26 marca 2021

Rozdział 51

 

Lipiec 1960

Oficerowie zatrzymali się gwałtownie, z przerażeniem wpatrując się w opadające na ziemię krew i wnętrzności George’a Fletchera. Runo leśne i nogi stwora zabarwiły się czerwienią.

Golem odrzucił części jego ciała. Czarne niczym węgiel oczy spojrzały na Ricka i Reya. Lupin poczuł, jak ciarki przebiegają mu po plecach. Hekate, byli skończeni.

Twór Thomasa miał przeszło trzy metry wysokości i był potężny niczym drzewo. Dwaj oficerowie nie byliby w stanie objąć go w pasie, nawet jeżeli udałoby im się podejść na tyle blisko. Istota otworzyła paszczę i wydała z siebie przeciągły ryk, od którego oficerom zjeżyły się włosy.

– Jaką mamy szansę na ucieczkę? – wymamrotał Rick.

– Jeżeli uciekniemy, ruszy na ludzi. Leć do ministerstwa, ściągnij chłopaków. Spróbuję czymś go zająć.

– Ale…

– Zjeżdżaj stąd, do cholery! Pamiętasz? To moja decyzja – powiedział, przypominając przyjacielowi jego słowa sprzed zaledwie godziny.

Rick otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, ale wtedy golem ponownie ryknął. Davies okręcił się na pięcie i zniknął z trzaskiem. Rey też się teleportował, ale zaledwie kilkanaście metrów dalej, tak, by twór wciąż go widział.

– Tu jestem, ty kupo błota! – wrzasnął.

Golem odwrócił się w jego stronę i ponownie ryknął. Zrobił krok i zmiażdżył głowę leżącego przed nim wilkołaka. Czaszka rozprysła się, a kawałki mózgu przykleiły się do nóg stwora. Golem rzucił się biegiem w stronę oficera. Był szybszy, niż Rey się spodziewał – z trudem zdążył ponownie się teleportować o kolejne kilkadziesiąt metrów, tym razem na prawo od miejsca, w którym dotąd stał.

Nie miał żadnego planu. Chciał związać ruchy golema, zająćc go czymś, zanim przyjaciele przybędą z ministerstwa. O ile przybędą… nie, nie mógł tak myśleć. Nie zostawiliby go.

Golem ryknął kolejny raz. Przez krótką chwilę Rey zastanawiał się, jak coś tak wielkiego i głośnego mogło przez tyle tygodni czas unikać ludzkiej uwagi. Szybko jednak otrząsnął się z tych myśli, by ponownie się teleportować. Chyba jeszcze nigdy nie musiał robić tego tyle razy w tak krótkim czasie. Po czwartym skoku zaczął już odczuwać zmęczenie. Miał szczerą nadzieję, że przy jednym z kolejnych skoków nie rozszczepi się. To kosztowałoby go życie.

Conjuctivitis! – krzyknął, celując w bestię.

Grot zaklęcia trafił idealnie, ale nic nie zdziałał. Czar rozprysł się na gliniastej skórze golema, nie czyniąc mu żadnej krzywdy.

Merde – zaklął Rey. – Twarda sztuka.

Nagle ponownie zatęsknił za polowaniem na wilkołaki. Je przynajmniej można było pokonać. To coś… Hekate, nikt nie powinien używać takiej magii. Gdy bestia ryczała, Lupin widział kawałek pergaminu, na którym wypisane było zaklęcie animujące. Potrzebował tylko i aż go wyjąć. Jak niby miał tego dokonać, skoro nie mógł nawet zbliżyć się do golema?

Accio! – Zaryzykował i spróbował przywołać do siebie pergamin. Jak można się było domyślić, bezskutecznie.

Ponownie się teleportował, tym razem nieco dalej, by dać sobie więcej czasu na rzucenie kolejnego zaklęcia. Zakręciło mu się w głowie, gdy wylądował. Czyżby zbliżał się do granicy własnej wytrzymałości? Miał szczerą nadzieję, że nie. Hekate, gdzie są Daviesowie i Seymour? Powinni już tu być!

Czas dłużył mu się w nieskończoność. Co chwilę zmieniał miejsce, rzucał na golema coraz to bardziej wymyślne czary, mając naiwną nadzieję, że na któreś z nich potwór nie jest odporny. Musiał oddać Thomasowi, że dobrze wyposażył swojego obrońcę. Zbyt dobrze.

Już miał ponownie się teleportować, gdy uwagę golema odwróciło zaklęcie, które uderzyło go w tył łba. Rey przechylił głowę, by zobaczyć stojących naprzeciw Daviesów.

– No nareszcie – jęknął. – Dłużej się nie dało?!

– Newt nie chciał puszczać nas samych – powiedział Bernie, który właśnie pojawił się u boku Lupina.

Jakby na zawołanie, po prawej stronie aportował się Moody. Złote blachy lśniły na granatowym mundurze, tak różnym od czarnych ubiorów oficerów Departamentu Kontroli.

– Nie wierzę, że nie zaprosiłeś mnie na taką imprezę, Rey! – krzyknął Alastor, co zwróciło na niego uwagę golema.

Twór ruszył w stronę aurora z nadzwyczajną szybkością. Moody obrócił się na pięcie o ruszył biegiem. Po kilku krokach teleportował się. Z trzaskiem pojawił się obok Willa.

Rey powiódł wzrokiem po przyjaciołach. Widział bezradność na ich twarzach, ale też zaciętość. Nie mogli wypuścić golema. Znowu ktoś by zginął.

– Jaki jest plan? – spytał Seymour.

– Nie dać się zabić – odpowiedział odruchowo Rey.

– Podoba mi się.

Lupin uśmiechnął się lekko i posłał w stronę golema zaklęcie pętające. Twór zachwiał się i na chwilę spowolnił krok. Rey otworzył szerzej oczy ze zdumienia. Udało się.

– To działa! – krzyknął Will. – Jeszcze raz, wszyscy razem!

Sześciu czarodziejów uniosło różdżki i zgodnie wymówiło inkantację. Zaklęcia celnie trafiły i golem runął na ziemię. Powietrze przeszył jego przerażający ryk.

Zanim pył opadł, McKenzie wskoczył na plecy stwora. Podbiegł do głowy i sięgnął do paszczy, by wyjąć z niej pergamin. Nie wziął jednak pod uwagę wolnych łap stwora. Nie zdołał uchylić się przed dłonią, która chwyciła go i cisnęła o stojące nieopodal drzewo. Will uderzył głową o pień i stracił przytomność. Bezwładne ciało opadło na ziemię. Bark i nogi ułożyły się pod nienaturalnym kątem.

Golem poruszył nogami i rozerwał krępujące go więzy.

– Rick, zabierz Willa do Munga! – wrzasnął Sebastian.

Twór spojrzał w jego stronę. Odrzucił liny i ruszył w stronę starszego Daviesa, który od razu się teleportował. Golem machnął łapą w przestrzeń.

Rick wrócił w ciągu kilku minut. Na rękawach jego koszuli czerwieniła się krew McKenziego. Rey poczuł przypływ wściekłości. Nie, nie zgadzał się na to, by ktokolwiek jeszcze ucierpiał. Zginęły cztery rodziny, zginął Fletcher, bogowie jedni wiedzieli, w jakim stanie był Will. To musiało się skończyć. Teraz. Zaraz. Natychmiast.

Szybko podjął decyzję. Stał teraz najbliżej golema, znacznie bliżej, niż przed kilkunastoma minutami stał Will. Jeżeli mocno go spętają… Mogło się udać. Musiało. Jeżeli nie, być może już nigdy nie zobaczy żony i syna. Hekate, Angie go zabije, jeżeli odważy się zginąć na akcji.

– Spętajcie go znowu – powiedział ściśnięty ze zdenerwowania głosem. – Dokładnie i mocno.

– Oszalałeś! – krzyknął Rick.

– Zginiesz, Rey! – zawołał w tym samym czasie Bernie.

– Róbcie, co mówię!

Wolał, żeby zrobili to szybko, zanim dotrze do niego, jak idiotyczny jest to pomysł. Jeżeli się rozmyśli, nie będzie dla nich ratunku. Nie pokonają inaczej golema. Nie przy pomocy tradycyjnych czarów.

Czarodzieje unieśli różdżki i rzucili więzy. Istota ponownie runęła, tym razem na plecy, szarpiąc spętanymi kończynami. Rey najszybciej jak potrafił wskoczył na jej pierś, przeskoczył ponad związanymi łapami i wsadził rękę do gęby bestii. Syknął, gdy zęby golema rozdarły skórę na jego dłoni, ale nie cofnął się póki nie znalazł pergaminu. Wyjął go w momencie, gdy golem zerwał więzy. Chciał zeskoczyć, ale twór był szybszy.

Rey jęknął głucho, gdy łapa stwora uderzyła go w brzuch i rzuciła przez polanę. Z hukiem uderzył o ziemię i przetoczył się kilkukrotnie. Słyszał trzask w piersi, ból oszołomił go i z trudem łapał oddech. Zamroczyło go, ale ani przez chwilę nie wypuścił pergaminu z dłoni.

– Rey, wstawaj, zanim to tu przyjdzie. – Usłyszał nad sobą głos Ricka.

Przyjaciel szarpnął go za ramię, podrywając do góry. Lupin jęknął z bólu, który przeszył jego klatkę piersiową.

– Zniszcz to! – krzyknął Sebastian. – Teraz!

Rey sięgnął drugą ręką do pergaminu. Drżącymi palcami ujął krawędź. Jak miał przerwać zaklęcie, by je zniszczyć? Emet. Mgliście pamiętał szkolne lekcje o golemach. Coś trzeba było urwać. Tylko co? Hekate, powinien był się bardziej wtedy przykładać!

– Na Merlina, szybciej, Rey! – popędził go Bernie.

Eme-t? Em-et? E-met? Możliwości miał niewiele, a tylko jedną mógł wykorzystać. Tylko którą? Hekate, dopomóż…

– Rey! – Tym razem krzyknął Rick.

Lupin przymknął oczy. Raz hipogryfowi śmierć. Zginie golem albo oni. Szarpnął za pergamin, odrywając literę „E”.

Rey poczuł, jak magia rozprasza się wokół nich.

Ryk bestii ucichł.

Rozległ się huk opadającej na podłoże ziemi.

Lupin otworzył oczy i zobaczył stertę gleby, która jeszcze chwilę temu była żywym, siejącym grozę stworzeniem.

– Merlinie, udało się – wyszeptał Rick.

– Tak, udało – potwierdził Rey.

I stracił przytomność.

~ * ~

Październik 1984

Remus z trudem tłumił śmiech, patrząc na Pierre’a, który schodził do podziemi murów obronnych Carcassony z wyraźnym obrzydzeniem wypisanym na twarzy. Naprawdę nie spodziewał się, że Clavier czuje aż taką odrazę do tego typu miejsc. Merlinie, gdyby wiedział, poprosiłby o pomoc kogoś innego. Zbyt lubił przyjaciela, by narażać go na tak nieprzyjemne przeżycia. Znał jednak Pierre’a na tyle dobrze, że wiedział, że ten odrzuciłby taką sugestię.

– Że też dziadek ci na to pozwolił – mruknął niechętnie Clavier.

Profesor Barraund, dziadek Pierre’a, zgodził się zostać opiekunem pracy dyplomowej Remusa. Wydawał się być nawet całkiem zadowolony i zainteresowany tym, że ktoś zdecydował się zająć boginami. Podobno Barraund od lat szukał studenta, który byłby na tyle odważny (względnie – szalony), by wziąć ten temat i nawet rozmowa, którą podobno odbył z Reyem, nie mogła odwieść go od promowania pracy.

– Strasznie marudny jesteś – stwierdziła Blanca. – Będzie ciekawie.

Mrugnęła do Remusa, który czuł się coraz bardziej zakłopotany. To był zły pomysł. Nie powinien prosić przyjaciół o pomoc. Poradziłby sobie sam. Jakoś.

– Chodźcie, panowie, miejmy to już za sobą. Prowadź, Remus.

Lupin wyminął przyjaciół i zszedł w dół korytarzem. Z każdym kolejnym krokiem czuł, jak rośnie w nim ciekawość naukowca. Niczego bardziej nie chciał od zbadania tego, co kryło się w mroku podziemi. Pragnienie, by odkryć to, co nieodkryte i poznać to, czego nie poznał dotąd żaden człowiek, było jednym z najpiękniejszych uczuć, których zaznał w życiu. Miał wrażenie, że jest tu, gdzie powinien być – w ferworze badań. Sam na sam z nauką.

Szedł uważnie, starając się nie otrzeć o żaden z pokrytych wilgocią murów i nie uderzyć głową o wystające z sufitu deski i kamienie. Zatrzymał się dopiero przed wejściem do pomieszczenia, w którym, jak wiedział, znajdowało się sporo boginów.

– Jesteście gotowi? – zapytał przyjaciół.

– Nie zadawaj pytań, na które nie chcesz poznać odpowiedzi – mruknął w odpowiedzi Pierre, po czym wszedł do środka.

Nie dało się nie wyczuć poruszenia. Boginy od razu się zaktywizowały. Wokół trojga czarodziejów rozległy się trzaski, a przestrzeń wypełniły ogromne ślimaki, ciała pozbawione głowy i zawieszone w powietrzu srebrne kule.

– Ślimaki? – zapytał Pierre, spoglądając na Blancę.

Kobieta wzruszyła ramionami. Wymierzyła różdżkę w jednego z boginów, ale nie wypowiedziała zaklęcia. Spojrzała pytająco na Remusa, który zdawał się być najspokojniejszy z nich wszystkich. Przez ostatnie dni Lupin widział więcej księżycy w pełni niż zdoła ujrzeć przez całe życie.

– Jeszcze nie – mruknął Remus. Uważnie obserwował otoczenie.

Czekał.

Był naprawdę ciekawy, czy boginy złapią przynętę i zrobią to, czego od nich oczekiwał. Po kilku minutach był już gotów się poddać. Widział coraz większe zdenerwowanie Blanki oraz to, że Pierre zaciskał powieki, usiłując nie patrzeć na otaczające go trupy. Merlinie, nawet jego samego zaczynały boleć oczy pod wpływem srebrnego blasku.

Karmione ich strachem boginy stawały się coraz bardziej pobudzone i… I wtedy jeden z nich popełnił błąd.

Remus omal nie krzyknął triumfalnie, gdy zobaczył, jak jedno ze stworzeń przekształca się w coś, co było karykaturalnym skrzyżowaniem bezgłowego trupa i ślimaka. Szybko uniósł aparat i zrobił kilka zdjęć.

Wtedy Blanca nie wytrzymała i ryknęła śmiechem. W jej ślady poszli Pierre i Remus. Boginy cofnęły się, ale nie były w stanie wytrzymać takiej dawki wesołości. Stopniowo znikały w małych wybuchach. W kilka chwil czarodzieje zostali sami w pomieszczeniu.

– Cholera, Remus, przepraszam – powiedziała Blanca. – Wszystko zepsułam.

– Nie, nie, mam to, o co mi chodziło.

– To możemy wrócić na powierzchnię? – zapytał Pierre, rozglądając się uważnie, jakby obawiał się, że może na nich wyskoczyć jeszcze jakiś zabłąkany bogin.

Mogli. Remus sam odetchnął z ulgą, gdy wyszli z korytarzy na palące słońce Carcassony. Miał to. Merlinie, nie wierzył, że to jest możliwe. Był pewien, że boginy nie mogą przyjąć więcej niż jednej postaci… nagle poczuł żal, że któreś ze stworzeń nie spróbowało zmienić się w trzy strachy na raz. Nie, żeby wyobrażał sobie coś takiego. To zresztą nie był eksperyment na teraz. Dowiódł, że podwójna postać jest możliwa. Taki był jego cel. Reszta musiała, przynajmniej na razie, stanowić pieśń przyszłości. O ile, rzecz jasna, będzie miał jeszcze okazję do prowadzenia badań.

Nie wykluczał takiej możliwości. Jeżeli jego praca dyplomowa okaże się cokolwiek warta, mógłby porozmawiać z promotorem o kontynuowaniu kariery naukowej. Z tego, co już się zorientował, być może byłoby to nawet całkiem możliwe. Od ponad roku, od ostatniej obrony, Wydział Magizoologii nie promował żadnego doktoranta. Wakaty czekały.

Wrócili na kwaterę, gdzie Remus od razu zajął się spisywaniem notatek. Chciał zapisać wszystko, póki jego pamięć jeszcze była świeża. W tym czasie Blanca usiadła w fotelu i pogrążyła się w mugolskiej powieści, a Pierre zaczął przeglądać notatki Lupina z poprzednich dni.

– Dużo tego już masz – stwierdził. – Co masz na myśli, pisząc, że „boginy są leniwe”?

– Coś, czego raczej nie będę miał okazji zbadać – odpowiedział Remus, nie odrywając wzroku od pergaminu. Po chwili jednak odłożył pióro i spojrzał na przyjaciela. – Chodzi mi o to, że boginy czasami wybierają przyczynę największego strachu, a nie to, co rzeczywiście go wywołuje.

Pierre otworzył szerzej oczy, wpatrując się w Lupina, jakby nic z tego nie rozumiał. Jeszcze raz spojrzał w notatki.

– Po francusku poproszę – mruknął.

– Jeszcze nie jestem tego pewny, nie mam, jak tego dokładnie zbadać. Zauważyłem to u siebie. Boginy zawsze przybierają przy mnie postać księżyca w pełni. Ale ja się nie boję księżyca, tylko tego, co on wywołuje. Nie, żebym się skarżył, wolałbym nie oglądać, jak boginy siłują odwzorować przemianę… mniejsza z tym. Rozumiecie, o co mi chodzi?

Oboje skinęli głowami. Pierre zamyślił się. Sięgnął po swoje pióro i czysty kawałek pergaminu. Stalówka zawisła nad powierzchnią.

– To nie jest głupie – stwierdził po chwili. – Tylko musisz zacząć od sprawdzenia, kogo dokładnie dotyczą te rozbieżności. Albo inaczej – jakich istot. Pogadaj o tym z dziadkiem, na pewno cię jakoś pokieruje.

Takiej odpowiedzi Remus najbardziej się obawiał. Istot. Nie chciał mieć nic wspólnego z żadną z nich. Żadnych wilkołaków w jego życiu. Żadnych wilkołaków w pobliżu jego córki.

Pierre i Blanca wyjechali następnego dnia. Lupin został w Carcassonie do końca tygodnia, zanim wrócił do Rouen. Notatki z obserwacji zajmowały ćwierć jego bagażu. Był z siebie dumny. Odwalił kawał dobrej roboty. Z zebranych materiałów mógł napisać właściwie całą pracę dyplomową. Miał nadzieję, że to mu wystarczy. Powrót na południe Francji mógł okazać się dla niego zbyt kosztowny.

Wszedł na podwórko i ledwo zdążył odstawić walizkę, gdy rzuciła się na niego trzyletnia dziewczynka. Otoczył ją ramionami i mocno przyciągnął do siebie.

– Tata! – krzyknęła wysokim głosikiem.

– Jestem, Fleurette, już jestem.

Ponad ramieniem córki spojrzał na stojącego w progu ojca. Reynard uśmiechał się, ale wyglądał na wyraźnie zmęczonego. Remus podszedł do niego i wyciągnął wolną ręką. Rey uścisnął jego dłoń, po czym przywołał walizkę.

– Dobrze, że wróciłeś.

– Też się cieszę. To były męczące dwa tygodnie.

Mimo to czuł, że odpoczął. Z dala od problemów dnia codziennego, martwienia się o pieniądze i dyskusji z ojcem. Kochał Reya, jak mógłby nie, ale przebywanie z nim non stop bywało konfliktogenne. Byli zbyt do siebie podobni. A Remus bywał zbyt podobny do matki.

– Byłaś grzeczna? – zapytał córkę.

– Bardzo – odpowiedziała Rose, uśmiechając się rozbrajająco.

– Jak zawsze – dodał Rey, a jego słowa mogły zarówno potwierdzać, jak i zaprzeczać słowom wnuczki.

Remus wiedział, że Reynard nigdy nie powiedziałby złego słowa na Rosie, a już na pewno nie w jej obecności. Znał również córkę na tyle długo, by wiedzieć, że nie była kryształowa.

Odetchnął, gdy wszedł do domu. Brakowało mu tych murów. Brakowało mu tych wnętrz.

– Jak badania? – spytał Rey.

– Wspaniale. Mam więcej, niż oczekiwałem. I została mi jeszcze jedna kwestia… Ale to zbyt skomplikowane. Potem ci wyjaśnię, tylko doprowadzę się do porządku po podróży.

Odstawił Rose na podłogę i ruszył na piętro. Córka szybko ruszyła za nim, usiłując nie odstąpić go na krok. Weszła do łazienki i zaczęła bawić się magicznymi bąbelkami, czekając, aż ojciec weźmie prysznic.

Wieczorem, gdy Rose poszła już spać, obaj Lupinowie usiedli przy kuchennym stole i pochylili się nad notatkami z Carcassony. Rey uważnie je przeglądał, gdzieniegdzie dopisując własne uwagi. Ku uldze Remusa, nie było ich wiele.

– Boginy się mylą? – zapytał Reynard, zwracając uwagę na to samo sformułowanie, o które kilka dni temu zapytał Pierre.

Remus powtórzył wyjaśnienie. O dziwo, czuł się jeszcze mniej pewnie niż wtedy, gdy tłumaczył wszystko przyjacielowi. Nie pominął swoich obaw związanych z kontaktami z innymi istotami.

– To nie takie proste – mruknął Rey. – Nie idź w to, Rémy. Napisz pracę na materiale, który masz i nie ruszaj tego tematu. Wlepisz to kiedyś jakiemuś studentowi.

– Studentowi? O czym mówisz?

– Zostawiłeś ulotkę studiów doktoranckich. Dobry pomysł.

Remus przymknął oczy i odetchnął. Merlinie, wolałby powiedzieć Reyowi o tych planach później, najlepiej już po rekrutacji… o ile w ogóle weźmie w niej udział. Teraz miał wrażenie, że ojciec nie pozostawił mu wyboru.

– Daj mi najpierw dokończyć pracę dyplomową. Potem zajmę się ewentualnym doktoratem. Muszę najpierw skupić się na jednej sprawie.

Rey wyglądał na przekonanego, ale Remus wiedział, że to nie będzie takie proste. Widział błysk w oczach ojca, gdy ten zorientował się w jego planach na doktorat. Reynard z pewnością roztaczał już przed sobą wizję wspaniałej kariery naukowej. Kariery, w którą Remus nie dowierzał. Studia to jedno, ale naukowcy to hermetyczne społeczeństwo, każdy tam o sobie wszystko wie. Informacje, naukowe i prywatne, łatwo krążyły po świecie. Czy zaakceptowaliby wśród siebie wilkołaka? Możliwe, choć wątpliwe. Nawet jeżeli Francuzi nie mieliby z tym problemu, z magizoologami z innych krajów nie byłoby tak łatwo. Szczególnie, gdy chodziło o Brytyjczyków. Wolałby uniknąć takiego spotkania. Nie chciał ponownie przeżywać tego, co przeżywał przez większość życia.

– Co z peleryną Moody’ego? – zapytał, chcąc skierować rozmowę na inny temat.

– Dostałem zaproszenie na konferencję w przyszłym miesiącu w Edynburgu. Odwiozę mu przy okazji. Urwałby mi głowę, gdybym wysłał ją pocztą. Ostatnio zrobił się bardzo paranoiczny.

Nawet nie wiesz, jak bardzo, pomyślał Remus. Od Sturgisa wiedział, że z roku na rok stary auror coraz bardziej pogrążał się w strachu przed wszelkimi zagrożeniami.

– Może pojedziesz ze mną? – zagadnął Rey.

Remus zamarł. Nie. Tylko nie na drugą stronę kanału. Tylko nie na Wyspy. Nie wpadnie znowu w szpony Departamentu Kontroli.

– Przemyślę – odpowiedział, dobrze wiedząc, jaka będzie odpowiedź.

Minęły trzy lata, ale nadal nie był gotowy na powrót. Nawet na chwilę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz