Czerwiec
1963
Rey
rozejrzał się po sali, próbując zlokalizować swojego syna. Dopiero co tu był!
Hekate, Angie go zabije, jeżeli zorientuje się, że zgubił ich syna. I słusznie.
A przecież odwrócił wzrok zaledwie na chwilę, żeby porozmawiać z Bernie’em. Na
chwilę! I Remus ot tak mu zniknął. Nie ma co, wspaniały z niego ojciec.
Pierwszy raz wyszedł z synkiem na większe wyjście i go zgubił.
Potarł
dłonią zroszone potem czoło, przeczesując wzrokiem tłum. Bezcelowo, wiedział o
tym. Jak niby w tłumie oficerów Departamentu Kontroli i transmutologów mógł
znaleźć trzylatka?
Dźwięki
muzyki dały mu do zrozumienia, że zaraz zacznie się ceremonia. Powinien być
przy Daviesach, tak jak obiecał. Tak jak Angie była teraz z Minerwą. Ale nie
mógł przecież pójść tam bez syna. Po co w ogóle go ze sobą zabrali? No tak, bo
Sebastian nalegał. Uważał, że obecność dziecka przyniesie im szczęście. Im może
tak, ale Rey nie spodziewał się, że w obecności syna będzie się dobrze bawił.
Może jak mały zaśnie… o ile zaśnie, przejęty całą sytuacją.
– Rey, gdzie
jesteś?
Lupin
odwrócił się, słysząc za sobą głos Willa. McKenzie przeciskał się w jego stronę.
Na rękach niósł uśmiechniętego Remusa.
– Dzięki ci,
Hekate – szepnął Reynard. – Gdzie go znalazłeś?
– Zagadywał
muzyków. Rośne ci artysta.
Rey
uśmiechnął się, przejmując syna. Wizja syna-artysty niezbyt mu pasowała. To nie
było zajęcie dla mężczyzn, a już na pewno nie dla czarodziejów. Brząkanie w
instrumenty czy malowanie nie mogło dać żadnemu czarodziejowi dobrego imienia
ani przyzwoitych zarobków. A przecież Remus zasługiwał na to, co najlepsze. Rey
chciał dać mu idealny start – szansę na karierę, o jakiej jemu samemu się nie
śniło. I na pewno nie zamierzał powielać błędów własnego ojca. Remus ma być w
życiu szczęśliwy. Chociaż z drugiej strony…
– Wszystko
lepsze niż Departament Kontroli – powiedział.
Ostatnimi
czasy przeżywał poważny kryzys w pracy. Kolejne miesiące polowania na wilkołaka
nie przynosiły żadnego rezultatu. Co pełnię przeszukiwał z Rickiem lasy i
bagna, ale nie natrafiali na żadne ślady. Dopiero informacja o kolejnym ataku
kierowała ich na trop wilkołaka. W najlepszym razie znajdowali zwłoki, w
najgorszym – kolejną bestię. Tego konkretnego nie widzieli na oczy.
Rey miał
wrażenie, że potwór z nimi gra. Niczym w dziecięcej zabawie podsuwał im kolejne
tropy, a potem znikał, zostawiając im szlak z grozy i zniszczenia. Co gorsza,
ostatnio wilkołak obrał nową, przerażającą taktykę – po jego atakach zaczęły
znikać dzieci. Najczęściej odnajdywano je kilka dni później, martwe lub w
stanie, który nie dawał nadziei na przeżycie. W przeciwieństwie do dorosłych,
dzieci miały niewielkie szansa przetrwania pogryzienia. Tym mniejsze – im byli
młodsi.
Rey
potrząsnął głową, chcąc odgonić złe myśli. To nie był czas na roztrząsanie
pracy. Ten dzień był szczęśliwy.
Przeszedł
przez salę i wszedł do jednego z pomieszczeń na tyłach. Uśmiechnął się na widok
przyjaciół. Sebastian obracał się właśnie przed lustrem, upewniając się, że
szata wyjściowa dobrze na nim leży. Obok niego stał Rick, wyraźnie znudzony
tym, co robił jego brat.
– Wyglądasz
jak tysiąc galeonów, daj już sobie spokój – powiedział młodszy Davies, nie
patrząc na Sebastiana. – Rey, nareszcie. Może ciebie posłucha. Masz autorytet
żonatego.
Reynard
stłumił rozbawienie. Rick często rzucał takie żarty, odkąd Sebastian zaręczył
się z Minerwą. Zdążył się już do tego przyzwyczaić.
Przekazał
syna siedzącemu pod ścianą Alastorowi i podszedł do lustra. Sięgnął, żeby
poprawić Sebastianowi kołnierzyk. Zrobił to tylko dla formalności i by uspokoić
przyjaciela – Davies wyglądał jak przystało na pana młodego. Rey wiedział, że
Sebastian obawiał się, czy na pewno dobrze robi. Był siedem lat starszy od
McGonagall i zajmował się czymś zupełnie innym od jej zainteresowań. Minerwa
uwielbiała zagłębiać się w teorii, a on był praktykiem. Z pozoru nic ich nie
łączyło.
Rey nigdy
tego nie powiedział, ale sam początkowo nie wierzył w przyszłość tego związku.
Ale czy sam był lepszy? Gdy poznał Angie, był dyrektorem działu
międzynarodowego w firmie ojca, rozmawiał już nawet o przejściu na stanowisko
wiceprezesa. A zakochał się w zwykłej, angielskiej kucharce. Co więcej, ona
zakochała się w nim.
– Będzie
dobrze – zapewnił przyjaciela. – Zobaczysz. Kochacie się, dacie sobie radę ze
wszystkim.
– Gdyby to
było takie proste… Ale dziękuję. Naprawdę.
–
Przestańcie się roztkliwiać, bo jak ja zacznę, to wam obu będzie źle – wtrącił
Rick. – Seb, zbieraj się. Masz tam iść, wziąć ślub i zrobić Reyowi chrześniaka.
Coś mu w końcu obiecałeś!
Oficerowie
roześmieli się. Reynard w pierwszej chwili chciał powiedzieć, że to nie on
pierwszy dostanie chrześniaka, ale powstrzymał się. Dopiero od tygodnia
wiedzieli z Angie o kolejnej ciąży i, nauczeni poprzednimi doświadczeniami,
woleli na razie zachować ten fakt w tajemnicy. Rey wciąż pamiętał dwie ciąże,
które stracili i z każdym dniem coraz bardziej kiełkowała w nim nadzieja, że ta
dojdzie do skutku. W końcu Remus się urodził! Skoro jemu się udało, może
następnemu dziecku też się uda. Angie piła eliksiry, które miały w tym pomóc.
W końcu
Sebastian wyszedł z pomieszczenia, a za nim ruszyli jego przyjaciele. Rey zajął
miejsce obok żony w pierwszym rzędzie krzeseł. Ponieważ rodzice Daviesów od lat
nie żyli, to właśnie grupa najbliższych przyjaciół pana młodego występowała
jako jego rodzina.
Remus wciąż
siedział na kolanach Moody’ego i z zainteresowaniem spoglądał na kolorowe
kwiaty. Tylko raz spróbował się wyrwać – gdy dłonie nowożeńców połączyła złota
wstęga przysięgi małżeńskiej.
– Dziękujemy
wam za wszystko – powiedziała Minerwa, gdy Lupinowie podeszli złożyć nowożeńcom
życzenia. – Bez waszej pomocy to nie byłoby możliwe.
– Bzdura,
kochana – odpowiedziała Angie, obejmując czarownicę, z którą ostatnimi czasy
zdążyła się zaprzyjaźnić. – Cała przyjemność po naszej stronie. Oby wam się
wiodło jak najlepiej.
– Już ja o
to zadbam – obiecał Sebastian, obejmując świeżo poślubioną małżonkę. Pocałował
ją w policzek.
Rey
uśmiechnął się do żony. On też złożył kilka lat temu podobną obietnicę. Miał
nadzieję, że się z niej wywiązał. Dał Angie tyle, ile mógł.
Zastanawiał
się, czy Angela nie żałowała, że nie mieli takiego wesela, jakie mieli teraz
Daviesowie. Gdy się pobierali, był bez knuta przy duszy, nie miał nikogo. Ich
ślub był skromny, była na nim tylko rodzina Angie i Marilyn.
Teraz, na
ślubie Daviesów, Malkin zajmowała się garderobą państwa młodych oraz ich
świadków – Ricka i June, młodszej siostry Minerwy. Świętowała właśnie
pięciolecie otworzenia własnego zakładu i wesele było dla niej świetną okazję
do wypromowania siebie i swojej marki. Przechadzała się między gośćmi,
zagadując kolejne żony oficerów. Widocznie zamierzała ubić tej nocy
przynajmniej kilka interesów.
Rey musiał
przyznać, że dawno nie bawił się tak dobrze. Rzecz jasna, dopiero po tym, jak
Remus poszedł spać w pokoju na piętrze. Do późnej nocy tańczył a to z żoną, a
to z Marilyn, a to z panną młodą lub jej świadkową. Angie, ze względu na
wczesną ciążę, wolała nie spędzać na parkiecie zbyt wiele czasu.
Nad ranem
większość gości zdążyła się rozejść, ale Lupinowie zostali z nowożeńcami, żeby
pomóc im w sprzątaniu po przyjęciu. Rey co i raz zerkał na kręcącego się po
drugiej stronie sali Moody’ego. Wciąż pamiętał, jak kilka lat temu Al przyznał
mu się, że łączył go z Minerwą krótki i gorący romans. Alastor mógł twierdzić,
że to nic nie znaczyło, ale Reynard znał go wystarczająco długo, by wiedzieć,
że coś jest nie tak. Był w szoku, że Daviesowie nic nie zauważyli. Przecież
łączyła ich trwająca ponad dekadę przyjaźń, a mimo to aurorowi udawało się
ukryć przed nimi swoje uczucia do McGonagall.
Rey musiał
jednak oddać Alastorowi, że ten nigdy nie nawiązał do tego, co wydarzyło się
przed sześcioma laty. Nie dopuszczał do sytuacji, by ktokolwiek stanął między
nimi. To było coś wielkiego – dla dobra przyjaźni zrezygnować z kobiety, którą
się kocha.
– To teraz
twoja kolej – powiedział Rey, przysiadając się do Ricka.
Młodszy
Davies uciekł spojrzeniem. Jeszcze kilka lat temu głośno by zaprotestował
przeciw takiej sugestii. Teraz milczał, czym wywołał uśmieszek na twarzy
przyjaciela. Od kilku miesięcy spotykał się z departamentową uzdrowicielką i to
z nią przyszedł na wesele brata. Irene miała w sobie coś, co przyciągnęło do
niej „drużynę Scamandera” (od czasu sprawy bestii z Dartmooru to przezwisko na
stałe przylgnęło do grupy oficerów). Nie tylko zresztą ich. Przez ostatnie trzy
lata uzdrowicielka wpisała się w krajobraz Departamentu Kontroli.
– Do ślubu
jeszcze długa droga – rzucił Rick po dłuższej chwili. – Jesteśmy razem od
niedawna. I tak, wiem, że ty z Angie też nie byłeś jakoś szczególnie długo
przed ślubem. Ale ty wiedziałeś, że chcesz z nią być. Ja… Sam nie wiem. Jest
miło. Dobrze nam razem, dogadujemy się, ale nie wiem, czy to właśnie to. Seb
wie. Zgrywa takiego, który ma wątpliwości, ale wie. Patrzy na Minerwę, jakby
była jego całym światem. Ja tak nie umiem.
– Masz czas.
– No nie
wiem. Już straciliśmy szansę na to, żeby nasze dzieci były rówieśnikami – dodał
żartobliwie Davies. Szybko spoważniał. – Po prostu nie wiem, czy umiem żyć w
rodzinie.
Rey nie
wiedział, co ma na to odpowiedzieć. Sam również nie miał najlepszych wspomnień
z rodzinnego domu, ale nigdy nie przyszło mu do głowy, że z tego powodu mógłby
być gorszym mężem i ojcem. Wkładał w to całe serce. Kochał Angie i Remusa. Nic
innego nie miało znaczenia.
– Rey,
możemy wracać do domu? – zapytała Angela, przerywając oficerom rozmowę. – Chcę
się położyć.
–
Oczywiście. Trzymaj się, stary.
Po powrocie
do domu Angie ledwo zdołała się rozebrać, zanim zasnęła. Rey okrył ją kołdrą i
pogłaskał po ciemnych włosach. Zaczął się zastanawiać, czy dobrze zrobili, idąc
na wesele Daviesów. A jeżeli Angeli to zaszkodzi? Jeżeli dziecku coś się
stanie? Znowu… Czy sobie z tym poradzą? Nie, nie chciał nawet o tym myśleć.
Stracili już dwoje dzieci. Dwoje musiało przeżyć, prawda?
Z
przyzwyczajenia wszedł do pokoju synka. Remus spał smacznie. Najwidoczniej
zmęczyły go emocje towarzyszące weselu. Zazwyczaj budził się wcześnie rano, nie
pozwalając rodzicom się wyspać. Teraz jednak słońce stało wysoko na niebie, a
chłopczyk wciąż spał.
Rey zszedł
do piwnicy. Zapalił koniec różdżki i skierował światło na tablice korkowe.
Sposób podpatrzony u Moody’ego podczas śledztwa nad sprawą Bestii z Dartmoooru,
sprawdzał się również przy polowaniu na wilkołaka. Ściany pomieszczenia
zapełnione były kolejnymi wstawianymi przez ostatnie lata tablicami. Rey miał
tam wszystko uposzeregowane
– kolejne miejsca ataków, dane ofiar (zarówno tych, które zginęły, jak i tych,
które skończyły jako kolejne bestie) i kilka portretów pamięciowych. Nie, żeby
wilkołakom można było wierzyć… Ale innych świadków nie miał. Niewielu mogło
przeżyć wystarczająco długo, by o tym opowiedzieć.
Najgorsze
było to, że portrety pamięciowe przedstawiały… wilka. Żadna z ofiar nie
widziała ludzkiej postaci bestii. Nikt nie wiedział, jak wilkołak wyglądał
przez większość miesiąca. To było niebezpieczne. Zbyt niebezpieczne, by Rey się
tym nie przejmował. Bestia w ludzkiej postaci wcale nie była mniej
niebezpieczna. Lupin wciąż pamiętał Fletchera i to, jak zostali przez niego
oszukani. Nie, wilkołakowi nie można było ufać w żadnych warunkach. Nigdy i pod
żadnym pozorem nie zamierzał już zaufać komukolwiek takiemu.
~ * ~
Październik
1984
Remus poczuł
na sobie zszokowane spojrzenie kuzynki. Już myślał, że ta mu nie uwierzy, gdy
wybuchła śmiechem.
– No, no, no
– powiedziała Régi. – Co to za szczęśliwa dzierlatka?
Lupin
przymknął oczy. Wiedział, jak Régine zareaguje na nazwisko czarownicy.
Wiedział, co usłyszy. I kuzynka będzie miała rację.
– Valerie –
powiedział po chwili. – Valerie Lestrange.
Ku jego
zdziwieniu, Régi nie wybuchła, nie zaczęła krzyczeć i nie dała upustu emocjom. Przesunęła
wypielęgnowanym paznokciem po skórzanym podłokietniku. Zmarszczyła brwi.
– Lestrange
– powtórzyła za Remusem. – Nie, żebym ci coś insynuowała, ale czy to nie za
wysokie progi?
– Tak
wysokie, że giną mi w chmurach. Ale to ona mnie zaprosiła. Nie wypadało
odmówić, prawda? – zapytał i skrzywił się, słysząc bezradność w swoim głosie.
Wkopał się. – Régi, jak ja mam to przeżyć? Przecież ona mnie zje.
– Przeżuje i
wypluje. Oczywiście. To Lestrange! Całe życie obraca się w intrygach i półsłówkach.
Ty to przy niej jesteś cienki, kochany. Ale spokojnie, coś wymyślę, żeby
zminimalizować szkody. Chodź, moja ty ofiaro losu.
Remus nie
skomentował tej uwagi, którą zresztą uważał za słuszną. Był ofiarą losu.
Wilkołak, wdowiec, samotny ojciec, niemogący znaleźć stałej pracy. A teraz
jeszcze wpakował się w randkę-niespodziankę z czarownicą, która spędziła życie
w luksusie.
Wszedł za
kuzynką na piętro, mimowolnie rozglądając się po ścianach. Chociaż kilkukrotnie
był w domu Régi, jeszcze nie zdarzyło mu się wejść na górę. Tak jak na parterze
Régine starała się utrzymać konwenanse, w swoich pokojach mogła popuścić wodze
wyobraźni. Każda ściana została pomalowana na inny kolor, ale, o dziwo, Remus
dostrzegał w tym pewny porządek. Gdzieniegdzie wisiały kopie dzieł
impresjonistycznych malarzy, a pomiędzy nimi umieszczono ramki ze zdjęciami.
– No dobrze…
– zaczęła Régi, gdy zamknęły się za nimi drzwi jej sypialni. Oparła dłonie o
biodra, przyjmując mentorską pozę. – Zacznijmy od tego, że nie możesz iść w tym
stroju. Koszula, krawat, szata wyjściowa, to niezbędne minimum. Coś wymyślę,
daj mi chwilę…
Podeszła do
drzwi, za którymi, jak się okazało, znajdowała się garderoba. Przywołała kilka
ubrań, które rzuciła Remusowi. Ten natychmiast zaczął przymierzać kolejne
szaty, choć bez zbytniego entuzjazmu. Nie widział siebie w takiej roli i na
pewno nie sprosta wyśrubowanym wymaganiom Lestrange. No nic… jedna randka dla
kurtuazji i przygoda się skończy. Najwyżej zrobi z siebie głupca.
– Pamiętaj,
plecy proste, sylwetka rozluźniona, żebyś nie dał jej do zrozumienia, że to
oficjalne wyjście. Kwiaty… nie, nie, to
by było zbyt jednoznaczne. Właśnie, ŻADNYCH wieloznaczności i aluzji, postaraj
się nie wyjść na nieokrzesanego Anglika…
Monolog
Régine przerwała dopiero Rose, która zajrzała do pokoju i, widząc ojca, rzuciła
się w jego ramiona.
– Badałeś
zwierzątka? – spytała dziewczynka.
– Nie, nie
tym razem. Odwiozłem dziadka na dworzec. Przez kilka dni będziemy sami.
Sami…
Merlinie, z kim zostawi Rose, gdy pójdzie na spotkanie z Valerie? Nie mógł
ciągle prosić o pomoc kuzynkę.
–
Przyjdziesz jutro do cioci? – zapytała Régine. – Pomożesz mi z wyborem sukni,
dobrze?
– Régi, nie
musisz…
– Cicho
siedź, wiesz, że zawsze chętnie zajmę się Rosie. A ty potrzebujesz wolnego
popołudnia.
Remus poczuł
na policzkach zdradliwe ciepło. Mógł się domyśleć, że Régi będzie z niego kpiła
jeszcze przez długi czas. No nic, sam się o to prosił. Musiał tylko przeżyć tę
nieszczęsną randkę.
Następnego
dnia pojawił się przed kawiarnią pół godziny przed czasem. Nerwowo co chwilę
poprawiał kołnierzyk koszuli, rozglądając się, czy Lestrange nie pojawia się na
horyzoncie. Mimowolnie myślał, że Régi byłaby zawiedziona, widząc go teraz. Nie
wziął sobie do serca większości jej rad, chociażby w kwestii ubrań. Nie
zamierzał się stroić na jedno wyjście, szkoda mu było na to pieniędzy.
Valerie
przyszła planowo. Widział ją już z daleka – szła pewnie, stukając obcasami o
chodnik. Nogi oplatała jej plisowana spódnica granatowej sukienki, na którą
Lestrange zarzuciła czerwony płaszcz. Na głowie miała kapelusz w tym samym
kolorze. W rzucanym przez rondo cieniu błyszczały jej granatowe oczy.
– Bałam się,
że nie przyjdziesz – powiedziała na powitanie, gdy podeszła do Remusa.
– Nie łamię
danego słowa.
Dziewczyna
spuściła wzrok z lekkim zakłopotaniem.
– Byłam zbyt
bezpośrednia, wybacz. To było… – urwała, jakby szukając odpowiedniego słowa.
Remus
spojrzał na nią z rosnącą podejrzliwością. Ktoś taki jak Lestrange nie powinien
gubić słownictwa. Udawała? Kpiła sobie z niego? Nie mógł jej rozgryźć.
Weszli do
kawiarni i usiedli przy stoliku. Remus nie spojrzał na menu, bywał tu
wystarczająco często ze znajomymi, żeby znać na pamięć ofertę lokalu. Zawsze
zresztą brał to samo – herbatę rooibos, najlepszą, jaką do tej pory pił we
Francji. Valerie zamówiła czarną kawę.
– Tylko
nikomu nie mów – powiedziała, mrugając. – Mama zawsze mówi, że dama nie powinna
pić takiej siekiery.
– Będę
milczał jak grób – obiecał Remus.
Zapadła
cisza. Lupin nie wiedział, jak ma poprowadzić rozmowę. Od czego zacząć? Nie
miał doświadczenia w tego typu sytuacjach. Kiedy był na ostatniej randce? Przed
pięcioma laty? A i wtedy ciężko można było mówić o prawdziwej randce. Znał się
z Ami od lat.
Ami…
Nie, nie
teraz. To nowe życie. Nowa rzeczywistość.
– Dlaczego
magizoologia? – spytała Valerie, przerywając ciszę.
– Zbytnio
nie miałem wyboru. Mój ojciec zajmuje się tym od lat, współpracuje z tutejszym
Wydziałem Magizoologii. Jak przyjechałem z Anglii, uparł się, że wkręci mnie na
wydział… Tak, wiem, jak to brzmi. W innej sytuacji nigdy bym się nie zgodził na
przyjęcie po czasie i poza kolejnością, ale wtedy… no cóż… Byłem w takiej
sytuacji, że potrzebowałem jakiegokolwiek zaczepienia.
Na policzki
Valerie wypłynął ledwo zauważalny rumieniec. Upiła łyk kawy i ponownie wbiła
wzrok w menu.
– Czy…
polecasz tu ciasta?
– Nigdy nie
miałem powodów, żeby się skarżyć. Wiesz… Już wczoraj rozmawialiśmy o Anglii.
Dlatego tu jesteśmy, prawda?
– Co nie
znaczy, że to, co robiła moja rodzina, nie przynosi mi wstydu. Moi rodzice nie
popierali angażowania się w tę wojnę.
Remus
mimowolnie uniósł brew, słysząc ten interesujący dobór słów. Czy nie ufał jej
zbytnio? Mało który czystokrwisty… nie, to nie było dobre myślenie. Nie chciał
stać się taki jak oni.
– Tylko
angażowania? – zapytał, zwracając uwagę na kluczowe słowo.
– Rodzice
pamiętają koszmar wojny z Grindelwaldem i uważają, że kolejna nie była
potrzebna. A tego waszego uważają za „małomiasteczkowego pieniacza”. Już jednego
takiego przeżyli.
To by mogło
być zabawne, gdyby Remus nie stracił tak wiele z ręki Voldemorta. Amelia,
James, Lily, Peter. „Pieniacz” by tego nie zrobił. „Pieniacz” nie uwiódłby
połowy społeczeństwa.
– Wybacz –
powiedziała Valerie, najwyraźniej uświadamiając sobie, że popełniła gafę.
Lupin zaklął
w duchu. Dlaczego tak ciężko im się rozmawiało? Naprawdę chciałby porozumieć
się z Lestrange. Przeszłość musiała pozostać w przeszłością.
Odetchnął
ciężko. To się musiało skończyć. Natychmiast.
– Mademoiselle,
skończmy z tym. Nie może być tak, że robi się niezręcznie za każdym razem, gdy
temat ociera się o wojnę. To się skończyło, przeżyliśmy. Nie chcę, by dawne
zaszłości wpływały na to, co jest teraz. Inaczej podziały nigdy się nie
skończą. Nauczyłem się żyć z tym, co się wydarzyło.
Nie dodał,
jak wiele go to kosztowało. Wciąż miewał przecież chwile, gdy wracał myślami do
przeszłości. Jednocześnie chciał o tym zapomnieć i wiedział, że nie mógł.
– Masz
rację. W takim razie zacznijmy od nowa. Jestem Valerie – powiedziała,
wyciągając w stronę Lupina dłoń.
– Remus. A
ty dlaczego trafiłaś na prawo magiczne?
Lestrange
machnęła ręką.
– Podobna
historia. Wybór rodziców, a nie mój. Ale nawet to lubię. Może dzięki temu będę
mogła kiedyś pomagać innym. Widzę się bardziej w roli adwokata niż kogoś w
Międzynarodowej Konfederacji Czarodziejów.
Lestrange,
która chce zbawiać świat. Brzmiało to równie interesująco, co absurdalne… Nie.
Dość. Naprawdę dość. Musiał przestać porównywać Valerie do jej angielskiej
rodziny. Natychmiast.
– Tak
właściwie, to co robi się po magizoologii? Wiem tylko tyle, że Megane chce
zostać na uniwersytecie.
– Też się
nad tym zastanawiam. Pierre mówił coś o karierze urzędniczej, ale ja siebie w
tym nie widzę. Ojciec pracował w urzędzie, ja bym nie mógł. – Z różnych
względów, ale w to wolałby jej póki co nie wtajemniczać. – Chętnie pociągnąłbym
temat boginów, gdybym miał taką możliwość.
Poczuł się
zaskakująco dobrze, wypowiadając te słowa na głos. Coraz częściej myślał o
planach doktoranckich, oswajając się z tą perspektywą.
– Doktor
magizoologii Remus Lupin. Dobrze to brzmi – zauważyła Valerie.
Remusowi o
wiele bardziej podobał się ton jej głosu, gdy wypowiadała te słowa. Brzmiał
niemal zachęcająco i mile łechtał jego ego.
Wyszli z
kawiarni po ponad dwóch godzinach, gdy obsługa zaczęła sprzątać. Ruszyli wolnym
krokiem przez Paryż. Remus dopiero po dłuższej chwili zorientował się, że
Valerie prowadzi go do miejsca, gdzie mieszka. Wkrótce dotarli pod trzypiętrową
kamienicę. Lupin zatrzymał się, niepewny, co ma dalej zrobić. Nie podejrzewał,
żeby Lestrange zaprosiła go na górę. Jak miał się pożegnać? Uścisk ręki był
zbyt sztywny, a pocałunek w policzek wydawał się niestosowny.
– Dziękuję –
powiedziała Valerie, uśmiechając się lekko. – Liczę na to, że to powtórzymy.
W jej
granatowych oczach Remus nie widział nawet cienia fałszu. Wyglądało na to, że
faktycznie chciała się z nim spotkać. Serce zabiło mu szybciej na tę myśl.
Między Merlinem a prawdą, on też chętnie ponownie spotkałby się z Valerie. Mimo
początkowych trudności, dobrze się przy niej czuł.
Tylko czy
się do tego nadawał? Czy był gotowy na kolejny związek? Czy Valerie będzie
chciała z nim być, gdy dowie się o wszystkich jego sekretach? Raz tylko zaczął
spotykać się z dziewczyną, która nie wiedziała o jego przypadłości i nie
skończyło się to dobrze. Może powinien… nie, pierwsza randka nie była dobrym
momentem na wyjawianie takich rzeczy. Czuł, że powinien jednak coś powiedzieć,
uchylić rąbka tajemnicy o swojej przeszłości i teraźniejszości.
– Nie
chcesz, prawda? – spytała czarownica, opacznie odbierając przedłużające się
milczenie Lupina.
– Nie, nie,
to nie tak. Tyko chyba powinnaś najpierw o czymś wiedzieć. Ja… Mam czteroletnią
córkę. Rose.
Odpowiedziała
mu cisza. Wiedział, jak to zabrzmiało. Domyślał się, co musiała pomyśleć
Valerie. Po prawdzie, wcale jej się nie dziwił. W jego wieku prędzej
podejrzewano by go o nieślubne dziecko niż bycie wdowcem.
– Córkę –
powtórzyła ostrożnie Lestrange. – A jej matka? Jeżeli wolno mi zapytać.
– Amelia.
Zginęła w czasie wojny, niedługo po narodzinach Rose.
–
Przepraszam. Przykro mi – powiedziała Valerie z zawstydzeniem. – Nie powinnam
była…
– Nie, w
porządku – przerwał jej od razu Remus. – Naprawdę. Minęły prawie cztery lata,
nauczyłem się z tym żyć. Po prostu… uznałem, że powinienem powiedzieć, jeżeli
mamy się ponownie spotkać.
Uśmiechnął
się do Valerie i miał szczerą nadzieję, że wyglądało to szczerze. Ulżyło mu.
Jeden sekret z głowy. Został drugi, gorszy. Ale to nie dzisiaj, nie powinno się
mówić zbyt wiele na raz.
– Piątek za
tydzień? – zapytał. – W tym samym miejscu o tym samym czasie.
– Chętnie.
Dziękuję za dzisiaj.
Lestrange wspięła
się na palce i trzykrotnie cmoknęła Remusa w policzki. Posłała Lupinowi
czarujący uśmiech, po czym uśmiechnęła się i z gracją weszła po schodach.
Remus
odczekał, aż dziewczyna wejdzie do budynku, zanim się teleportował. Wrócił
prosto do domu, gdzie czekały na niego Régine i Rose.
– I jak? –
zapytała go kuzynka. – Przeżyłeś?
– Jak widać.
I umówiliśmy się na drugie spotkanie.
Widział, że
Régi nie jest do tego zbyt przekonana. A może w jej spojrzeniu dostrzegał
własne wątpliwości? Nagle pożałował, że ojciec wyjechał i nie może mu doradzić.
Chociaż czy jego rada mogła być wiarygodna?
Nagle
uświadomił sobie, ze nie miał do kogo zwrócić się po bezstronną radę. Nie miał
nikogo, kto nie byłby podszyty uprzedzeniami lub nadmierną troską o niego.
Nikogo… oprócz Valerie.
Minerva McGonagall ma męża! Bardzo mnie zastanawia, co się stanie później z Sebastianem. Jeśli trzymać się kanonu, stanie się zgorzkniałą singielką, wewnątrz jednak o dobrym sercu ❤ Ciekawa jestem jak to rozegrasz, czy dostaniemy od Ciebie jakieś wytłumaczenie, dlaczego późniejsza profesorka, była taka jak to powyżej opisałam.
OdpowiedzUsuńOdniosę się jeszcze szybciutko do Valerie. Bardzo mnie ciekawi ten wątek, bo wydaje się, że Remus potrzebuje kogoś właśnie, kto nie zna sprawy, kto przez to, że jest np. z Lestrangeów, nie będzie patrzył tylko na stronę Remusa i nie poprze go tak łatwo. Gdyby to poszło dalej, to opowiedzenie wszystkiego Valerie mogłoby być dla Remusa formą autoterapii. Jestem ciekawa czy ten związek zakwitnie i ogólnie czy Rosie będzie miała jakąś bliską kobietę (poza Règine) i w jakich będą ewentualnych relacjach. Fajnie gdyby Remus miał kogoś chociażby przelotnie, żeby po Amelii nie było takiej długiej pustki, aż to ewentualnego pojawienia się Tonks [na które gdzieś tam po cichu liczę ;)]
Ściskam mocno!
Oczywiście, że Tonks się pojawi, mam co do niej spore plany. Sama już nie mogę się doczekać, aż będę to pisać.
UsuńCałkowicie się z Tobą zgadzam, że Remus potrzebuje kogoś z zewnątrz. Ale czy Valerie jest tą osobą? ;)
Również mocno Cię ściskam