14 maja 2021

Rozdział 57

 

Sierpień 1963

Ustalili, że skontaktują się z wróżbitą za kilka dni, gdy będzie bliżej pełni, po czym rozeszli się każdy w swoją stronę.

Rey wrócił do domu, gdzie w progu przywitał go syn. Od razu wziął go na ręce i pocałował w czoło. Remus odwzajemnił się mocnym uściskiem.

– Tato, poczytasz? – zapytał chłopczyk.

– Za chwilę. Daj mi najpierw coś zjeść.

Odstawił synka na podłogę i przeszedł do kuchni. Na blacie czekał już na niego ciepły obiad. Angie nigdzie nie było, jak to przez ostatnie tygodnie często bywało. Rey wiedział, że leżała w łóżku. Wszedł do sypialni.

Serce mu się ścisnęło, gdy zobaczył zwiniętą w kulkę żonę. Nie płakała, już nie. W żaden sposób nie dała do zrozumienia, że zauważyła powrót męża. Tak przynajmniej myślał Lupin, póki nie usłyszał jej cichego głosu.

– Rey, porozmawiajmy.

Mężczyzna od razu podszedł do niej, zaskoczony, ale i uszczęśliwiony tą zmianą. Pomógł Angie usiąść i sam zajął miejsce obok niej.

– Tak dłużej być nie może – powiedziała kobieta. – Ja… Po prostu nie może. Zawiodłam cię. Obiecywaliśmy sobie tyle rzeczy, a ja… Rey, zasługujesz na lepszą żonę.

Reynard, który zgadzał się z pierwszymi słowami Angeli, zastygł w bezruchu. Nie zrozumiał, na Hekate, nie chciał zrozumieć, co Angie miała na myśli. Jak to? Jak? Jak ona w ogóle mogła powiedzieć, coś takiego?!

Osunął się przed nią na kolana.

– Jak lepsza? – szepnął, łamiącym się głosem. – Angie, Angélique, aniele mój. Nigdzie nie znajdę wspanialszej od ciebie. To ja… Myślałem o tym wszystkim. Długo. I… I doszedłem do wniosku,, że może powinniśmy pojechać do Francji. Tam są świetni uzdrowiciele…

Urwał, gdy Angie zaczęła kręcić przecząco głową. Ze wszystkich sił próbował utrzymać z nią kontakt wzrokowy.

– Nie, Rey. Mnie już żaden uzdrowiciel nie pomoże. To koniec. Nie mogę mieć więcej dzieci. A tyle razy mówiłeś, że chciałbyś mieć dużą rodzinę…

– Naprawdę myślisz, że to mi robi jakąś różnicę? Mam ciebie i Remusa. Dzięki wam jestem najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. Nic innego mnie nie interesuje. Nie potrzebuję więcej, mając was obok siebie. Kocham cię, Angie. Nie zapominaj o tym.

Kobieta odwróciła głowę, a z jej oczu pociekły łzy. Rey poczuł, jak ściska mu się serce. Nie mógł jej stracić. Po tym wszystkim, co się wydarzyło… Nie mógł. Po prostu nie mógł.

– Poradzimy sobie – zapewnił żonę. – Przysięgam.

Angie spojrzała na niego i delikatnie, niemal niezauważalnie się uśmiechnęła. Objęła Reya, który od razu otoczył ją ramionami. Wzdrygnął się, czując pod palcami, jak schudła przez ostatni miesiąc. Bał się o nią i jej zdrowie.

– Tato! Tato, sowa!

Rey poderwał głowę i spojrzał na syna, który nieśmiało wsunął się do pokoju. Chłopiec spojrzał ze strachem na matkę, jednak uśmiechnął się, gdy Angie wyciągnęła ręce w jego stronę, zachęcając go, by się do niej przytulił.

– Pewnie potrzebują cię w pracy – stwierdziła czarownica.

– Oby nie. A nawet jeżeli, to niech radzą sobie sami. Skończyłem zmianę.

Chciałby wierzyć we własne buńczuczne zapewnienia, ale znał siebie (i swoją pracę) na tyle dobrze, by wiedzieć, że w sytuacji awaryjnej nie odmówi przyjaciołom pomocy. Jednak wziął list do ręki i spojrzał na pismo. Poznał je od razu. Eve. Proponowała datę i miejsce spotkania.

Prze rozmowę z Angie zdążył już o niej zapomnieć. Jasne, było mu przykro, że Podmore jest chora, ale przecież nie przełoży jej nad własną żonę! Angela była najważniejsza.

– Rick?

– Nie, nie. Wiesz… przyszła dzisiaj do mnie do pracy Eve.

Wyjaśnił Angie całą sytuacją ze swoją byłą, przynajmniej na tyle, na ile był w stanie wytłumaczyć. Sam w końcu niewiele z tego rozumiał. Ku jego zdumieniu błysk złości w oczach żony ucieszył go. Był to pierwszy od dłuższego czasu przejaw emocji u Angie.

– Pójdziesz? – spytała krótko. Jej głos drżał.

– Ona umiera. Chyba nie mogę jej tego odmówić. Ale… chodź ze mną. Cokolwiek Eve ma mi do powiedzenia, może powiedzieć nam obojgu.

Angie przygryzła wargę, zastanawiając się nad jego słowami. On sam też rozważał, czy zaproponował coś rozsądnego. Ale w końcu powiedział prawdę – oboje mogli usłyszeć to, co chciała powiedzieć Eve. Byli małżeństwem, byli jednością.

Kamień spadł mu z serca, gdy Angie skinęła głową na zgodę.

~ * ~

Grudzień 1984

Trzask zamykanych drzwi spowodował, że Remusowi serce przyspieszyło. Nadszedł najwyższy czas, żeby powiedział ojcu o Valerie. W końcu już prawie miesiąc byli razem. Wspaniały miesiąc.

Wszystko dokładnie zaplanował. Chciał przedstawić dziewczynę, gdy w domu będzie więcej osób. Urodziny Rose, przesunięte o dwa tygodnie z powodu nieobecności Régi, były do tego doskonałą okazją. Mieli być Pierre, Blanca i Megane, która niedawno wróciła z badań w Egipcie, Régine i Valerie. Liczył na to, że tak duże towarzystwo ograniczy ewentualne awantury.

Udawał, że czyta, jednocześnie nasłuchując zbliżających się kroków ojca. Nie ruszył się z fotela, poprawił jedynie poduszkę, którą miał pod plecami.

– Czytasz coś do pracy? – zapytał od wejścia Rey.

– Nie. Dla odmiany coś dla rozrywki – odpowiedział Remus i uniósł książkę, pokazując ojcu okładkę.

Reynard uśmiechnął się szeroko, gdy udało mu się przeczytać napisy. Oparł się o oparcie fotela, na którym siedział jego syn.

– „Morderstwo w Orient Expressie” – przeczytał. – Angie ją uwielbiała. Zresztą powinieneś mi podziękować. Gdyby to zależało od niej, miałbyś na imię Herkules. Zaciekle mnie do tego przekonywała.

Remus spojrzał na ojca z autentycznym zaciekawieniem. Nie znał tej historii. Herkules… W czarodziejskim świecie może i nie stanowiłoby problemu, w końcu czarodzieje byli przyzwyczajeni do mitologicznych imion, czego dowodem było zresztą jego własne. Ale czy chciałby nosić imię po literackim detektywie?

– Cóż, zawsze to lepszy patron niż ofiara bratobójstwa – zauważył Remus.

Rey uciekł wzrokiem, co wywołało przypływ satysfakcji u jego syna. Prawdę powiedziawszy, młodszy Lupin nie spodziewał się takiej reakcji na swoje stwierdzenie. Już dawno temu wyleczył się z dociekań, dlaczego ma na imię tak, a nie inaczej. Nie przeszkadzała mu zbytnio konotacja jego imienia, chociaż kiedyś drażniło go, gdy ktoś pytał go „czemu Remus, a nie Romulus?”. Jakby to od niego zależało. On sam nigdy rodziców o to nie zapytał, bo i po co. Podobało mu się tak, jak jest, chociaż z biegiem lat uderzyła go przewrotna ironia zawarta w tym, jak się nazywał. On, Remus-wilkołak, i mitologiczny Remus wychowany przez wilczycę.

– O której przychodzą goście? – zapytał Rey, zręcznie zmieniając temat.

– Za dwie godziny i… tato, muszę ci coś powiedzieć – powiedział szybko Remus, chcąc wyrzucić z siebie te słowa, zanim straci odwagę. – Zaprosiłem kogoś jeszcze… Bo widzisz, jak latałem ostatnio do Paryża, to się z kimś spotykałem. Z dziewczyną.

Obserwował, jak oczy Reya rozszerzają się ze zdziwienia. Ojciec obszedł fotel i usiadł naprzeciw niego. Uśmiechnął się.

– Masz kogoś? – zapytał ze źle ukrywaną radością.

– Taaak… wychodzi na to, że tak. Poznaliśmy się, gdy składałem dokumenty do pracy dyplomowej. Studiuje prawo czarodziejskie.

Wiedział, że tylko odwleka nieuniknione, przemilczając nazwisko Valerie, ale chciał najpierw jak najlepiej nastawić do niej Reya. Może to coś pomoże… Jasne, że nie. Zbyt dobrze znał ojca, by myśleć, że takim gadaniem przekona go do czarownicy. W końcu Reynard był oficerem Departamentu Kontroli, niejedną bajkę usłyszał w czasie służby.

– Cieszę się – powiedział po chwili Rey. – Naprawdę. Jesteś młody, powinieneś mieć inne towarzystwo niż dziecko i stary ojciec. A… ona wie?

– O Rose? Tak, pewnie, że wie – odpowiedział szybko Remus. Zbyt szybko, by nawet on sam w to uwierzył.

Aż się ugiął pod karcącym spojrzeniem ojca. Wiedział przecież, o co chodzi, chociaż bardzo chciałby, by było inaczej. Zdawał sobie sprawę z tego, że Rey miał rację. Powinien wyznać Valerie prawdę o sobie. Im później to zrobi, tym to będzie gorzej wyglądało. Może miał jeszcze szansę na to, by dziewczyna przyjęła to w miarę pozytywnie.

– Nie powiedziałeś – stwierdził potępiająco Rey. – Rémy, na Hekate, przecież wiesz…

– Że powinienem od tego zacząć, wiem. Wiem. Ale… Jak to sobie wyobrażasz? „Cześć, jestem wilkołakiem, chcesz się spotkać?”. To tak nie działa. Wiesz o tym. Akurat TY wiesz o tym najlepiej.

Natychmiast pożałował tych słów. Rey skrzywił się, gdy syn przypomniał mu przeszłość. Obaj wiedzieli, że swego czasu Reynard dołożył solidną cegiełkę do uprzedzeń wobec wilkołaków.

– Powiedz jej, Rémy. Dla własnego dobra.

– Powiem. Powiem, obiecuję.

Wiedział, że bardziej chciał przekonać siebie niż jego. Bał się reakcji Valerie, chociaż przecież to, jak na jego stan zareagowała Megane, nastrajało go pozytywnie. Tylko co z tego, skoro pętał go strach? Wiedział, że przy Valerie słowo „wilkołak” nie przejdzie mu przez gardło. Był tego pewny.

Dopiero gdy dwie godziny później rozległ się dzwonek do drzwi, Remus uświadomił sobie, że nie powiedział ojcu najważniejszej rzeczy. Nazwiska Valerie. Z sercem na ramieniu szedł wpuścić gościa, błagając w duchu los, by po drugiej stronie czekał ktoś inny.

– Nie spóźniłem się?! – krzyknął Pierre, wpadając do środka i rozglądając się uważnie. – Zagadali mnie na wydziale i…

– Nie, spokojnie, jesteś pierwszy. Czekaj… Jak to na wydziale? W sobotę?

Clavier machnął ręką, sugerując, że to nie temat na tę chwilę. Od razu zwrócił uwagę na Rose, która właśnie się pokazała.

– Tu jest moja mała księżniczka. Wszystkiego najlepszego, słoneczko. Chodź, daj wujkowi buziaka.

Rose objęła go mocno, na tyle mocno, na ile mogła to zrobić czterolatka, i głośno cmoknęła go w policzek.

– Jestem już duża – pochwaliła się.

– Ależ oczywiście – zgodził się Pierre. – Cztery lata to już prawie dorosła panna. Tylko czekać, aż do szkoły pójdziesz.

Remus uśmiechnął się, patrząc jak przyjaciel komplementuje jego córeczkę, która cała aż pęczniała z dumy. Jednocześnie skrzywił się na myśl o Rose idącej do szkoły. Nadal nie zadecydował, gdzie ją wyśle. I czy w ogóle. Momentami zastanawiał się, czy da radę pożegnać się z córką na cały rok szkolny. Merlinie, przecież miał tylko ją!

W ciągu pół godziny w domu pojawili się prawie wszyscy goście. Brakowało tylko Megane i Valerie. Spóźnienie akurat tych dwóch było co najmniej dziwne i Remus zaczął się już niepokoić. Nie on jeden.

– To gdzie ta twoja Valerie? – zagadnął Rey.

Siedząca przy stole Régi poderwała głowę i spojrzała uważnie na kuzyna.

– Zaprosiłeś Lestrange?

Remus posłał jej ostre spojrzenie, ale było już za późno. Świetnie. Po prostu świetnie.

– Lestrange? – powtórzył z niedowierzaniem Rey. – Z TYCH Lestrange’ów?

W tym momencie rozległo się pukanie.

Zagubiony Remus rozejrzał się po obecnych. Ich zainteresowanie zaczęło go przytłaczać. Widział, jak w Reyu rośnie złość. Widział, jak Régi uśmiecha się z wyższością. Widział, jak Pierre i Blanca tłumią śmiech.

Wycofał się, chcąc jak najszybciej zniknąć im z oczu i wpuścić, jak miał nadzieję, Valerie. Może przy niej Reynard pohamuje się przed komentarzami, a do końca przyjęcia zdąży ochłonąć i może przekona się do dziewczyny.

– Lestrange? – powtórzył Rey, łapiąc syna za ramię. – Na głowę upadłeś?

– Tato, proszę – rzucił szybko Remus, słysząc następne pukanie. – Poznaj ją najpierw. Ona nie jest taka.

– Oni wszyscy są tacy sami. Aż za dobrze o tym wiem.

Remus chciał zaprzeczyć, ale pukanie się nasiliło. Musiał w końcu otworzyć.

– Zachowuj się, proszę. Po prostu… spróbuj ją poznać.

Nie czekając na odpowiedź ojca, rzucił się do drzwi i wreszcie je otworzył. Uśmiechnął się, widząc po drugiej stronie Valerie i Megane.

– Wybacz spóźnienie – powiedziała Lestrange.

Weszła do środka, dyskretnie rozglądając się po domu. Remus poczuł dziwny ucisk w żołądku. Co sobie o nim pomyśli? Wiedział, że w ich domu – domu dwóch wdowców – wyraźnie było widać brak kobiecej ręki. Nie był to zresztą jedyny problem, biorąc pod uwagę to, że tylko Rey pracował i regularnie przynosił do domu jakieś pieniądze. A jeżeli Valerie dojdzie do wniosku, że nie chce być z takim biedakiem jak on?

– Ostatni raz robię za przewodnika – rzuciła Megane. – Ostatni! O, dzień dobry, panie Reynardzie!

Podbiegła do Reya i mocno go uścisnęła, pozwalając pocałować się w oba policzki. Remus, patrząc na nich, z trudem tłumił śmiech. I to był jego ojciec, który dopiero co ostrzegał go, że czystokrwistym nie można ufać? A kim była Megane? Merlinie, kim był sam Rey?

– Dziękuję, że przyszłaś – mruknął Remus, korzystając z chwili, gdy nikt się nim i Valerie nie przejmował.

– To ja dziękuję za zaproszenie. Myślisz, że będzie dobrze?

Lupin pomyślał o uszczypliwości Régi i złości Reya. Miał nadzieję, że jego ojciec wszelkie swoje niezadowolenia zachowa dla siebie.

– Na pewno będzie – powiedział, bardzo chcąc nie okłamać dziewczyny. – Chodź, poznasz jubilatkę.

Jeżeli miał jakiekolwiek obawy, prysły one, gdy tylko Rose z uśmiechem powitała nową „ciocię”. Musiał przyznać, że Valerie świetnie radziła sobie w kontaktach z dziewczynką i z miejsca ją oczarowała. Wieczorem, gdy kładł Rosie do snu, mała w kółko opowiadała o Valerie i pytała, czy ta niedługo znowu ich odwiedzi.

– Oczywiście, że wróci – obiecał i pocałował córeczkę w czoło. Sięgnął po leżącą na stoliku książkę i podjął lekturę w miejscu, w którym skończył ją poprzedniego wieczora.

Tego wieczoru Rose wyjątkowo długo zasypiała, ale nie było w tym nic dziwnego, zważywszy na ogrom emocji, jakie przeżyła tego dnia. Wskutek tego było już dosyć późno, gdy Remus ponownie wszedł na parter. Ku własnemu zdumieniu, zastał ojca siedzącego w fotelu i wpatrującego się w ogień. Palce Reynarda zaciskały się na podłokietnikach.

– Wszystkiego bym się spodziewał – powiedział po chwili Rey. – Na Hekate, wszystkiego. Ale nie Lestrange’ówny w moim własnym domu!

Remus zmiął w ustach kąśliwą uwagę. Wiedział, że jego ojciec ma na myśli to, co działo się w czasie wojny… a przynajmniej taką miał nadzieję. Nic nie widział o działalności Lestrange’ów we Francji.

– Nie bądź taki jak oni – rzucił po chwili. – Nie chowaj się za uprzedzeniami.

– Nie chodzi mi o wojnę, było, co było. Ale gwarantuję ci, że nie chcesz mieć nic wspólnego z tą rodziną.

– Niejednokrotnie słyszałem, jak mówili tak o naszej – odparował bez wahania i opuścił pomieszczenie, zanim Rey zdążył mu odpowiedzieć.

Zatrzymał się dopiero, gdy wszedł do swojej sypialni. Oparł się o ścianę i odetchnął głęboko kilka razy. Nie powinien uciekać, wiedział o tym. Zachował się jak gówniarz, a nie dorosły mężczyzna. Ale czy nie miał racji? Ile razy słyszał, że od takich jak on należy trzymać się z daleka? I miał tak teraz odnieść się do Valerie? Nigdy w życiu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz