dwurożca.
Policzki
Pierre’a pokryły się czerwienią. Remus poczuł kłujące wyrzuty sumienia. Nie
powinien sięgać po ten argument. Przecież zgodził się pomóc przyjaciołom, a nie
wymieniać na cokolwiek. Blanca i Pierre potrzebowali sprawdzić, jak dwurożce
reagują na obecność drapieżnika, a on, jako wilkołak, idealnie się do tego
nadawał.
– Na jaja
Hadesa, dlaczego akurat boginy? – jęknął Pierre. – Są okropne… Czemu nie możesz
poprosić Megane?
–
Poprosiłem, ale powiedziała, że w październiku wyjeżdża na badania do Egiptu w
poszukiwaniu sfinksów.
Pierre
potarł brodę, po czym sięgnął po filiżankę zimnej już kawy. Wyjrzał przez okno
na Pola Elizejskie. Siedzieli w ich ulubionej paryskiej kawiarni, skąd
roztaczał się fantastyczny widok na główną arterię miasta.
– Dobra –
zgodził się w końcu Pierre z wyraźnym bólem w głosie. – Tylko powiedz gdzie i
kiedy. I załatwmy to szybko.
Remus zdusił
śmiech.
– Siedzisz
naprzeciwko wilkołaka, a masz problem z boginami?
– Boginy są
straszne cały czas. Ty – trzy noce w miesiącu. Wybacz, boginy wygrywają –
stwierdził Clavier, wzruszając ramionami. – Przykro mi, jeżeli zburzyłem twoje
poczucie o własnej grozie.
Remus
powstrzymał się od wywrócenia oczami. Nie pierwszy raz słyszał taki przytyk od
Pierre’a. O dziwo, nawet mu to nie przeszkadzało. Od czasu Huncwotów nikt tak
lekko nie pochodził do jego przypadłości, a nawet oni nie robili sobie z tego
tak jawnych żartów. Jeden Syriusz… nie. Nie Syriusz. Black.
Śmierciożerca i zdrajca. Remus robił wszystko, by o nim nie myśleć. Odciął to,
co wydarzyło się przed niemal czterema laty, grubą kreską.
– O! Patrz,
to Megane! – zauważył Pierre. Poderwał się z krzesła i zaczął machać w stronę
przyjaciółki.
Remus
odwrócił się, żeby zobaczyć, jak Megane odwraca się i zmierza w ich stronę,
prowadząc za sobą ciemnowłosą czarownicę. Lupin rzucił na nią okiem. Poznał tą
smukłą sylwetkę, pewny krok i ciemnoniebieskie oczy. To była studentka, która
przed miesiącem zaczepiła go na kampusie. Uśmiechnął się lekko. Wtedy jej nie
zatrzymał, najwyraźniej teraz miał okazję naprawić tamten błąd…
Szybko
zganił się w myślach. Nie powinien tak myśleć. Nie mógł… Nowi przyjaciele to
jedno, ale myślenie o randce to było zbyt wiele, nawet po czterech latach. Z
drugiej strony, niemal ponownie usłyszał ojca. „Nie możesz zawsze być sam”. I
nie chciał. Chciał mieć kogoś, z kim mógłby rozmawiać przy śniadaniu, z kim
mógłby wychować córkę, komu mógłby zwierzyć się z problemów i wątpliwości, z
kim spędzałby romantyczne wieczory. Problem w tym, że nie widział w tej roli
nikogo oprócz Ami.
– Proszę,
proszę… – powiedziała radośnie Megane, wdzierając się brutalnie w myśli Lupina.
– Pierre, czyżby Remus próbował przekonać cię do akcji „bogin”?
– Nawet mu
się udało – odpowiedział niewyraźnie Clavier. Zaraz jednak uśmiechnął się
czarująco do drugiej czarownicy. – Przedstawisz nam swoją koleżankę?
–
Oczywiście. Panowie, oto Valerie Lestrange, studiuje Prawo Czarodziejów.
Valerie, to Pierre Clavier i Remus Lupin. Moi koledzy z Magizoologii.
Lestrange.
Remus poczuł się, jakby zeszło z niego całe powietrze. Przed oczami stanęli mu
bracia Rudolf i Rabastan, dwaj śmierciożercy. Nieraz z nimi walczył, jednego
nawet zdarzyło mu się ranić. Nigdy więcej nie chciał mieć nic wspólnego z tą
rodziną.
Dla
zachowania chociaż cienia pozorów i resztek kultury podniósł się i, idąc śladem
Pierre’a, ucałował Valerie w oba policzki. Nadal czuł się dziwnie, dotykając kogoś,
kogo nie znał, ale nie mógł być mniej otwarty od przyjaciela. To byłoby
podejrzane. Gdy chodziło o obce osoby, było mu łatwiej, ale teraz miał przed
sobą Lestrange.
Zauważyła
jego niechęć, widział to. Była jednak zbyt dobrze wychowana… chociaż Remus
podejrzewał, że jednak wyszkolona… by dać to po sobie poznać. Usiadła naprzeciw,
a jej ciemnoniebieskie oczy uważnie obserwowały każdy ruch magizoologów.
– Napijecie
się czegoś? – zapytał beztrosko Pierre, najwyraźniej nie zdając sobie sprawy z
napięcia, które pojawiło się między przyjacielem a nową znajomą.
– Pewnie,
chodź, pomogę ci – zaproponowała Megane. Jej pełen zaniepokojenia wzrok
świadczył o tym, że ONA doskonale widziała, co się dzieje. Szybciej niż Clavier
zorientowała się, skąd brało się napięcie Lupina.
Remus miał
ochotę powiedzieć, żeby nie zostawiali go samego z Lestrange’ówną, ale
ostatkiem opanowania ugryzł się w język. Powoli zsunął dłoń ze stołu i zacisnął
ją na rękojeści różdżki. Serce zabiło mu mocniej w odpowiedzi na skok
adrenaliny. Był gotów, by odpowiedzieć na każdy atak.
Atak…
Merlinie, co się z nim działo? Sam przez tyle lat cierpiał przez to, że ludzie
patrzyli na niego tylko przez pryzmat tego, czym był. Jak mógł spodziewać się
po Valerie ataku tylko dlatego, że nosiła nazwisko Lestrange? Nie, nie mógł
tego zrobić. Dziewczyna na pewno nie miała nic wspólnego z brytyjską gałęzią
jej rodziny. We Francji wszystko miało być inne.
– Jestem na
roku z jednym Lupinem – powiedziała Valerie.
– Robertem.
Tak, to mój kuzyn. Ale nie rozmawiamy ze sobą… Relacje w naszej rodzinie są
dosyć skomplikowane.
Ku jego
zdziwieniu Lestrange roześmiała się. Poprawiła kosmyk włosów, który wysunął się
ze starannie ułożonej fryzury.
– Relacje
rodzinne zazwyczaj są skomplikowane – stwierdziła. – Coś o tym wiem. Więc
jesteś tym angielskim Lupinem, tak?
Remus już
otwierał usta, by odpowiedzieć, gdy przed jego nosem wylądował dzbanek z
herbatą. Zaraz za nim pojawili się Pierre i Megane. Odetchnął z ulgą. Wolał nie
rozmawiać z Valerie o jej rodzinie, którą zdążył już poznać.
*
Mafalda
Hopkirk weszła cicho do mieszkania – tak, żeby nie oderwać swojego chłopaka od
dokumentów. Niepotrzebnie. Sturgis był całkowicie pochłonięty aktami, które
miał przed sobą.
Czarownica
uśmiechnęła się i podeszła do niego. Stanęła za jego plecami, położyła dłonie
na ramionach i zaczęła je rozmasowywać. Podmore przymknął oczy, oddając się
pieszczocie.
– Co cię
dręczy? – zapytała Mafalda, zaciskając palce na spiętych mięśniach ukochanego.
– Stara
sprawa… – mruknął niewyraźnie Sturg. Otworzył oczy i spojrzał na swoją
dziewczynę. Przez dłuższą chwilę toczył walkę z samym sobą, zanim ponownie się
odezwał. – Pewnie uznasz mnie za wariata… Ale… Merlinie, coś mi tu nie pasuje.
Mafalda zmarszczyła
brwi. Sięgnęła po jeden leżących na stole pergaminów i wczytała się w jego
treść. Sturgis obserwował, jak na jej twarzy pojawia się wyraz niedowierzania.
Nie dziwił się jej, sam nie do końca wiedział, dlaczego ta sprawa go tak męczy.
Minęły trzy lata. A mimo to…
– Black? –
prychnęła Mafalda. – Naprawdę? Sturg, co chcesz zrobić? To już dawno zamknięte.
– Wiem. Po
prostu… znałem ich. Ich wszystkich. To mi się nie składa.
Wolał nie
wprowadzać Mafaldy we wszystkie szczegóły. Chociaż byli razem już od ponad
roku, nadal nie powiedział jej wszystkiego o swojej rodzinie. Nie umiał się
przełamać. Wiedział, że informacja o bracie-wilkołaku mogłaby pogrzebać jego
karierę. Na pewno by pogrzebała, wiedział to. Ufał Maffie, ale mimo to… To było
zbyt wrażliwe.
– Skąd? –
zapytała Hopkirk. – Byli młodsi kilka lat, prawda?
– Tak, ale…
Pamiętasz, jak ci mówiłem, że moi rodzice rozstali się, zanim
się urodziłem?
–
Oczywiście. A gdy twoja mama zmarła, zamieszkałeś z ojcem. Sturg, jak mogłabym zapomnieć,
że jesteś synem legendy Departamentu Kontroli.
Sturg
uśmiechnął się. Oczywiście, o tym wszyscy pamiętali. Niestety. Jeżeli ktoś
wiedział, że Reynard Lupin miał też drugiego syna, zbyt łatwo można było ich
połączyć. Ale czy ktokolwiek szukałby nazwiska jednego z najbardziej znanych
oficerów Departamentu Kontroli w Rejestrze Wilkołaków? Sturgis miał szczerą
nadzieję, że nikt.
– Ojciec
ożenił się potem i miał syna, więc… no, mam przyrodniego brata. Był na roku
razem z Potterami i Blackiem, mieszkali w jednym domu.
Odpowiedziało
mu milczenie. Przełknął ślinę, świadomy tego, jak zszokował właśnie ukochaną.
Nie miał jej za złe ewentualnej złości, sam nie wiedział, jakby zareagował,
gdyby jego partnerka od ponad roku milczała w kwestii ewentualnego rodzeństwa.
Ale przecież miał ku temu dobry powód.
– Nigdy nie
mówiłeś o bracie.
– Nie
dogadujemy się. Zawsze dużo nas dzieliło.
Konkretnie
od lipcowej pełni 1965. Wcześniej jeszcze może dogadałby się z bratem, nawet
podobało mu się, że pięciolatek wpatrywał się w niego niczym w gwiazdę
quidditcha. Ale potem… Nie, Sturg nie chciał do tego wracać.
– W każdym
razie, znałem ich. Black do końca zachowywał się normalnie… przynajmniej jak na
niego – ciągnął, chcąc zmienić temat z problemów swojej rodziny. – Wtedy…
Zawahał się,
ale po chwili słowa same z niego popłynęły. Nie powiedział o wszystkim, co to
to nie. Zakon nie był czymś, o czym należało mówić. Wciąż obowiązywała go
przysięga. Ale powiedział o Ami, o Rose i o tym, co działo się w noc i dzień po
śmierci Potterów. O poszukiwaniu bratanicy, o tym, co Peter Pettigrew
powiedział swojej matce.
– Gdy
zmarła, zacząłem mieć wątpliwości… Nie, miałem je już wcześniej. Ale musiałbym
być bez serca, żeby krzywdzić starszą panią. I tak cierpiała. Nie chciałem
zadawać zbyt wielu pytań – dokończył kilka minut później. Odetchnął i po raz
pierwszy spojrzał na Mafaldę. – Brzmię jak pomylony, wiem.
–
Rzeczywiście – przyznała. – Wiem, że Black pracował z tobą, że był aurorem i to
dla ciebie trudne… Ale Crouch i Knot wiedzieli, co robią. Złapali go na miejscu
przestępstwa, Sturg. Pettigrew nie żyje. To, czy coś czuł, czy nie, do twojej
bratowej, już nie ma znaczenia. To, co mówił o Rose, też nie ma znaczenia. Nie
myśl o tym, szkoda twoich nerwów.
Sturgis
odetchnął. Wiedział, że Mafalda ma rację. Nic już nie mogło się zmienić. Mimo
to… wiedział, że nie mógł z dnia na dzień rzucić tego wszystkiego. Od zbyt
dawna siedziało mu to w głowie. Sam się sobie dziwił, ale nie wierzył, po
prostu nie wierzył, że Syriusz Black zdradził Potterów.
– Ja to
wszystko wiem, Maffie – mruknął. – Ale… Ciągle ma wrażenie, że nie wiem czegoś
bardzo ważnego o tym, co się wtedy wydarzyło. A nie mam kogo zapytać.
– A brat?
Nie. Sturgis
wiedział, że nie mógł porozmawiać o tym z Remusem. Ojciec by mu nie wybaczył,
gdyby znowu wpędził brata w marazm. Raz, jeden jedyny raz, rok po śmierci
Potterów, próbował wypytać Remusa o to, co działo się między Huncwotami, ale
Lupin gwałtownie go uciszył – nie chciał wracać do tego, co działo się przed
jego wyjazdem z Anglii.
– Jest
jeszcze jedna możliwość – dodała Mafalda, widząc wahanie Podmore’a. – Jesteś
aurorem, Wystarczy, że złożysz podanie i pozwolą ci pojechać do Azkabanu i
porozmawiać z Blackiem.
Ta myśl
zmroziła Sturgisowi krew. Tak, mógł. W ciągu ostatnich trzech lat dwukrotnie
odwiedzał więzienie, eskortując więźniów. Jednak ani razu nie zajrzał na
ostatnie piętro, na którym trzymano śmierciożerców. Dość już naoglądał się
zwolenników Voldemorta, nie potrzebował ich więcej. Zresztą, czy mógłby wierzyć
słowom Blacka? Na pewno utrzymywałby, że jest niewinny, że powinien mieć proces
(co, swoją drogą, było prawdą i w Sturgu nadal gotowała się krew na myśl, że
ktoś tak nagiął prawo). Chyba że okazałoby się, że Black był dumny z tego, co
zrobił, a na wysłuchiwanie jego samochwalstwa Podmore nie miał czasu ani chęci.
– Nie jedź
tam – poprosiła Mafalda. – Nie warto. Nakarmi cię kłamstwami i będziesz miał
tylko więcej wątpliwości.
Sturgis
odchylił głowę i oparł ją o pierś czarownicy. Miała rację, zdawał sobie z tego
sprawę. Nie chciał rozmawiać z Blackiem – zdrajcą Zakonu i masowym mordercą.
Black nie był tego wart. Nie mógł porozmawiać z bratem, bo ten kategorycznie
odmawiał rozmowy o tym, co się wydarzyło. Był w kropce.
Może
faktycznie będzie lepiej, jeżeli zostawi ten temat. Nic dobrego mu nie
przyjdzie z grzebania w nim.
Z rozdziału na rozdział,coraz bardziej się wkręcam w to opowiadanie!
OdpowiedzUsuńNastąpił niespodziewany zwrot akcji w pracy Rey'a. Ciekawa jestem, jak to ogarną. Coś mi się wydaje, że Newt może nie być w stanie zniszczyć tego golema, a udomowić go raczej nie da rady xD No ale bez gdybania,czekam na ciąg dalszy!
Ciekawa jestem tej Lestrange. Może to faktycznie nie jest zła osoba.
Bardzo mi się podoba to, że Sturgis widzi, że coś w tej układance nie pasuje. Mam nadzieję, że kiedyś pójdzie do Syriusza, może dzięki temu Blackowi byłoby łatwiej.
Kiedyś pisałam Ci, że warto rozpromować bloga. Myślałam o postach na potterowskich grupach. Niestety sama już dawno nie siedzę w fandomowych sprawach, ale mogę zapytać jedną dziewczynę,która ma stronę swojego bloga na fb (tematyka Potterów), czy zgodzi się zrobić polecajkę "Różyczki".
Ściskam mocno!
Magda
Jakby się zgodziła, byłabym bardzo wdzięczna :). Też nie siedzę na potterowskich grupach, ale chyba czas to zmienić.
UsuńRównież mocno ściskam,
Morri