1 stycznia 2022

Rozdział 62

 

Marzec 1986

Zaliczył teorię magii. Oczywiście, że zaliczył, choć Valerie jedna wiedziała, ile wysiłku go to kosztowało. Nieraz i nie dwa musiała przysłuchiwać się jego utyskiwaniom na różnice programowe i ogólnie wszystko to, na czym świat stoi. Płaszcze, powłoki, rdzenie, części fizyczne i językowe czarów… te pojęcia już śniły mu się po nocach.

– Mam u ciebie dług – oświadczył, gdy wracali ze zdanego przez Remusa egzaminu.

– Bzdura. Ty też mi pomagałeś. Jesteśmy kwita.

Objęła go bez skrępowania, gdy teleportowali się do Rouen. Remus przepuścił ją przodem, gdy wchodzili do domu i to Valerie jako pierwsza wzięła na siebie ogrom radości Rose z ich powrotu. Objęła podskakującą dziewczynkę i ucałowała ją w czoło.

Remus uśmiechnął się z rozczuleniem. Ostatnio coraz częściej myślał o tym, że tak powinno już być zawsze: on, Valerie i Rose. Widział, jak dobra jest relacja między jego dziewczyną a córką. Rosie traktowała obecność Lestrange w swoim życiu niemal jak coś oczywistego i już kilkukrotnie pytała go, dlaczego ciocia nigdy nie zostaje na noc. Prawdę powiedziawszy, on też nie miałby nic przeciw temu, by Valerie została u nich… u niego.

Nie było takiej możliwości, nie łudził się co do tego. Przeciw temu były nie tylko zasady, których przestrzegała Valerie i o których już mu przecież dawno powiedziała. Remus był pewny, że głośno zaoponowałby też jego ojciec.

Patrząc na ukochaną obejmującą jego córkę, zakiełkowała mu w głowie myśl, że powoli zbliża się czas, by pójść dalej. Że on już jest gotowy na to, by zacząć myśleć o zaręczynach. Był tylko jeden malutki problem… chociaż nie, w sumie bardzo poważny. Problem, o którym coraz częściej przypominał mu ojciec.

Nadal nie zebrał się na odwagę, żeby powiedzieć Valerie prawdę o sobie i powoli zaczynało mu brakować nawet najgłupszych wymówek. Musiał się wreszcie zebrać… najlepiej zanim jeszcze podejmie ostateczną decyzję o oświadczynach.

– Chodźcie – powiedziała Rose, ciągnąc ich w stronę swojego pokoju. – Pokażę wam coś.

Tym czymś był rysunek przedstawiający ich trójkę. Trzymali się za ręce.

– To jest piękne, kochanie! – zawołała Valerie, tuląc mocno Rosie. Ponad głową dziewczynki spojrzała na Remusa z takim uczuciem, że ten wiedział już, że na pewno się oświadczy.

– Tak, fantastyczne – zgodził się.

Objął je obie i każdą pocałował w czoło. Valerie uniosła głowę i musnęła ustami jego policzek.

– A ty masz mi coś do pokazania? – spytała go. – Masz jeszcze jakieś problematyczne przedmioty?

– Merlinie, oby nie. Nie zniosę kolejnego takiego wykładu. Nie cierpię być w tyle z materiałem.

Valerie roześmiała się i wysunęła z jego objęć. Poprawiła opadający jej na oczy kosmyk ciemnych włosów.

– Ciesz się, że to była tylko teoria. Moja znajoma kształci się na transmutologa i przez rok ma wykłady z filozofii magii. Na Hekate, TO jest dopiero koszmar. Jakieś teorie, czym jest magia, czy możemy mówić o podziale na białą i czarną…

– Valerie, proszę, nie – jęknął Remus. – Dopiero uporałem się z teorią, odpuść katuszy.

Czarownica roześmiała się serdecznie. Okręciła się wokół własnej osi i opuściła pokój. Lupin spojrzał na bawiącą się córeczkę i ruszył za Valerie. Czekała na niego w progu jego pokoju.

– Czemu uciekłaś?

Objął ją w talii i ponownie pocałował w czoło. Potem w czubek nosa. Po chwili w usta. Valerie objęła go za szyję i mocniej docisnęła. Rozchyliła wargi, przedłużając pocałunek. Przywarła do niego całym ciałem, sprawiając, że krew w żyłach Lupina zaczęła krążyć szybciej. Nie przerywając, Remus uniósł dłoń i pogłaskał Valerie po policzku. Potem po włosach. Miała takie miękkie włosy. Czarownica zsunęła dłonie po jego torsie i zaczęła wyciągać mu koszulę ze spodni.

To go otrzeźwiło.

– Valerie, poczekaj – wyrzucił z siebie, odsuwając się lekko od niej. – Nie o tym mówiliśmy…

– Ja… ja wiem. Przepraszam. Pewnie masz mnie za…

– Za wspaniałą kobietę – zapewnił ją. – I fantastyczną czarownicę. Nic mniej.

Wysunął się z jej objęć, chociaż zrobił to z wielkim oporem. Przeczesał włosy, zaciskając na nich palcem, próbując bólem przywołać się do porządku. Ten jeden pocałunek wywołał w nim uczucia i emocje, które od lat pozostawały uśpione. Merlinie, przydałby mu się teraz naprawdę zimny prysznic. Wręcz lodowaty.

– To ja powinienem cię przeprosić – rzucił chrapliwym głosem. Skrzywił się i odchrząknął. – Poniosło mnie.

– Nas oboje. Po prostu… puśćmy to w niepamięć.

Remus uśmiechnął się pod nosem. Chciałby ją objąć, ale nie był na tyle pewny swoich odruchów, żeby to zrobić. Merlinie jedyny, pragnął jej. Dusił to w sobie, wiedział, że myślenie o tym nie ma sensu. Znał zasady Valerie. Szanował je. Nie chciał ich przekroczyć… szczególnie, że ona wciąż nie wiedziała. Cholera jasna!

– Wybacz, Valerie, ale nie wiem, czy będę potrafił.

Dziewczyna spłonęła rumieńcem. Spuściła głowę. Kilka kosmyków włosów opadło. Remus uniósł dłoń i je poprawił. Przesunął kciukiem po policzku czarownicy.

– Już niedługo – szepnął.

Valerie drgnęła i uniosła wzrok. Uśmiechnęła się delikatnie.

– Powinnam o czymś wiedzieć?

– Wiesz… to powinna być niespodzianka, prawda? – odparł pytaniem. Nie powinien się odsłaniać, wiedział o tym. Ale tak bardzo chciał dać jej do zrozumienia, że traktuje to wszystko poważnie. – Bądź cierpliwa. Już niedługo.

– Porozmawiam o tym z papą. Lubi cię, spojrzy łaskawym okiem.

Remus poczuł, jak przebiega go lodowaty dreszcz. Ojciec. No tak. Wypadało poprosić przyszłego teścia o rękę córki. Dopiero teraz dotarło do niego, w co chciał wejść. W świat arystokracji, pozorów, układów i układzików. W świat, w którym nie było miejsca dla kogoś jego pochodzenia i jego rodzaju. Przecież nikt nie dopuści do tego, by arystokratka wyszła za wilkołaka! Merlinie, co on sobie wyobraża?!

Myślał o tym jeszcze długo po tym, jak Valerie opuściła ich dom i wróciła do Paryża. Im dłużej się nad tym zastanawiał, tym mocniej utwierdzał się w przekonaniu, że popełnia błąd. Nie pasował do tego świata. Może gdyby był zdrowy, gdyby był człowiekiem… ale nie był. Był biednym, angielskim wilkołakiem, którego plany na życie kończyły się na obronie doktoratu. O ile rzeczywiście do niej dojdzie. Nie miał nic, co mógłby zaoferować takiej kobiecie jak Valerie. Nie był w stanie zapewnić jej choćby ułamka warunków, w których żyła teraz.

Był czarodziejem z przeszłością. Był wilkołakiem bez przyszłości.

W uszach wciąż słyszał słowa kuzynki, które powiedziała, gdy poinformował ją, że umówił się z Valerie Lestrange. „Za wysokie progi”. Wiedział o tym wtedy. Wiedział o tym teraz. Wiedział o tym przez cały czas, tylko udawał, że jest inaczej.

Ale kochał ją. Mimo tego wszystkiego, mimo obaw, mimo świadomości, że nie jest dla niej, kochał ją. I jeżeli go przyjmie, takiego, jakim jest, stanie na głowie, by dać jej wszystko.

Było już grubo po dziesiątej, gdy doszedł do wniosku, że nie zaśnie bez ciepłej herbaty. Wyszedł z sypialni i ruszył w stronę schodów, ale coś go zatrzymało. Wsłuchał się w ciszę, aż usłyszał dźwięki dobiegające z pokoju córki.

Serce podeszło mu do gardła. A jeżeli to Greyback? Dom był zabezpieczony, ale co, jeżeli się przedarł? Jeżeli przełamał linię obrony? Zrobiło mu się potwornie zimno. Nie. Nie Rose. Wszystko, tylko nie ona!

Zacisnął dłoń na różdżce i wszedł do pokoju córeczki. Odetchnął z ulgą, gdy zobaczył, że jest sama. Nie spała jednak.

– Czemu nie śpisz, Fleurette? – zapytał, drżącym z nerwów głosem. – Późno już.

– Nie będę spać – powiedziała dziewczynka. Tuliła ulubionego pluszowego pieska, jakby miał ją przed czymś ochronić.

Remus podszedł do niej i usiadł na łóżku.

– Czemu nie? Trzeba spać.

Rose gwałtownie pokręciła głową. Zacisnęła palce na łapkach pieska.

– Nie mogę. Nie chcę umrzeć.

Lupin zamrugał kilka razy, kompletnie zdezorientowany. O czym ona mówiła? Co jedno miało z drugim wspólnego?

– Fleurette, ale przecież…

– Mówiłeś, że jak się umiera, to jakby się zasypiało – powiedziała płaczliwie.

Merlinie jedyny, co on najlepszego narobił? Tak, pamiętał tę rozmowę sprzed kilku miesięcy, gdy wracali z placu zabaw. Rose pytała go wtedy o mamę, a on powiedział pierwsze, co mu przyszło na myśl. Myślał, że zrobił dobrze, że wytłumaczył jej to w najprostszy możliwy sposób. Odpowiedni dla dziecka. A najwyraźniej położył sprawę po całości.

– To… to nie tak – wymamrotał.

Jak on miał to teraz naprawić? Niedobrze, bardzo niedobrze. Przez moment, jedną chwilę, chciał zejść na parter i poradzić się Reya, ale przecież nie mógł co chwilę do niego biegać. Był dorosły, był ojcem, musiał sobie radzić.

Ale naprawdę nie wiedział, co ma też powiedzieć, żeby nie pogorszyć sprawy! Nie chciał nastraszyć Rose. Merlinie, chciał, by żyła w świecie wolnym od nerwów, strachu, oglądania się przez ramię. Już wystarczyło, że on wszędzie szukał zagrożeń. Rose powinna być od tego wolna. Przecież obiecał Amelii, że zadba o ich córkę.

– Śpij, Fleurette. Nie musisz się niczego bać. Ja tu jestem, dziadek tu jest. Przy nas ci nic nie grozi.

Kłamstwo paliło go żywym ogniem. On też kiedyś słyszał coś takiego. Też słyszał od rodziców, że go obronią. Mylili się.

– Nikt ci nie zrobi krzywdy, nie dopuszczę do tego.

Rose spojrzała mu w oczy i powoli skinęła głową. Wygrzebała się z pościeli i usiadła na jego kolanach, by mocno go przytulić. Objął ją, jakby to mogło uchronić ją przed złem tego świata. A przecież wiedział, że tak nie jest. Życie dobitnie mu pokazało, że nie może nic.

– Na pewno nie umrę?

– Na pewno. Nic się nie bój.

Został z nią, póki nie zasnęła. Tym razem naprawdę. Okrył ją i ucałował czoło.

Zszedł na parter i od razu skierował się do kuchni. Nalał wody do czajnika i jednym puknięciem różdżki doprowadził ją do wrzenia. Sięgnął do szafki po herbatę. Odłożył zieloną, żeby wyjąć stojącego z nią rooibosa. Tego mu było trzeba.

– Nie za późno na herbatę?

Remus niemal podskoczył, gdy usłyszał za sobą głos ojca. Dawno się nie zdarzyło, żeby ktoś go podszedł. Naprawdę za bardzo się rozproszył tego wieczoru.

– Na herbatę nigdy nie jest za późno – rzucił. – A ty czemu nie śpisz?

– Kończyłem artykuł… Nie wiem, co powiedziałeś dzisiaj Valerie, ale raczej nie to, co powinieneś.

Remus przymknął oczy. Naprawdę nie miał ochoty na tę rozmowę. Nie dziś… i nie od miesięcy, jeżeli miał być szczery.

– Tato, proszę…

– Rémy, na Hekate, ile razy…

– Powiem jej – przerwał Reynardowi, zanim ten wkręci się kolejny wykład na ten sam temat.

Rey sapnął głośno. Poczerwieniał na twarzy.

– Mam ci powiedzieć, ile razy już to słyszałem?!

Remus stłumił cisnące mu się na usta przekleństwo. Wiedział, jaka będzie odpowiedź. Dziesiątki, jeżeli nie setki. Ojciec miał rację, wiedział o tym. Ale jego naciski w niczym mu nie pomagały. Szczególnie w obliczu tego, co się dzisiaj wydarzyło między nim a Valerie.

– Powiem jej po pełni – powiedział po dłuższej chwili milczenia. – Obiecuję.

Ojcu i sobie. Do przemiany zostały mu cztery dni. Potem trzy noce w ciele wilka.

– Daj mi dwa tygodnie. Dwa tygodnie, a potem możesz powiedzieć jej o tym sam.

Zalał herbatę i uniósł kubek. Porcelana przyjemnie grzała mu dłonie.

– Dobranoc, tato – rzucił na odchodne, starając się, by jego głos brzmiał naturalnie.

Stało się. Klamka zapadła. Miał dwa tygodnie. Merlinie, dopomóż.

~ * ~

Marzec 1965

– Rey, sowa do ciebie!

Reynard naciągnął kołdrę na głowę. Nie zamierzał wstawać. Poprzedniego dnia położył się po trzeciej, nie planował wstania przed jedenastą. Niech się pali, wali, niech krew się leje, on nie wstaje. Nie dla jakiejś głupiej sowy. Nie dla kolejnej bezowocnej wiadomości z Departamentu Kontroli.

– Rey, rusz się! – nakazała Angie, zrywając z niego kołdrę. – Jest piąta rano, chcę spać.

– Ja też – mruknął półprzytomnie. – Mam wolne, ta pełnia to nie mój dyżur. Niech Will sam sobie radzi.

Zadrżał, gdy owionął go powiew powietrza z otwieranego okna. Przebrzydłe ptaszysko zagdakało mu nad głową i opuściło kopertę. Rey odtrącił ją. Chciał wrócić do krainy Morfeusza…

– REY!

– Angie, błagam cię. Nie wiem, czy spałem chociaż dwie godziny, jeżeli wstanę, padnę na pysk.

Usłyszał, jak Angela otwiera kopertę. Mimowolnie nadstawił ucha.

– Musisz to przeczytać – poinformowała go. – Spodoba ci się.

Klnąc na czym świat stoi, Rey uniósł się na łokciu i sięgnął po list. Liścik właściwie. Były tam tylko dwa słowa: Widziałem go. I adres.

– Szlag by to wszystko! – warknął. – Nie dadzą się wyspać.

Złapał leżące obok łóżka spodnie i naciągnął je kilkoma ruchami. W biegu założył wczorajszą koszulę. W zaaferowaniu omal nie zapomniał o butach. Dopiero gdy wybiegł na werandę, uświadomił sobie, że jest bosy. Z niechęcią cofnął się. Gdy wiązał sznurowadła, Angie podała mu szalik.

– Już nie jesteś zmęczony?

– Jestem. Ale Will go widział, Angie. Wreszcie, po tylu latach… Nie czekaj na mnie.

Pocałował żonę i wybiegł z domu. Teleportował się do Szkocji. Wylądował w niewielkiej wsi, gdzieś na krańcu świata, niemal na północnym krańcu wyspy. Zadrżał i owinął się ciaśniej płaszczem. Powinien był założyć sweter. I czapkę. Szybko jednak zapomniał o zimnie, gdy zobaczył przyjaciela.

– Gdzie on jest?! – rzucił, podbiegając do Willa.

– Zwiał. Nie daliśmy rady go zatrzymać. Ale widziałem go. To na pewno był on, Rey. Był taki jak z portretów pamięciowych.

Reynard rozejrzał wokół. Widział ślady pazurów na drzwiach obory i niewielkiego domu. Widział rozbryzgi krwi.

– Ile?

– Dwoje mugoli. Ich dziecko zniknęło.

Lupin poczuł, jak po plecach przebiega mu dreszcz. Kolejne ofiary. Hekate, ile jeszcze? Ile jeszcze będzie ofiar w tym nieudanym polowaniu.

– Napiszę do Hogwartu, czy dzieciak jest w księdze. Pewnie to mugolak, dlatego na niego zapolował. Szlag by to! Ile ma lat?

Will spojrzał do notatnika. Przejrzał kilka kartek.

– Pięć.

Reyowi zrobiło się niedobrze. Pięciolatek. W wieku jego Remusa. A gdyby to był on? Na Hekate. Wszystko, tylko nie to.

– Ja skontaktuję się z Dippetem – powiedział cicho Will, najwyraźniej widząc, w jakim stanie znajduje się jego przyjaciel. – Albo Rick…

– Nie, spokojnie. Dam radę. Pisałeś do Ricka?

– Tak. Bezskutecznie, jak widać. Potem mu o wszystkim powiem. Trzeba przepytać świadków. Ktoś na pewno coś widział.

Rey mocno w to wątpił. Tyle razy mieli już świadków ataku i niczego poza opisem nie znaleźli. Tym razem na pewno nie będzie inaczej. W dodatku byli to mugole, więc pewnie do tego, co widzieli, dopowiedzieli odpowiednio „racjonalne” wyjaśnienie. Niczego się od nich nie dowiedzą.

Rick pojawił się na miejscu godzinę później, ziewając i dopinając w biegu guziki płaszcza.

– Niech was gumochłony zeżrą – złorzeczył pod nosem. – Nie po to nie biorę dyżuru w czasie pełni, żeby nie móc się wyspać. I guzik mnie obchodzi, co akurat wylazło. To wilkołak Reya, nie mój. Mnie do tego szaleństwa nie mieszajcie. A taki dobry wieczór miałem…

Rey przysłuchiwał się utyskiwaniom przyjaciela z cieniem uśmiechu. Niepowodzenia w polowaniu powodowały, że Rickowi coraz częściej puszczały nerwy. Reynard pamiętał to bardzo dobrze z ich poprzedniego śledztwa – łowów na Bestię z Dartmooru.

Zbieranie śladów zajęło im więcej czasu, niż Rey podejrzewał. Chciał zgarnąć dowody i wrócić do domu. Spać. Przede wszystkim spać. Do południa wypił trzy kawy, które przygotowała uczynna sąsiadka ofiar. Starsza pani była załamana tragedią, która spotkała Buringów i była gotowa zrobić wszystko, by pomóc, w jej mniemaniu, policji.

– Czarno to widzę – mruknął do Ricka. – Znowu. Chyba nic tu po nas.

Davies bez słowa sięgnął po swój notatnik. Obaj czarodzieje zaczęli szukać miejsca, z którego będą mogli bezpiecznie się teleportować, gdy zobaczyli biegnącą ku nim zdyszaną staruszkę.

– Panowie detektywi! Panowie detektywi! Chyba powinni panowie… powinni…

– Spokojnie, droga pani – powiedział Rey, łapiąc słaniającą się ze zmęczenia mugolkę. – Co się stało?

– Tam, tam jest pewien młody człowiek. Mówi, że coś wie o tym, co się stało z biednymi Buringami.

Oficerowie popatrzyli po sobie i ruszyli za kobieciną. Pod jej domem czekał na nich mężczyzna, któremu Rey mógłby przypisać wiek gdzieś między dwadzieścia a pięćdziesiąt. Był wysoki, postawny, sprawiał wrażenie żołnierza, wytrenowanego do jakichś zadań specjalnych. Ciemne włosy przyciął krótko, brak zarostu odsłaniał niewielką bliznę na szczęce. Oczy miał szare, niemal stalowe. Gdy staruszka odeszła, by dać im chwilę prywatności, odchylił połę kurtki moro, odsłaniając rękojeść różdżki.

– Panowie z Departamentu Kontroli, prawda? – Jego głos był głęboki i lekko chropowaty.

– Starszy oficer Riccard Davies, oficer Reynard Lupin – przedstawił ich Rick, pokazując legitymację.

– Bardzo mi miło. Jestem Greyback. Fenrir Greyback. To dla mnie zaszczyt spotkać takich bohaterów. Jestem wielkim admiratorem waszych osiągnięć, bardzo uważnie śledziłem sprawę Bestii.

Rey i Rick wymienili spojrzenia. Na Hekate, mieli psychofana czy jak? Tylko tego im brakowało.

– Dobrze, dobrze – mruknął Davies. – Dziękujemy… Wie pan coś, co może nam pomóc?

– Tak mi się wydaje. To był wilkołak… chyba… możliwe, że wiem, kto nim jest. Widziałem, jak się zmienia… rano…

– Szlajanie się w czasie pełni nie jest zbyt mądre – zauważył cierpko Rick.

– Już świtało. A ja słyszałem te krzyki… Uznacie mnie panowie za idiotę, ale chciałem dorwać bestię. Tak, teraz widzę, że to głupie.

Rey nie mógł uwierzyć w to, co słyszał. Miał świadka… Hekate najmilsza, miał świadka! W dodatku kogoś, kto widział nie tylko wilka, ale też człowieka. Nagle odeszło mu całe zmęczenie.

– Wezwę Lovegood. Niech zrobi portret pamięciowy.

Odwrócił się na pięcie i deportował do ministerstwa. Musiał natychmiast znaleźć rysowniczkę!


Misie moje kochane, życzę Wam, żeby nowy rok nie był gorszy od tego, który właśnie minął.

Mój plan jest taki, że rozdziały będą się pojawiały co dwa tygodnie, w miarę moich skromnych możliwości. 2022 zapowiada się dla mnie prawdziwym rollercoasterem na polu osobistym i naukowym, także może się zdarzyć, że trafi mi się małe obsunięcie, ale na pewno nie takie, jak zdarzyło się to w tym roku. 

Ściskam Was mocno, Morri

5 komentarzy:

  1. Dużo się zadziało w tym rozdziale! Zaskoczyłaś mnie działaniami Greyback'a. Ciekawi mnie czy to z jego strony świadoma akcja, by sobie poigrać z kontrolnymi, czy wynikły komplikacje, przez które stwierdził, że musi zastosować takie zagranie.
    Czekam z niecierpliwością, aż Remus powie Valerie o likantropii! Są na takim etapie, że to bardzo źle z jego strony, że ukrywa taką informację. Zastanawia mnie też kwestia rodziny Valerie. Już nie pamiętam, ale oni chyba nie są jacyś skrajnie źli światopoglądowo? Ta część rodu Lestarange była pozytywna, czy tylko Valerie jest tu dobrą postacią?
    Morii,powodzenia w stawieniu czoła wyzwaniom nowego roku! Ściskam mocno!
    Magda

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie są aż tacy jak tamci, ale, jak każdy, mają pewne granice.
      Komplikacje, komplikacje... Ta sprawa dla Reya to same komplikacje. A na pewno dla mnie, gdy układam sobie fakty, gdy piszę. Żeby nic ważnego dla Was nie pominąć!
      Cóż, nowy rok już rozpoczął się z hukiem, a mam wrażenie, że najgorsze dopiero przede mną.
      Również mocno ściskam, Morri

      Usuń
  2. Fantastyczny rozdział jak zawsze. Czekam z niecierpliwością aż Remus w końcu wyjawi prawdę ukochanej!
    Mnóstwo weny życzę na dalsze rozdziały i fantastycznego roku!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękuję. Tobie również wszystkiego najlepszego!

      Usuń
  3. Aaaa! Co tu się dzieje? Co się dzieje?
    Aż nie wiem, co powinnam napisać...
    Valerie... Chyba tego wątku brakowało mi najbardziej, kiedy Ciebie nie było. O dziwo! Bo przecież moją pierwszą miłością był Rey! Ale wracając... Zgadzam się z Magdą, bo sama nie pamiętam, jak to było z tymi Lestrange'ami. Ale chyba to była zupełnie inna bajka niż ich krewni z wysp. Chociaż kto wie, co wyjdzie, kiedy Remus w końcu powie prawdę... Nie jestem w stanie nic sobie wyobrazić. Nie wiem, jakie rozwiązanie byłoby według mnie najlepsze... Chyba muszę czekać.
    No i Rey mój kochany... Czemu ja zapomniałam, że ugania się za Greybackiem? No ale przypomniałaś mi - i to w jakim stylu! Istna bomba! Teraz mam taki mętlik w głowie, że nie idzie tego poukładać...
    Ściskam mocno, życzę wszystkiego najcudowniejszego i czekam na ciąg dalszy.
    A tymczasem zapraszam tutaj - https://koniec-psot-hp.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń