30 kwietnia 2021

Różyczka 56

 

Listopad 1984

Remus był gotów na falę pytań, gdy tylko jego ojciec przekroczył próg ich wspólnego domu. Ta jednak nie nastąpiła. Rey przeszedł przez pokój, powoli, noga za nogą, i zamknął się od razu w swojej sypialni.

– Jestem wykończony, porozmawiamy jutro – jedynie poinformował syna.

Faktycznie, Reynard wyglądał, jakby w ciągu tych kilku tygodni postarzał się o ładnych kilka lat. Wyraźnie schudł, a w jego włosach pojawiły się kolejne siwe pasma. Ku własnemu zdumieniu, Remus dostrzegł na ojcowskiej twarzy cień zarostu, chociaż przecież Rey zawsze, ale to zawsze chodził gładko ogolony.

Nie mógł nie zastanowić się, co musiało wydarzyć się na Wyspach. Miał swoje podejrzenia, które podsycał list od Sturga, otrzymany jakiś czas temu. List z informacją o tym, że na radarze oficerów Departamentu Kontroli ponowni pojawił się Fenrir Greyback.

Wilkołak był w Grecji, po drugiej stronie kontynentu. Jasne, za blisko, ale czy istniała odpowiednia odległość od kogoś takiego? Nawet gdyby Greyback przebywał w dalekiej Australii, nie byłoby to dość bezpieczne. Mimo to Remus odetchnął z ulgą na tę informację. Przynajmniej przez chwilę nie musiał obawiać się, że wilkołak wyskoczy zza rogu i skrzywdzi jego córkę.

Był ciekawy, czy ojciec powie mu o odnalezieniu Greybacka. Dotąd Rey milczał w takich sprawach, chyba że zostawał postawiony pod przysłowiową ścianą i zmuszony do mówienia. Remus nieco go rozumiał, ale, na Merlina, przecież tu chodziło o bezpieczeństwo ich rodziny! Obaj powinni wiedzieć, co się dzieje. Nie mogli dopuścić do tego, by stracić do siebie nawzajem zaufanie, bo wtedy wspólne mieszkanie stanie się koszmarem. A przecież już teraz Remus mógł mieć poważne wątpliwości co do wiarygodności ojca. Wciąż bolało go przemilczenie sprawy Turnera i okoliczności wyjazdu Reynarda z Anglii.

Jednocześnie bardzo chciałby móc znów bezwarunkowo uwierzyć ojcu. Tęsknił za tym przejawem beztroski dziecięcych lat… chociaż i wtedy było przecież między nimi różnie. Mgliście pamiętał czas tuż po tym, jak został pogryziony, ale był niemal pewny, że towarzyszyła mu wtedy matka. Nie Rey.

Nie miał czasu i chęci na roztrząsanie humorów ojca, szczególnie, że szykował się na spotkanie z Valerie. Liczył na to, że Reynard, mimo najwidoczniej paskudnego humoru, zaopiekuje się Rose.

Dwie godziny później zapukał do drzwi sypialni ojca. Raz. Potem drugi. Gdy nie dostał odpowiedzi, nacisnął klamkę i pchnął.

– Jutro, Rémy – powiedział od razu Rey.

Starszy Lupin leżał wyciągnięty na łóżku, zakrywając przedramieniem oczy. W pomieszczeniu było ciemno.

– Wychodzę. Będziesz miał oko na Rose?

To rozbudziło Reynarda. Usiadł na łóżku i wbił wzrok w syna.

– Gdzie idziesz? – zapytał gwałtowniej, niż wymagała tego sytuacja.

– Mam spotkanie w Paryżu – odpowiedział wymijająco Remus. Nie podobało mu się zdenerwowanie ojca. Czyżby Sturg jednak mu o czymś nie napisał? Do tej pory wszystkie przekazywane przez niego informacje się sprawdzały. Lupin nie miał powodu by nie wierzyć bratu. – Wrócę wieczorem. Zajmiesz się Rose, czy mam poprosić Régi?

Nie umiał ukryć zaczepnej nuty w głosie. Tak jak podejrzewał, to podniosło Reynarda z łóżka. Stłumił westchnięcie. Czasami ojciec potrafił być bardzo przewidywalny.

– Gdzie idziesz? – ponowił pytanie Rey, gdy wyszedł za synem do salonu.

– Powiedziałem ci już. Do Paryża.

– Co takiego jest w Paryżu, czego nie ma w Rouen?

Remus omal go nie poprawił, że „kto”, a nie „co”, ale powstrzymał się. To jeszcze nie czas, by powiedzieć ojcu o Valerie, szczególnie, że i sam Rey najwidoczniej nie był teraz do końca szczery. Wolałby najpierw rozmówić się z dziewczyną, a dopiero potem zwierzać się przed innymi ze swojego życia uczuciowego. Wciąż przecież nie omówił z Lestrange natury ich związku. O ile można już to było nazwać związkiem.

Tym razem nie spotkał się z Valerie w kawiarni, ale przy schodach wiodących na Montmartre. Żadne z nich nie było jeszcze w tej okolicy. Jemu nigdy nie było tam po drodze, a Lestrange zawsze powtarzano, że damie nie wypada pojawiać się w okolicach o tak złej renomie. Tym bardziej zdziwił się, gdy to ona zaproponowała takie miejsce spotkania.

– Na pewno tego chcesz? – zapytał, gdy już spotkali się u stóp schodów.

– Od dawna chciałam tu przyjść. Ale przecież przy tobie nic mi nie grozi – odpowiedziała, uśmiechając się promiennie.

Ujęła Remusa pod ramię i rozpoczęli wspinaczkę. Lupin szybko zaczął wyklinać się w myślach, że zgodził się na ten pomysł. Przecież NIENAWIDZIŁ schodów, szczególnie, że do pełni zostało zaledwie kilka dni. Nie wiedział, jak uda mu się dowlec na samą górę, ale nie zamierzał pokazywać słabości.

– Wszystko w porządku? – spytała Valerie po kilku minutach.

Najwyraźniej niedostatecznie ukrywał złe samopoczucie. Nie mając już co kryć, oparł się o barierkę i pochylił lekko, łapiąc oddech. Z przerażeniem spojrzał na dalszą część schodów.

– Magizoolodzy chyba powinni mieć lepszą kondycję – zauważyła ze śmiechem czarownica.

– Tatusiowanie nie daje wielu okazji do dbania o siebie – odpowiedział. – Jak Rose podrośnie, wezmę się za to.

Gdyby był nów, pewnie bez większego trudu wbiegłby po schodach na sam szczyt wzgórza. Tydzień temu wszedłby z Valerie bez cienia zadyszki. Ale nie teraz, na kilka dni przed przemianą.

– Do tej pory z twoich słów wynikało, że Rose jest dosyć aktywnym dzieckiem.

Czasem aż zanadto, przemknęło Lupinowi przez głowę, ale powiedział tego na głos.

– Bywa. Ale nie tylko ja za nią biegam. Ma do tego wierny sztab wujków i cioć. Nie mówiąc już o moim ojcu, który świata poza nią nie widzi.

– Mała księżniczka – stwierdziła Valerie. – Znam to, za mną też wszyscy biegali, gdy byłam mała. Moja mama kiedyś powiedziała, że jeżeli za dziewczynką biega rodzina, gdy dorośnie, będą za nią biegać kawalerzy.

Remus aż się wzdrygnął. Nie dlatego, że właściwie sam zaliczał się teraz do wspomnianego pocztu kawalerów (choć formalnie sam kawalerem już przecież nie był). Przerażała go myśl, że Rose kiedyś dorośnie i zacznie umawiać się z chłopcami. A przecież sam niedawno był w tym newralgicznym wieku i aż za dobrze wiedział, jakie to myśli chodzą wtedy po męskiej głowie. I on ma kogoś takiego dopuścić w pobliże swojej córeczki?! Niedoczekanie!

– Nie strasz mnie – odpowiedział ze śmiechem. – Mam do tego jeszcze kilka lat, chcę je przeżyć w błogiej nieświadomości.

Przez chwilę Valerie taktownie walczyła ze śmiechem, ale w końcu się poddała. Przechodzący obok mugole spojrzeli się na nią ze zdziwieniem, jednak szybko wrócili do swoich spraw.

– Możemy teleportować się na górę, jeżeli nie masz sił wchodzić – zaproponowała.

Propozycja była kusząca. Wręcz niezwykle kusząca. W opozycji stała jednak chęć wykazania się, podszyta dumą, cechującą przecież Gryfona. Jak mógłby się poddać? I to jeszcze przy kobiecie, która mu się podobała?!

– Aż tak źle ze mną nie jest – zapewnił ją, kląc na siebie w myślach za własną buńczuczność. – Złapię chwilę oddechu i możemy iść. Wybacz, kiepsko się dzisiaj czuję.

– Więc chodźmy gdzieś indziej. Innym razem wejdziemy na Montmartre.

Nie czekając na odpowiedź Remusa, odwróciła się i zeszła ze schodów. Lupin popatrzył za nią i podążył jej śladem. Mimowolnie się uśmiechnął. Mimo rozbawienia, przez dłuższą chwilę nie mógł zdobyć się na podjęcie rozmowy. Nie umiał znaleźć odpowiedniego tematu.

Valerie szła kilka kroków przed nim, slalomem przemierzając ulicę i co i raz się obracając. Niemal tańczyła ku zdziwieniu mijających ich ludzi. Dopiero po chwili zwróciła uwagę na milczenie jej towarzysza.

– Mam nadzieję, że nie jesteś zły – powiedziała, podchodząc bliżej.

– Nie, pewnie, że nie. Raczej mi głupio. Coś ci obiecałem i dałem ciała.

Valerie zbyła jego słowa machnięciem dłoni. Nagle, ku zdumieniu Remusa, podeszła bliżej i zarzuciła ręce na jego szyję.

Lupin zastygł w bezruchu. Dotąd ich bliskość ograniczała się do przelotnych, typowych we Francji pocałunków w policzek. Nigdy dotąd jej nie objął. Od śmierci Ami nie miał w ramionach żadnej kobiety.

– Czy to wypada, mademoiselle Lestrange? – zapytał żartobliwie. Miał nadzieję, że było to słychać i tłumił w ten sposób swoje zdenerwowanie.

Chyba tak, bo Valerie uśmiechnęła się. Była tak blisko, że widział każdy refleks światła w jej granatowych oczach. Mimowolnie zadrżał. Odetchnął, wciągając zapach szałwii.

– Tylko jeżeli nie pozostaniesz dłużny – odpowiedziała.

Remus nachylił się i pozwolił, by ich usta się zetknęły. Jej wargi były miękkie i ciepłe. Ponownie ją pocałował, pozwalając, by jego ramiona nieśmiało otoczyły jej talię. Obawiał się, że dziewczyna się odsunie, powinna przecież się odsunąć, ale ona jedynie przysunęła się bliżej, przywierając do niego.

– Valerie – szepnął po chwili. – Czy… czy ty i ja… czy my…

Dukał, z trudem znajdując właściwe słowa. Jakby zupełnie zapomniał języka w gębie. Jak musiał teraz wyglądać przed czarownicą? Skończony idiota z niego. I on chciał iść na doktorat! Miał brać udział w konferencjach, może nawet wykładać, a nie umiał normalnie porozmawiać z dziewczyną, która mu się podobała.

– Myślę, że spokojnie możemy mówić „my” – powiedziała Valerie.

Remus uśmiechnął się i odetchnął z ulgą. Merlinie, jeszcze nigdy nie przeżył tak stresującej rozmowy. Nie wiedział, z czego to wynikało. Przecież już wcześniej umawiał się z Mary i z Amelią, ale nawet wtedy tak się nie denerwował. A teraz… Valerie była z zupełnie innej ligi, z zupełnie innego świata. Wciąż dźwięczały mu w uszach słowa Régi – za wysokie progi jak na niego.

Ponownie ją pocałował, próbując w ten sposób zagłuszyć czarne myśli. Zaczynał nowy związek, to na tym powinien się teraz skupić.

– Valerie, wiem, że to szybko, ale… Czy chciałabyś poznać moją rodzinę?

Dziewczyna uśmiechnęła się szeroko i skinęła głową.

– To będzie dla mnie zaszczyt. Tylko… co powiemy twojej córce?

Jakby sam wiedział. Przecież zaledwie kilka dni temu opowiadał Rose o Amelii. A teraz miał przyprowadzić do domu nową kobietę i powiedzieć, że teraz będzie żył z Valerie? Nie, tego nie dało się tak łatwo wytłumaczyć.

– Wiesz co… przedstaw mnie Rose jako koleżankę. Taką jak Megane czy Blanca. Żeby jej nie namieszać. Potem jej powiemy, jak mnie lepiej pozna.

I jak się wyklaruje, czy to wypali. Niewypowiedziane słowa zawisły między nimi. Remusowi nawet spodobał się ten układ.

Był jednak świadomy tego, że Reya takie słowa nie przekonają.

~ * ~

Sierpień 1963

W domu Lupinów w Rockcliffe panowała cisza. Przeraźliwa cisza.

Nie był to stan chwilowy, spowodowany nieobecnością mieszkańców. Nie, cała trzyosobowa rodzina była w środku. Każdy pogrążony w swoim prywatnym świecie.

Reynard niemal nie wychodził już z piwnicy, chyba że do pracy. Nie mógł patrzeć na cierpienie żony, szczególnie, że w żaden sposób nie mógł jej pocieszyć. Nie powiedział jej jeszcze o swoim pomyśle wyjazdu do Francji. Od wyjścia ze szpitala Angie nie wracała do tego, co się wydarzyło, a on nie miał serca i odwagi, by rozdrapywać rany. Wolał usunąć się w cień.

Jak miał zresztą porozmawiać z żoną, jeżeli ta właściwie się nie odzywała. Robiła to, co zawsze – kręciła się po domu, gotowała, sprzątała, opiekowała się Remusem… tyle że nic nie mówiła. Unikała kontaktu z odwiedzającymi ich przyjaciółmi, nawet z Marilyn, wzięła zwolnienie z pracy. W domu, gdy nie miała nic do zrobienia, kuliła się łóżku i wpatrywała w przestrzeń. Odkąd wróciła ze szpitala nawet nie zbliżyła się do ukochanych kryminałów, chociaż przecież dotąd nie wyobrażała sobie bez nich wieczoru.

Na całej sytuacji najbardziej cierpiał mały Remus. Trzylatek nie rozumiał, dlaczego mama nagle przestała się z nim bawić, ani dlaczego tata ciągle był nieobecny. Na początku próbował zwrócić na siebie ich uwagę, ale po kilku dniach zrozumiał, że to bezcelowe. Schronił się w swoim pokoiku, poświęcając czas zabawkom.

Rey bardzo starał się, by jego problemy rodzinne nie odbiły się na pracy, ale wszyscy jego przyjaciele wiedzieli, co się wydarzyło. Wiedzieli, co się działo w domu Lupinów. Reynard miał irytujące wrażenie, że wszyscy chodzą wokół niego na paluszkach, usiłując oszczędzić mu wstrząsów. A on właśnie wstrząsu najbardziej potrzebował. Potrzebował zajęcia, akcji. Czegokolwiek, co oderwałoby jego myśli do tego, co się stało.

W końcu sam poszedł do Newta. Wparował do jego gabinetu bez pukania i bez jakiejkolwiek zapowiedzi. Scamander podniósł na niego wzrok i zamrugał ze zdziwieniem.

– Daj mi zajęcie – zażądał Rey, zanim opuściła go odwaga. – Cokolwiek. Mogę polować na cholerne gumochłony, tylko daj mi powód, żebym wyszedł z tych przeklętych murów!

– Masz sprawę – przypomniał Newt, niezrażony wybuchem podwładnego. – Masz wilkołaka do złapania. Wiem… wiem, że nie jest ci łatwo. Sytuacja się skomplikowała, zdaję sobie z tego sprawę. Ale, Rey, nie szukaj na siłę podniety. Ktoś inny cię teraz potrzebuje.

Gdyby to było takie proste. Gdyby Angie rzeczywiście pozwoliła sobie pomóc… Przecież zdobyłby dla niej każdą gwiazdę z nieba.

– Wracaj do domu, Rey – poradził Scamander. – Wracaj do żony. W domu jesteś bardziej potrzebny niż tutaj.

– Giną ludzie, Newt – przypomniał Lupin. – Nie chcę iść do kolejnej rodziny z informacją o śmierci dziecka. Dość dzieci już straciliśmy!

Ostatnie słowa wymknęły mu się, zanim zdążył pomyśleć, co mówi. Ale mówił prawdę. Dość dzieci. Dość dzieci umarło. Dość dzieci nie trafiło w kochające ramiona rodziców.

– Nie każ mi odchodzić – poprosił po dłuższej chwili Rey, już o wiele spokojniej. – Muszę rozwiązać tę sprawę. Muszę dorwać tę bestię, zanim zabije kolejną osobę.

– Uciekasz od problemów – zauważył Newt. – Ale dobrze, jeżeli tego chcesz, to tak będzie. Jeżeli polowanie ci pomoże, to poluj.

Rey skinął głową, po czym opuścił dyrektorskie biuro. Ta wizyta nic mu nie dała, ale mimo to poczuł, jak ponownie zapłonął w nim ogień. Nagle objawił się przed nim wyraźny cel. Wilkołak. Bestia.

Wszystkie te myśli wyparowały z niego, gdy wszedł do swojego gabinetu i zastał osobę, której nigdy się tam nie spodziewał. Stała przed nim Eve Podmore.

Zmieniła się przez ostatnie lata. Rey ledwo ją poznał. Gdyby nie wiedział, że Eve jest zaledwie rok młodsza od niego, nigdy by w to nie uwierzył. Kobieta była wychudzona, przygarbiona, a wyraźnie przerzedzone włosy niemal całkowicie posiwiały. Na Hekate, co się z nią stało?

– Pani do ciebie – powiedział Davies, najwyraźniej nie dostrzegając zaskoczenia przyjaciela.

– Tak, wiem. Rick, mógłbyś nas na chwilę zostawić?

Rick spojrzał z ciekawością na przyjaciela, ale wyszedł bez słowa. Rey był mu za to wdzięczny. Wiedział, że potem będzie musiał mu wszystko wyjaśnić.

– Pisałam do ciebie – powiedziała Eve, gdy za Daviesem zamknęły się drzwi.

Rey zadrżał, słysząc jej głos. Nawet on się zmienił. Pamiętał, jak przed laty kobieta śpiewała w ich pokoju hotelowym przy akompaniamencie gitary. Dawniej piękny sopran brzmiał teraz niczym skrzek.

Nie wiedział, co myśleć o nagłym pojawieniu się dawnej dziewczyny. Tak, pamiętał jej list, ale przecież potem tyle się wydarzyło, że nagły powrót Eve stał niezwykle nisko w jego liście priorytetów. Teraz, widząc, w jakim ona jest stanie, poczuł nagłe poczucie winy. Coś się stało. Coś bardzo złego.

– Tak, widziałem ten list – przyznał po chwili. Zrobiło mu się głupio, że nie odpowiedział od razu, skoro najwyraźniej u Eve źle się działo. – Miałem ci odpisać, ale… sytuacja w rodzinie mi się skomplikowała.

– W rodzinie?

– Ożeniłem się. Mamy trzyletniego synka. Co się dzieje, Eve? Najpierw piszesz do mnie po tylu latach milczenia, teraz przychodzisz do pracy.

Odpowiedziało mu milczenie. Kobieta stała przez dłuższą chwilę, uważnie mu się przyglądając. Oparła się o biurko.

– Dużo o tobie myślałam, Rey – powiedziała w końcu. – Na początku byłam na ciebie wściekła. Nie rozumiałam, jak można się tak płaszczyć, nawet przed rodziną. Jak dorosły facet może dawać tak sobą pomiatać. Dlatego nie napisałam, chociaż pewnie powinnam. Ale stwierdziłam, że niczego od ciebie nie chcę. Chciałam o tobie zapomnieć. Ale… A potem znalazłam informacje o tobie w Proroku. Zachodziłam w głowę, co sprowadziło cię do Anglii. Jak to się stało, że francuskie paniątko wylądowało na Wyspach. Nie chciałam, Merlin mi świadkiem, że nie chciałam o tobie myśleć. Teraz mówisz mi, że masz rodzinę… Zakładam, że ożeniłeś się z Angielką, skoro tu przyjechałeś. Jednak nabrałeś odwagi, żeby się postawić tatusiowi. Powinnam pogratulować, ale nie mam na to siły.

Rzeczywiście wyglądała, jakby ledwo trzymała się na nogach. Coraz bardziej się pochylała. Wsparła się o krawędź biurka, ale niewiele to dawało. Rey podszedł do niej i wsparł ramieniem, żeby pomóc jej usiąść.

Zabolały go jej słowa, ale doskonale wiedział, że były prawdziwe. Zachował się jak głupi małolat, a nie dorosły mężczyzna.

– Co się zmieniło? – spytał. – Dlaczego do mnie napisałaś?

Eve prychnęła drwiąco.

– Nie widzisz? Ja umieram, Rey. W zimie przeszłam smoczą ospę… nie, już nie zarażam, spokojnie… ale nie odzyskałam sił. Uzdrowiciele mówią, że nie zostało mi wiele czasu. Chcę poukładać wszystkie sprawy. Chcę się z tobą spotkać. Nie tutaj, przecież jesteś w pracy. Gdzieś indziej, gdzie oboje będziemy mieli spokój. Mogę cię o to prosić?

Powinien odmówić. Cholera, wiedział, że powinien. Mógł się jedynie domyślać, jak Angie zareaguje na wieść, że chce spotkać się ze swoją byłą. Ale czy mógł ją winić? Szczególnie teraz? Z drugiej strony, przecież nie mógł odmówić prośbie umierającej. Eve musiała mieć do niego naprawdę ważną sprawę, skoro zdecydowała się do niego przyjść. Nie mógł jej odmówić.

– Oczywiście – powiedział. – Dzisiaj pracuję do późna, ale może jutro? Wieczorem?

Jeszcze długo po wyjściu czarownicy, rozmyślał nad jej słowami. Było w niej coś dziwnego. Coś innego niż tylko śmiertelna choroba.

Nie chciał się z nią spotykać. Wciąż czuł tlącą się wściekłość, że porzuciła go bez słowa. Nawet jeżeli miała rację i rzeczywiście był nadmiernie uzależniony od ojca. Z perspektywy czasu nawet nie żałował, przecież był szczęśliwy z Angie. Ich miłość, ich małżeństwo było najlepszym, co go spotkało w życiu… jeżeli nie liczyć ich synka, rzecz jasna.

– Mam dziwne wrażenie, że skądś znam tę babeczkę – rzucił Rick, gdy wrócił do gabinetu. Trzymał dwa kubki z parującą kawą. Jeden z nich podał od razu Lupinowi.

– Dziękuję. Możliwe, że znasz Eve z Hogwartu.

Davies zamyślił się, widocznie przeszukując swoją pamięć. Zmarszczył czoło.

– Eve, Eve, Eve… Kilka ich było. Mniejsza. Skąd się w ogóle znacie?

– Spotykaliśmy się kilka lat temu. Niezbyt długo, a nasze rozstanie było… cóż, wolałbym tego nie roztrząsać.

Rick skinął głową, przyjmując do wiadomości takie wytłumaczenie. W innych warunkach może i drążyłby dalej, ale w ostatnich tygodniach unikał rozmawiania z Reyem na osobiste tematy. Nawet spotykał się z Irene poza wzrokiem przyjaciela.

– Brakuje nam twarzy – rzucił nagle Davies kompletnie zmieniając temat. – Tego wilkołaka.

– Pamiętam, Rick. Tylko co z tego? Nie wyczarujemy nagle portretu pamięciowego. Nikt nie widział jego przemiany.

Sam wielokrotnie denerwował się, że brakuje mu najbardziej podstawowych informacji. Nie mieli wizerunku, nie mieli nazwiska, nie mieli nic. Miejsca ataków były tak rozstrzelone po kraju, że nie dało się wyznaczyć nawet potencjalnego obszaru działania. Mieli jedynie odcisk szczęk i opis wilczej formy. Sprawdzali to oczywiście w Rejestrze, ale akta były tak dziurawe, że niczego się nie dowiedzieli.

– Rick, my go nawet w czasie pełni na oczy nie widzieliśmy – przypomniał ze znużeniem. – Zawsze jak nas wzywają to już po wszystkim.

– Tak, wiem… Cholera, Rey, czasami tęsknię za Bestią.

O nie. Tylko nie to. Lupin nadal denerwował się tamtą sprawą. Wciąż pamiętał kolejne artykuły, dociekania pracy, krzywe spojrzenia i strach, że Bestia pogrzebie jego karierę. Nikomu by się do tego nie przyznał, ale zdarzało się, że po nocach śniło mu się morderstwo Fletchera. Na samą myśl o nim Rey poczuł falę gniewu. Przeklęty wilkołak. Dostał to, na co zasłużył.

– Kurde, wszystko bym oddał za jakikolwiek strzęp informacji – mruknął Rick.

Rey już go nie słuchał. Nieświadomie wodził wzrokiem po zdjęciach, ale jego myśli były gdzie indziej. W Rockcliffe. Jak miał powiedzieć Angie o spotkaniu z byłą? Nie zdziwiłby się, gdyby się zdenerwowała. On sam pewnie nie byłby zachwycony czymś takim, chociaż… Chociaż może to i lepiej. Przynajmniej coś by powiedziała. W jej pięknych oczach znów pojawiłyby się jakieś emocje.

– Rey? Ej, Rey, dociera coś do ciebie?!

Lupin podskoczył na krześle, gdy na jego biurku z hukiem wylądowały dłonie przyjaciela. Zamrugał gwałtownie, próbując zorientować się w rzeczywistości.

– Jestem, jestem – wymamrotał.

– Mam wątpliwości. Ale niech ci będzie. Mówię, że potrzebujemy wróżbity. Może jasnowidz powie nam, gdzie nastąpi kolejny atak.

Rey spojrzał na przyjaciela z wyraźnym powątpiewaniem. Wierzył we wróżbiarstwo, jasne, że tak, chociaż tak naprawdę nigdy się go nie uczył. Wiedział, że niektórzy czarodzieje widzą przez zasłony przyszłości, ale zdawał też sobie sprawę, że było ich naprawdę niewielu. Zaledwie kilkoro na pokolenie. Czy mieli na Wyspach kogoś, kto naprawdę umiał robić coś takiego? On sam nikogo takiego nigdy nie spotkał.

Znał jednak kogoś, kto nie wierzył w jasnowidztwo i wszelkie sugestie odnośnie tego tematu kwitował pogardliwym prychnięciem.

– Newt nigdy się na to nie zgodzi – zauważył.

– A czy ja zamierzam pytać go o zdanie? Czego nie wie, nie boli.

Rey stłumił śmiech. Rick czasem zachowywał się jak dziecko, które usiłuje ukryć coś za plecami rodziców i zawsze jest bardzo zdziwione, że jego gierki wychodzą na jaw.

– Rick… To jest Departament Kontroli. Jego Departament Kontroli. Naprawdę myślisz, że cokolwiek tutaj dzieje się bez jego wiedzy?


Misie moje drogie, powoli kończy się rok akademicki, a ja utknęłam w referatach i projektach, więc drastycznie zmniejszył mi się czas na pisanie. Dlatego na jakiś czas muszę zmniejszyć częstotliwość publikacji do rozdziału na dwa tygodnie. Mam nadzieję, że mnie zrozumiecie. Następny rozdział pojawi się 14 maja.

2 komentarze:

  1. No, nadeszłam. Kurczę, jak mam wolne dni, to po prostu wypadają mi z życiorysu, nawet nie wiem kiedy, a jak mam dużo do roboty, to robię wszystko na raz i jeszcze mam czas wolny, ech. No, ad rem.
    Jestem ciekawa, co tak zmęczyło Reya i jestem pod wrażeniem, że Remus tak po prostu zostawił mu Rose, gdy ten był w takim stanie. Z drugiej strony, cóż było robić? Miłość rządzi się swoimi prawami! Szkoda, że wybrali się na randkę akurat w tym czasie miesiąca, rzeczywiście trochę głupio wyszło - pętla zaciska się wokół zakochanego Remusa, a ja im tak kibicuję... No i nie mogę doczekać się konfrontacji Valerie z Reyem 3:)
    A co do przeszłości, kurczaczki, no tragiczne to jest i przykre i rozdziera moje serduszko. Rozumiem, że Rey chce działać, oderwać się od tego wszystkiego jakoś, ale tak mi żal małego Remusa, który w zasadzie został zostawiony sam sobie. Wszystko jest takie takie takie straszne no.
    Pozdrawiam, słoneczko!
    Atria Adara

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej,kochana!
    Jasne, jako studentka rozumiem Twoją sytuację. Zwolnij z rozdziałami na ten czas, a po sesji wracaj do nas pełną parą! <3
    Wątek Remusa i Valerie bardzo mnie intryguje. Ta dziewczyna pojawiła się tak nagle i już jest blisko Remusa. Obstawiam jednak, że nie ma złych intencji. Rey będzie pewnie w niej widział szpiega i nie dziwię mu się, zwłaszcza że Greyback pokazał się w Europie. Swoją drogą, ciekawe, kiedy Remus powie jej o likantropii. Czy nie powinien jej o tym powiedzieć, zanim wszedł w związek? Jest wobec niej nieuczciwy.
    Biedna Angie. Bardzo jestem ciekawa, jak to rozegrasz. Na pewno będzie dużo trudności, ale może to co się stanie, wpłynie na nią jakoś i się otrząśnie. Przecież nie może się to zmienić, dopiero po pogryzieniu Remmy'ego��
    Tutaj chcę także rozpaczać nad sytuacją Sturgusa. Pewnie będzie mu źle z "tatą", którego przecież nie zna i równie obcą jego żoną. Sama śmierć matki dla takiego dziecka wiąże się na pewno z ogromnym zagubieniem w świecie. O tym zapewne przeczytamy więcej w kolejnych rozdziałach.
    Cóż, moje wyobrażenie najlepszego rozwiązania tej rozmowy jest takie, że Angie pójdzie na nią z Rey'em. Na pewno sprawi jej to ból, ale zobaczy tę drugą kobietę. Gdy Rey ją dopuści do bycia częścią tej sytuacji, a nie osobą patrzącą biernie z boku, to jestem pewna, że przetrwają ten i tak już trudny czas.
    Do następnego przeczytania!
    Magda

    OdpowiedzUsuń