16 kwietnia 2021

Rozdział 54

 

Listopad 1984

Kobiecy krzyk wypełnił przestrzeń korytarza Biura Aurorów.

Sturgis Podmore odłożył teczkę na biurko i spojrzał na siedzącego naprzeciw Kingsleya Shacklebolta. Obaj wywrócili oczami.

– Znowu komuś nie podoba się wynik śledztwa – mruknął młodszy auror.

– Możliwe – mruknął Sturg. Coś mu nie pasowało. Znał ten głos. Nie był pewny, skąd.

Tknięty złymi przeczuciami, wstał zza biurka i podszedł do drzwi. Wyjrzał przez szybkę, ale nic nie zobaczył. Przez krótką chwilę zastanawiał się, czy zostać w pomieszczeniu, ale ciekawość szybko zwyciężyła. Wyszedł na korytarz i skierował się w stronę, w której dochodziły krzyki.

– MUSICIE COŚ ZROBIĆ, MINĘŁY JUŻ TRZY LATA! AURORZY NIE POWINNI DZIAŁAĆ TAK OPIESZALE!

Sturg zatrzymał się gwałtownie. Już wiedział, skąd znał ten głos. Merlinie jedyny, skąd ta baba się tu wzięła? Dlaczego teraz? Dlaczego Margaret Roberts pojawiła się w Biurze Aurorów po raz pierwszy od trzech lat? Podmore nagle stracił chęć do dalszego marszu. Nie potrzebował spotkania z byłą teściową brata. Nie teraz. A najlepiej nigdy. Merlinie, jak się stąd teraz wycofać?

Rozejrzał się bezradnie. Miał nadzieję, że nie zwrócił na siebie zbyt dużej uwagi, gdy…

– Podmore, jest sprawa!

Sturg skrzywił się, słysząc głos Dawlisha. Musiał krzyczeć tak głośno?

– Ktoś z Departamentu Kontroli cię szukał – usłyszał. – Podobno to ważne.

Ostatnie zdanie Dawlish powiedział z wyraźną kpiną. Sturgis powstrzymał wywrócenie oczami. Naprawdę, nic dziwnego, że tak łatwo było wywołać wojnę wśród czarodziejów, jeżeli wszędzie były podziały i kpiny – i w Hogwarcie, i w Ministerstwie.

Skinął głową koledze i ruszył prosto do Departamentu Kontroli, z ulgą oddalając się od Margaret Roberts. „Ktosiem” mogli być tylko Rick Davies albo Will McKenzie – starzy przyjaciele ojca. Tylko oni wiedzieli, jak go znaleźć.

Jak podejrzewał, jego widok – widok aurora w granatowym mundurze, odznaczającym się wśród czerni oficerów kontrolnych – wzbudził niemałe zamieszanie. Najchętniej przemknąłby się chyłkiem, możliwie niezauważony, ale nie pasowało to do godności aurora. Szedł więc wysoko, z uniesioną głową. Znał na pamięć drogę do gabinetu, który od kilku lat zajmowali McKenzie i Davies, ostatni z „drużyny Scamandera”.

Oficerowie podnieśli się, gdy młody auror wszedł pomieszczenia.

– Co się stało? – zapytał Sturg od progu.

Will i Rick spojrzeli po sobie. Davies spuścił wzrok na leżący na biurku list.

– Dostałem wiadomość z Grecji. Podobno widziano tam Greybacka. W czasie ostatnie pełni zaginęła młoda kobieta. Jej matka widziała wilkołaka, opis pasuje.

– Wilkołaka łatwo pomylić – zauważył podejrzliwie Podmore, chociaż odetchnął z ulgą na wiadomość, że oprawca jego rodziny znajduje się na drugim końcu kontynentu.

– Widziano go. W mieście, w środku dnia. Widział go pracownik tamtejszego Biura Kontroli Stworzeń. Próbował go nawet aresztować, ale wiesz, jak to z nim jest. Uciekł. To na pewno on. Nie wiemy, jak długo pozostanie w Grecji, ale… To pierwszy trop, jaki złapaliśmy od trzech lat.

Odkąd Greyback uciekł z Wysp na kontynent. Niewypowiedziane słowa zawisły między trzema mężczyznami. Sturg wciąż pamiętał własną wściekłość, gdy dowiedział się, że ojciec nie powiedział o tym Remusowi. Wciął miał w uszach prośbę brata, by informował go innym kanałem niż Reynarda. Powinien napisać do Francji z tym, co właśnie się dowiedział. Chyba, że…

– Ojciec już wie? – zapytał.

– Napisałem już do niego – przyznał Rick. – Nie przysłał jeszcze odpowiedzi. Napisz do Remusa. Przekaż mu to.

A więc i oni nie wierzyli, że Reynard przekazywał synowi wszystkie informacje. Sturgu wcale się temu nie dziwił. W końcu kto, jak nie ci dwaj, znali Reya lepiej? Doskonale zdawali sobie sprawę z tego, co przeżyła ich rodzina i jak jego ojciec na to zareagował.

– Dziękuję – powiedział.

Słowa oficerów dźwięczały mu w uszach przez większość dnia. Greyback był daleko, powinien się uspokoić, ale coś go niepokoiło. Daleko czy nie, wilkołak wciąż był niebezpieczny, a zniknięcie tej dziewczyny jedynie to potwierdzało. Merlin jeden raczył wiedzieć, co się z nią teraz działo.

Z ciężkim sercem szedł wieczorem na spotkanie z Mafaldą. Zaczynało męczyć go poczucie winy – kolejny raz nie mógł się skupić na spotkaniu z nią, bo dręczyły go sprawy rodziny. Chciałby móc się od tego odciąć i zapomnieć. Choć raz zapomnieć o ojcu, Remusie, wilkołakach, Blacku, Pettigrew i całym tym bałaganie. Chciał być sobą, Sturgisem Reginaldem Podmore’em. Chciał wreszcie móc zająć się własnym życiem i własnym związkiem.

Maffie przywitała go wyważonym uśmiechem i czułym uściskiem. Odetchnął, gdy wziął ją w ramiona. Tak bardzo chciał być dla niej partnerem, na jakiego zasługiwała. Nie potrafił, ale miał nadzieję, że Mafalda tego nie widzi. Gdyby mógł, dałby jej coś, co zapewniłoby ją o jego przywiązaniu.

– Maff, tak sobie pomyślałem – powiedział, gdy wieczorem ułożyli się na kanapie, a czarownica wtuliła się w jego bok. – Może pojedziemy jutro do Neville’a? Dawno go nie odwiedzaliśmy.

Uśmiech znikł z twarzy kobiety. Spuściła wzrok.

– Nie mogę, wybacz. Mam dużo pracy. Tym razem jedź sam. Wynagrodzę mu to innym razem, obiecuję.

Sturg nachylił się i pocałował ją w czoło. Domyślał się, że dostanie taką odpowiedź. Ostatnimi czasy Maff ciężko pracowała przy wprowadzaniu nowych przepisów. Godzinami siedziała nad kodeksami i starymi uchwałami Wizengamotu.

Następnego dnia, mimo późnej pory, Sturg zobaczył chłopca bawiącego się w niewielkim ogródku. Drobny czterolatek gonił właśnie potężnego kota, którego hasanie z dzieckiem zdawało się bardziej bawić niż drażnić. Chłopczyk zatrzymał się nagle, gdy zobaczył Podmore’a.

– Wujek! – krzyknął z radością i pędem ruszył w stronę gościa.

– Cześć, mały – przywitał go Sturgis. Złapał chłopca mocno go objął. – Gdzie zgubiłeś babcię?

Jak na zawołanie, gospodyni pojawiła się w drzwiach. Jej zazwyczaj surowe oblicze rozjaśnił uśmiech, gdy rozpoznała, kto ich odwiedził.

– Witaj, Sturgisie.

– Augusto – odpowiedział Podmore, skłaniając głowę przed matką swojego przyjaciela. – Wyglądasz pięknie jak zawsze.

– Czaruś z ciebie, chłopcze, czaruś. Wejdź, może tobie uda się zagonić Neville’a do domu.

Faktycznie w towarzystwie Sturgisa chłopiec bez problemu wrócił do środka. Wpatrywał się wujka z zachwytem, od którego aurorowi ściskało się serce. Kochał tego chłopca jak własnego. Jednocześnie pożerało go poczucie winy, że nie zdołał ochronić Franka i Alice. To oni powinni opiekować się chłopcem.

Sturgis usiadł w fotelu i od razu posadził sobie na kolanach wspinającego się na niego Neville’a. Mały Longbottom był zadziwiająco drobny, jak na swój wiek. Sturg mógłby nawet przysiąc, że był niższy i chudszy niż Rose. Zaczynało go to martwić. Co prawda nie znał się za bardzo na dzieciach i ich rozwoju, bo niby skąd, ale… Chyba za bardzo się martwił.

Nie tylko on niepokoił się tym, co działo się z chłopcem. Augusta kilkukrotnie żaliła mu się, że obawia się o wnuka i jego magiczne moce. Chociaż Neville już skończył cztery lata, nadal w żaden sposób nie objawił, że jest czarodziejem. Sturga to nie martwiło – on sam był starszy, gdy po raz pierwszy użył magii – ale jego argumenty trafiały w próżnię. Augusta zawsze powtarzała, że Frank miał dwa lata, gdy po raz pierwszy lewitował kota. Podmore znał już tę historię na pamięć i w pewnym momencie po prostu zaczął ignorować utyskiwania starszej pani. Obiecał tylko sobie, że zrobi wszystko, by z jego strony Neville nigdy nie odczuł żadnej presji.

Augusta wykorzystała jego wizytę, żeby wyjść po zakupy, więc Sturg mógł spędzić trochę czasu ulubionym chrześniakiem… w zasadzie jedynym chrześniakiem. Wyciągnął się na podłodze i zaczął układać z Neville’em klocki. Mały miał całkiem niezłą orientację przestrzenną, a jego budowle, o dziwo, zawalały się rzadziej niż te, które budował Sturgis.

– Nie umiesz budować – stwierdził w końcu chłopiec, gdy kolejna wieża Podmore’a runęła na ziemię.

– Nie umiem – zgodził się Sturg. – Ale ty bardzo dobrze budujesz.

Neville uśmiechnął się szeroko, słysząc tę pochwałę. Złapał jednego klocka i po chwili zamyślenia rzucił go w stronę kota, który wylegiwał się nieopodal na dywanie. Potężny kocur leniwie uniósł powiekę i zmierzył nowy obiekt podejrzliwym wzrokiem. Wyciągnął łapę, którą od niechcenia pacnął drewienko. Neville roześmiał się zachwycony zachowaniem kota.

– Chętniej bawiłby się piłką – zauważył Podmore, chociaż wiedział, że to również nie przyniosłoby rezultatu. Sześcioletni Claus już od dawna był zbyt ociężały, by ganiać za zabawkami, a ruszał się jedynie wtedy, gdy gonił go Neville.

– Wujku, pójdziemy do parku?

– Nie dzisiaj, mały, już późno. Ale przyjadę w weekend i spędzimy w parku całą niedzielę. Obiecuję.

Neville uśmiechnął się szeroko. Porzucił klocki i podbiegł do Sturga, żeby rzucić mu się na szyję. Podmore objął chrześniaka i pocałował go w czoło. Merlinie, mógłby mieć takiego synka. Najlepiej, gdyby nie było między nim a Neville’em dużej różnicy wieku… Musiał koniecznie porozmawiać o tym z Maffie.

~ * ~

Lipiec 1963

Rey przesunął zdjęcie dwudziestoletniej dziewczyny ze środkowej tablicy na lewą, opatrzoną nagłówkiem „zamordowani”. Spojrzał na uśmiechniętą twarz Evelyne Bell i westchnął ciężko. Młoda czarownica zmarła zaledwie przed dwiema godzinami, po czterech dniach od pogryzienia przez wilkołaka. Obrażenia okazały się zbyt poważne.

Może to i lepiej, pomyślał Rey. Lepiej umrzeć, niż żyć jako potwór. Gdyby inni też tak uważali, miałby o wiele mniej pracy. Był na siebie wściekły że dopuścił do tego, by dziewczynie stała się krzywda. Powinien już dawno temu dorwać tego wilkołaka. Polował na niego odkąd pracował w Departamencie Kontroli. Jak mógł tak zawieść?

Przez ostatnie dwa miesiące był spokój, już powoli nabierał nadziei, że potwór się uspokoił. Była to ułuda, wiedział o tym, ale czy mógł się winić za to, że chciał, by ta sprawa się skończyła?

To było gorsze nawet od sprawy Bestii z Dartmooru. Wtedy miał przynajmniej świadków, teraz… nie miał nic. Jedynie kolejne ofiary. Polował na tego przeklętego wilkołaka od sześciu lat, a nawet nie znał jego twarzy. Nikt go nie widział. Jakby gonił widmo…

Przeniósł wzrok na schody, po których ostrożnie, trzymając się mocno poręczy, schodził jego synek.

– Co się stało, Rémy? – zapytał, próbując się uśmiechnąć.

Podszedł do syna i wziął go na ręce. Okręcił go tak, by nie widział drastycznych zdjęć rozwieszonych na tablicach. Hekate, Angie by go zabiła, gdyby przez niego mały miał koszmary. To nie był widok dla dzieci… Dla dorosłych zresztą też nie był zbyt przyjemny.

– Poczytasz mi? – spytał Remus.

Rey uśmiechnął się z czułością i pocałował synka w czoło. Gdyby poprosiłby go ktokolwiek inny, odmówiłby, był zbyt zajęty pracą. Ale Remusowi omówić nie mógł. Kochał go ze wszystkich sił.

Zabrał syna na piętro. Od razu podszedł do biblioteczki, gdzie zaczął szukać książki, którą mógłby przeczytać pierworodnemu. Musiał koniecznie kupić więcej francuskojęzycznych książek. Wstyd mu było przed synem za swoją znajomość angielskiego, ale też nie chciał, by Remus nie znał swojego ojczystego języka. W końcu, mimo mieszkania w Anglii, mały był Francuzem. Rey już jakiś czas temu wystarał się o podwójne obywatelstwo dla niego.

Z niemałym rozbawieniem stwierdził, że w ich biblioteczce ciężko było znaleźć coś, czego nie napisałaby Agatha Christie. Ewentualnie Artur Conan Doyle. Angie uwielbiała kryminały. Reya trochę to śmieszyło – on sam żył jak bohater powieści kryminalnej, a jego żona szukała kolejnych zagadek w książkach. Rzecz jasna żadnej z tych nie przeczytałby Remusowi.

Gdy w końcu wybrał lekturę i usiadł z synkiem na kanapie, usłyszał pukanie w kuchenną szybę. Z roztargnieniem spojrzał w tamtą stronę. Widok sowy niezbyt go zaskoczył i w ogóle nie zachwycił. Zazwyczaj przylot ptaków nie wróżył niczego dobrego, a on nie miał najmniejszej ochoty na poświęcenie wolnego dnia na problemy kolegów z pracy.

– Poczekaj chwilkę – poprosił syna. – Zaraz wrócę.

Wpuścił dużego puchacza i odebrał od niego kopertę. Zmarszczył brwi, widząc charakter pisma. Wydawał mu się znajomy. Już gdzieś go widział… Kiedyś… Hekate, co znowu?

– Tato? – popędził go Remus.

– Już idę.

Odłożył kopertę na stół i wrócił do syna. Cokolwiek od niego chcieli, to musiało poczekać. Teraz miał czas dla syna.

Remus nie wytrzymał długiej lektury. Jak to trzylatek, stopniowo coraz bardziej uspokajał się, gdy Rey czytał, by w końcu twardo zasnąć.

Reynard ostrożnie przykrył Remusa, żeby ten nie zmarzł. Przez chwilę krążył po pomieszczeniu, ale jego spojrzenie stale wracało do leżącego na stole listu. W końcu wziął kopertę i otworzył ją.

 

Rey,

Wiem, że minęło tak wiele czasu… Nie pisałam, nie odzywałam się. Zamilkłam. Mam nadzieję, że nie żywisz do mnie urazy.

Słyszałam, że mieszkasz teraz na stałe w Anglii. Właściwie – czytałam. Pamiętam sprawy Bestii z Dartmooru sprzed kilku lat. Musisz wiedzieć, że pilnie śledziłam wszystkie doniesienia i gorąco Ci kibicowałam.

Powinnam była do Ciebie napisać, jednak nie miałam odwagi. Zrobiłam coś bardzo głupiego, podjęłam o jedną złą decyzję za dużo. Potem nie mogłam się już wycofać. Pożerał mnie strach… i duma. Tak, nie mogę tego ukrywać. Byłam dumna. Zbyt dumna, by się z Tobą skontaktować, gdy potrzebowałam pomocy.

Teraz jednak moja duma nie ma znaczenia, a brak odwagi nie może mnie zatrzymać. Rey, jestem zmuszona prosić Cię o spotkanie. Tylko jedno, żebym mogła Ci wszystko wyjaśnić.

Nie proszę o wybaczenie, bo wiem, że na to nie zasłużyłam. Proszę tylko o jedno spotkanie.

Eve Podmore

 

Rey odłożył list na blat stołu. Z niedowierzaniem wpatrywał się w widniejący na pergaminie podpis. Eve Podmore. Ileż wspomnień przywoływało to nazwisko.

Nie widział jej od lat. Nie słyszał o niej. Nie miał żadnych wieści, odkąd pokłócili się przed ośmioma laty. To wtedy widział ją po raz ostatni – w zimny lutowy wieczór w Poitiers, gdzie spędzali zimowe ferie. Pokłócili się wtedy o wspólną przyszłość. Wyszedł z hotelowego pokoju, trzaskając drzwiami. Obszedł całe centrum miasta, próbując oczyścić myśli, a gdy wrócił, nikogo nie zastał. Eve zniknęła, zostawiając liścik, że nie widzi dla nich nadziei, jeżeli dalej będzie tak podporządkowany ojcu. Choć czuł się winny, nie potrafił postawić się Rolandowi. Nie wtedy. Dopiero dwa lata później inna Angielka spowodowała, że wyrwał się spod ojcowskiej władzy.

Wciąż pamiętał, jak bardzo zabolały go wypowiedziane przez Eve słowa. Teraz wiedział już, że mówiła prawdę, ale nie zmniejszało to żalu. Czy chciał się z nią spotkać? Nie był pewny. Eve była częścią jego dawnego życia, które zostawił za sobą.

Zresztą co miał powiedzieć Angie? Że jego była napisała do niego z prośbą o spotkanie? Teraz, gdy Angela znowu była w ciąży? Nie, nie powinien jej tak denerwować.

Eve była przeszłością. Bolesną, przyprawiającą o gniew przeszłością.

Schował list do koperty, którą chwilę potem ukrył bezpiecznie w szufladzie ze swoimi prywatnymi rzeczami. Angie nigdy tu nie zaglądała, tak jak i on nie otwierał jej szafki. Oboje uznawali prawo do prywatności małżonka.

Wrócił do śpiącego synka. Odgarnął przydługie włoski z jego czoła. Uśmiechnął się. Hekate, dopóki nie miał dziecka, nie spodziewał się, że można tak bardzo kochać. Uczucie łączące go z Angie było równie silne, ale inne. Za żoną mógłby skoczyć w ogień albo zasłonić ją przed morderczą klątwą… Ale miłość do synka niemal go obezwładniała. Całkowicie poddał się urokowi chłopca.

Zauważył zresztą, że nie tylko na niego Remus tak działa. Jako pierwsze dziecko w ich gronie, był rozpieszczany przez liczną grupę cioć i wujków. Oficerowie próbowali jeszcze zachować resztki powagi, szczególnie w towarzystwie, ale Moody nie silił się na pozory. Podobnie było z kobietami – Marilyn, Minerwą i Irene. Rey cieszył się, że jego synek był tak kochany, ale jednocześnie bał się, że zanadto rozpieści to Remusa. Może gdy pojawi się drugie dziecko, troska przyjaciół rozłoży się między rodzeństwo. A gdy i u Sebastian zostanie ojcem… Hekate, jeszcze trochę i będą mogli założyć własną szkołę.

Ten irracjonalny pomysł nawet mu się spodobał. Nadal miał obawy przed wysłaniem syna do Hogwartu. Chociaż żona i przyjaciele zapewniali go o wysokim poziomie edukacji, nim samym wciąż targały wątpliwości. Widział zbyt dużo luk w wiedzy otaczających go czarodziejów.

Z drugiej strony wysłanie syna do Beauxbatons oznaczałoby zetknięcie się chłopca z mroczną przeszłością jego ojca. Z historią jego rodziny. Rey wiedział, że jego brat też ma już dziecko – córkę, niewiele młodszą od Remusa. Dwójka Lupinów z pewnością spotkałaby się w szkole, a to nie przyniosłoby niczego dobrego.

Nieświadomie, po raz pierwszy od dawna, pomyślał o bracie. Nie miał z nim kontaktu odkąd wyjechał z Francji. Próbował pisać, ale nie dostawał odpowiedzi. W końcu się poddał. Z bólem serca zamknął rozdział pod tytułem „Richard Lupin”. Nie zamierzał się narzucać.

Gdy Angie wróciła wieczorem od Marilyn, jej mąż i syn siedzieli na podłodze, a Rey z zapałem opowiadał o ostatniej misji.

– …i wtedy drzwi się otworzyły i wyskoczył na mnie… O! Już jesteś? – zapytał, widząc stojącą nad jego głową żonę.

– Znowu straszysz Remusa?

– Nie wygląda na przestraszonego – zauważył Rey.

Faktycznie, na twarzy chłopca nie było widać nawet cienia strachu. Za to wpatrywał się w ojca z roziskrzonymi oczami i szerokim uśmiechem. Wyraźnie był zafascynowany opowieścią.

– Jeszcze trochę i zechce być kontrolnym, jak ty – zauważyła Angie. Pogładziła syna po głowie.

– Wolałabyś, żeby został detektywem, prawda? – odpowiedział Rey, uśmiechając się złośliwie i zerkając na stojącą na regale kolekcję książek Agathy Christie.

– Jako auror trafiłby pod skrzydła Alastora.

Z głosu Angie Rey nie umiał wywnioskować, czy było to optymistyczne czy pesymistyczne założenie. On sam nie byłby pewny, czy chciałby, żeby Al kierował karierą jego syna. Ufał mu, to jasne, przecież Moody był ojcem chrzestnym Remusa. Jednak wiedział, jak pracował przyjaciel i nie zawsze zgadzał się z jego metodami. Alastor był niebywale skuteczny jako auror, jednak jego techniki pracy budziły kontrowersje, nie mówiąc już o tym, jakie emocje w Biurze Aurorów wzbudzała jego zażyłość z oficerami Departamentu Kontroli.

Niedługo po powrocie Angie, Rey położył syna spać. Zazwyczaj robiła to Angela, ale tego wieczoru była zbyt zmęczona. Reynard tłumaczył to sobie pierwszymi tygodniami ciąży, ale jego myśli uciekały w zupełnie innym kierunku. Bał się, że znowu coś pójdzie nie tak. Pocieszał się myślą, że, gdy spodziewali się Remusa, Angie też była notorycznie zmęczona. Może to był dobry objaw?

Szybko przypomniał sobie, dlaczego tak rzadko kładł synka do snu. W czasie kąpieli Remus wyrywał mu się, rozchlapując wodę po całej łazience i doszczętnie mocząc ojca. Potem nie było łatwiej – chłopiec za nic nie chciał pozwolić położyć się w łóżku.

– Rémy, na litość Hekate, usiądź spokojnie! – rzucił w końcu, po pół godzinie bezsensownych walk. Domyślił się, że sam był winien tej sytuacji. Nie powinien był kłaść syna spać o tak późnej porze popołudniu. Była to w końcu godzina dobrze po porze jego zwyczajowej drzemki.

– Tato, opowiedz mi bajkę – poprosił Remus, nic nie robiąc sobie ze zdenerwowania ojca. – Albo o zwierzątkach… opowiedz o zwierzątkach!

Z podekscytowania zaczął skakać po łóżku. Rey skrzywił się, słysząc skrzypienie sprężyn materaca.

– Dobrze, już dobrze. Usiądź tylko. Dokończę ci historię, którą opowiadałem, gdy mama nam przerwała.

W końcu Remus pozwolił położyć się w łóżku i okryć kołdrą. Rey odetchnął z ulgą i wrócił do opowiadania o ostatniej sprawie z chochlikami kornwalijskimi, kiedy to w przypływie własnej głupoty zgodził się pomóc kolegom z Wydziału Zwierząt. Przysiągł sobie ostatni, ostatni raz zgadza się na taki numer. Na Hekate, ostatni!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz