9 kwietnia 2021

Rozdział 53

 

Czerwiec 1963

Rey rozejrzał się po sali, próbując zlokalizować swojego syna. Dopiero co tu był! Hekate, Angie go zabije, jeżeli zorientuje się, że zgubił ich syna. I słusznie. A przecież odwrócił wzrok zaledwie na chwilę, żeby porozmawiać z Bernie’em. Na chwilę! I Remus ot tak mu zniknął. Nie ma co, wspaniały z niego ojciec. Pierwszy raz wyszedł z synkiem na większe wyjście i go zgubił.

Potarł dłonią zroszone potem czoło, przeczesując wzrokiem tłum. Bezcelowo, wiedział o tym. Jak niby w tłumie oficerów Departamentu Kontroli i transmutologów mógł znaleźć trzylatka?

Dźwięki muzyki dały mu do zrozumienia, że zaraz zacznie się ceremonia. Powinien być przy Daviesach, tak jak obiecał. Tak jak Angie była teraz z Minerwą. Ale nie mógł przecież pójść tam bez syna. Po co w ogóle go ze sobą zabrali? No tak, bo Sebastian nalegał. Uważał, że obecność dziecka przyniesie im szczęście. Im może tak, ale Rey nie spodziewał się, że w obecności syna będzie się dobrze bawił. Może jak mały zaśnie… o ile zaśnie, przejęty całą sytuacją.

– Rey, gdzie jesteś?

Lupin odwrócił się, słysząc za sobą głos Willa. McKenzie przeciskał się w jego stronę. Na rękach niósł uśmiechniętego Remusa.

– Dzięki ci, Hekate – szepnął Reynard. – Gdzie go znalazłeś?

– Zagadywał muzyków. Rośne ci artysta.

Rey uśmiechnął się, przejmując syna. Wizja syna-artysty niezbyt mu pasowała. To nie było zajęcie dla mężczyzn, a już na pewno nie dla czarodziejów. Brząkanie w instrumenty czy malowanie nie mogło dać żadnemu czarodziejowi dobrego imienia ani przyzwoitych zarobków. A przecież Remus zasługiwał na to, co najlepsze. Rey chciał dać mu idealny start – szansę na karierę, o jakiej jemu samemu się nie śniło. I na pewno nie zamierzał powielać błędów własnego ojca. Remus ma być w życiu szczęśliwy. Chociaż z drugiej strony…

– Wszystko lepsze niż Departament Kontroli – powiedział.

Ostatnimi czasy przeżywał poważny kryzys w pracy. Kolejne miesiące polowania na wilkołaka nie przynosiły żadnego rezultatu. Co pełnię przeszukiwał z Rickiem lasy i bagna, ale nie natrafiali na żadne ślady. Dopiero informacja o kolejnym ataku kierowała ich na trop wilkołaka. W najlepszym razie znajdowali zwłoki, w najgorszym – kolejną bestię. Tego konkretnego nie widzieli na oczy.

Rey miał wrażenie, że potwór z nimi gra. Niczym w dziecięcej zabawie podsuwał im kolejne tropy, a potem znikał, zostawiając im szlak z grozy i zniszczenia. Co gorsza, ostatnio wilkołak obrał nową, przerażającą taktykę – po jego atakach zaczęły znikać dzieci. Najczęściej odnajdywano je kilka dni później, martwe lub w stanie, który nie dawał nadziei na przeżycie. W przeciwieństwie do dorosłych, dzieci miały niewielkie szansa przetrwania pogryzienia. Tym mniejsze – im byli młodsi.

Rey potrząsnął głową, chcąc odgonić złe myśli. To nie był czas na roztrząsanie pracy. Ten dzień był szczęśliwy.

Przeszedł przez salę i wszedł do jednego z pomieszczeń na tyłach. Uśmiechnął się na widok przyjaciół. Sebastian obracał się właśnie przed lustrem, upewniając się, że szata wyjściowa dobrze na nim leży. Obok niego stał Rick, wyraźnie znudzony tym, co robił jego brat.

– Wyglądasz jak tysiąc galeonów, daj już sobie spokój – powiedział młodszy Davies, nie patrząc na Sebastiana. – Rey, nareszcie. Może ciebie posłucha. Masz autorytet żonatego.

Reynard stłumił rozbawienie. Rick często rzucał takie żarty, odkąd Sebastian zaręczył się z Minerwą. Zdążył się już do tego przyzwyczaić.

Przekazał syna siedzącemu pod ścianą Alastorowi i podszedł do lustra. Sięgnął, żeby poprawić Sebastianowi kołnierzyk. Zrobił to tylko dla formalności i by uspokoić przyjaciela – Davies wyglądał jak przystało na pana młodego. Rey wiedział, że Sebastian obawiał się, czy na pewno dobrze robi. Był siedem lat starszy od McGonagall i zajmował się czymś zupełnie innym od jej zainteresowań. Minerwa uwielbiała zagłębiać się w teorii, a on był praktykiem. Z pozoru nic ich nie łączyło.

Rey nigdy tego nie powiedział, ale sam początkowo nie wierzył w przyszłość tego związku. Ale czy sam był lepszy? Gdy poznał Angie, był dyrektorem działu międzynarodowego w firmie ojca, rozmawiał już nawet o przejściu na stanowisko wiceprezesa. A zakochał się w zwykłej, angielskiej kucharce. Co więcej, ona zakochała się w nim.

– Będzie dobrze – zapewnił przyjaciela. – Zobaczysz. Kochacie się, dacie sobie radę ze wszystkim.

– Gdyby to było takie proste… Ale dziękuję. Naprawdę.

– Przestańcie się roztkliwiać, bo jak ja zacznę, to wam obu będzie źle – wtrącił Rick. – Seb, zbieraj się. Masz tam iść, wziąć ślub i zrobić Reyowi chrześniaka. Coś mu w końcu obiecałeś!

Oficerowie roześmieli się. Reynard w pierwszej chwili chciał powiedzieć, że to nie on pierwszy dostanie chrześniaka, ale powstrzymał się. Dopiero od tygodnia wiedzieli z Angie o kolejnej ciąży i, nauczeni poprzednimi doświadczeniami, woleli na razie zachować ten fakt w tajemnicy. Rey wciąż pamiętał dwie ciąże, które stracili i z każdym dniem coraz bardziej kiełkowała w nim nadzieja, że ta dojdzie do skutku. W końcu Remus się urodził! Skoro jemu się udało, może następnemu dziecku też się uda. Angie piła eliksiry, które miały w tym pomóc.

W końcu Sebastian wyszedł z pomieszczenia, a za nim ruszyli jego przyjaciele. Rey zajął miejsce obok żony w pierwszym rzędzie krzeseł. Ponieważ rodzice Daviesów od lat nie żyli, to właśnie grupa najbliższych przyjaciół pana młodego występowała jako jego rodzina.

Remus wciąż siedział na kolanach Moody’ego i z zainteresowaniem spoglądał na kolorowe kwiaty. Tylko raz spróbował się wyrwać – gdy dłonie nowożeńców połączyła złota wstęga przysięgi małżeńskiej.

– Dziękujemy wam za wszystko – powiedziała Minerwa, gdy Lupinowie podeszli złożyć nowożeńcom życzenia. – Bez waszej pomocy to nie byłoby możliwe.

– Bzdura, kochana – odpowiedziała Angie, obejmując czarownicę, z którą ostatnimi czasy zdążyła się zaprzyjaźnić. – Cała przyjemność po naszej stronie. Oby wam się wiodło jak najlepiej.

– Już ja o to zadbam – obiecał Sebastian, obejmując świeżo poślubioną małżonkę. Pocałował ją w policzek.

Rey uśmiechnął się do żony. On też złożył kilka lat temu podobną obietnicę. Miał nadzieję, że się z niej wywiązał. Dał Angie tyle, ile mógł.

Zastanawiał się, czy Angela nie żałowała, że nie mieli takiego wesela, jakie mieli teraz Daviesowie. Gdy się pobierali, był bez knuta przy duszy, nie miał nikogo. Ich ślub był skromny, była na nim tylko rodzina Angie i Marilyn.

Teraz, na ślubie Daviesów, Malkin zajmowała się garderobą państwa młodych oraz ich świadków – Ricka i June, młodszej siostry Minerwy. Świętowała właśnie pięciolecie otworzenia własnego zakładu i wesele było dla niej świetną okazję do wypromowania siebie i swojej marki. Przechadzała się między gośćmi, zagadując kolejne żony oficerów. Widocznie zamierzała ubić tej nocy przynajmniej kilka interesów.

Rey musiał przyznać, że dawno nie bawił się tak dobrze. Rzecz jasna, dopiero po tym, jak Remus poszedł spać w pokoju na piętrze. Do późnej nocy tańczył a to z żoną, a to z Marilyn, a to z panną młodą lub jej świadkową. Angie, ze względu na wczesną ciążę, wolała nie spędzać na parkiecie zbyt wiele czasu.

Nad ranem większość gości zdążyła się rozejść, ale Lupinowie zostali z nowożeńcami, żeby pomóc im w sprzątaniu po przyjęciu. Rey co i raz zerkał na kręcącego się po drugiej stronie sali Moody’ego. Wciąż pamiętał, jak kilka lat temu Al przyznał mu się, że łączył go z Minerwą krótki i gorący romans. Alastor mógł twierdzić, że to nic nie znaczyło, ale Reynard znał go wystarczająco długo, by wiedzieć, że coś jest nie tak. Był w szoku, że Daviesowie nic nie zauważyli. Przecież łączyła ich trwająca ponad dekadę przyjaźń, a mimo to aurorowi udawało się ukryć przed nimi swoje uczucia do McGonagall.

Rey musiał jednak oddać Alastorowi, że ten nigdy nie nawiązał do tego, co wydarzyło się przed sześcioma laty. Nie dopuszczał do sytuacji, by ktokolwiek stanął między nimi. To było coś wielkiego – dla dobra przyjaźni zrezygnować z kobiety, którą się kocha.

– To teraz twoja kolej – powiedział Rey, przysiadając się do Ricka.

Młodszy Davies uciekł spojrzeniem. Jeszcze kilka lat temu głośno by zaprotestował przeciw takiej sugestii. Teraz milczał, czym wywołał uśmieszek na twarzy przyjaciela. Od kilku miesięcy spotykał się z departamentową uzdrowicielką i to z nią przyszedł na wesele brata. Irene miała w sobie coś, co przyciągnęło do niej „drużynę Scamandera” (od czasu sprawy bestii z Dartmooru to przezwisko na stałe przylgnęło do grupy oficerów). Nie tylko zresztą ich. Przez ostatnie trzy lata uzdrowicielka wpisała się w krajobraz Departamentu Kontroli.

– Do ślubu jeszcze długa droga – rzucił Rick po dłuższej chwili. – Jesteśmy razem od niedawna. I tak, wiem, że ty z Angie też nie byłeś jakoś szczególnie długo przed ślubem. Ale ty wiedziałeś, że chcesz z nią być. Ja… Sam nie wiem. Jest miło. Dobrze nam razem, dogadujemy się, ale nie wiem, czy to właśnie to. Seb wie. Zgrywa takiego, który ma wątpliwości, ale wie. Patrzy na Minerwę, jakby była jego całym światem. Ja tak nie umiem.

– Masz czas.

– No nie wiem. Już straciliśmy szansę na to, żeby nasze dzieci były rówieśnikami – dodał żartobliwie Davies. Szybko spoważniał. – Po prostu nie wiem, czy umiem żyć w rodzinie.

Rey nie wiedział, co ma na to odpowiedzieć. Sam również nie miał najlepszych wspomnień z rodzinnego domu, ale nigdy nie przyszło mu do głowy, że z tego powodu mógłby być gorszym mężem i ojcem. Wkładał w to całe serce. Kochał Angie i Remusa. Nic innego nie miało znaczenia.

– Rey, możemy wracać do domu? – zapytała Angela, przerywając oficerom rozmowę. – Chcę się położyć.

– Oczywiście. Trzymaj się, stary.

Po powrocie do domu Angie ledwo zdołała się rozebrać, zanim zasnęła. Rey okrył ją kołdrą i pogłaskał po ciemnych włosach. Zaczął się zastanawiać, czy dobrze zrobili, idąc na wesele Daviesów. A jeżeli Angeli to zaszkodzi? Jeżeli dziecku coś się stanie? Znowu… Czy sobie z tym poradzą? Nie, nie chciał nawet o tym myśleć. Stracili już dwoje dzieci. Dwoje musiało przeżyć, prawda?

Z przyzwyczajenia wszedł do pokoju synka. Remus spał smacznie. Najwidoczniej zmęczyły go emocje towarzyszące weselu. Zazwyczaj budził się wcześnie rano, nie pozwalając rodzicom się wyspać. Teraz jednak słońce stało wysoko na niebie, a chłopczyk wciąż spał.

Rey zszedł do piwnicy. Zapalił koniec różdżki i skierował światło na tablice korkowe. Sposób podpatrzony u Moody’ego podczas śledztwa nad sprawą Bestii z Dartmoooru, sprawdzał się również przy polowaniu na wilkołaka. Ściany pomieszczenia zapełnione były kolejnymi wstawianymi przez ostatnie lata tablicami. Rey miał tam wszystko uposzeregowane – kolejne miejsca ataków, dane ofiar (zarówno tych, które zginęły, jak i tych, które skończyły jako kolejne bestie) i kilka portretów pamięciowych. Nie, żeby wilkołakom można było wierzyć… Ale innych świadków nie miał. Niewielu mogło przeżyć wystarczająco długo, by o tym opowiedzieć.

Najgorsze było to, że portrety pamięciowe przedstawiały… wilka. Żadna z ofiar nie widziała ludzkiej postaci bestii. Nikt nie wiedział, jak wilkołak wyglądał przez większość miesiąca. To było niebezpieczne. Zbyt niebezpieczne, by Rey się tym nie przejmował. Bestia w ludzkiej postaci wcale nie była mniej niebezpieczna. Lupin wciąż pamiętał Fletchera i to, jak zostali przez niego oszukani. Nie, wilkołakowi nie można było ufać w żadnych warunkach. Nigdy i pod żadnym pozorem nie zamierzał już zaufać komukolwiek takiemu.

~ * ~

Październik 1984

Remus poczuł na sobie zszokowane spojrzenie kuzynki. Już myślał, że ta mu nie uwierzy, gdy wybuchła śmiechem.

– No, no, no – powiedziała Régi. – Co to za szczęśliwa dzierlatka?

Lupin przymknął oczy. Wiedział, jak Régine zareaguje na nazwisko czarownicy. Wiedział, co usłyszy. I kuzynka będzie miała rację.

– Valerie – powiedział po chwili. – Valerie Lestrange.

Ku jego zdziwieniu, Régi nie wybuchła, nie zaczęła krzyczeć i nie dała upustu emocjom. Przesunęła wypielęgnowanym paznokciem po skórzanym podłokietniku. Zmarszczyła brwi.

– Lestrange – powtórzyła za Remusem. – Nie, żebym ci coś insynuowała, ale czy to nie za wysokie progi?

– Tak wysokie, że giną mi w chmurach. Ale to ona mnie zaprosiła. Nie wypadało odmówić, prawda? – zapytał i skrzywił się, słysząc bezradność w swoim głosie. Wkopał się. – Régi, jak ja mam to przeżyć? Przecież ona mnie zje.

– Przeżuje i wypluje. Oczywiście. To Lestrange! Całe życie obraca się w intrygach i półsłówkach. Ty to przy niej jesteś cienki, kochany. Ale spokojnie, coś wymyślę, żeby zminimalizować szkody. Chodź, moja ty ofiaro losu.

Remus nie skomentował tej uwagi, którą zresztą uważał za słuszną. Był ofiarą losu. Wilkołak, wdowiec, samotny ojciec, niemogący znaleźć stałej pracy. A teraz jeszcze wpakował się w randkę-niespodziankę z czarownicą, która spędziła życie w luksusie.

Wszedł za kuzynką na piętro, mimowolnie rozglądając się po ścianach. Chociaż kilkukrotnie był w domu Régi, jeszcze nie zdarzyło mu się wejść na górę. Tak jak na parterze Régine starała się utrzymać konwenanse, w swoich pokojach mogła popuścić wodze wyobraźni. Każda ściana została pomalowana na inny kolor, ale, o dziwo, Remus dostrzegał w tym pewny porządek. Gdzieniegdzie wisiały kopie dzieł impresjonistycznych malarzy, a pomiędzy nimi umieszczono ramki ze zdjęciami.

– No dobrze… – zaczęła Régi, gdy zamknęły się za nimi drzwi jej sypialni. Oparła dłonie o biodra, przyjmując mentorską pozę. – Zacznijmy od tego, że nie możesz iść w tym stroju. Koszula, krawat, szata wyjściowa, to niezbędne minimum. Coś wymyślę, daj mi chwilę…

Podeszła do drzwi, za którymi, jak się okazało, znajdowała się garderoba. Przywołała kilka ubrań, które rzuciła Remusowi. Ten natychmiast zaczął przymierzać kolejne szaty, choć bez zbytniego entuzjazmu. Nie widział siebie w takiej roli i na pewno nie sprosta wyśrubowanym wymaganiom Lestrange. No nic… jedna randka dla kurtuazji i przygoda się skończy. Najwyżej zrobi z siebie głupca.

– Pamiętaj, plecy proste, sylwetka rozluźniona, żebyś nie dał jej do zrozumienia, że to oficjalne wyjście. Kwiaty… nie, nie, to by było zbyt jednoznaczne. Właśnie, ŻADNYCH wieloznaczności i aluzji, postaraj się nie wyjść na nieokrzesanego Anglika…

Monolog Régine przerwała dopiero Rose, która zajrzała do pokoju i, widząc ojca, rzuciła się w jego ramiona.

– Badałeś zwierzątka? – spytała dziewczynka.

– Nie, nie tym razem. Odwiozłem dziadka na dworzec. Przez kilka dni będziemy sami.

Sami… Merlinie, z kim zostawi Rose, gdy pójdzie na spotkanie z Valerie? Nie mógł ciągle prosić o pomoc kuzynkę.

– Przyjdziesz jutro do cioci? – zapytała Régine. – Pomożesz mi z wyborem sukni, dobrze?

– Régi, nie musisz…

– Cicho siedź, wiesz, że zawsze chętnie zajmę się Rosie. A ty potrzebujesz wolnego popołudnia.

Remus poczuł na policzkach zdradliwe ciepło. Mógł się domyśleć, że Régi będzie z niego kpiła jeszcze przez długi czas. No nic, sam się o to prosił. Musiał tylko przeżyć tę nieszczęsną randkę.

Następnego dnia pojawił się przed kawiarnią pół godziny przed czasem. Nerwowo co chwilę poprawiał kołnierzyk koszuli, rozglądając się, czy Lestrange nie pojawia się na horyzoncie. Mimowolnie myślał, że Régi byłaby zawiedziona, widząc go teraz. Nie wziął sobie do serca większości jej rad, chociażby w kwestii ubrań. Nie zamierzał się stroić na jedno wyjście, szkoda mu było na to pieniędzy.

Valerie przyszła planowo. Widział ją już z daleka – szła pewnie, stukając obcasami o chodnik. Nogi oplatała jej plisowana spódnica granatowej sukienki, na którą Lestrange zarzuciła czerwony płaszcz. Na głowie miała kapelusz w tym samym kolorze. W rzucanym przez rondo cieniu błyszczały jej granatowe oczy.

– Bałam się, że nie przyjdziesz – powiedziała na powitanie, gdy podeszła do Remusa.

– Nie łamię danego słowa.

Dziewczyna spuściła wzrok z lekkim zakłopotaniem.

– Byłam zbyt bezpośrednia, wybacz. To było… – urwała, jakby szukając odpowiedniego słowa.

Remus spojrzał na nią z rosnącą podejrzliwością. Ktoś taki jak Lestrange nie powinien gubić słownictwa. Udawała? Kpiła sobie z niego? Nie mógł jej rozgryźć.

Weszli do kawiarni i usiedli przy stoliku. Remus nie spojrzał na menu, bywał tu wystarczająco często ze znajomymi, żeby znać na pamięć ofertę lokalu. Zawsze zresztą brał to samo – herbatę rooibos, najlepszą, jaką do tej pory pił we Francji. Valerie zamówiła czarną kawę.

– Tylko nikomu nie mów – powiedziała, mrugając. – Mama zawsze mówi, że dama nie powinna pić takiej siekiery.

– Będę milczał jak grób – obiecał Remus.

Zapadła cisza. Lupin nie wiedział, jak ma poprowadzić rozmowę. Od czego zacząć? Nie miał doświadczenia w tego typu sytuacjach. Kiedy był na ostatniej randce? Przed pięcioma laty? A i wtedy ciężko można było mówić o prawdziwej randce. Znał się z Ami od lat.

Ami…

Nie, nie teraz. To nowe życie. Nowa rzeczywistość.

– Dlaczego magizoologia? – spytała Valerie, przerywając ciszę.

– Zbytnio nie miałem wyboru. Mój ojciec zajmuje się tym od lat, współpracuje z tutejszym Wydziałem Magizoologii. Jak przyjechałem z Anglii, uparł się, że wkręci mnie na wydział… Tak, wiem, jak to brzmi. W innej sytuacji nigdy bym się nie zgodził na przyjęcie po czasie i poza kolejnością, ale wtedy… no cóż… Byłem w takiej sytuacji, że potrzebowałem jakiegokolwiek zaczepienia.

Na policzki Valerie wypłynął ledwo zauważalny rumieniec. Upiła łyk kawy i ponownie wbiła wzrok w menu.

– Czy… polecasz tu ciasta?

– Nigdy nie miałem powodów, żeby się skarżyć. Wiesz… Już wczoraj rozmawialiśmy o Anglii. Dlatego tu jesteśmy, prawda?

– Co nie znaczy, że to, co robiła moja rodzina, nie przynosi mi wstydu. Moi rodzice nie popierali angażowania się w tę wojnę.

Remus mimowolnie uniósł brew, słysząc ten interesujący dobór słów. Czy nie ufał jej zbytnio? Mało który czystokrwisty… nie, to nie było dobre myślenie. Nie chciał stać się taki jak oni.

– Tylko angażowania? – zapytał, zwracając uwagę na kluczowe słowo.

– Rodzice pamiętają koszmar wojny z Grindelwaldem i uważają, że kolejna nie była potrzebna. A tego waszego uważają za „małomiasteczkowego pieniacza”. Już jednego takiego przeżyli.

To by mogło być zabawne, gdyby Remus nie stracił tak wiele z ręki Voldemorta. Amelia, James, Lily, Peter. „Pieniacz” by tego nie zrobił. „Pieniacz” nie uwiódłby połowy społeczeństwa.

– Wybacz – powiedziała Valerie, najwyraźniej uświadamiając sobie, że popełniła gafę.

Lupin zaklął w duchu. Dlaczego tak ciężko im się rozmawiało? Naprawdę chciałby porozumieć się z Lestrange. Przeszłość musiała pozostać w przeszłością.

Odetchnął ciężko. To się musiało skończyć. Natychmiast.

Mademoiselle, skończmy z tym. Nie może być tak, że robi się niezręcznie za każdym razem, gdy temat ociera się o wojnę. To się skończyło, przeżyliśmy. Nie chcę, by dawne zaszłości wpływały na to, co jest teraz. Inaczej podziały nigdy się nie skończą. Nauczyłem się żyć z tym, co się wydarzyło.

Nie dodał, jak wiele go to kosztowało. Wciąż miewał przecież chwile, gdy wracał myślami do przeszłości. Jednocześnie chciał o tym zapomnieć i wiedział, że nie mógł.

– Masz rację. W takim razie zacznijmy od nowa. Jestem Valerie – powiedziała, wyciągając w stronę Lupina dłoń.

– Remus. A ty dlaczego trafiłaś na prawo magiczne?

Lestrange machnęła ręką.

– Podobna historia. Wybór rodziców, a nie mój. Ale nawet to lubię. Może dzięki temu będę mogła kiedyś pomagać innym. Widzę się bardziej w roli adwokata niż kogoś w Międzynarodowej Konfederacji Czarodziejów.

Lestrange, która chce zbawiać świat. Brzmiało to równie interesująco, co absurdalne… Nie. Dość. Naprawdę dość. Musiał przestać porównywać Valerie do jej angielskiej rodziny. Natychmiast.

– Tak właściwie, to co robi się po magizoologii? Wiem tylko tyle, że Megane chce zostać na uniwersytecie.

– Też się nad tym zastanawiam. Pierre mówił coś o karierze urzędniczej, ale ja siebie w tym nie widzę. Ojciec pracował w urzędzie, ja bym nie mógł. – Z różnych względów, ale w to wolałby jej póki co nie wtajemniczać. – Chętnie pociągnąłbym temat boginów, gdybym miał taką możliwość.

Poczuł się zaskakująco dobrze, wypowiadając te słowa na głos. Coraz częściej myślał o planach doktoranckich, oswajając się z tą perspektywą.

– Doktor magizoologii Remus Lupin. Dobrze to brzmi – zauważyła Valerie.

Remusowi o wiele bardziej podobał się ton jej głosu, gdy wypowiadała te słowa. Brzmiał niemal zachęcająco i mile łechtał jego ego.

Wyszli z kawiarni po ponad dwóch godzinach, gdy obsługa zaczęła sprzątać. Ruszyli wolnym krokiem przez Paryż. Remus dopiero po dłuższej chwili zorientował się, że Valerie prowadzi go do miejsca, gdzie mieszka. Wkrótce dotarli pod trzypiętrową kamienicę. Lupin zatrzymał się, niepewny, co ma dalej zrobić. Nie podejrzewał, żeby Lestrange zaprosiła go na górę. Jak miał się pożegnać? Uścisk ręki był zbyt sztywny, a pocałunek w policzek wydawał się niestosowny.

– Dziękuję – powiedziała Valerie, uśmiechając się lekko. – Liczę na to, że to powtórzymy.

W jej granatowych oczach Remus nie widział nawet cienia fałszu. Wyglądało na to, że faktycznie chciała się z nim spotkać. Serce zabiło mu szybciej na tę myśl. Między Merlinem a prawdą, on też chętnie ponownie spotkałby się z Valerie. Mimo początkowych trudności, dobrze się przy niej czuł.

Tylko czy się do tego nadawał? Czy był gotowy na kolejny związek? Czy Valerie będzie chciała z nim być, gdy dowie się o wszystkich jego sekretach? Raz tylko zaczął spotykać się z dziewczyną, która nie wiedziała o jego przypadłości i nie skończyło się to dobrze. Może powinien… nie, pierwsza randka nie była dobrym momentem na wyjawianie takich rzeczy. Czuł, że powinien jednak coś powiedzieć, uchylić rąbka tajemnicy o swojej przeszłości i teraźniejszości.

– Nie chcesz, prawda? – spytała czarownica, opacznie odbierając przedłużające się milczenie Lupina.

– Nie, nie, to nie tak. Tyko chyba powinnaś najpierw o czymś wiedzieć. Ja… Mam czteroletnią córkę. Rose.

Odpowiedziała mu cisza. Wiedział, jak to zabrzmiało. Domyślał się, co musiała pomyśleć Valerie. Po prawdzie, wcale jej się nie dziwił. W jego wieku prędzej podejrzewano by go o nieślubne dziecko niż bycie wdowcem.

– Córkę – powtórzyła ostrożnie Lestrange. – A jej matka? Jeżeli wolno mi zapytać.

– Amelia. Zginęła w czasie wojny, niedługo po narodzinach Rose.

– Przepraszam. Przykro mi – powiedziała Valerie z zawstydzeniem. – Nie powinnam była…

– Nie, w porządku – przerwał jej od razu Remus. – Naprawdę. Minęły prawie cztery lata, nauczyłem się z tym żyć. Po prostu… uznałem, że powinienem powiedzieć, jeżeli mamy się ponownie spotkać.

Uśmiechnął się do Valerie i miał szczerą nadzieję, że wyglądało to szczerze. Ulżyło mu. Jeden sekret z głowy. Został drugi, gorszy. Ale to nie dzisiaj, nie powinno się mówić zbyt wiele na raz.

– Piątek za tydzień? – zapytał. – W tym samym miejscu o tym samym czasie.

– Chętnie. Dziękuję za dzisiaj.

Lestrange wspięła się na palce i trzykrotnie cmoknęła Remusa w policzki. Posłała Lupinowi czarujący uśmiech, po czym uśmiechnęła się i z gracją weszła po schodach.

Remus odczekał, aż dziewczyna wejdzie do budynku, zanim się teleportował. Wrócił prosto do domu, gdzie czekały na niego Régine i Rose.

– I jak? – zapytała go kuzynka. – Przeżyłeś?

– Jak widać. I umówiliśmy się na drugie spotkanie.

Widział, że Régi nie jest do tego zbyt przekonana. A może w jej spojrzeniu dostrzegał własne wątpliwości? Nagle pożałował, że ojciec wyjechał i nie może mu doradzić. Chociaż czy jego rada mogła być wiarygodna?

Nagle uświadomił sobie, ze nie miał do kogo zwrócić się po bezstronną radę. Nie miał nikogo, kto nie byłby podszyty uprzedzeniami lub nadmierną troską o niego. Nikogo… oprócz Valerie.

2 komentarze:

  1. Minerva McGonagall ma męża! Bardzo mnie zastanawia, co się stanie później z Sebastianem. Jeśli trzymać się kanonu, stanie się zgorzkniałą singielką, wewnątrz jednak o dobrym sercu ❤ Ciekawa jestem jak to rozegrasz, czy dostaniemy od Ciebie jakieś wytłumaczenie, dlaczego późniejsza profesorka, była taka jak to powyżej opisałam.
    Odniosę się jeszcze szybciutko do Valerie. Bardzo mnie ciekawi ten wątek, bo wydaje się, że Remus potrzebuje kogoś właśnie, kto nie zna sprawy, kto przez to, że jest np. z Lestrangeów, nie będzie patrzył tylko na stronę Remusa i nie poprze go tak łatwo. Gdyby to poszło dalej, to opowiedzenie wszystkiego Valerie mogłoby być dla Remusa formą autoterapii. Jestem ciekawa czy ten związek zakwitnie i ogólnie czy Rosie będzie miała jakąś bliską kobietę (poza Règine) i w jakich będą ewentualnych relacjach. Fajnie gdyby Remus miał kogoś chociażby przelotnie, żeby po Amelii nie było takiej długiej pustki, aż to ewentualnego pojawienia się Tonks [na które gdzieś tam po cichu liczę ;)]
    Ściskam mocno!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oczywiście, że Tonks się pojawi, mam co do niej spore plany. Sama już nie mogę się doczekać, aż będę to pisać.
      Całkowicie się z Tobą zgadzam, że Remus potrzebuje kogoś z zewnątrz. Ale czy Valerie jest tą osobą? ;)
      Również mocno Cię ściskam

      Usuń