Sierpień
1963
Ustalili, że
skontaktują się z wróżbitą za kilka dni, gdy będzie bliżej pełni, po czym
rozeszli się każdy w swoją stronę.
Rey wrócił
do domu, gdzie w progu przywitał go syn. Od razu wziął go na ręce i pocałował w
czoło. Remus odwzajemnił się mocnym uściskiem.
– Tato,
poczytasz? – zapytał chłopczyk.
– Za chwilę.
Daj mi najpierw coś zjeść.
Odstawił
synka na podłogę i przeszedł do kuchni. Na blacie czekał już na niego ciepły
obiad. Angie nigdzie nie było, jak to przez ostatnie tygodnie często bywało.
Rey wiedział, że leżała w łóżku. Wszedł do sypialni.
Serce mu się
ścisnęło, gdy zobaczył zwiniętą w kulkę żonę. Nie płakała, już nie. W żaden
sposób nie dała do zrozumienia, że zauważyła powrót męża. Tak przynajmniej
myślał Lupin, póki nie usłyszał jej cichego głosu.
– Rey,
porozmawiajmy.
Mężczyzna od
razu podszedł do niej, zaskoczony, ale i uszczęśliwiony tą zmianą. Pomógł Angie
usiąść i sam zajął miejsce obok niej.
– Tak dłużej
być nie może – powiedziała kobieta. – Ja… Po prostu nie może. Zawiodłam cię.
Obiecywaliśmy sobie tyle rzeczy, a ja… Rey, zasługujesz na lepszą żonę.
Reynard,
który zgadzał się z pierwszymi słowami Angeli, zastygł w bezruchu. Nie
zrozumiał, na Hekate, nie chciał zrozumieć, co Angie miała na myśli. Jak to?
Jak? Jak ona w ogóle mogła powiedzieć, coś takiego?!
Osunął się
przed nią na kolana.
– Jak
lepsza? – szepnął, łamiącym się głosem. – Angie, Angélique, aniele mój.
Nigdzie nie znajdę wspanialszej od ciebie. To ja… Myślałem o tym wszystkim.
Długo. I… I doszedłem do wniosku,, że może powinniśmy pojechać do Francji. Tam
są świetni uzdrowiciele…
Urwał, gdy
Angie zaczęła kręcić przecząco głową. Ze wszystkich sił próbował utrzymać z nią
kontakt wzrokowy.
– Nie, Rey.
Mnie już żaden uzdrowiciel nie pomoże. To koniec. Nie mogę mieć więcej dzieci.
A tyle razy mówiłeś, że chciałbyś mieć dużą rodzinę…
– Naprawdę
myślisz, że to mi robi jakąś różnicę? Mam ciebie i Remusa. Dzięki wam jestem
najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. Nic innego mnie nie interesuje. Nie
potrzebuję więcej, mając was obok siebie. Kocham cię, Angie. Nie zapominaj o
tym.
Kobieta
odwróciła głowę, a z jej oczu pociekły łzy. Rey poczuł, jak ściska mu się
serce. Nie mógł jej stracić. Po tym wszystkim, co się wydarzyło… Nie mógł. Po
prostu nie mógł.
– Poradzimy
sobie – zapewnił żonę. – Przysięgam.
Angie
spojrzała na niego i delikatnie, niemal niezauważalnie się uśmiechnęła. Objęła
Reya, który od razu otoczył ją ramionami. Wzdrygnął się, czując pod palcami,
jak schudła przez ostatni miesiąc. Bał się o nią i jej zdrowie.
– Tato!
Tato, sowa!
Rey poderwał
głowę i spojrzał na syna, który nieśmiało wsunął się do pokoju. Chłopiec
spojrzał ze strachem na matkę, jednak uśmiechnął się, gdy Angie wyciągnęła ręce
w jego stronę, zachęcając go, by się do niej przytulił.
– Pewnie
potrzebują cię w pracy – stwierdziła czarownica.
– Oby nie. A
nawet jeżeli, to niech radzą sobie sami. Skończyłem zmianę.
Chciałby
wierzyć we własne buńczuczne zapewnienia, ale znał siebie (i swoją pracę) na
tyle dobrze, by wiedzieć, że w sytuacji awaryjnej nie odmówi przyjaciołom
pomocy. Jednak wziął list do ręki i spojrzał na pismo. Poznał je od razu. Eve.
Proponowała datę i miejsce spotkania.
Prze rozmowę
z Angie zdążył już o niej zapomnieć. Jasne, było mu przykro, że Podmore jest
chora, ale przecież nie przełoży jej nad własną żonę! Angela była
najważniejsza.
– Rick?
– Nie, nie.
Wiesz… przyszła dzisiaj do mnie do pracy Eve.
Wyjaśnił
Angie całą sytuacją ze swoją byłą, przynajmniej na tyle, na ile był w stanie
wytłumaczyć. Sam w końcu niewiele z tego rozumiał. Ku jego zdumieniu błysk
złości w oczach żony ucieszył go. Był to pierwszy od dłuższego czasu przejaw
emocji u Angie.
– Pójdziesz?
– spytała krótko. Jej głos drżał.
– Ona
umiera. Chyba nie mogę jej tego odmówić. Ale… chodź ze mną. Cokolwiek Eve ma mi
do powiedzenia, może powiedzieć nam obojgu.
Angie
przygryzła wargę, zastanawiając się nad jego słowami. On sam też rozważał, czy
zaproponował coś rozsądnego. Ale w końcu powiedział prawdę – oboje mogli
usłyszeć to, co chciała powiedzieć Eve. Byli małżeństwem, byli jednością.
Kamień spadł
mu z serca, gdy Angie skinęła głową na zgodę.
~ * ~
Grudzień
1984
Trzask
zamykanych drzwi spowodował, że Remusowi serce przyspieszyło. Nadszedł
najwyższy czas, żeby powiedział ojcu o Valerie. W końcu już prawie miesiąc byli
razem. Wspaniały miesiąc.
Wszystko
dokładnie zaplanował. Chciał przedstawić dziewczynę, gdy w domu będzie więcej
osób. Urodziny Rose, przesunięte o dwa tygodnie z powodu nieobecności Régi,
były do tego doskonałą okazją. Mieli być Pierre, Blanca i Megane, która
niedawno wróciła z badań w Egipcie, Régine i Valerie. Liczył na to, że tak duże
towarzystwo ograniczy ewentualne awantury.
Udawał, że
czyta, jednocześnie nasłuchując zbliżających się kroków ojca. Nie ruszył się z
fotela, poprawił jedynie poduszkę, którą miał pod plecami.
– Czytasz
coś do pracy? – zapytał od wejścia Rey.
– Nie. Dla
odmiany coś dla rozrywki – odpowiedział Remus i uniósł książkę, pokazując ojcu
okładkę.
Reynard
uśmiechnął się szeroko, gdy udało mu się przeczytać napisy. Oparł się o oparcie
fotela, na którym siedział jego syn.
– „Morderstwo
w Orient Expressie” – przeczytał. – Angie ją uwielbiała. Zresztą powinieneś mi
podziękować. Gdyby to zależało od niej, miałbyś na imię Herkules. Zaciekle mnie
do tego przekonywała.
Remus
spojrzał na ojca z autentycznym zaciekawieniem. Nie znał tej historii.
Herkules… W czarodziejskim świecie może i nie stanowiłoby problemu, w końcu
czarodzieje byli przyzwyczajeni do mitologicznych imion, czego dowodem było
zresztą jego własne. Ale czy chciałby nosić imię po literackim detektywie?
– Cóż,
zawsze to lepszy patron niż ofiara bratobójstwa – zauważył Remus.
Rey uciekł
wzrokiem, co wywołało przypływ satysfakcji u jego syna. Prawdę powiedziawszy,
młodszy Lupin nie spodziewał się takiej reakcji na swoje stwierdzenie. Już
dawno temu wyleczył się z dociekań, dlaczego ma na imię tak, a nie inaczej. Nie
przeszkadzała mu zbytnio konotacja jego imienia, chociaż kiedyś drażniło go,
gdy ktoś pytał go „czemu Remus, a nie Romulus?”. Jakby to od niego zależało. On
sam nigdy rodziców o to nie zapytał, bo i po co. Podobało mu się tak, jak jest,
chociaż z biegiem lat uderzyła go przewrotna ironia zawarta w tym, jak się
nazywał. On, Remus-wilkołak, i mitologiczny Remus wychowany przez wilczycę.
– O której
przychodzą goście? – zapytał Rey, zręcznie zmieniając temat.
– Za dwie
godziny i… tato, muszę ci coś powiedzieć – powiedział szybko Remus, chcąc
wyrzucić z siebie te słowa, zanim straci odwagę. – Zaprosiłem kogoś jeszcze… Bo
widzisz, jak latałem ostatnio do Paryża, to się z kimś spotykałem. Z
dziewczyną.
Obserwował,
jak oczy Reya rozszerzają się ze zdziwienia. Ojciec obszedł fotel i usiadł
naprzeciw niego. Uśmiechnął się.
– Masz
kogoś? – zapytał ze źle ukrywaną radością.
– Taaak… wychodzi
na to, że tak. Poznaliśmy się, gdy składałem dokumenty do pracy dyplomowej.
Studiuje prawo czarodziejskie.
Wiedział, że
tylko odwleka nieuniknione, przemilczając nazwisko Valerie, ale chciał najpierw
jak najlepiej nastawić do niej Reya. Może to coś pomoże… Jasne, że nie. Zbyt
dobrze znał ojca, by myśleć, że takim gadaniem przekona go do czarownicy. W
końcu Reynard był oficerem Departamentu Kontroli, niejedną bajkę usłyszał w
czasie służby.
– Cieszę się
– powiedział po chwili Rey. – Naprawdę. Jesteś młody, powinieneś mieć inne
towarzystwo niż dziecko i stary ojciec. A… ona wie?
– O Rose?
Tak, pewnie, że wie – odpowiedział szybko Remus. Zbyt szybko, by nawet on sam w
to uwierzył.
Aż się ugiął
pod karcącym spojrzeniem ojca. Wiedział przecież, o co chodzi, chociaż bardzo
chciałby, by było inaczej. Zdawał sobie sprawę z tego, że Rey miał rację.
Powinien wyznać Valerie prawdę o sobie. Im później to zrobi, tym to będzie
gorzej wyglądało. Może miał jeszcze szansę na to, by dziewczyna przyjęła to w
miarę pozytywnie.
– Nie
powiedziałeś – stwierdził potępiająco Rey. – Rémy, na Hekate, przecież wiesz…
– Że
powinienem od tego zacząć, wiem. Wiem. Ale… Jak to sobie wyobrażasz? „Cześć,
jestem wilkołakiem, chcesz się spotkać?”. To tak nie działa. Wiesz o tym.
Akurat TY wiesz o tym najlepiej.
Natychmiast
pożałował tych słów. Rey skrzywił się, gdy syn przypomniał mu przeszłość. Obaj
wiedzieli, że swego czasu Reynard dołożył solidną cegiełkę do uprzedzeń wobec
wilkołaków.
– Powiedz
jej, Rémy. Dla własnego dobra.
– Powiem.
Powiem, obiecuję.
Wiedział, że
bardziej chciał przekonać siebie niż jego. Bał się reakcji Valerie, chociaż
przecież to, jak na jego stan zareagowała Megane, nastrajało go pozytywnie.
Tylko co z tego, skoro pętał go strach? Wiedział, że przy Valerie słowo
„wilkołak” nie przejdzie mu przez gardło. Był tego pewny.
Dopiero gdy
dwie godziny później rozległ się dzwonek do drzwi, Remus uświadomił sobie, że
nie powiedział ojcu najważniejszej rzeczy. Nazwiska Valerie. Z sercem na
ramieniu szedł wpuścić gościa, błagając w duchu los, by po drugiej stronie
czekał ktoś inny.
– Nie
spóźniłem się?! – krzyknął Pierre, wpadając do środka i rozglądając się
uważnie. – Zagadali mnie na wydziale i…
– Nie,
spokojnie, jesteś pierwszy. Czekaj… Jak to na wydziale? W sobotę?
Clavier
machnął ręką, sugerując, że to nie temat na tę chwilę. Od razu zwrócił uwagę na
Rose, która właśnie się pokazała.
– Tu jest
moja mała księżniczka. Wszystkiego najlepszego, słoneczko. Chodź, daj wujkowi
buziaka.
Rose objęła
go mocno, na tyle mocno, na ile mogła to zrobić czterolatka, i głośno cmoknęła
go w policzek.
– Jestem już
duża – pochwaliła się.
– Ależ
oczywiście – zgodził się Pierre. – Cztery lata to już prawie dorosła panna.
Tylko czekać, aż do szkoły pójdziesz.
Remus
uśmiechnął się, patrząc jak przyjaciel komplementuje jego córeczkę, która cała
aż pęczniała z dumy. Jednocześnie skrzywił się na myśl o Rose idącej do szkoły.
Nadal nie zadecydował, gdzie ją wyśle. I czy w ogóle. Momentami zastanawiał
się, czy da radę pożegnać się z córką na cały rok szkolny. Merlinie, przecież
miał tylko ją!
W ciągu pół
godziny w domu pojawili się prawie wszyscy goście. Brakowało tylko Megane i
Valerie. Spóźnienie akurat tych dwóch było co najmniej dziwne i Remus zaczął
się już niepokoić. Nie on jeden.
– To gdzie
ta twoja Valerie? – zagadnął Rey.
Siedząca
przy stole Régi poderwała głowę i spojrzała uważnie na kuzyna.
– Zaprosiłeś
Lestrange?
Remus posłał
jej ostre spojrzenie, ale było już za późno. Świetnie. Po prostu świetnie.
– Lestrange?
– powtórzył z niedowierzaniem Rey. – Z TYCH Lestrange’ów?
W tym
momencie rozległo się pukanie.
Zagubiony
Remus rozejrzał się po obecnych. Ich zainteresowanie zaczęło go przytłaczać.
Widział, jak w Reyu rośnie złość. Widział, jak Régi uśmiecha się z wyższością.
Widział, jak Pierre i Blanca tłumią śmiech.
Wycofał się,
chcąc jak najszybciej zniknąć im z oczu i wpuścić, jak miał nadzieję, Valerie.
Może przy niej Reynard pohamuje się przed komentarzami, a do końca przyjęcia
zdąży ochłonąć i może przekona się do dziewczyny.
– Lestrange?
– powtórzył Rey, łapiąc syna za ramię. – Na głowę upadłeś?
– Tato, proszę
– rzucił szybko Remus, słysząc następne pukanie. – Poznaj ją najpierw. Ona nie
jest taka.
– Oni
wszyscy są tacy sami. Aż za dobrze o tym wiem.
Remus chciał
zaprzeczyć, ale pukanie się nasiliło. Musiał w końcu otworzyć.
– Zachowuj
się, proszę. Po prostu… spróbuj ją poznać.
Nie czekając
na odpowiedź ojca, rzucił się do drzwi i wreszcie je otworzył. Uśmiechnął się,
widząc po drugiej stronie Valerie i Megane.
– Wybacz
spóźnienie – powiedziała Lestrange.
Weszła do
środka, dyskretnie rozglądając się po domu. Remus poczuł dziwny ucisk w
żołądku. Co sobie o nim pomyśli? Wiedział, że w ich domu – domu dwóch wdowców –
wyraźnie było widać brak kobiecej ręki. Nie był to zresztą jedyny problem,
biorąc pod uwagę to, że tylko Rey pracował i regularnie przynosił do domu
jakieś pieniądze. A jeżeli Valerie dojdzie do wniosku, że nie chce być z takim
biedakiem jak on?
– Ostatni
raz robię za przewodnika – rzuciła Megane. – Ostatni! O, dzień dobry, panie
Reynardzie!
Podbiegła do
Reya i mocno go uścisnęła, pozwalając pocałować się w oba policzki. Remus,
patrząc na nich, z trudem tłumił śmiech. I to był jego ojciec, który dopiero co
ostrzegał go, że czystokrwistym nie można ufać? A kim była Megane? Merlinie,
kim był sam Rey?
– Dziękuję,
że przyszłaś – mruknął Remus, korzystając z chwili, gdy nikt się nim i Valerie
nie przejmował.
– To ja
dziękuję za zaproszenie. Myślisz, że będzie dobrze?
Lupin
pomyślał o uszczypliwości Régi i złości Reya. Miał nadzieję, że jego ojciec
wszelkie swoje niezadowolenia zachowa dla siebie.
– Na pewno
będzie – powiedział, bardzo chcąc nie okłamać dziewczyny. – Chodź, poznasz
jubilatkę.
Jeżeli miał
jakiekolwiek obawy, prysły one, gdy tylko Rose z uśmiechem powitała nową
„ciocię”. Musiał przyznać, że Valerie świetnie radziła sobie w kontaktach z
dziewczynką i z miejsca ją oczarowała. Wieczorem, gdy kładł Rosie do snu, mała
w kółko opowiadała o Valerie i pytała, czy ta niedługo znowu ich odwiedzi.
–
Oczywiście, że wróci – obiecał i pocałował córeczkę w czoło. Sięgnął po leżącą
na stoliku książkę i podjął lekturę w miejscu, w którym skończył ją
poprzedniego wieczora.
Tego
wieczoru Rose wyjątkowo długo zasypiała, ale nie było w tym nic dziwnego,
zważywszy na ogrom emocji, jakie przeżyła tego dnia. Wskutek tego było już
dosyć późno, gdy Remus ponownie wszedł na parter. Ku własnemu zdumieniu, zastał
ojca siedzącego w fotelu i wpatrującego się w ogień. Palce Reynarda zaciskały
się na podłokietnikach.
–
Wszystkiego bym się spodziewał – powiedział po chwili Rey. – Na Hekate,
wszystkiego. Ale nie Lestrange’ówny w moim własnym domu!
Remus zmiął
w ustach kąśliwą uwagę. Wiedział, że jego ojciec ma na myśli to, co działo się
w czasie wojny… a przynajmniej taką miał nadzieję. Nic nie widział o
działalności Lestrange’ów we Francji.
– Nie bądź
taki jak oni – rzucił po chwili. – Nie chowaj się za uprzedzeniami.
– Nie chodzi
mi o wojnę, było, co było. Ale gwarantuję ci, że nie chcesz mieć nic wspólnego
z tą rodziną.
–
Niejednokrotnie słyszałem, jak mówili tak o naszej – odparował bez wahania i
opuścił pomieszczenie, zanim Rey zdążył mu odpowiedzieć.
Zatrzymał
się dopiero, gdy wszedł do swojej sypialni. Oparł się o ścianę i odetchnął
głęboko kilka razy. Nie powinien uciekać, wiedział o tym. Zachował się jak
gówniarz, a nie dorosły mężczyzna. Ale czy nie miał racji? Ile razy słyszał, że
od takich jak on należy trzymać się z daleka? I miał tak teraz odnieść się do
Valerie? Nigdy w życiu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz