Marzec 1986
Zaliczył
teorię magii. Oczywiście, że zaliczył, choć Valerie jedna wiedziała, ile
wysiłku go to kosztowało. Nieraz i nie dwa musiała przysłuchiwać się jego
utyskiwaniom na różnice programowe i ogólnie wszystko to, na czym świat stoi.
Płaszcze, powłoki, rdzenie, części fizyczne i językowe czarów… te pojęcia już
śniły mu się po nocach.
– Mam
u ciebie dług – oświadczył, gdy wracali ze zdanego przez Remusa egzaminu.
– Bzdura.
Ty też mi pomagałeś. Jesteśmy kwita.
Objęła
go bez skrępowania, gdy teleportowali się do Rouen. Remus przepuścił ją
przodem, gdy wchodzili do domu i to Valerie jako pierwsza wzięła na siebie
ogrom radości Rose z ich powrotu. Objęła podskakującą dziewczynkę i ucałowała
ją w czoło.
Remus
uśmiechnął się z rozczuleniem. Ostatnio coraz częściej myślał o tym, że tak
powinno już być zawsze: on, Valerie i Rose. Widział, jak dobra jest relacja
między jego dziewczyną a córką. Rosie traktowała obecność Lestrange w swoim
życiu niemal jak coś oczywistego i już kilkukrotnie pytała go, dlaczego ciocia
nigdy nie zostaje na noc. Prawdę powiedziawszy, on też nie miałby nic przeciw
temu, by Valerie została u nich… u niego.
Nie
było takiej możliwości, nie łudził się co do tego. Przeciw temu były nie tylko
zasady, których przestrzegała Valerie i o których już mu przecież dawno
powiedziała. Remus był pewny, że głośno zaoponowałby też jego ojciec.
Patrząc
na ukochaną obejmującą jego córkę, zakiełkowała mu w głowie myśl, że powoli
zbliża się czas, by pójść dalej. Że on już jest gotowy na to, by zacząć myśleć
o zaręczynach. Był tylko jeden malutki problem… chociaż nie, w sumie bardzo
poważny. Problem, o którym coraz częściej przypominał mu ojciec.
Nadal
nie zebrał się na odwagę, żeby powiedzieć Valerie prawdę o sobie i powoli
zaczynało mu brakować nawet najgłupszych wymówek. Musiał się wreszcie zebrać…
najlepiej zanim jeszcze podejmie ostateczną decyzję o oświadczynach.
– Chodźcie
– powiedziała Rose, ciągnąc ich w stronę swojego pokoju. – Pokażę wam coś.
Tym
czymś był rysunek przedstawiający ich trójkę. Trzymali się za ręce.
– To
jest piękne, kochanie! – zawołała Valerie, tuląc mocno Rosie. Ponad głową
dziewczynki spojrzała na Remusa z takim uczuciem, że ten wiedział już, że na
pewno się oświadczy.
– Tak,
fantastyczne – zgodził się.
Objął
je obie i każdą pocałował w czoło. Valerie uniosła głowę i musnęła ustami jego
policzek.
– A ty
masz mi coś do pokazania? – spytała go. – Masz jeszcze jakieś problematyczne
przedmioty?
–
Merlinie, oby nie. Nie zniosę kolejnego takiego wykładu. Nie cierpię być w tyle
z materiałem.
Valerie
roześmiała się i wysunęła z jego objęć. Poprawiła opadający jej na oczy kosmyk
ciemnych włosów.
– Ciesz
się, że to była tylko teoria. Moja znajoma kształci się na transmutologa i
przez rok ma wykłady z filozofii magii. Na Hekate, TO jest dopiero koszmar.
Jakieś teorie, czym jest magia, czy możemy mówić o podziale na białą i czarną…
–
Valerie, proszę, nie – jęknął Remus. – Dopiero uporałem się z teorią, odpuść
katuszy.
Czarownica
roześmiała się serdecznie. Okręciła się wokół własnej osi i opuściła pokój.
Lupin spojrzał na bawiącą się córeczkę i ruszył za Valerie. Czekała na niego w
progu jego pokoju.
– Czemu
uciekłaś?
Objął
ją w talii i ponownie pocałował w czoło. Potem w czubek nosa. Po chwili w usta.
Valerie objęła go za szyję i mocniej docisnęła. Rozchyliła wargi, przedłużając
pocałunek. Przywarła do niego całym ciałem, sprawiając, że krew w żyłach Lupina
zaczęła krążyć szybciej. Nie przerywając, Remus uniósł dłoń i pogłaskał Valerie
po policzku. Potem po włosach. Miała takie miękkie włosy. Czarownica zsunęła
dłonie po jego torsie i zaczęła wyciągać mu koszulę ze spodni.
To go
otrzeźwiło.
– Valerie,
poczekaj – wyrzucił z siebie, odsuwając się lekko od niej. – Nie o tym
mówiliśmy…
– Ja…
ja wiem. Przepraszam. Pewnie masz mnie za…
– Za
wspaniałą kobietę – zapewnił ją. – I fantastyczną czarownicę. Nic mniej.
Wysunął
się z jej objęć, chociaż zrobił to z wielkim oporem. Przeczesał włosy,
zaciskając na nich palcem, próbując bólem przywołać się do porządku. Ten jeden
pocałunek wywołał w nim uczucia i emocje, które od lat pozostawały uśpione.
Merlinie, przydałby mu się teraz naprawdę zimny prysznic. Wręcz lodowaty.
– To
ja powinienem cię przeprosić – rzucił chrapliwym głosem. Skrzywił się i
odchrząknął. – Poniosło mnie.
– Nas
oboje. Po prostu… puśćmy to w niepamięć.
Remus
uśmiechnął się pod nosem. Chciałby ją objąć, ale nie był na tyle pewny swoich
odruchów, żeby to zrobić. Merlinie jedyny, pragnął jej. Dusił to w sobie,
wiedział, że myślenie o tym nie ma sensu. Znał zasady Valerie. Szanował je. Nie
chciał ich przekroczyć… szczególnie, że ona wciąż nie wiedziała. Cholera jasna!
– Wybacz,
Valerie, ale nie wiem, czy będę potrafił.
Dziewczyna
spłonęła rumieńcem. Spuściła głowę. Kilka kosmyków włosów opadło. Remus uniósł
dłoń i je poprawił. Przesunął kciukiem po policzku czarownicy.
– Już
niedługo – szepnął.
Valerie
drgnęła i uniosła wzrok. Uśmiechnęła się delikatnie.
–
Powinnam o czymś wiedzieć?
–
Wiesz… to powinna być niespodzianka, prawda? – odparł pytaniem. Nie powinien
się odsłaniać, wiedział o tym. Ale tak bardzo chciał dać jej do zrozumienia, że
traktuje to wszystko poważnie. – Bądź cierpliwa. Już niedługo.
–
Porozmawiam o tym z papą. Lubi cię, spojrzy łaskawym okiem.
Remus
poczuł, jak przebiega go lodowaty dreszcz. Ojciec. No tak. Wypadało poprosić
przyszłego teścia o rękę córki. Dopiero teraz dotarło do niego, w co chciał
wejść. W świat arystokracji, pozorów, układów i układzików. W świat, w którym
nie było miejsca dla kogoś jego pochodzenia i jego rodzaju. Przecież nikt nie
dopuści do tego, by arystokratka wyszła za wilkołaka! Merlinie, co on sobie
wyobraża?!
Myślał
o tym jeszcze długo po tym, jak Valerie opuściła ich dom i wróciła do Paryża.
Im dłużej się nad tym zastanawiał, tym mocniej utwierdzał się w przekonaniu, że
popełnia błąd. Nie pasował do tego świata. Może gdyby był zdrowy, gdyby był
człowiekiem… ale nie był. Był biednym, angielskim wilkołakiem, którego plany na
życie kończyły się na obronie doktoratu. O ile rzeczywiście do niej dojdzie.
Nie miał nic, co mógłby zaoferować takiej kobiecie jak Valerie. Nie był w
stanie zapewnić jej choćby ułamka warunków, w których żyła teraz.
Był
czarodziejem z przeszłością. Był wilkołakiem bez przyszłości.
W
uszach wciąż słyszał słowa kuzynki, które powiedziała, gdy poinformował ją, że
umówił się z Valerie Lestrange. „Za wysokie progi”. Wiedział o tym wtedy.
Wiedział o tym teraz. Wiedział o tym przez cały czas, tylko udawał, że jest
inaczej.
Ale
kochał ją. Mimo tego wszystkiego, mimo obaw, mimo świadomości, że nie jest dla
niej, kochał ją. I jeżeli go przyjmie, takiego, jakim jest, stanie na głowie,
by dać jej wszystko.
Było
już grubo po dziesiątej, gdy doszedł do wniosku, że nie zaśnie bez ciepłej
herbaty. Wyszedł z sypialni i ruszył w stronę schodów, ale coś go zatrzymało.
Wsłuchał się w ciszę, aż usłyszał dźwięki dobiegające z pokoju córki.
Serce
podeszło mu do gardła. A jeżeli to Greyback? Dom był zabezpieczony, ale co,
jeżeli się przedarł? Jeżeli przełamał linię obrony? Zrobiło mu się potwornie
zimno. Nie. Nie Rose. Wszystko, tylko nie ona!
Zacisnął
dłoń na różdżce i wszedł do pokoju córeczki. Odetchnął z ulgą, gdy zobaczył, że
jest sama. Nie spała jednak.
– Czemu
nie śpisz, Fleurette? – zapytał, drżącym z nerwów głosem. – Późno już.
– Nie
będę spać – powiedziała dziewczynka. Tuliła ulubionego pluszowego pieska, jakby
miał ją przed czymś ochronić.
Remus
podszedł do niej i usiadł na łóżku.
– Czemu
nie? Trzeba spać.
Rose
gwałtownie pokręciła głową. Zacisnęła palce na łapkach pieska.
– Nie
mogę. Nie chcę umrzeć.
Lupin
zamrugał kilka razy, kompletnie zdezorientowany. O czym ona mówiła? Co jedno
miało z drugim wspólnego?
– Fleurette,
ale przecież…
– Mówiłeś,
że jak się umiera, to jakby się zasypiało – powiedziała płaczliwie.
Merlinie
jedyny, co on najlepszego narobił? Tak, pamiętał tę rozmowę sprzed kilku
miesięcy, gdy wracali z placu zabaw. Rose pytała go wtedy o mamę, a on
powiedział pierwsze, co mu przyszło na myśl. Myślał, że zrobił dobrze, że
wytłumaczył jej to w najprostszy możliwy sposób. Odpowiedni dla dziecka. A
najwyraźniej położył sprawę po całości.
– To…
to nie tak – wymamrotał.
Jak on
miał to teraz naprawić? Niedobrze, bardzo niedobrze. Przez moment, jedną chwilę,
chciał zejść na parter i poradzić się Reya, ale przecież nie mógł co chwilę do
niego biegać. Był dorosły, był ojcem, musiał sobie radzić.
Ale
naprawdę nie wiedział, co ma też powiedzieć, żeby nie pogorszyć sprawy! Nie
chciał nastraszyć Rose. Merlinie, chciał, by żyła w świecie wolnym od nerwów,
strachu, oglądania się przez ramię. Już wystarczyło, że on wszędzie szukał zagrożeń.
Rose powinna być od tego wolna. Przecież obiecał Amelii, że zadba o ich córkę.
– Śpij,
Fleurette. Nie musisz się niczego bać. Ja tu jestem, dziadek tu jest. Przy nas
ci nic nie grozi.
Kłamstwo
paliło go żywym ogniem. On też kiedyś słyszał coś takiego. Też słyszał od
rodziców, że go obronią. Mylili się.
– Nikt
ci nie zrobi krzywdy, nie dopuszczę do tego.
Rose
spojrzała mu w oczy i powoli skinęła głową. Wygrzebała się z pościeli i usiadła
na jego kolanach, by mocno go przytulić. Objął ją, jakby to mogło uchronić ją
przed złem tego świata. A przecież wiedział, że tak nie jest. Życie dobitnie mu
pokazało, że nie może nic.
– Na
pewno nie umrę?
– Na
pewno. Nic się nie bój.
Został
z nią, póki nie zasnęła. Tym razem naprawdę. Okrył ją i ucałował czoło.
Zszedł
na parter i od razu skierował się do kuchni. Nalał wody do czajnika i jednym
puknięciem różdżki doprowadził ją do wrzenia. Sięgnął do szafki po herbatę.
Odłożył zieloną, żeby wyjąć stojącego z nią rooibosa. Tego mu było trzeba.
– Nie
za późno na herbatę?
Remus
niemal podskoczył, gdy usłyszał za sobą głos ojca. Dawno się nie zdarzyło, żeby
ktoś go podszedł. Naprawdę za bardzo się rozproszył tego wieczoru.
– Na
herbatę nigdy nie jest za późno – rzucił. – A ty czemu nie śpisz?
– Kończyłem
artykuł… Nie wiem, co powiedziałeś dzisiaj Valerie, ale raczej nie to, co
powinieneś.
Remus
przymknął oczy. Naprawdę nie miał ochoty na tę rozmowę. Nie dziś… i nie od
miesięcy, jeżeli miał być szczery.
– Tato,
proszę…
– Rémy,
na Hekate, ile razy…
– Powiem
jej – przerwał Reynardowi, zanim ten wkręci się kolejny wykład na ten sam
temat.
Rey
sapnął głośno. Poczerwieniał na twarzy.
– Mam
ci powiedzieć, ile razy już to słyszałem?!
Remus
stłumił cisnące mu się na usta przekleństwo. Wiedział, jaka będzie odpowiedź.
Dziesiątki, jeżeli nie setki. Ojciec miał rację, wiedział o tym. Ale jego
naciski w niczym mu nie pomagały. Szczególnie w obliczu tego, co się dzisiaj
wydarzyło między nim a Valerie.
– Powiem
jej po pełni – powiedział po dłuższej chwili milczenia. – Obiecuję.
Ojcu i
sobie. Do przemiany zostały mu cztery dni. Potem trzy noce w ciele wilka.
– Daj
mi dwa tygodnie. Dwa tygodnie, a potem możesz powiedzieć jej o tym sam.
Zalał
herbatę i uniósł kubek. Porcelana przyjemnie grzała mu dłonie.
–
Dobranoc, tato – rzucił na odchodne, starając się, by jego głos brzmiał
naturalnie.
Stało
się. Klamka zapadła. Miał dwa tygodnie. Merlinie, dopomóż.
~ * ~
Marzec 1965
– Rey,
sowa do ciebie!
Reynard
naciągnął kołdrę na głowę. Nie zamierzał wstawać. Poprzedniego dnia położył się
po trzeciej, nie planował wstania przed jedenastą. Niech się pali, wali, niech
krew się leje, on nie wstaje. Nie dla jakiejś głupiej sowy. Nie dla kolejnej
bezowocnej wiadomości z Departamentu Kontroli.
– Rey,
rusz się! – nakazała Angie, zrywając z niego kołdrę. – Jest piąta rano, chcę
spać.
– Ja
też – mruknął półprzytomnie. – Mam wolne, ta pełnia to nie mój dyżur. Niech
Will sam sobie radzi.
Zadrżał,
gdy owionął go powiew powietrza z otwieranego okna. Przebrzydłe ptaszysko
zagdakało mu nad głową i opuściło kopertę. Rey odtrącił ją. Chciał wrócić do
krainy Morfeusza…
– REY!
– Angie,
błagam cię. Nie wiem, czy spałem chociaż dwie godziny, jeżeli wstanę, padnę na
pysk.
Usłyszał,
jak Angela otwiera kopertę. Mimowolnie nadstawił ucha.
–
Musisz to przeczytać – poinformowała go. – Spodoba ci się.
Klnąc
na czym świat stoi, Rey uniósł się na łokciu i sięgnął po list. Liścik
właściwie. Były tam tylko dwa słowa: Widziałem go. I adres.
– Szlag
by to wszystko! – warknął. – Nie dadzą się wyspać.
Złapał
leżące obok łóżka spodnie i naciągnął je kilkoma ruchami. W biegu założył
wczorajszą koszulę. W zaaferowaniu omal nie zapomniał o butach. Dopiero gdy
wybiegł na werandę, uświadomił sobie, że jest bosy. Z niechęcią cofnął się. Gdy
wiązał sznurowadła, Angie podała mu szalik.
– Już
nie jesteś zmęczony?
– Jestem.
Ale Will go widział, Angie. Wreszcie, po tylu latach… Nie czekaj na mnie.
Pocałował
żonę i wybiegł z domu. Teleportował się do Szkocji. Wylądował w niewielkiej
wsi, gdzieś na krańcu świata, niemal na północnym krańcu wyspy. Zadrżał i
owinął się ciaśniej płaszczem. Powinien był założyć sweter. I czapkę. Szybko
jednak zapomniał o zimnie, gdy zobaczył przyjaciela.
– Gdzie
on jest?! – rzucił, podbiegając do Willa.
– Zwiał.
Nie daliśmy rady go zatrzymać. Ale widziałem go. To na pewno był on, Rey. Był
taki jak z portretów pamięciowych.
Reynard
rozejrzał wokół. Widział ślady pazurów na drzwiach obory i niewielkiego domu.
Widział rozbryzgi krwi.
– Ile?
– Dwoje
mugoli. Ich dziecko zniknęło.
Lupin
poczuł, jak po plecach przebiega mu dreszcz. Kolejne ofiary. Hekate, ile
jeszcze? Ile jeszcze będzie ofiar w tym nieudanym polowaniu.
– Napiszę
do Hogwartu, czy dzieciak jest w księdze. Pewnie to mugolak, dlatego na niego
zapolował. Szlag by to! Ile ma lat?
Will
spojrzał do notatnika. Przejrzał kilka kartek.
– Pięć.
Reyowi
zrobiło się niedobrze. Pięciolatek. W wieku jego Remusa. A gdyby to był on? Na
Hekate. Wszystko, tylko nie to.
– Ja
skontaktuję się z Dippetem – powiedział cicho Will, najwyraźniej widząc, w
jakim stanie znajduje się jego przyjaciel. – Albo Rick…
– Nie,
spokojnie. Dam radę. Pisałeś do Ricka?
– Tak.
Bezskutecznie, jak widać. Potem mu o wszystkim powiem. Trzeba przepytać
świadków. Ktoś na pewno coś widział.
Rey
mocno w to wątpił. Tyle razy mieli już świadków ataku i niczego poza opisem nie
znaleźli. Tym razem na pewno nie będzie inaczej. W dodatku byli to mugole, więc
pewnie do tego, co widzieli, dopowiedzieli odpowiednio „racjonalne”
wyjaśnienie. Niczego się od nich nie dowiedzą.
Rick
pojawił się na miejscu godzinę później, ziewając i dopinając w biegu guziki
płaszcza.
– Niech
was gumochłony zeżrą – złorzeczył pod nosem. – Nie po to nie biorę dyżuru w
czasie pełni, żeby nie móc się wyspać. I guzik mnie obchodzi, co akurat
wylazło. To wilkołak Reya, nie mój. Mnie do tego szaleństwa nie mieszajcie. A
taki dobry wieczór miałem…
Rey przysłuchiwał
się utyskiwaniom przyjaciela z cieniem uśmiechu. Niepowodzenia w polowaniu
powodowały, że Rickowi coraz częściej puszczały nerwy. Reynard pamiętał to
bardzo dobrze z ich poprzedniego śledztwa – łowów na Bestię z Dartmooru.
Zbieranie
śladów zajęło im więcej czasu, niż Rey podejrzewał. Chciał zgarnąć dowody i
wrócić do domu. Spać. Przede wszystkim spać. Do południa wypił trzy kawy, które
przygotowała uczynna sąsiadka ofiar. Starsza pani była załamana tragedią, która
spotkała Buringów i była gotowa zrobić wszystko, by pomóc, w jej mniemaniu,
policji.
– Czarno
to widzę – mruknął do Ricka. – Znowu. Chyba nic tu po nas.
Davies
bez słowa sięgnął po swój notatnik. Obaj czarodzieje zaczęli szukać miejsca, z
którego będą mogli bezpiecznie się teleportować, gdy zobaczyli biegnącą ku nim
zdyszaną staruszkę.
–
Panowie detektywi! Panowie detektywi! Chyba powinni panowie… powinni…
– Spokojnie,
droga pani – powiedział Rey, łapiąc słaniającą się ze zmęczenia mugolkę. – Co
się stało?
– Tam,
tam jest pewien młody człowiek. Mówi, że coś wie o tym, co się stało z biednymi
Buringami.
Oficerowie
popatrzyli po sobie i ruszyli za kobieciną. Pod jej domem czekał na nich
mężczyzna, któremu Rey mógłby przypisać wiek gdzieś między dwadzieścia a
pięćdziesiąt. Był wysoki, postawny, sprawiał wrażenie żołnierza, wytrenowanego
do jakichś zadań specjalnych. Ciemne włosy przyciął krótko, brak zarostu
odsłaniał niewielką bliznę na szczęce. Oczy miał szare, niemal stalowe. Gdy
staruszka odeszła, by dać im chwilę prywatności, odchylił połę kurtki moro,
odsłaniając rękojeść różdżki.
– Panowie
z Departamentu Kontroli, prawda? – Jego głos był głęboki i lekko chropowaty.
– Starszy
oficer Riccard Davies, oficer Reynard Lupin – przedstawił ich Rick, pokazując
legitymację.
– Bardzo
mi miło. Jestem Greyback. Fenrir Greyback. To dla mnie zaszczyt spotkać takich
bohaterów. Jestem wielkim admiratorem waszych osiągnięć, bardzo uważnie
śledziłem sprawę Bestii.
Rey i
Rick wymienili spojrzenia. Na Hekate, mieli psychofana czy jak? Tylko tego im
brakowało.
– Dobrze,
dobrze – mruknął Davies. – Dziękujemy… Wie pan coś, co może nam pomóc?
– Tak
mi się wydaje. To był wilkołak… chyba… możliwe, że wiem, kto nim jest.
Widziałem, jak się zmienia… rano…
– Szlajanie
się w czasie pełni nie jest zbyt mądre – zauważył cierpko Rick.
– Już
świtało. A ja słyszałem te krzyki… Uznacie mnie panowie za idiotę, ale chciałem
dorwać bestię. Tak, teraz widzę, że to głupie.
Rey nie
mógł uwierzyć w to, co słyszał. Miał świadka… Hekate najmilsza, miał świadka! W
dodatku kogoś, kto widział nie tylko wilka, ale też człowieka. Nagle odeszło mu
całe zmęczenie.
– Wezwę
Lovegood. Niech zrobi portret pamięciowy.
Odwrócił
się na pięcie i deportował do ministerstwa. Musiał natychmiast znaleźć
rysowniczkę!
Misie moje kochane, życzę Wam, żeby nowy rok nie był gorszy od tego, który właśnie minął.
Mój plan jest taki, że rozdziały będą się pojawiały co dwa tygodnie, w miarę moich skromnych możliwości. 2022 zapowiada się dla mnie prawdziwym rollercoasterem na polu osobistym i naukowym, także może się zdarzyć, że trafi mi się małe obsunięcie, ale na pewno nie takie, jak zdarzyło się to w tym roku.
Ściskam Was mocno, Morri
Dużo się zadziało w tym rozdziale! Zaskoczyłaś mnie działaniami Greyback'a. Ciekawi mnie czy to z jego strony świadoma akcja, by sobie poigrać z kontrolnymi, czy wynikły komplikacje, przez które stwierdził, że musi zastosować takie zagranie.
OdpowiedzUsuńCzekam z niecierpliwością, aż Remus powie Valerie o likantropii! Są na takim etapie, że to bardzo źle z jego strony, że ukrywa taką informację. Zastanawia mnie też kwestia rodziny Valerie. Już nie pamiętam, ale oni chyba nie są jacyś skrajnie źli światopoglądowo? Ta część rodu Lestarange była pozytywna, czy tylko Valerie jest tu dobrą postacią?
Morii,powodzenia w stawieniu czoła wyzwaniom nowego roku! Ściskam mocno!
Magda
Nie są aż tacy jak tamci, ale, jak każdy, mają pewne granice.
UsuńKomplikacje, komplikacje... Ta sprawa dla Reya to same komplikacje. A na pewno dla mnie, gdy układam sobie fakty, gdy piszę. Żeby nic ważnego dla Was nie pominąć!
Cóż, nowy rok już rozpoczął się z hukiem, a mam wrażenie, że najgorsze dopiero przede mną.
Również mocno ściskam, Morri
Fantastyczny rozdział jak zawsze. Czekam z niecierpliwością aż Remus w końcu wyjawi prawdę ukochanej!
OdpowiedzUsuńMnóstwo weny życzę na dalsze rozdziały i fantastycznego roku!
Bardzo dziękuję. Tobie również wszystkiego najlepszego!
UsuńAaaa! Co tu się dzieje? Co się dzieje?
OdpowiedzUsuńAż nie wiem, co powinnam napisać...
Valerie... Chyba tego wątku brakowało mi najbardziej, kiedy Ciebie nie było. O dziwo! Bo przecież moją pierwszą miłością był Rey! Ale wracając... Zgadzam się z Magdą, bo sama nie pamiętam, jak to było z tymi Lestrange'ami. Ale chyba to była zupełnie inna bajka niż ich krewni z wysp. Chociaż kto wie, co wyjdzie, kiedy Remus w końcu powie prawdę... Nie jestem w stanie nic sobie wyobrazić. Nie wiem, jakie rozwiązanie byłoby według mnie najlepsze... Chyba muszę czekać.
No i Rey mój kochany... Czemu ja zapomniałam, że ugania się za Greybackiem? No ale przypomniałaś mi - i to w jakim stylu! Istna bomba! Teraz mam taki mętlik w głowie, że nie idzie tego poukładać...
Ściskam mocno, życzę wszystkiego najcudowniejszego i czekam na ciąg dalszy.
A tymczasem zapraszam tutaj - https://koniec-psot-hp.blogspot.com/